„Ten facet zachowywał się jak buc i doprowadzał mnie do furii. Aż w końcu znalazł sposób na poskromienie złośnicy”

Kobieta wściekła na znajomego mężczyznę fot. Adobe Stock, FS-Stock
Powiedzieć, że byłam wściekła, to tylko musnąć temat. Bo czułam wszystko naraz – złość, gniew i bezsilność.
/ 07.05.2021 13:50
Kobieta wściekła na znajomego mężczyznę fot. Adobe Stock, FS-Stock

Gdy kilka miesięcy temu znalazłam tę okazyjną ofertę biura podróży, myślałam, że pana Boga za nogi złapałam. Meksyk za 2100 złotych, kto by nie skorzystał? Tydzień przed wyjazdem postanowiłam zadzwonić, żeby się upewnić, że wszystko jest w porządku. Niestety, w biurze podróży nikt nie odbierał, choć dzwoniłam przez trzy dni o różnych porach. W końcu się tam wybrałam.

Oszukali mnie, a ten pajac dołożył do pieca

Ku mojemu zdziwieniu, które szybko przerodziło się w przerażenie, drzwi były zamknięte na głucho. Z lokalu obok wyszedł sprzedawca. Chyba narobiłam hałasu, próbując się dostać do środka.
– Pani się nie szarpie – powiedział ponuro. – Tam nikogo nie ma.
– Jak to? Przecież są godziny pracy…
– Od jakiegoś czasu jest cisza. A w zeszłą środę przyjechała tu cała wycieczka. Prosto z lotniska, z bagażami. Pani, co to się działo! Sodoma i Gomora! Mało okien nie potłukli! W końcu policję ściągnęli. Do Meksyku mieli jechać za taniochę. Pani też?
– Tak – jęknęłam.
To niech pani od razu na glinowo jedzie. Bliżej i za darmo – facet uśmiechnął się, zadowolony z żartu. – Przyjmują skargi na tych geszefciarzy – dodał i splunął w bok. – Choć jak się tak obłowili na naciąganiu naiwnych, to pewnie sami teraz w Meksyku balują i mają wszystkich gdzieś.

Właśnie wtedy to poczułam okropny gniew, złość, bezsilność. I pal licho pieniądze! To nie aż taki majątek, a w końcu je odzyskam. Chyba. Ale wszystkim naokoło trułam o Meksyku i co teraz mam powiedzieć? Że trafiłam na oszustów? Już widziałam miny moich koleżanek z pracy. Triumf i zadowolenie. Never ever!

Pojechałam na posterunek. Panowie policjanci zgłoszenie o oszustwie przyjęli, nawet chętnie, ale nie pozostawili mi złudzeń, że uda się kanciarzy złapać. Wyszłam z pokoju załamana. Poplątały mi się nogi, zachwiałam się, a z otwartej torebki posypało się jak z rogu obfitości. Cholera, po co ja tyle tego noszę? Złościłam się na samą siebie, wrzucając, jak leci, co mi wpadło w ręce. Po chwili okazało się, że mam cztery ręce.

Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że obok mnie kuca jakiś mężczyzna i też zbiera moje drobiazgi.
– Dziękuję, naprawdę – warknęłam. – Sama sobie poradzę.
– Tarasujesz przejście, kobieto – odwarknął. – Jak ci pomogę z tym bajzlem, szybciej przywrócimy ruch. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam starszą panią na wózku inwalidzkim.
– Przepraszam, już to zabieram – powiedziałam ze skruchą.
– Spokojnie, moje dziecko – kobieta uśmiechnęła się z wyrozumiałością. – Nie śpieszy mi się. A pan niech nie krzyczy na żonę. Każda kobieta nosi w torebce same skarby, wszystko, co najpotrzebniejsze.

Mężczyzna tylko pokiwał głową; chyba doszedł do wniosku, że z dwiema babami nie wygra. Ale gdy wziął do ręki obierak do warzyw, którego zapomniałam wyjąć z torebki, parsknął śmiechem.
– Coś pana bawi? – wyrwałam mu obierak i wstałam z klęczek.
– Nie, absolutnie – facet też wstał. – I proszę nie dziękować – powiedział ironicznie i odszedł, nie dając mi szansy na ripostę.

Czterdzieści lat to nie wyrok, tylko mój wiek. I nie mam na to wpływu. Za to singielką jestem z wyboru. Tak zdecydowałam, po tym, jak kilka razy się sparzyłam. Może to asekuracyjne podejście, ale dzięki temu jestem panią samej siebie i nie muszę się nikomu tłumaczyć z tego, co robię albo nie.

Oczywiście bycie singlem ma też swoje minusy, ale staram się żyć tak, żeby za bardzo ich nie odczuwać. Największy problem mam z rodzicami, którzy ciągle mi marudzą o wnukach. Matka za każdym razem, gdy do mnie dzwoni, pyta, czy kogoś poznałam. Chociaż nie, ostatnio tematem przewodnim jest Meksyk. Nie odbieram telefonów od niej, gdy jestem w pracy, ale czasem nawet namolna matka może być wybawieniem. 

Wyjazd nie pomógł mi uciec

Ostatni dzień przed urlopem siedziałam w robocie jak na szpilkach. Nie przypominałam nikomu o Meksyku, ale moje koleżanki jak na złość pamiętały, dokąd się wybieram, i zasypywały mnie dobrymi radami, jak sobie tam poradzić. Dlatego gdy zadzwoniła mama, odebrałam od razu.
– Córciu! Tylko uważaj w tym Meksyku! Tam lubią blondynki! Jak cię porwą, a z naszych emerytur na okup nie uzbieramy.
Jezus Maria, ale wymyśliła! Przecież jak mnie porwą, to nie dla okupu, prawda? Ale nic nie tłumaczyłam, zresztą problem ewentualnego sam się rozwiązał.
– Mamo, spokojnie, wszystko będzie dobrze. Nie mam czasu teraz rozmawiać… – zastrzegłam, widząc, że szefowa idzie w moją stronę.
– Czekaj! Muszę ci jeszcze coś powiedzieć! – głos mamy zabrzmiał dramatycznie.
– Tylko szybko – trochę się przestraszyłam, że może coś z tatą.
– Śniłaś mi się dziś…

No tak – westchnęłam w duchu – cóż innego mogłoby nią wstrząsnąć.
– …jak brałaś ślub pod kaktusem! 

I co w tym strasznego?
– A wszyscy goście mieli przy sobie broń – prawie załkała. – Ty uważaj na siebie, bo tam jedna wielka mafia. Narkotykowa! – dokończyła scenicznym szeptem, jakby się bała, że ktoś z tej mafii ją usłyszy.

Sylwia już stała przede mną.
– Mamo, muszę kończyć, pa! Szefowa redakcji uśmiechnęła się ciepło.
– Co, mama się martwi?
Pokiwałam głową.
– Wcale jej się nie dziwię. Gdyby moja córka jechała tak daleko, też bym się martwiła. Swoją drogą szkoda, że jedziesz, bo miałabym dla ciebie ciekawą robotę.

Nie zdążyłam o nic spytać, bo zadzwonił jej telefon. Machnęła ręką i poszła. Pracuję w agencji reklamowej jako new bussines manager (czyli spec od pozyskiwania nowych klientów), a że mam już spory staż i jestem dyspozycyjna, to często dostaję smakowite, acz trudne kąski. Zdecydowałam się zastukać do drzwi szefowej.
– Sylwia, co to za ciekawa robota? Spojrzała na mnie jak na głupią, a ja się rozpłakałam. Spowiedź potrwała chwil parę, ale w poniedziałek zamiast do Meksyku ruszyłam w Polskę.

Hotel w Gdańsku był w miarę przyzwoity, jedzenie też niezłe. Gdyby tylko pogoda dopisała, nie żałowałabym zamiany. Tym bardziej że spotkanie z szefostwem firmy meblowej okazało się naprawdę inspirujące i dobrze wróżące na wspólną biznesową przyszłość. No i miałam sporo czasu dla siebie, więc wędrowałam po Trójmieście i podziwiałam…

Ostatniego dnia pojechałam do Sopotu. Wiatr na molo był paskudny, więc szybko uciekłam na gorącą czekoladę. Kawiarenka, w której się schroniłam, okazała się tak kameralna, że goście stykali się ze sobą. Sięgnęłam do torebki po notes, chcąc przejrzeć notatki. A tu ręce zgrabiały mi z zimna, wokół ścisk i na dodatek ktoś mnie trącił w łokieć. Torebka spadła na podłogę i oczywiście wszystko się z niej wysypało.
– A z pani, widzę, recydywistka.

Głos wydał mi się znajomy. Spojrzałam i kogo zobaczyłam? Mężczyznę z komendy, który znów zbierał moje drobiazgi. Tym razem z uwagą przyjrzał się miedzianej żabie, którą nosiłam w torebce, żeby przyciągała pieniądze. Z mizernym skutkiem, niestety.
– A pan jakby fetyszysta – palnęłam, czując, że czerwienię się jak burak.
– O – wstał z klęczek – tak mnie jeszcze nikt nie nazwał.
– Sam się pan o to prosił.
Miałam ochotę czmychnąć z kawiarni, ale na horyzoncie pojawiła się zamówiona czekolada. Mężczyzna skłonił się lekko.
– Miłego dnia życzę – rzekł i wyszedł.

Wredny typ księciem z bajki?

Czekolada nie miała smaku. Może dlatego, że cały czas się zastanawiałam, czy „fetyszysta” mnie śledzi, a jeśli tak, to dlaczego. Po powrocie z Gdańska kolejny pech – zepsuł mi się samochód. Musiałam jeździć komunikacją miejską. Najgorsze były późne powroty, szczególnie w piątek. Niby niedużo ludzi, ale wszyscy nietrzeźwi, chętni do zabaw różnego rodzaju… Stałam tuż za kierowcą, gdy nagle autobus zahamował, a mnie ktoś popchnął z tyłu. Torebka wypadła mi z ręki i… Nie, nic się nie wysypało, bo była zamknięta. Tylko z bocznej kieszonki coś wypadło.

Schyliłam się, żeby podnieść zgubę, i nagle uderzyłam w coś twardego.
Pani mi to robi specjalnie – usłyszałam zbolały głos; nie musiałam patrzeć, wiedziałam, że to mój znajomy nieznajomy.
– A pan mnie śledzi.
Nie zaprzeczył. Podniosłam się, on też. Oboje trzymaliśmy się za głowy. Spojrzeliśmy na siebie i nagle wybuchnęliśmy śmiechem.
– Pani mnie chce wykończyć – powiedział – a ja zamierzam się dowiedzieć dlaczego. Wyciągnął rękę, w której trzymał małą broszkę ze wzorem Yin i Yang. To właśnie ona wypadła z mojej torebki.
Podobno związki zrodzone w ekstremalnych warunkach nie mają szans. Ale ja w to nie wierzę – dodał z uśmiechem.

Ja też już nie. Maciek nie jest fetyszystą ani podglądaczem; jest grafikiem komputerowym, też z branży reklamowej. Spotkałam go na komendzie, bo zgłaszał kradzież w piwnicy; dla zasady, bo w wykrycie sprawcy policjanci wierzyli jeszcze mniej niż w namierzenie moich „meksykańskich” oszustów. W Sopocie odwiedzał rodzinę. Ale już wtedy mnie rozpoznał z jakiegoś branżowego spotkania, no i z akcji na komendzie. W autobusie zaś znalazł się zupełnie celowo…

Czytaj więcej:
„Julka w ogóle nie dbała o mojego synka. Umiała ugotować co najwyżej wodę na herbatę. Ciągle jedli pizzę”
„Nasze piękne małżeństwo zaczęło się od regularnej wojny. Całe lato dokuczaliśmy sobie jak najgorsi wrogowie”
„Narzeczony ze mną zerwał, a ja... postanowiłam w końcu się za siebie wziąć. I wtedy on nagle zapragnął się zejść”

Redakcja poleca

REKLAMA