„Tata nawet po śmierci czuwał nad moim życiem. Zza grobu nie tylko wybrał mi męża, ale podarował coś ważniejszego”

córka na cmentarzu fot. iStock, Westend61
„Z biegiem czasu zaczęłam wątpić, czy to rzeczywiście tata wybrał mi psa, spełniając zza grobu swoją obietnicę. Im człowiek robi się >>mądrzejszy<<, tym trudniej przychodzi mu patrzeć na świat z duchowej perspektywy”.
/ 13.10.2023 22:00
córka na cmentarzu fot. iStock, Westend61

Magia życia? A co to takiego? – spytałabym jakiś czas temu. A jednak ona istnieje, o czym zaświadczy moja opowieść. Od dziecka marzyłam, żeby mieć psa bernardyna. Jeszcze jako mała dziewczynka wyobrażałam sobie, że będę na nim jeździć niczym bohater popularnego wówczas baśniowego filmu „Niekończąca się opowieść” na smoku. Rodzice nie chcieli się jednak zgodzić.

– Kamilko, spójrz tylko na nasze mieszkanie – tłumaczył tata. – Mamy dwa małe pokoiki, a taki pies kocha otwarte przestrzenie, szczególnie górskie hale. Jak byś się czuła, gdyby mama codziennie zabraniała wychodzić ci na podwórko i kazała siedzieć w ciasnej łazience?

Zrozumiałam, o czym tata mówi

Rzeczywiście, to byłaby męczarnia dla wielkiego psa. Postanowiłam zatem zmienić marzenia i chciałam już tylko zwykłego pieska, kundelka, którego mogłabym wybrać sobie w schronisku. Kiedy pewnego dnia na niedzielnym spacerze opowiedziałam rodzicom o swoich nowych psich priorytetach, tata głośno westchnął, a po chwili uśmiechnął się i pogładził mnie po głowie.

– Wiedziałem, że mam upartą córkę, ale że aż do tego stopnia? Co myślisz, kochanie o pomyśle Kamili? – spytał mamę.

– Kto będzie z nim wychodził rano i wieczorem? Ja małej nie puszczę po zmroku z psem na dwór – odparła.

– W takim razie – zdecydował ojciec – ustalamy następujący harmonogram – przykucnął przy mnie i spojrzał głęboko w oczy. 

– Jak skończysz czternaście lat, pojedziemy do schroniska i wybierzesz sobie jakiegoś pieska. Do tego jednak czasu chciałbym, żebyś poprawiła wyniki w szkole nie tylko na semestr, ale i koniec roku.

– Ale czternaście lat skończę dopiero za dwa lata – powiedziałam rozczarowana.

– Jeśli poczekasz, to obiecuję, że na dwudzieste urodziny kupię ci skuter, podobny do tego, którym tak lubisz jeździć z wujkiem Władkiem. Oczywiście za każdym razem dołączę do prezentu twoje ukochane konwalie.

Po krótkim namyśle kiwnęłam głową na zgodę. Ruszyliśmy dalej parkową aleją, a tata opowiedział mi, jak to przez pięć lat zabiegał o względy mojej mamy.

– Przecież ona cię kocha – stwierdziłam lekko zdziwiona.

– Teraz tak, ale wtedy jeszcze o tym nie wiedziała – tata nachylił się w stronę mamy i cmoknął ją w policzek. – Musiałem więc zwrócić jej uwagę na moją osobę i przekonać, że ze wszystkich adoratorów ja będę najbardziej ją kochał.

– Nie wierz tacie – mama roześmiała się głośno. – Od razu wpadł mi w oko, ale nie chciałam mu tego mówić, żeby nie wbił się za bardzo w męską dumę. Bo kobiety lubią być zdobywane i… – tym razem ona cmoknęła tatę w policzek – adorowane i rozpieszczane.

– Tere fere, męską dumę. Słyszałaś, córeczko, co mama wymyśliła?

Rodzice zaczęli się przekomarzać

Świeciło słońce, a ja już w marzeniach czułam w dłoni psią smycz. To był jeden z najcudowniejszych dni w moim życiu, szczególnie że gdzieś tam w przyszłości czekał na mnie lśniący skuter, którym będzie kochał ze mną jeździć mój Fąsik. Tak bowiem nazwałam swojego psa. Skąd mi to przyszło do głowy, nie wiem, ale imię mój ulubieniec miał już zaklepane, zanim się jeszcze pojawił w moim życiu.

Dwa lata później tata ciężko zachorował i nikt w domu nie miał głowy zastanawiać się nad psem. Trzy miesiące od czasu pierwszej diagnozy, którą usłyszeliśmy od lekarza onkologa, ojciec już nie żył i szłam za jego trumną w kondukcie pogrzebowym. Dwa miesiące później zajrzała do nas sąsiadka.

– Nie chcielibyście może małego pieska? Bezdomna suka zadomowiła się w naszej piwnicy. Ma dwa śliczne pieski. My chcemy wziąć jednego razem z matką. Może wam drugi przypadnie do gustu?

W tamtej chwili uświadomiłam sobie, że następnego dnia są moje czternaste urodziny. Pomyślałam, że to znak od taty, który przecież w tym dniu obiecał mi szczeniaka. Zeszłam z sąsiadką do piwnicy. Okazało się jednak, że przy suczce jest tylko jeden szczeniaczek. Gdzie drugi?

– Chyba wymaszerował przez otwarte okienko – sąsiadka wskazała na uchyloną jedną połowę.

Wybiegłyśmy na dwór. Chwilę później z trawy, w której rosło kilka gałązek konwalii, wyjrzał czarny łebek. Bez wahania wzięłam malca na ręce. Szczeniak tylko westchnął, wtulił się w moje dłonie i najwyraźniej zamierzał iść spać. Już wiedziałam, że znalazłam swojego Fąsika. Kiedy mama wróciła do domu i zobaczyła kałużę po Fąsiku, stanęła jak wryta. Opowiedziałam jej wszystko, tłumacząc, że to tata wybrał dla mnie szczeniaka, bo znalazłam go w konwaliach.

W oczach mamy zobaczyłam łzy

Przykucnęła przy piesku i zaczęła go głaskać. Ten zaś rozłożył się łapkami do góry i pokazał pękaty brzuszek, gdyż chwilę wcześniej odszedł od miseczki pełnej mleka. No i Fąsik został nowym członkiem naszej rodziny. Był indywidualistą, ale szybko przekonałyśmy go, że psy załatwiają się na dworze, a na pościel nie wolno mu wskakiwać, chyba że właśnie został wykąpany.

Z biegiem czasu zaczęłam wątpić, czy to rzeczywiście tata wybrał mi psa, spełniając zza grobu swoją obietnicę. Im człowiek robi się „mądrzejszy”, tym trudniej przychodzi mu patrzeć na świat z magicznej, czy może jedynie duchowej perspektywy…

Skończyłam szkolę i poszłam na studia. Kiedy zbliżały się moje dwudzieste pierwsze urodziny, w naszym domu nastał czas niepewności. Mama straciła pracę i pilnie poszukiwała drugiej. Ja wtedy byłam na trzecim roku. Ponieważ w domu było krucho z pieniędzmi, dorabiałam w spółdzielni studenckiej. Na dzień przed urodzinami wzięłam wypłatę, 480 zł. Postanowiłam, że za 30 zł kupię sobie urodzinowy prezent, ulubioną karmę dla Fąsika, który wprost szalał za tym przysmakiem.

W domu otworzyłam kilogramową torbę i nasypałam psu karmę do miseczki. Wtedy spośród suchych kuleczek wypadł kolorowy bilet. Okazało się, że firma ogłosiła konkurs, a ja trafiłam główną nagrodę – w środku był kupon, za który mogłam dostać skuter lub wziąć jego równowartość w złotówkach. Wybrałam to drugie. Kiedy następnego dnia szłam z salonu do wskazanego mi banku, żeby zamienić kupon na gotówkę, podbiegł do mnie jakiś roześmiany chłopak i wręczył bukiecik konwalii.

– To dla ciebie – krzyknął i chwilę potem zniknął w tłumie.

To był sygnał od mojego taty, tym razem byłam już tego pewna na sto procent! Pieniądze za skuter pomogły nam przejść trudny okres, zanim mama znalazła pracę. Po studiach znalazłam stałą pracę. Zaczęło nam się z mamą coraz lepiej powodzić. W mojej firmie szło mi całkiem nieźle, poznałam tam też pewnego chłopaka. Na pierwszą randkę przyszedł z bukiecikiem konwalii. Choć Piotr jeszcze nie miał o tym zielonego pojęcia, to ja byłam już pewna, że tata wskazał mi go na przyszłego męża.

Nie miałam na co narzekać

Rok później wzięliśmy ślub i jak chyba większość młodych małżeństw, zaczęliśmy zastanawiać się nad wzięciem kredytu mieszkaniowego. W pierwszym banku, na stoliku prowadzącego z nami rozmowę przedstawiciela, dostrzegłam różyczki i pomyślałam sobie, że to chyba nie jest ta oferta kredytowa, którą powinniśmy brać pod uwagę.

Podziękowałam i wyszliśmy. W drugim banku na stole w ogóle nie było kwiatów, więc wzięłam męża za rękaw i wyprowadziłam na ulicę, nie przejmując się jego zdziwieniem. Kiedy szliśmy chodnikiem, obok nas przeszła młoda kobieta, od której poczułam zapach konwalii. Nieznajoma chwilę potem zniknęła w oddziale kolejnego banku. To tam, uznałam, i weszliśmy do środka. I rzeczywiście, warunki były atrakcyjne, więc wzięliśmy kredyt.

Nie mogłam narzekać na swoje życie przez kilka następnych lat. Z Piotrem byłam szczęśliwa, dobrze nam się wiodło, miałam dobrych teściów, a mąż też nie mógł narzekać na moją mamę. Brakowało nam tylko dziecka. Walczyliśmy o nie przez cztery lata. Lekarz ostrzegł, że leczenie, którego się podejmuję, będzie długotrwałe, lecz może nie przynieść oczekiwanych rezultatów. Podjęliśmy to ryzyko.

Dziękuję ci, tato

Cztery lata później miałam przed sobą wyniki badań. Leżały zamknięte w kopercie. Jeśli byłam w ciąży, to leczenie się udało. Jeśli nie… mogłam pożegnać się z marzeniami o dziecku przynajmniej na najbliższe lata, dopóki medycyna nie znajdzie sposób na moją przypadłość. A może i na zawsze…

Tak więc siedziałam nad zamkniętą kopertą. Nie wiedziałam, czy czekać na Piotra, czy sama otworzyć papierowy prostokącik. Mąż jeszcze nie wiedział, że dziś poznamy lekarski werdykt. Może nie powinnam go stresować… Usłyszałam zgrzyt klucza w zamku. Chwilę potem Piotr stanął w progu pokoju. W jego dłoni zobaczyłam bukiecik konwalii.

– Jutro są twoje urodziny, więc pomyślałem, że od dzisiejszego popołudnia możemy zacząć świętowanie – uśmiechnął się radośnie.

Już nie musiałam otwierać koperty. Wiedziałam, że leczenie się powiodło. I rzeczywiście, gdy później spojrzałam na wyniki, moja pewność znalazła w nich potwierdzenie. Dziękuję ci, tato.

Czytaj także:
„Sąsiadka ciągle przychodziła do nas na kawki. Za późno zrozumiałam, że zamiast cukru, chce pożyczyć mojego męża”
„Tata szukał mi męża i przyuczał do przejęcia biznesu. Nie sądziłam, że tak przygotowuje się do ostatniej podróży”
„Miałam dość bycia na garnuszku męża i wybrałam niecodzienny zawód. Nikt we mnie nie wierzył, a teraz mnie podziwiają”

Redakcja poleca

REKLAMA