Igor to miłość mojego życia. Od razu po zaręczynach zaczęliśmy planować ślub i wesele. Miały się odbyć za dwa lata, w pięknym pałacyku na Pomorzu. Trochę się martwiliśmy, że musimy czekać tak długo, ale wcześniejsze terminy były zajęte. Uznaliśmy więc, że trzeba się uzbroić w cierpliwość i tyle. To miejsce było naszym marzeniem i nie chcieliśmy z niego rezygnować.
Ciąża nas zaskoczyła
Ale na kilka miesięcy przed ślubem okazało się, że jestem w ciąży. Było to dla mnie spore zaskoczenie, bo przecież zawsze dbaliśmy o antykoncepcję. A tu nagle lekarz mówi mi, że jestem w ciąży, dziesiąty tydzień. Kiedy to usłyszałam, popłakałam się ze złości, a nie ze szczęścia.
Z Igorem zdecydowaliśmy, że nie będziemy zwlekać z powiększaniem rodziny. Ale która przyszła panna młoda chciałaby iść do kościoła z dużym brzuchem i spuchniętymi nogami? Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie przesunąć daty ślubu, ale szybko porzuciłam ten pomysł. Nie chciałam czekać kolejne dwa lata na wolny termin.
Przez całą ciążę czułam się naprawdę dobrze. I co najważniejsze, nie przybrałam wiele na wadze. W specjalnie uszytej sukience wyglądałam więc bardzo dobrze. Gdy przygotowywałam się do tego ważnego dnia, czułam się naprawdę szczęśliwa.
Dziecko spieszyło się na świat
Wiedziałam, że nie mogę tańczyć aż do świtu i że będę musiała wznosić toast bezalkoholowym szampanem, ale to mnie wcale nie martwiło. Byłam pewna, że ten dzień będzie niezapomniany. I taki właśnie był... Wszyscy w mojej rodzinie mówią, że nigdy nie byli na takim weselu jak nasze. I pewnie już nigdy nie będą.
Zaczęłam rodzić już w kościele. Wyszeptałam: „i że cię nie opuszczę aż do śmierci” i poczułam delikatny skurcz w dolnej części brzucha. Miałam jeszcze trzy tygodnie do terminu porodu, więc byłam pewna, że to tylko z emocji i wzruszenia. Przecież właśnie patrzyłam w oczy swojego ukochanego i składałam mu przysięgę. Kiedy skurcz się powtórzył, postanowiłam o tym nie myśleć. Myślałam, że po mszy trochę się uspokoję, opanuję emocje, a ból zniknie.
Po ślubie ja i Igor wyszliśmy na zewnątrz świątyni. Wszyscy zaproszeni już na nas tam czekali. Podchodzili do nas, składając gratulacje i życzenia. Z radością na twarzy przyjmowałam kwiaty, dziękowałam za miłe słowa, ale z każdą chwilą czułam się coraz gorzej. Mimo to wciąż nie pozwalałam sobie na myśl, że to mogą być pierwsze sygnały porodu.
Słyszałam i czytałam mnóstwo o tym, jakie straszne bóle zapowiadają narodziny dziecka. Ale ja nie miałam czegoś takiego. Gdy przyjęłam buziaki i życzenia od wszystkich gości, pojechałam z mężem do fotografa i pozowaliśmy razem do zdjęć. Ani słowem nie wspomniałam, że coś mi jest. On był taki szczęśliwy i podekscytowany.
Nie chciałam mu psuć humoru
Po sesji zdjęciowej pojechaliśmy na wesele. Goście powitali nas z radością i aplauzem. Wznieśli toast, każdy wypił po kieliszku szampana. DJ zaprosił nas na parkiet, na pierwszy taniec. Kiedy zaczęłam tańczyć z Igorem w rytmie walca, ból tylko się zaostrzył.
Mimo to, jakoś wytrzymałam do końca i wróciłam do stołu. Pomyślałam, że gdy goście zaczną się bawić, to uda mi się wymknąć z sali i odpocząć. Ale już po chwili poczułam silny skurcz, a po kilkunastu minutach kolejny...
Właśnie w tamtym momencie zdałam sobie sprawę, że to nie były emocje ani zmęczenie, tylko początek porodu. Dobrze pamiętam, jak wtedy pomyślałam: „O nie, nie będę mogła pokroić tortu z Igorem, nie będzie oczepin, nie rzucę welonem!”. Poczułam tak wielką rozpacz, że nie mogłam powstrzymać łez i zaczęłam płakać na cały głos.
– O matko, co się stało? – zaniepokoił się mój mąż.
– Już! Zaczęło się! – wydusiłam.
– Co się zaczęło? Nasza wspólna przyszłość? Czy to cię aż tak martwi, że łzami się zalewasz? – spojrzał na mnie zdumiony.
– Nie, idioto! Nasze dziecko chce już wyjść na świat! – wrzasnęłam i osunęłam się na ziemię, bo ból zwyczajnie powalił mnie na kolana.
Nie dotarłam do szpitala
Nie do końca pamiętam, co się działo później. Przypominam sobie tylko, że nagle wokół mnie zrobiło się strasznie ciasno i głośno. Ktoś krzyczał, żeby mnie zabrać do lekarza, ktoś inny żeby zadzwonić po pogotowie. Jeszcze któryś z gości zaczął nagrywać to wszystko telefonem. Wiecie o co chodzi? Wielkie zamieszanie.
Na szczęście, moja mama szybko otrząsnęła się z szoku i przejęła dowodzenie. Wygoniła gości na drugi koniec sali, a Igorowi i mojemu ojcu kazała przenieść mnie na górę, do pokoju dla nowożeńców. Pogotowie dotarło do nas po zaledwie kilkunastu minutach. Miałam nadzieję, że mnie zabiorą do szpitala.
– Teraz to już nie ma wyjścia. Dziecko zaraz się urodzi. Główka już się pokazuje! – stwierdził doktor.
– Co, jak, tutaj? Nie dam rady! – krzyknęłam.
– No co ty, co ci się tu nie podoba? Przecież to piękny pałacyk. A w środku jest cudowny klimat: zabytkowe meble, różane płatki na łożu, świeczki, kwiaty... Czy naprawdę wolałabyś być w szpitalu?
– No... Nie... – wymamrotałam.
– No to super, to skupmy się teraz. Przy kolejnym skurczu działaj, przemy! Pół godziny i będzie po wszystkim – rzucił z uśmiechem.
Córka była naszym prezentem
Lekarz mnie nie okłamał. Urodziłam już po 22 minutach. Małą dziewczynkę. Kiedy ją zobaczyłam i przytuliłam do siebie, pełna emocji pomyślałam, że to najcudowniejszy prezent ślubny, jaki mogłam sobie wymarzyć.
Potem ratownicy wsadzili mnie na nosze i zabrali mnie i dziecko do szpitala na badania. Przy wejściu czekali na nas wszyscy goście. Cieszyli się, krzyczeli! Chyba nawet głośniej niż podczas powitania mnie i Igora po wyjściu z kościoła.
– No nieźle, zaczynam się trochę martwić – stwierdził mój mąż, kiedy wsiedliśmy wszyscy do karetki.
– Dlaczego? – zapytałam zdziwiona.
– Bo widzisz, wygląda na to, że nasza mała bardzo lubi imprezować. Przecież to nie jest przypadek, że akurat dzisiaj zdecydowała się przyjść na świat. Poczuła dobrą atmosferę i nie mogła się powstrzymać, chciała dołączyć!
Czytaj także: „Przyszła teściowa próbowała mnie przekupić, żebym uciekła sprzed ołtarza. Nie byłam warta jej syna” „Marzyłem o dziecku, ale moja żona nie chciała o tym słyszeć. Zasłaniała się karierą i figurą”
„Mój mąż to syfiarz do kwadratu. Chciałam dać mu nauczkę, a teraz walczę z plagą robactwa w domu”