– Zaraz zasnę, słowo daję… – mruknął mąż chyba po raz tysięczny w ciągu ostatnich trzydziestu minut. Nic dziwnego. Byliśmy w trasie już dwanaście godzin z krótką przerwą. Janek mógł czuć się zmęczony. A jednak za nic nie chciał mnie puścić za kierownicę.
– Przecież mówiłam, że mogę cię odciążyć i poprowadzić… – westchnęłam, wywracając oczami.
– Jasne! Jeszcze mi życie miłe – prychnął. – Po prostu musimy się zatrzymać na jakiś nocleg.
W porządku, może i nie jeździłam za często, zwłaszcza w nocy, poza miastem i w obcym państwie, ale przecież od dwóch lat miałam prawo jazdy! A nam zostało już niecałe sto kilometrów do celu.
Wybraliśmy się na urlop do Rumunii
Tego ranka wyjechaliśmy z Branu, w którym zwiedziliśmy piękną starówkę i średniowieczny zamek uchodzący za siedzibę Włada Palownika, czyli słynnego wampira Draculi. Po drodze obskoczyliśmy jeszcze kilka twierdz w pomniejszych miejscowościach, a na noc mieliśmy zatrzymać się w Sighişoarze. A mój mąż marudził, że nie dojedzie! W końcu to on wymyślił, żeby wybrać się na urlop do Rumunii. I to o tej porze roku, kiedy pogoda raczej nie sprzyja dalekim wyprawom.
Stwierdził, że ma dość wygrzewania się na plaży w egipskich kurortach i chciałby sobie coś pozwiedzać. A że i tak musi szybko wykorzystać zaległy urlop… W dodatku uparł się na samochód.
– Z Polski nie lecą tam żadne tanie linie, więc lepiej wyjdziemy na benzynie – przekonywał. – Poza tym, jak sobie wyobrażasz przemieszczanie się już na miejscu bez samochodu. Rozklekotanym busem?!
Ten argument ostatecznie mnie przekonał
– Proszę cię, Jaśku, wytrzymaj jeszcze chwilę albo przesiądźmy się – powiedziałam. – Za niecałą godzinę będziemy na miejscu. Poza tym widzisz tu gdzieś jakiś zajazd? Chyba nie chcesz zatrzymać się w środku lasu przy drodze?
Janek tylko westchnął i w milczeniu prowadził dalej. Po chwili włączył radio i próbował namierzyć jakąś stację. Nic. Same szumy. W tych górach nie było żadnego zasięgu.
Przymknęłam oczy. Nie, nie zamierzałam zasypiać. Musiałam przecież zabawiać rozmową swojego męża. Ale sama też byłam zmęczona. Chciałam choć na chwilę dać odpocząć powiekom. Miałam wrażenie, że są ciężkie jak dwie grudki stali.
To miejsce wyglądało jak z bajki
W tym momencie poczułam mocne szarpnięcie i usłyszałam kilka niecenzuralnych słów, które wydobyły się z ust Janka. Mój mąż z nogą na hamulcu starał się tak manewrować samochodem, żebyśmy nie wylądowali w rowie. Przejechaliśmy jeszcze kawałek i zatrzymaliśmy się, szczęśliwie bez żadnych kolizji.
– Cholera! Coś mi wyskoczyło przed maskę! – darł się Janek, oglądając się przez ramię. – Ledwo zdążyłem zahamować i wykręcić. Nie mam pojęcia, co to mogło być!
Ja także się obejrzałam. Droga za nami była pusta i ciemna.
– Może to sarna. Już jej nie ma, bo uciekła do lasu – powiedziałam po chwili zastanowienia. – Albo po prostu coś ci się przywidziało.
– Nic mi się nie przywidziało, nie wymyślaj głupot! – wrzasnął Janek, a potem z całej siły z wściekłością uderzył w klakson. – Mam dosyć, nigdzie dalej nie jadę. Idę na tylne siedzenie, żeby się przespać – zdecydował i zaczął odpinać pas.
– Poczekaj, zobacz! – powstrzymałam go, wskazując niewielką tablicę stojącą po drugiej stronie drogi, na którą padały teraz światła auta.
„Hotel 1 km” – głosiła.
– Zobacz, kochanie, jakie mamy szczęście. Gdybyśmy się nie zatrzymali, pewnie nawet byśmy jej nie zauważyli – powiedziałam, przerażona myślą, że mąż byłby gotów nocować w środku lasu.
– No dobra, to jedziemy – Janek włączył silnik i skręcił w boczną drogę, tak jak wskazywała strzałka na niepozornej tablicy.
Po chwili zobaczyliśmy w oddali światła hotelu
Im bardziej zbliżaliśmy się do niego, tym wydawał się większy i okazalszy, i szczerze mówiąc, coraz mniej pasował do słowa „hotel”.
Gdy w końcu zatrzymaliśmy się na podjeździe i wyszliśmy na zewnątrz, z wrażenia niemal zaparło nam dech w piersiach. Przed nami stał już nawet nie dwór czy pałac, ale najprawdziwszy na świecie zamek z fosą, dziedzińcem i kilkoma basztami.
– Jak tu ładnie! Spójrz tylko! – aż klasnęłam w dłonie z radości, bo zupełnie przypadkiem trafiliśmy na kolejny urokliwy zakątek.
– Pewnie drogo – mruknął Janek i zabrał się za wyładowywanie bagaży.
Spojrzałam na niego ze złością.
– A ty jak zwykle marudzisz – warknęłam. – Mógłbyś choć raz spróbować cieszyć się chwilą, zamiast wiecznie wynajdywać problemy!
Kiedy weszliśmy do środka, oniemiałam z zachwytu
Przestronny hol pełen był antyków i pięknych starych obrazów w złoconych ramach. Nie znam się za bardzo na sztuce, ale na pewno nie były to żadne bazarowe podróbki. Portrety przedstawiały jakichś siedmiogrodzkich możnowładców i ich piękne, wytwornie odziane kobiety. Na stolikach stały wiekowe wazy, z sufitu zwisały bogato zdobione kandelabry, a okna przystrajały grube i ciężkie kotary, wyszywane w misterne wzory. Takiego bogactwa i przepychu chyba jeszcze nigdy nie widziałam!
Zanim zdążyliśmy zrobić choć krok, do naszych uszu dobiegła muzyka. Odwróciliśmy się i ujrzeliśmy wejście do wielkiej sali, w której odbywało się jakieś przyjęcie.
Przystrojone girlandami i balonami pomieszczenie wypełniał gwar rozmów. Panowie w eleganckich garniturach i panie w wytwornych balowych sukniach sączyli szampana, śmiali się i dyskutowali. Kelnerzy kręcący się w tłumie serwowali przekąski i trunki. Parkiet także pełen był ludzi. Wszyscy nosili maski zakrywające jedynie oczy.
Cóż, taki to był czas w roku, okres hucznych zabaw i biesiad… Trzeba przyznać, że widok kilkudziesięciu osób z na wpół zasłoniętymi twarzami był co najmniej osobliwy.
– Pięknie, wpadliśmy wprost na bal karnawałowy – stwierdził Janek.
W tym samym momencie podszedł do nas starszy, dystyngowany pan. Okazało się, że to hotelowy recepcjonista, którego przedtem najwyraźniej nie zauważyliśmy.
– Witam, czym mogę służyć? – zapytał po angielsku z silnym, wschodnim akcentem.
– Nie wiem, czy dobrze trafiliśmy… – zaczęłam, spoglądając niepewnie w stronę sali pełnej ludzi. – Chcieliśmy wynająć pokój na jedną noc.
– Oczywiście, proszę za mną – powiedział mężczyzna, po czym wezwał chłopca od bagaży i zaprowadził nas na górę po wielkich marmurowych schodach.
– Na dole odbywa się właśnie bal dyplomatów – tłumaczył. – Mam dziś sporo pracy, zatem najlepiej będzie, jeśli wszelkich formalności dopełnimy rano. To tutaj – przystanął przed pięknym, rzeźbionymi drzwiami. – Jeśli będą państwo czegoś potrzebować, proszę dzwonić. Numer do recepcji to 225. Życzę dobrej nocy.
Czy tylko mi się zdawało, czy ten facet, zanim odszedł, rzucił mi lubieżne spojrzenie?
Za to wrażenie mojego męża było zupełnie odmienne.
– Widziałaś, jak on się na mnie gapił? – spytał Janek, gdy tylko zamknęły się za nami drzwi pokoju. – Jak pies na michę kiełbasy! Stary zbok!
Rozejrzeliśmy się po pokoju
Miał spokojnie ze czterdzieści metrów kwadratowych, wyjście na obszerny taras i własną dużą łazienkę. No i te meble – stare, drewniane, śliczne! W tym prawdziwe łoże z baldachimem jak dla jakichś książąt.
– No, no… zdecydowanie będzie nas to sporo kosztować – skomentował Janek, ruszając do łazienki.
Zasypiając, czułam się bardzo szczęśliwa. Bajkowa atmosfera tego miejsca skłaniała do marzeń. Zanim wpadłam w objęcia Morfeusza, wyobraziłam sobie, że jestem panią tej posiadłości, wytworną, oczywiście zachwycająco piękną damą, żoną jakiegoś bogacza, która całymi dniami przechadza się po swoim zamku, dogląda pracy służby, wydaje rozkazy, a wieczorami urządza huczne przyjęcia – jeszcze bardziej okazałe niż to na parterze – na które sprasza wielkich tego świata.
Tamtej nocy miałam dziwny sen…
Bardzo realny i niezwykle zmysłowy. Zaczęło się od tego, że ktoś delikatnie muskał opuszkami palców mój policzek, a kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam mężczyznę w eleganckim fraku stojącego przy łóżku. Młody i nieziemsko przystojny, wyglądał jak filmowy amant albo inny książę z bajki, poza tym wprost biło od niego… dostojeństwo. Jakby w tym pięknym, silnym ciele zebrała się przez wieki cała duma i godność wielkich szlacheckich rodów.
Był tak inny od mojego męża, który leżał teraz obok i pochrapywał, zupełnie jak zwykły prosty chłop. Jakiż kontrast dzielił ich dwóch! Nic dziwnego, że nie zważając na Janka, uniosłam się na łokciach i bez żadnych pytań ujęłam dłoń, którą podał mi nieznajomy.
Stanęłam naprzeciwko niego i przez chwilę patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Nagle przez uchylone okno do pokoju wtargnął silny powiew wiatru, poruszając firanką, która lekko dotknęła moich łydek. Zadrżałam z zimna, ale też z podniecenia. Pragnęłam tego mężczyzny jak nikogo na świecie. Chciałam, żeby mnie dotykał, całował, kąsał! Ale on ograniczał się tylko do delikatnego gładzenia mojej twarzy, szyi i dekoltu swymi długimi, szczupłymi dłońmi. A potem wziął mnie za rękę i poprowadził na dół. Do innych.
W wielkiej sali wciąż odbywał się karnawałowy bal dyplomatów, a kiedy weszliśmy, wszystkie spojrzenia spoczęły na mnie. Widziałam pełne uwielbienia uśmiechy na twarzach mężczyzn i gorące pragnienie w ich oczach, które śledziły spoza masek każdy mój ruch i gest.
Nagle nieznajomy bez słowa przyciągnął mnie do siebie, chwycił mocno moją dłoń i zaczęliśmy tańczyć. Orkiestra grała jakąś nieznaną mi melodię. Piękną, lecz nieco niepokojącą. Nie mam pojęcia, skąd znałam kroki, a jednak moje stopy bez zastanowienia powtarzały ruchy partnera. Prowadził mnie niczym najwytrawniejszy tancerz.
Wirowaliśmy po całej sali coraz szybciej i szybciej
Słyszałam cichy szelest sukni, którą miałam na sobie. Kręciło mi się w głowie… Nagle zauważyłam, że goście zrzucają swoje maski i powoli zbliżają się do nas. Twarze zgromadzonych wokół ludzi przewijały się przed moimi oczami jak obrazki w kalejdoskopie, światła świec i żyrandoli migotały niczym gwiazdy na bezchmurnym nocnym niebie, a z każdym obrotem robiłam się coraz słabsza i bardziej bezwolna.
Słyszałam wokół siebie śmiechy i niewyraźne szepty. Nie potrafiłam odróżnić ani jednego słowa, zresztą wypowiadane były chyba w jakimś obcym języku. Całkiem straciłam poczucie rzeczywistości. Odpływałam w niebyt…
Ranek wspominam jako niezwykle ciężki
Czułam się jak na wielkim kacu, choć poprzedniego wieczoru nie wypiłam ani kropli alkoholu. Bolała mnie głowa, drżały ręce, oddech był krótki i płytki, a każdy, nawet najmniejszy ruch przyprawiał mnie o ogromne zmęczenie i szybsze bicie serca. Kiedy zaś weszłam do łazienki i spojrzałam w duże lustro wiszące na ścianie, prawie krzyknęłam na swój widok. Miałam podkrążone oczy, ziemistą cerę i bezbarwny wzrok. Wyglądałam i czułam się tak, jakby ktoś wyssał ze mnie całe życie!
Ze zdumienia wyrwał mnie głośny łomot dochodzący z sypialni. To mój mąż, próbując wygrzebać się z pościeli, zaplątał się w prześcieradło i runął jak długi na podłogę.
– Boże święty, co za koszmarna noc! – jęknął Janek i popatrzył na mnie z miną zbitego psa.
On także nie wyglądał najlepiej. Ni mniej ni więcej, jakby przebalował całą noc.
– Miałem okropny sen… – westchnął i zaczął opowiadać.
Cóż, wyglądało na to, że tej nocy śniło się nam dokładnie to samo. Z tą różnicą, że zamiast tajemniczego mężczyzny, Janka zabrała na tańce piękna kobieta. Och, sam oczywiście, nie przyznał, że była piękna, ani co do niej czuł we śnie, ale mogłam się tego domyślić.
– Spadajmy stąd jak najszybciej – powiedział na koniec mój mąż. – To miejsce jest jakieś dziwne.
Spakowaliśmy nasze rzeczy i na tyle szybko, na ile pozwalało nam nasze kiepskie samopoczucie, zeszliśmy do recepcji. Starszy pan uśmiechnął się szeroko na nasz widok.
– Witam. Jak się spało? Wypoczęli państwo dzisiejszej nocy? – zapytał, a ja odniosłam wrażenie, że w jego głosie zabrzmiała nutka ironii. – Bo ja czuję się dziś jak nowo narodzony.
– Dziękuję, dobrze – skłamałam, po czym zapłaciliśmy i skierowaliśmy się do wyjścia.
Nagle Janek odwrócił się i spytał:
– Często odbywają się u państwa teraz te… bale maskowe?
Starszy pan spojrzał na nas przenikliwym wzrokiem, po czym odezwał się uprzejmie:
– Przykro mi, ale nie wiem, co ma pan na myśli.
– Jak to? – zdziwił się mąż. – Przecież wczoraj trafiliśmy prosto na przyjęcie. Takie z tańcami, orkiestrą, szampanem i w ogóle. Mówił pan, że to bal dyplomatów.
Uśmiechnął się, a mnie przebiegł zimny dreszcz
– Doprawdy, tak mówiłem? Nie przypominam sobie – odparł spokojnie staruszek. – Obawiam się, że to jakaś pomyłka. Podobna impreza nie miała tu miejsca od wybuchu wojny, czyli, jeśli dobrze liczę, od ponad osiemdziesięciu lat. A i przedtem były to nieczęste i bardzo… elitarne spotkania – wyszczerzył zęby w uśmiechu, a mnie przeszedł dreszcz.
Chwyciłam męża pod rękę i zwialiśmy stamtąd, gdzie pieprz rośnie. A dokładniej do Sighişoary i dalej na północ, zwiedzać kolejne transylwańskie zamczyska. Na szczęście w żadnym z nich nie spotkało nas już nic podobnego, a siły witalne odzyskaliśmy dość szybko.
Czytaj także:
„Wybaczyłam mężowi zdradę, ale on nie odszedł od kochanki. Poznałam to po zapachu szamponu, którego nie mamy w domu”
„Koledzy z pracy paskudnie wyśmiewali panią Henię. Milczałem, bo się bałem, choć moja mama tak jak ona jest sprzątaczką”
„Po latach brat wyznał mi pewną tajemnicę... Nagle zrozumiałam, dlaczego rodzina mnie wyklęła. To była jego wina”