„Przyjaciółka zachorowała i wysłała mnie w góry ze swoim mężem. Problem w tym, że jestem w nim zakochana...”

Zakochałam się w mężu przyjaciółki fot. Adobe Stock
„Kocham go, o Boże, ja go kocham. Kolejne miesiące też były katorgą. Nie mogłam nagle przestać widywać jego i Moniki, ale każde spotkanie sprawiało, że serce tłukło mi w piersi jak szalone. I jeszcze ta ufność Moniki, ta jej troska o mnie”.
/ 03.11.2021 11:35
Zakochałam się w mężu przyjaciółki fot. Adobe Stock

Takie to moje parszywe szczęście... Ktoś mnie kiedyś przeklął, czy co? – myślałam pełna rozpaczy. Dlaczego każda miłość musi przynosić mi tylko ból i upokorzenie?

Byłam już spakowana i właśnie podlewałam kwiatki, żeby na pewno przetrwały tydzień mojej nieobecności, gdy nagle zadzwonił telefon. Aż podskoczyłam. Dochodziła jedenasta w nocy. Kto może dzwonić o tej porze? – zastanawiałam się, podnosząc słuchawkę.
– Mirka? – usłyszałam zachrypnięty głos, który wydał mi się znajomy, ale nie mogłam go rozpoznać.
– Tak. A kto mówi? – spytałam.
– O Boże, aż tak źle ze mną? Monika.
– O rany boskie, co ci się stało? – zawołałam z niepokojem, bo wszystkiego się mogłam spodziewać, tylko nie tego, że nie rozpoznam głosu mojej najlepszej przyjaciółki.
– Mam ropną anginę – wychrypiała. – A na domiar złego mama poi mnie mlekiem z masłem i miodem, którego nienawidzę – dodała żałośnie.
No tak, wszystko jasne. Diabli wzięli naszą wyprawę.
– To znaczy, że nigdzie nie jedziemy – raczej stwierdziłam niż spytałam, wiedząc, że nie umiem ukryć zawodu w głosie.

Tak czekałam na ten wyjazd. Ile lat nie byłam na nartach? Pewnie ze trzy. Ale najpierw, po rozstaniu z Andrzejem nie miałam głowy do rozrywek, potem straciłam pracę, a w nowej ledwie wiązałam koniec z końcem i w żadnym wypadku nie mogłam sobie pozwolić nawet na weekendowy wypad gdziekolwiek, nie mówiąc już o nartach.

Ale wiosną zmieniłam pracę i od razu zaczęłyśmy planować z Moniką, że gdy tylko spadnie pierwszy śnieg, to sobie zaszalejemy. No i właśnie widać, jak zaszalejemy. Aż mi się płakać chciało, sama nie wiem, z żalu, czy ze złości. Głos Moniki brzmiał tak, że nie było nadziei, by wyzdrowiała za dzień czy dwa.
– No i czemu się nie odzywasz? – zajęta swoimi myślami, przestałam słuchać, co mówi Monika.
– A co mam mówić? Urlop i zaliczka całkiem przepadły – odparłam.
– Ty mnie w ogóle słuchasz? Przecież mówię właśnie, że już wszystko przemyślałam.
– A co tu jest do przemyśliwania – westchnęłam ciężko. – Pecha mam i tyle. Czort z pieniędzmi, ale kolejnego urlopu do wiosny na pewno nie dostanę i nici z nart...
– Zamknij się wreszcie i słuchaj – przerwała mi. – Właśnie o tym cały czas mówię. Staszek ma ten sam problem. Pada na twarz i po prostu musi od tego wszystkiego odetchnąć. Już ustaliliśmy, że jedziecie we dwójkę, rządy u nas w domu przejmuje moja mama. Ja sobie spokojnie choruję, a wy staracie się nie połamać sobie rąk i nóg – stanowczość w jej głosie trochę mnie przeraziła, ale próbowałam protestować. Nie dała mi dojść do słowa. Stwierdziła, że nie mam nic do gadania. I że jutro rano Staszek podjedzie po mnie, tak jak było planowane.

Rozłączyła się, a ja stałam ze słuchawką w dłoni, jak sparaliżowana. "Absolutnie nie mogę jechać. Nie ze Stasiem..." – myśli tłukły mi się po głowie, jak oszalałe.

Nie pojadę, postanowiłam i już wystukiwałam na klawiaturze numer Moniki, ale nagle odłożyłam słuchawkę na zasilacz? Zadzwonię i co? Co jej powiem do diabła? Znam ją. Kiedy przemawia takim tonem, nic i nikt nie odwiedzie jej od tego, co sobie postanowiła. Musiałabym powiedzieć prawdę, a tego nie zrobię za żadne skarby świata...

Więc co? Rano powiedzieć Staszkowi, że nie jadę? A jeśli on wszystkiego się domyśli? Na pewno się domyśli, zresztą... wcale nie jestem pewna, czy już czegoś nie przeczuwa. Tak dziwnie patrzył na mnie ostatnim razem.

Tłukłam się po domu prawie do rana. Już świtało, kiedy pogodziłam się z tym, że nie ma wyjścia – muszę jechać albo wyznać prawdę. Ale prawda oznaczałaby, że stracę jedynych prawdziwych przyjaciół, jakich mam.

Wszystko zaczęło się po moim rozstaniu z Andrzejem. To Staszek mnie znalazł. Przyjechał po jakieś książki dla Moniki i... nie, wcale nie próbowałam popełnić samobójstwa, ale jak durna nałykałam się tabletek uspokajających. Otworzyłam mu drzwi słaniając się na nogach i zaraz potem film mi się urwał. To Staszek zaniósł mnie do łazienki, zmusił do wypicia szklanki wody z sodą i trzymał moją głowę, gdy myślałam, że wyrzucę z siebie całe wnętrzności. Potem umył mi twarz, zaniósł do łóżka i zadzwonił po swojego znajomego lekarza. A później całą noc siedział i trzymał mnie za rękę...
– Hej, mała. Jak się czujesz? – zapytał o świcie, kiedy wreszcie, już całkiem przytomna, ale słaba jak niemowlę, otworzyłam oczy. A potem czułym gestem odgarnął mi włosy. To wtedy się w nim zakochałam, ale musiało minąć dobrych parę miesięcy, zanim sama zorientowałam się w swoich uczuciach.

Zaczęło się niewinnie. Odkryłam, że życie kobiety samotnej nie jest łatwe. Odkąd rozstałam się z Andrzejem, nagle przestałam być mile widzianym towarzystwem. Dziewczyny chętnie umawiały się ze mną na ploty, ale na większych imprezach, a już nie daj Boże połączonych z tańcami, przyglądały mi się podejrzliwie. Czułam, że coś jest nie tak, ale do głowy mi nie przyszło, o co naprawdę chodzi. Dopiero Kaśka otworzyła mi oczy. Właściwie jestem jej za to wdzięczna, że nie owijała w bawełnę.
– Słuchaj, no kurczę... Ja wiem że to z mojej strony świństwo, ale proszę cię, nie jedź z nami na weekend. Przynajmniej ten jeden raz – zaczęła bez wstępów, ledwie stanęła w moich drzwiach.
Musiałam mieć głupią minę, bo ten jesienny wypad na Mazury cała nasza paczka planowała od miesiąca.
– Otwórz to – wetknęła mi w ręce butelkę z moim ulubionym likierem. – Zaraz ci wszystko wytłumaczę – dodała z ciężkim westchnieniem.

No i wytłumaczyła. Włos mi się jeżył, gdy tego słuchałam. Okazało się, że moje przyjaciółki, jak jeden mąż bały się, że będę podrywać im facetów.
– Zawsze byłaś atrakcyjna, a teraz jeszcze schudłaś. No wiesz, taka samotna, interesująco nieszczęśliwa. Co drugi się skusi, żeby cię pocieszać – tłumaczyła.
– Ale przecież... – zaczęłam i urwałam. Bo co miałam powiedzieć? Że nie poluję na niczyjego męża, chłopaka, narzeczonego? A gdybym polowała, to co? Przyznałabym się?
– Mirka... przepraszam – Kaśka poklepała mnie po dłoni. – Ja wiem, że nie jesteś taka. Ale z tymi chłopami... sama wiesz. Ten mój, ciągle nie jest taki do końca mój. Ze wszystkich sił ukrywam, jak mi na nim zależy, bo wcale nie wiem, czy jemu też. To co się dziwisz, że nie chcę kusić licha? Sama mam mu ciebie podsuwać pod nos? No nie gniewaj się, zrozum...

Zrozumiałam, choć nie było mi przyjemnie. Wycofałam się z życia towarzyskiego i gdyby nie Monika i jej mąż zostałabym sama jak palec.
Oni jednak nie pozwolili mi na zamknięcie się we własnym świecie. Co tu ukrywać – prawie mnie adoptowali. Jadałam u nich niedzielne obiady, chodziłam z nimi do kina.
– Daj spokój, mamy darmową niańkę – śmiała się Monika, gdy mówiłam, że zawracam im głowę.
Rzeczywiście, czasami zostawałam z ich córką, a moją chrześniaczką, a oni mogli sobie gdzieś wyjść. To łagodziło moje wątpliwości.

Tamtego sylwestra zorganizowali w domu też pewnie ze względu na mnie. Impreza miała być kameralna, ale nagle okazało się, że zwaliło się pół miasta. Każdy na szczęście przyniósł jaką sałatkę i wino, więc kłopotu nie było.

Wyglądało na to, że w opinii moich koleżanek przestałam być jakąś powiatową femme fatale, bo nie patrzyły na mnie krzywo nawet, gdy ich mężowie prosili mnie do tańca. Na wszelki wypadek wolałam jednak być ostrożna i kiedy tylko leciał ciut wolniejszy kawałek wymawiałam się od tańca. Ale już dobrze po północy ktoś włączył "Czwartą nad ranem" Cohena i kiedy Staszek mnie poprosił nie umiałam się oprzeć, bo uwielbiam tę piosenkę. Kołysaliśmy się wolno w rytm muzyki, czułam jego ramię obejmujące moje plecy i znienacka oblałam się rumieńcem, jak pensjonarka.

Zaraz potem uciekłam do łazienki. „Kocham go, o Boże, ja go kocham” – pomyślałam przerażona.
Przez następne dni chodziłam, jak błędna. Kolejne miesiące też były katorgą. Nie mogłam nagle przestać widywać jego i Moniki, ale każde spotkanie sprawiało, że serce tłukło mi w piersi jak szalone. I jeszcze ta ufność Moniki, ta jej troska o mnie. Kupiłam komputer? Oczywiście przysłała Staszka, żeby mi zainstalował te jakieś programy. Chciałam wymienić baterię w łazience? "Staszek ci wymieni" – zarządziła. I jak na złość ciągle tak się składało, że nie mogli przyjechać oboje i Staszek wpadał sam.
Na dodatek chyba zaczął się czegoś domyślać. Zresztą, dziwiłabym się, gdyby tak nie było. W jego obecności ręce mi się trzęsły, a na każdy objaw życzliwości reagowałam krwistym rumieńcem. Na pewno się domyślał, a ja umierałam z przerażenia, co będzie jeśli i on..

Już raz tak było. Miałam wtedy urodziny, a on był nieźle wstawiony. Składając mi życzenia, znienacka pocałował mnie w usta.
– Niezła z ciebie laska... Ech, gdyby nie Monia... – zaśmiał się i z całej siły przytulił mnie do siebie.
Nogi się pode mną ugięły z wrażenia. Od tamtego dnia żyłam w strachu, że gdyby Staszek chciał... Gdyby zrobił jeden gest, nie umiałabym mu się oprzeć. Unikałam go, jak mogłam, a teraz? Oderwałam się od wspomnień i wróciłam do rzeczywistości. No właśnie! Teraz miałam z nim wyjechać. Sama!

Kiedy rano Staszek zadzwonił, że już czeka, zacisnęłam zęby. Trudno. Jakoś przetrwamy ten tydzień. Zresztą, podobno śnieg, jak złoto. Jak się umordujemy na stoku, to potem tylko do łóżka i spać – pocieszałam się.
Na początek, umęczona bezsenną nocą, przedrzemałam pół drogi. Potem gadaliśmy o wszystkim i o niczym, dzwoniłam z komórki do Moniki, żeby spytać, jak się czuje, a po przyjeździe do pensjonatu nie chciałam jeść kolacji, tylko od razu, wymawiając się zmęczeniem, poszłam do swojego pokoju.

Następnego dnia było gorzej. Staszek tryskał humorem i po całym dniu na stoku zaczął kombinować, jak by tu przyjemnie spędzić wieczór. Kiedy wymówiłam się od rajdu po knajpach, spojrzał na mnie z takim rozżaleniem, że aż głupio mi się zrobiło. Czułam się, jakbym psuła mu ten wyczekany urlop.
Kolejnego dnia poszedł ze mną na stok dla zaawansowanych.
– Monia mówiła, że mam się od ciebie poduczyć i bez tytułu króla Tatr nie wracać – tłumaczył, kiedy protestowałam i ostrzegałam, że to za wcześnie.
– Jak złamiesz nogę, to Monia głowę mi urwie – śmiałam się.
Z godziny na godzinę robiło się coraz przyjemniej. Skrępowanie, które czułam w jego obecności przez ostatnie miesiące, nagle gdzieś znikło. Może on się wcale nie domyśla, co do niego czuję? Może wszystko sobie wymyśliłam? – pocieszałam się w głębi serca.
Otuchy dodała mi jeszcze pewna starsza pani, która stała przed nami w kolejce do wyciągu i z uśmiechem słuchała naszych przekomarzań.
– Państwo to pewnie rodzeństwo? – zagadnęła życzliwie.
– Prawie – przytaknęliśmy oboje ze śmiechem.

Sama zdziwiłam się, jak wielką ulgę przyniósł mi ten, nietrafiony przecież, domysł. Bo skoro starsza, doświadczona życiowo osoba uznała nas za rodzeństwo, to widać nie mam tych swoich głupich uczuć wypisanych na twarzy – pomyślałam. Od tej chwili przestałam się zadręczać. Od nieszczęśliwej miłości się nie umiera – uznałam. Staszek i Monika naprawdę są dla mnie jak rodzina. Nawet gdybym kochała go tysiąc razy bardziej i nawet gdyby on zdradzał Monikę na prawo i lewo, dla mnie jest niedostępny i koniec.

O dziwo, takie postawienie sprawy przyniosło mi ulgę. Przestałam podskakiwać ze strachu, gdy dotknął mnie choćby przelotnie, a kiedy czwartego dnia zaproponował, żebyśmy poszli na kolację do jakiejś porządnej knajpy, zgodziłam się zaledwie po chwili wahania.
– Tu jest fajnie – złapałam go za rękaw, gdy mijaliśmy jakieś rzęsiście oświetlone wejście.
– Myślisz? – spojrzał na mnie z powątpiewaniem. – Zaczekaj tutaj, sprawdzę – powiedział po raz kolejny tego wieczoru i zniknął w środku.
– Eeee tam, tłok i muzyka ryczy – zaraportował po chwili.
– Staaaszek – jęknęłam. – Głodna jestem. – To już trzecia knajpa. Wszystkie są identyczne. Czego ty szukasz?
– Nie marudź i nie pyskuj. W końcu, kto tu jest mężczyzną – skarcił mnie z szelmowskim wyrazem twarzy.

Przeszliśmy główną ulicą jeszcze dobre pół kilometra, a Staszek wstępował po drodze do każdej knajpy. Nawet takiej, która wyglądała na absolutnie niedostępną dla naszych kieszeni.
Czekałam na chodniku, czując, jak żołądek skręca mi się z głodu.
– Wchodzimy. Tu jest fajnie – Staszek pociągnął mnie za rękaw.
– Tutaj? A tu w ogóle można coś zjeść? – spytałam, bo wygląd restauracji jakoś nie budził mojego zaufania.
– Kelner mówi, że mają najlepsze placki po góralsku po tej stronie granicy – zachwalał.
– A co miał powiedzieć – burknęłam, ale weszłam za nim.
Usiedliśmy w zacisznym kąciku, zamówiliśmy zachwalane placki i nagle zapadło pełne skrępowania milczenie. Znowu poczułam zdradziecki rumieniec zalewający mi twarz, ale Staszek wydawał się nie zwracać na to uwagi.
– Słuchaj – powiedział nagle. – Przepraszam, że się wtrącam, ale... – zawiesił głos, a ja zamarłam. – No... Chciałem zapytać, czy doszłaś już do siebie po Andrzeju – dokończył niepewnie.
– Pewnie – roześmiałam się, czując taką ulgę, jakby kamień mi spadł z serca. – A czemu pytasz?
– Bo wiesz... Albo nie, chodź, zatańczymy – pociągnął mnie na parkiet.

Z tej uciechy na parkiecie pokazałam, co potrafię. A trzeba przyznać, że kiedy jestem w dobrej formie, potrafię sporo. Staszek też świetnie się rusza i razem daliśmy popis godny "Tańca z gwiazdami".
– To teraz odwróć się i zobacz, kto od ciebie oka oderwać nie może – szepnął mi Staszek do ucha.
Spojrzałam. Od stolika wstawał... Andrzej i szedł prosto do mnie.
– Dasz się zaprosić do tańca? – zapytał z pewnym siebie wyrazem twarzy.
– Nie ma mowy – Staszek uśmiechnął się i otoczył mnie ramieniem. – Dziś jest nasz wielki dzień, prawda? – mrugnął do mnie łobuzersko.
– Prawda – przytaknęłam i z niekłamaną przyjemnością patrzyłam, jak Andrzejowi rzednie mina. – To źle o mnie świadczy, ale... – zaczęłam, gdy Staszek przytulił mnie w kolejnym tańcu.
– ... ale dobrze ci robi – dokończył.
– Zabawimy się trochę jego kosztem, co? – zaproponował jeszcze mocniej mnie przytulając.
Chciałam zaprotestować, ale po chwili zorientowałam się, że ta intymna przecież bliskość nie robi na mnie wrażenia. Świetnie się bawię i tyle. Żadnych uderzeń gorąca, żadnego zmieszania.

Przetańczyliśmy dobre dwie godziny i z satysfakcją zobaczyłam, jak Andrzej zły jak osa, opuszcza towarzystwo. Kiedy my wychodziliśmy z lokalu, było już dobrze po północy. Szliśmy środkiem ulicy, trzymając się pod ręce. Przez chwilę delektowałam się tą koleżeńską atmosferą, która nagle między nami zapanowała. Zupełnie, jakby nie było tych miesięcy mojego szaleństwa. I nagle przypomniałam sobie, jak Staszek parę godzin temu szukał "odpowiedniej" knajpki.
– Skąd wiedziałeś, że on tam będzie – spytałam, bo uświadomiłam sobie, że on wcale nie lokalu szukał, że to spotkanie z Andrzejem nie było przypadkowe.
– Nie wiedziałem – Staszek uśmiechnął się. – Zobaczyłem go dzisiaj na stoku. Poznaliśmy się kiedyś przelotnie, pamiętasz? Podsłuchałem, jak umawiał się na wieczór. Tylko nie dosłyszałem, w której knajpie. Chciałem go znaleźć, bo uznałem, że już sobie z tym poradziłaś, tylko sama o tym nie wiesz i że taka terapia bardzo ci się przyda.
– Przydała się – szepnęłam. – I rzeczywiście poradziłam sobie... Nie tylko z tym zresztą – dodałam nagle.
– Daj spokój, nie warto o tym gadać. Byłaś w depresji, a ja się nawinąłem i tyle – powiedział po chwili milczenia.
– Jak to? – aż się zakrztusiłam z wrażenia. – To ty... Wiedziałeś? – wyjąkałem. – A Monika?
– No właśnie Monika mi powiedziała – wyjaśnił. – Już dawno. I cały czas kombinowała, co z tym zrobić, bo nie mogła patrzeć, jak się męczysz.
– O Boże – idiotycznie poczułam się winna. – Co ona musiała przeżywać?
– Ona myślała o tym, co ty musiałaś przeżywać. I wiesz, to ona wymyśliła, że powinnaś spotkać tego Andrzeja na neutralnym gruncie, żeby się przekonać, że ani on, ani ja wcale cię nie obchodzimy i możesz zacząć nowe życie.
– Z takimi przyjaciółmi jak wy, zaczęcie nowego życia to pestka – roześmiałam się, czując, że to naprawdę nic trudnego.

Więcej historii naszych czytelniczek:„Zostałam sama z dwójką dzieci. Mój były mąż korzysta z życia, a ja nie mam, kiedy się w tyłek podrapa攄To ty zepsułaś moim dzieciom wspomnienia” - zdradzona kobieta pisze list do kochanki męża„Ja haruję jak wół, żeby niczego jej nie zabrakło, a ona baluje, zamiast ugotować mi obiad…”

Redakcja poleca

REKLAMA