Zdecydowanie z tym kotem było coś nie halo. Kręcił się w kuwecie, dreptał, ale jakoś nic nie mógł z siebie wycisnąć. Postanowiłam, że napiszę Pietrzykowskiej kartkę o jego zachowaniu, niech ma zwierzaka na oku. Mogę baby nie znosić, ale do kota nic nie mam, po co ma cierpieć? Właśnie udało mi się znaleźć długopis, gdy usłyszałam zgrzyt klucza w zamku.
– O, jest pani jeszcze, pani Madziu – ucieszyła się. – Mogłaby pani wpaść w piątek? Zapłacę ekstra!
Udawałam, że się zastanawiam, chociaż wcale nie musiałam. Ta wiedźma była w tej chwili moim priorytetem!
Dla niej zawsze znajdę czas…
– Mam wolne dwie godziny w południe, może być? – spytałam.
– Świetnie! – ucieszyła się. – Jadę na konferencję. Niewykluczone, że nie wrócę sama, a tu trzeba wszystko przygotować, jakieś przekąski, wino...
„Czyżby zastawiała sidła na kolejnego nieszczęśnika – pomyślałam. – Cóż, tym razem to już nie będzie mój ojciec, więc niech sobie robi, co chce”. Powiedziałam jej o kocie. Zmartwiła się. Może znów odkładają mu się kryształy? Co za utrapienie!
– Powinnam była wziąć kotkę, a nie samca – mruknęła niezadowolona. – Z chłopami zawsze problemy...
Przemilczałam ten tekst, bo niby co miałam powiedzieć? Zapytać, czy kocura też komuś ukradła?! Pożegnałam się i miałam już wychodzić, ale zapytała mnie jeszcze, czy nie widziałam gdzieś jej notesu, tego w błękitnej okładce. Powiedziałam, że leży w bieliźniarce na prześcieradłach.
– Chciałam go stamtąd zabrać, jak wkładałam wyprasowaną pościel, ale pomyślałam, że skoro tam jest teraz jego miejsce, to nie będę ruszać.
– W bieliźniarce? – powtórzyła bezradnie. – Jakim cudem?
Jestem pewna, że w tej chwili w jej głowie zaczęły się kłębić pełne niepokoju podejrzenia. Na szczęście nie dotyczyły one mnie, choć to ja włożyłam notes do bieliźniarki. Gdybym go ukradła, zniszczyła, to owszem… Ale po co miałabym robić coś tak głupiego? Świadomość, że babsztyl spędzi teraz co najmniej pół godziny, gapiąc się w czeluść szafy, i umierając ze strachu, sprawiła, że aż się uśmiechnęłam.
Gdy wróciłam do domu, Malwinka przybiegła z okrzykiem, że jest głodna.
– Ja też! – zawołał z pokoju Rafał.
Siedział rozparty przed telewizorem i oglądał jakieś rozgrywki. Dobrze, że chociaż dziecko ze szkoły raczył przyprowadzić. Po całym dniu pracy nie chciało mi się już użerać, więc zabrałam się za obieranie ziemniaków. Co się stało z tym moim chłopem? Odkąd załapał się na zwolnienia grupowe, całkiem stracił osobowość.
Patrzę na niego czasem i mam wrażenie, że to obcy człowiek: bez werwy, bez pomysłu na życie, kompletnie pozbawiony energii… Na początku byłam zdania, że należy mu się odpoczynek, w końcu przez ostatnie sześć lat tyrał jak niewolnik, ale teraz po prostu mnie wnerwia. Czuję się, jakbym miała dwoje dzieci w domu, a nie jedno.
Oj tak, ona potrafi zarządzać ludźmi!
– Musisz się w końcu otrząsnąć, bo ja nie wyrabiam – powiedziałam mu, gdy Malwinka już poszła spać.
– Przecież szukam roboty – burknął.
– To ją znajdź. Idę spać, padnięta jestem – uprzedziłam na wypadek, gdyby zebrało mu się na amory.
Następnego dnia zadzwoniła, gdy kończyłam sprzątać klatkę. Kot wylądował u weterynarza. Czy mogłabym go odebrać, gdy będę jechać do niej w piątek? Koci transporter jest w przychodni, zostawiła go. Nie cierpię baby, ale trzeba przyznać, że potrafi zarządzać. Nawet jej to kiedyś powiedziałam, niby w żartach. Stwierdziła, że to nawyk zawodowy, przecież zarządza ludźmi. I dodała, że zawsze mogę negocjować podwyżkę, jeśli uznam, że robię za dużo.
Przez całe lata zastanawiałam się, kim jest kobieta, która zniszczyła naszą rodzinę… Co takiego ma w sobie, że ojciec bez namysłu zostawił dla niej córkę i żonę w ciąży? Wyobrażałam ją sobie najpierw jako piękną lecz złą królową rodem z „Królewny Śnieżki”, potem jako ociekającego seksem wampa, wreszcie w ogóle przestałam poświęcać jej energię, bo nienawiść mnie zatruwała.
I nagle, kilka miesięcy temu, jedna z klientek zapytała, czy nie szukam dodatkowego zlecenia, bo jej siostra pilnie potrzebuje pomocy w domu. Miałam odmówić, tym bardziej że nowa praca wiązałaby się z dojazdami za miasto, ale gdy dowiedziałam się, o kogo chodzi, natychmiast postanowiłam, że wepchnę ją w harmonogram, choćbym miała zrezygnować ze snu i życia osobistego.
W końcu miałam sposobność zniszczyć mojego głównego życiowego wroga. Kto by się oparł pokusie? Teraz wiedziałam już, jak skłoniła ojca do rozwodu i małżeństwa z nią – po prostu zarządziła nim, tak jak każdym, kto znalazł się w jej orbicie.
Byłam cierpliwa, słuchałam i przyglądałam się, zbierając odpryski informacji, i układając je w skomplikowane puzzle. Wkrótce wiedziałam już, czego ona boi się najbardziej. Jej starszy brat chorował na Alzheimera i przerażała ją myśl, że może przydarzyć jej się to samo. Jej apteczka była pełna leków wspomagających pamięć, którym powoli przestawała ufać… Bo rzeczy w domu coraz częściej zmieniały miejsce, ginęły zapiski z tablicy, różne przypominajki… A dziś ten notes w bieliźniarce!
Jakby mi ktoś skrzydła przyprawił
Byłam pewna, że nigdy nie skojarzy żadnego z tych faktów ze mną. Była tak przyzwyczajona do zarządzania ludźmi, że do głowy jej nie przyszło, że sama także może być zarządzana, i to przez zwykłą sprzątaczkę. W czwartek zadzwoniła wieczorem, że nazajutrz nie muszę już fatygować się do weterynarza, bo kot nie przeżył kolejnej operacji. Już wszystko załatwiła, oni go tam zutylizują, transporter się odbierze przy okazji.
– Znajoma obiecała mi młodą syjamkę – opowiadała podekscytowana. – Śliczna, widziałam zdjęcia!
Nie byłam specjalnie zszokowana jej podejściem, przecież od początku wiedziałam, z kim mam do czynienia... Pomyślałam tylko: „Czy kiedy mój tato zginął w wypadku, też od razu robiła nowe plany?”. Nie wiedziałyśmy nawet z mamą, jaki miał pogrzeb, bo nikt nie raczył nas zawiadomić! Kiedy w piątek dojechałam do niej i zobaczyłam ją, taką elegancką, przypomniało mi się, że mama nazywała ją „Lucynda-lafirynda”.
Na mój widok natychmiast odłożyła nóż, którym kroiła pomidory.
– Dokończy pani? Mam świeżo zrobione paznokcie, nie chciałabym ich od razu pokiereszować…
– Nie ma już oliwy? – zapytałam, gdy zabrałam się do robienia sosu.
– Zapomniałam kupić – zdenerwowała się. – Co się ze mną dzieje?!
Słyszałam potem, jak się wścieka w łazience i poczułam, jakby mi ktoś skrzydła przyprawił. Czy to nie miłe, gdy coś choć raz dzieje się po naszej myśli i nie trzeba pomagać losowi?
– Jak będzie pani wychodzić, proszę po prostu zatrzasnąć drzwi – wyłoniła się już gotowa i znów cała w skowronkach. – No to do zobaczenia w środę!
Kto robiłby takie rzeczy?!
Zdążyłam wyjąć colę z lodówki, gdy zgrzytnął klucz w drzwiach i Lucyna wróciła po jakieś papiery, które, jak stwierdziła, mogą jej się bardzo przydać. Gdy zobaczyła napój, sięgnęła po otwieracz do szuflady.
– Gorąco dziś – stwierdziła, upijając spory łyk, po czym poszła do gabinetu.
Patrzyłam na opróżnioną butelkę, uchyloną szufladę i torbę z kluczami leżącymi na wierzchu… Raz kozie śmierć! Wyjęłam otwieracz z szuflady i włożyłam go do torebki, a klucze wrzuciłam na jego miejsce. Nawet jeśli Lucyna się zorientuje, nie wpadnie jej do głowy, że to przeze mnie.
Wyszła z papierami pod pachą, odbierając po drodze telefon, złapała za torbę, pomachała mi na pożegnanie i po chwili usłyszałam z dołu odgłos włączanego silnika.
– Baw się dobrze Lucyndo-lafiryndo – mruknęłam.
Kiedy skończyłam swoją pracę, tak jak się wcześniej umawiałyśmy, zatrzasnęłam drzwi jej mieszkania i pojechałam do następnej klientki. W niedzielę rano zadzwoniła pani Agata, ta, która poleciła mnie Lucynie. Chciała zapytać, czy w tym tygodniu też pracuję u naszej wspólnej znajomej. Potwierdziłam.
– To na razie nieaktualne do odwołania – westchnęła. – Siostra miała załama… Ma kłopoty zdrowotne i musiała wyjechać do… sanatorium. Czy pani ma klucze, pani Madziu?
– Tak, te od dolnego zamka. Pani Lucynka nie zamyka na górny w te dni, gdy u niej pracuję – odparłam.
– Można je wyrzucić, zamki są wymienione. Ostatnio był ślusarz…
Sprawiedliwość zostanie wymierzona
W niedzielę po obiedzie, jak co tydzień, pojechałam do mojej mamy. Po drodze kupiłam miniaturową różyczkę w ładnej doniczce, żeby i mama miała choć odrobinę wiosny. Miałam wrażenie, że leży wciąż w tej samej pozycji, w jakiej zostawiłam ją siedem dni temu. Poprawiłam pościel, a potem usiadłam na łóżku i ujęłam jej suchą dłoń w kolorze wosku.
– Mamusiu – powiedziałam, patrząc jej w oczy. – Załatwiłam Lucyndę-lafiryndę.
Oczy mamy spoglądały na mnie gdzieś z daleka, ale na ich dnie, w głębi, ujrzałam jakby iskrę świadomości, a jej wychudłe palce poruszyły się.
– Teraz już wszystko będzie dobrze – obiecałam. – Sama zobaczysz, wyzdrowiejesz, wrócisz do nas…
Kiedy przyjechałam do domu, na stole czekała już pyszna kolacja przygotowana przez Rafała. Mąż przeprosił mnie za ostanie tygodnie i obiecał, że zajmie się domem, przynajmniej dopóki nie znajdzie zatrudnienia. Nigdy nie wątpiłam, że wszystko się ułoży.
Czytaj także:
„Moja szwagierka jest gorsza niż teściowa. To babsko z piekła rodem wyżera mi lodówkę i robi z mojego domu darmowy hotel”
„Przyjaciółka urządziła sobie polowanie na milionera. Umówiłaby się z byle durniem, jeśli miałby kasę, willę i drogą brykę”
„Na emeryturze miałam odpocząć, a pracuję na pełen etat jako babcia. Syn podrzuca mi wnuczkę, nawet bez mojej zgody”