„Szwagier to prostak, który zamiast się uczyć, woli doić krowy. Jednak gdy uratował mojego syna, zmieniłem o nim zdanie”

Szwagier uratował życie fot. Adobe Stock, theartofphoto
„Na weselu mój szwagier dał koncert. Już w kościele był wstawiony. A potem poszło z górki. Jeszcze nie zapadł zmrok, a Waldek spał na stole z twarzą w sałatce jarzynowej. Niestety, po północy się obudził. Klepał dziewczyny po pupach, zaczepiał wujów”.
/ 02.02.2023 17:15
Szwagier uratował życie fot. Adobe Stock, theartofphoto

Basia, moja żona, wychowała się w maleńkiej wsi. Z jej klasy w gminnej podstawówce do szkoły średniej poszło tylko osiem osób. A na studia tylko ona. I to wbrew woli rodziny.

– Tu jest twoje miejsce – powtarzał ojciec.

Teść zmarł, nim poznałem Basię. Gospodarkę odziedziczył Waldek, mój szwagier. Teściowa jest prostą, ale niezwykle ciepłą i pogodną kobietą. Bardzo się polubiliśmy. Dzieci babcię Helę po prostu uwielbiają, a ona świata poza nimi nie widzi. Ale Waldek… To zupełnie inna historia.

Kiedy Baśka zabrała mnie po raz pierwszy do domu, nie raczył się pojawić. Poznałem go dopiero w wakacje, kiedy przyjechaliśmy na wieś na tydzień. Przy okazji powiedzieć rodzinie Basi, że się pobieramy.

– Mam nadzieję, że masz uczciwe zamiary wobec mojej siostry. Bo jak nie, to chłopaków ze wsi skrzyknę i zobaczysz…– to było jego powitalne przemówienie.

– Marcin jestem. Miło poznać – wyciągnąłem do niego rękę.

– Czy miło, to się jeszcze okaże – odburknął. Nalał sobie herbaty z dzbanka i zniknął.

Po chwili w kuchni zjawiła się Basia

– Dobrze słyszałam, że poznałeś Waldka? I gdzie on jest?

– Nie mam pojęcia. Ale podobno jak się z tobą nie ożenię, to mi z kolegami spuści łomot. Cieszę się, że już powiedziałaś „tak”.

Na weselu mój szwagier dał koncert. Już w kościele był pijany. A potem poszło z górki. Jeszcze nie zapadł zmrok, a Waldek spał na stole z twarzą w sałatce jarzynowej. Niestety, po północy się obudził. Klepał dziewczyny po pupach, zaczepiał wujów. W końcu teściowa poprosiła jakiegoś kuzyna, żeby zabrał Waldka do domu. Odkąd na świecie pojawiły się nasze dzieci – bliźniaki Kuba i Klara – teściowa upierała się, byśmy przywozili je na wieś na wakacje.

– Wy macie mało urlopu, a tu będą mieć jak w niebie. Las, rzeka, moja kuchnia. Po co mają siedzieć w mieście? – przekonywała.

Wiedziałem, że ma rację. Ale nie chciałem, żeby dzieciaki mieszkały pod jednym dachem z Waldkiem. W końcu jednak musiałem ulec.

– Zawieźmy ich na tydzień i zobaczymy. Potem sprawdzimy i zdecydujemy, czy zostają, czy ich zabieramy. A trochę odpoczynku od nich nam się przyda… Mamy trochę do nadrobienia – Baśka zaczęła się wić wokół mnie. Zrozumiałem aluzję.

– To jak, zostajecie jeszcze? – zapytałem po tygodniu, kiedy odwiedziliśmy dzieci na wsi.

Miałem nadzieję, że powiedzą „tak”. Sami w domu z Basią świetnie się bawiliśmy.

– Jasne – zawołali zgodnym chórem. A to, że mają na jakiś temat takie samo zdanie, zdarzało się bardzo rzadko.

– Wiesz tata, wujek Waldek pozwolił mi pojeździć traktorem. I pokazał nam cielaczki – ekscytowała się Klara.

Zesztywniałem. Teściowa obiecywała, że to ona będzie się zajmować wnukami.

– No, wujek jest super – dorzucił Kuba.

– Wiesz, jakie on rzeczy umie robić? Wystrugał nam żaglówkę z drewna i zainstalował baterię Puszczaliśmy ją wczoraj na stawie. A ze starej lalki zrobił mi robota. Takiego co chodzi i mówi. Serio. I jakie fajne nam historie opowiada na dobranoc!

Po raz pierwszy zacząłem się zastanawiać, czy to możliwe, że źle oceniłem szwagra. Nawet jeśli tak, to sam był sobie winien. Nigdy nie dał mi szansy. W ostatnie wakacje dzieciaki po raz pierwszy pojechały na obóz harcerski. A to oznaczało, że na wsi mogły być tylko dwa tygodnie. Płakały, kiedy ich stamtąd zabieraliśmy. Ale szkoła zaczynała się za kilka dni. Nie było wyjścia.

– Tatuś, za tydzień będzie we wsi festyn. I wujek będzie brał udział w zawodach, bo on jest strażakiem! Bardzo chcemy przyjechać, pozwolisz?– zapytali w samochodzie.

Akurat w weekend mój kumpel miał mieć wieczór kawalerski. W Sopocie.

– Jak mama was zabierze, to czemu nie. Ja i tak wyjeżdżam.

Baśka uznała, że to świetny pomysł

Całą sobotę przysyłała mi zdjęcia. Dzieciaki na wozie strażackim, z sikawką w ręku, z miskami grochówki. Widać było, że świetnie się bawią. Ostatni raz rozmawiałem z Baśką o 18.

– No to pa, bo zaraz idziemy z chłopakami w tango, pewnie nie będę odbierał. Bawcie się dobrze – rzuciłem.

Na komórkę spojrzałem dopiero o 22. Z dziesięć nieodebranych połączeń od Basi. Przeraziłem się, tym bardziej że nie odbierała, jak oddzwoniłem. Wybrałem numer Waldka. Chyba po raz pierwszy w życiu.

– Szwagier, nic się nie martw. Już wszystko dobrze – powiedział, jak tylko odebrał.Zrozumiałem, że coś się jednak stało. – Basia jest koło mnie, zaraz ją dam.

Basia mówiła szybko i chaotycznie. Trochę mi zajęło, zanim z grubsza zrozumiałem, co się stało. Okazało się, że na zakończenie zawodów na rzece rozgrywane były wyścigi pontonów. Każda załoga mogła zabrać dwóch pasażerów. Oczywiście Klara i Kuba przekonali Basię, żeby pozwoliła im płynąć.

Na zakręcie, w ponton, w którym płynęła moja rodzina, wpłynęła inna łódka. Pewnie nic by się nie stało, gdyby z wody nie wystawał korzeń. Waldek próbował utrzymać równowagę, ale nie dał rady i ponton się przechylił. Kuba siedział na brzegu i wyleciał. Miał na sobie kapok, ale trafił na wir i zaczęło go wciągać pod wodę.

– Waldek go uratował. Skoczył do wody w mundurze, butach… Wrzucił Kubę na ponton, ale wir wciągnął i jego. Już myślałam, że nie wypłynie, ale udało mu się, chociaż rozbił sobie głowę o gałąź. Wyciągnęli go koledzy z innego pontonu. Nie wiadomo, czy nie straci oka. Zaraz go zabierają na operację. Kubie nic nie jest, tylko się najadł strachu. Przyjedź, jak możesz. Proszę! – Basia zaczęła płakać.

Od razu wytrzeźwiałem. Podróż z trzema przesiadkami trwała ponad dziesięć godzin. Do szpitala dotarłem nad ranem. Basia spała na krzesełku na korytarzu.

– Hej, jestem. Gdzie dzieci?

– Z mamą, w domu. Ja zostałam z Waldkiem. Jest już po operacji. Oko uratowali, ale jeszcze nie wiadomo, czy będzie widział. Jezu, to było okropne. Dobrze, że jesteś – Basia przytuliła się do mnie. Głaskałem ją po głowie, ale nie miałem nic mądrego do powiedzenia.

– Jedź, odpocznij. Prześpij się, ja zostanę. Wyspałem się w pociągach.

– Jesteś pewien? Przecież wiem, że nie przepadasz za Waldkiem.

– Myślę, że jestem mu coś winien. A na pewno muszę mu podziękować. Nie martw się, dam sobie radę.

Waldek obudził się z samego rana

– Szwagier? To ty? Czy to jeszcze sen?

– Jak się czujesz? Zawołać pielęgniarkę?

– Nie trzeba, chyba jeszcze pośpię.

Zanim zdążyłem podziękować, zasnął. Po południu przyjechała teściowa. Ja pojechałem odpocząć.

– Tatuś! – dzieciaki wskoczyły na mnie tuż za progiem. Jedno przez drugie opowiadały mi o tym, co się stało.

Wieczorem Basia z dziećmi pojechała do domu. Ja wziąłem parę dni urlopu i zostałem. Gospodarką się nie zajmę, ale chociaż teściową miałem wozić do szpitala. Waldek wyszedł w środę, z opatrunkiem na oku. Nie wolno mu było pracować.

– Szwagier, wiesz, trzeba siano przewrócić. Bo zgnije i się zmarnuje. Powiem ci, co robić. Spróbujesz?

Kiedy wróciliśmy do domu, Waldek sięgnął po piwo do lodówki. Nie odmówiłem. Dokładnie tego mi było w tym momencie potrzeba. Waldek zaproponował mi umowę. Ale chyba nie tak na serio…

– Wiem, szwagier, że mnie nie lubisz. I nie dziwię ci się. Pamiętam, jak się zachowywałem. A wiesz dlaczego? To przez zazdrość. I złość. Na ojca, Baśkę, cały świat. Ja też chciałem na studia. I nawet się dostałem. Na robotykę. Ale wtedy Baśka już mieszkała w mieście. I tata mi zapowiedział, że jak mu to zrobię, mogę więcej do domu nie wracać. Że nie pozwoli, by gospodarka poszła w obce ręce. Ale i tak chciałem wyjechać. Zostałem dla mamy. Wiedziałem, że płacze każdej nocy. Baśka się wykpiła, bo jest dziewczyną. Dla mnie nie było taryfy ulgowej. Mogłem wyjechać po śmierci taty, ale wtedy było już za późno. Wsiąkłem w tę wieś, zapomniałem o marzeniach. I wtedy zjawiłeś się ty. Inżynier z miasta. Ale mnie wkurzałeś! Uważałem, że muszę cię znienawidzić. Tylko nie umiałem. I to mnie jeszcze bardziej wkurzało. Ale na dzieciaki nie umiałem się boczyć. Własnych raczej mieć nie będę, a te wasze są super. Skoczyłbym dla nich w ogień. Albo do wody – uśmiechnął się. – No to teraz wiesz już o mnie wszystko.

Przez chwilę piliśmy w milczeniu

– Waldek. Nie wiem, jak ci dziękować. Naprawdę. Nawet nie chcę myśleć, co by się stało, gdyby ciebie tam nie było. I jeśli będzie trzeba, zrobię wszystko, żeby ci pomóc. Operacja, rehabilitacja… Jesteśmy z Basią zdeterminowani, żebyś odzyskał wzrok. I wiesz, dzieciaki uwielbiają zabawki, które dla nich robisz. Może powinieneś się tym zająć na serio? Sprzedawać w necie albo na festynach. Na pewno chętni się znajdą.

– Jasne, szwagier. Ja będę robił zabawki, a ty się zajmiesz gospodarką. Umowa? – Waldek mrugnął do mnie okiem, chyba po raz pierwszy.

– To może jeszcze ponegocjujemy. Ale o tych zabawkach to ja mówię serio.

– Jasne. Na razie się jeszcze napijmy. 

Czytaj także:
„Szwagier myślał, że trafił na >>jeleni<<. Chciał wydębić od nas oszczędności życia i wkręcić mojego męża w lewy interes”
„Córka na czas studiów miała zamieszkać u mojej siostry. Szwagier wyrzucił ją z domu, bo... nie chodzi do kościoła”
„Szwagier to cyniczny cwaniaczek, który pozjadał wszystkie rozumy. Z lubością patrzyłem, gdy w końcu dostał za swoje”

Redakcja poleca

REKLAMA