„Szwagier jest nudny jak flaki z olejem i przewidywalny do bólu. A jednak gdy wpadłem w biedę, potrafił mnie zaskoczyć”

grillowanie ze szwagrem fot. Adobe Stock, rh2010
„– Krótko i węzłowato, zajumali mi auto. Nie miałem autocasco, bo to był dziesięcioletni wóz. Policja radzi nie liczyć na cud, a nawet jeśli wóz się znajdzie, to raczej nie w jednym kawałku. Już się zacząłem rozglądać i znalazłem coś odpowiedniego, ale… – wzruszyłem ramionami. – Trzeba wybulić prawie siedemdziesiąt tysięcy”.
/ 01.01.2023 09:15
grillowanie ze szwagrem fot. Adobe Stock, rh2010

Pochodzimy z siostrą z artystycznej rodziny. Ojciec – muzyk jazzowy, matka – malarka abstrakcyjna; oboje z poważnym odchyleniem w kierunku improwizacji. W domu zawsze panował pełen spontan, także finansowy. Czasami mama sprzedała jakiś obraz, czasami ojciec zagrał na jakiejś płycie czy koncercie, więc kasa też była czasami. Przywykliśmy, że różowo bywa, i nawet lubiliśmy ten stan niepewności, a przynajmniej do niego przywykliśmy.

Rodzice odeszli też bez zapowiedzi i zupełnie poza wszelkim planem… Zginęli w wypadku samochodowym, kiedy miałem szesnaście lat, i od tamtej pory starsza o cztery lata Ewa zaczęła mi matkować, chodziła na wywiadówki, robiła obiady i takie rzeczy. Niby fajnie, ale jednak koszmar. Zwłaszcza dla niej, bo ja się takimi rzeczami średnio przejmowałem. Właściwie po śmierci rodziców niczym nie umiałem się za bardzo przejąć – w końcu najgorsze miałem już za sobą.

Wszystko musiał mieć zaplanowane

Ewa poznała Franka, mojego przyszłego szwagra, na studiach. Pasowali do siebie jak pięść do nosa, moim zdaniem. Mimo tego całego wymuszonego okolicznościami matkowania, moja siostra pozostała wolnym duchem – spontaniczność to był nasz, wyssany z mlekiem matki, sposób na życie. A Franek był nudny jak flaki z olejem, przewidywalny do bólu, planował wszystko od a do zet. Zero miejsca na żywioł, za to emocje i zabawa pod kontrolą. No ale skoro tego właśnie chciała, tego potrzebowała, nie wtrącałem się.

Sam też się ożeniłem. Jeszcze wcześniej. Marta była nauczycielką muzyki w podstawówce i grała na pianinie. Ja po ojcu odziedziczyłem słuch absolutny, ale do zawodu muzyka to za mało. Umiałem brzdąkać na basie, gitarze klasycznej, trochę na klawiszach, jednak na chleb bym tym nie zarobił. Dlatego zostałem reżyserem dźwięku. Z czasem założyłem małe studio nagrań w piwnicy naszego domu. Nagrywałem audiobooki, wokale dla mniej znanych artystów, brałem też udział w nagłaśnianiu imprez masowych, a nawet spektakli teatralnych.

Generalnie wykonywałem tak jak rodzice wolny zawód, ze wszystkimi tego zaletami i wadami. Na szczęście zalet było więcej, przede wszystkim nienormowany czas pracy, brak szefów oraz wakacje – kiedy chciałem i kiedy była ładna pogoda. Wadą były okresowe braki gotówki, ale uznałem, że moje nieregularne, za to mimo chwilowej posuchy dość spore, dochody starczą na dwie, a nawet więcej osób. Zatem zanim moja siostra wyszła za mąż, Marta była już w szóstym miesiącu ciąży.

Urodziła nam się córeczka, która dostała imię po cioci. „Duża Ewa” bardzo przejęła się rolą ciotki i zasypywała „Małą Ewę” prezentami: pieluchy, łóżeczko, wózek, butelki, zabawki, ubranka… Akurat miałem trochę słabszy okres w pracy, więc pomoc siostry przyjmowałem z wdzięcznością. Ciut gorzej odbierałem fakt, że również Franek angażuje się w opiekę nad naszym dzieckiem. Chociaż „angażuje” to nieprecyzyjne słowo – on się brał za jej wychowywanie, a może… tresowanie?

Czytał jakieś mądre książki, sprawdzał różne koncepcje, tak jakby Ewcia była świnką morską, na której można prowadzić badania naukowe. Na szczęście jaki ojciec, taka córa, więc moje dziecko było odporne na wszelkie sztywne teorie i rosło sobie swobodnie oraz żywiołowo niczym chwast, bez przycinania, wciskania w ramy, formowania…

Trzy lata później moja siostra oznajmiła z wypiekami na twarzy, że ona też będzie mamą, a nie tylko ciocią.

– No proszę! – aż klasnąłem w dłonie.

– Wreszcie jakaś spontaniczna decyzja!

To decyzja zaplanowana – zapewnił mnie szwagier.

Machnąłem ręką.

– I tak gratuluję!

A w duchu pomyślałem: Aha, czyli miałem rację. Ewa z zapobiegawczym Frankiem poćwiczyli sobie rodzicielstwo na naszej córce, żeby mieć stuprocentową pewność, że naprawdę chcą tego miodu.

Latem brzuszek Ewy był już dobrze widoczny, a ona mocno przejęta. Cieszyłbym się razem z nią, gdyby nie nadchodzące wielkimi krokami wakacje. Same wakacje to supersprawa, ale niestety, w czerwcu ktoś mi ukradł samochód. To było podczas imprezy plenerowej, więc prawie cały sprzęt miałem na scenie – ważne, gdyż sprzęt był wart znacznie więcej niż auto. Jeździłem vanem, bo tylko w nim mieściłem się z moimi gratami. Samochód służył mi głównie do pracy, ale na wakacjach też się sprawdzał. No ale co z tego, skoro już go nie miałem? Co gorsza, zostałem pozbawiony narzędzia pracy – z samego studia nie dam rady utrzymać naszej trójki. Nic dziwnego, że nie byłem w najlepszej formie…

Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę

Któregoś wieczora zrobiliśmy grilla u nas w ogródku, a przy piwku szwagier zagadnął mnie cicho, tak żeby małżonki nie słyszały:

– Mateusz, co cię gryzie?

Byłem już po trzecim piwie, więc nie zasłoniłem się dowcipem, że mrówka. Język mi się rozwiązał tym chętniej, że dziewczyny poszły podziwiać dzikie ostępy naszego ogrodu.

– Krótko i węzłowato, zajumali mi auto. Nie miałem autocasco, bo to był dziesięcioletni wóz. Policja radzi nie liczyć na cud, a nawet jeśli wóz się znajdzie, to raczej nie w jednym kawałku. Już się zacząłem rozglądać i znalazłem coś odpowiedniego, ale… – wzruszyłem ramionami. – Trzeba wybulić prawie siedemdziesiąt tysięcy. Żeby dostać kredyt na auto, przy moich nieregularnych dochodach musiałbym mieć spory wkład własny, a mam odłożone tylko siedem tysięcy, na wakacje. Tak że ten… to mnie gryzie – zakończyłem smętnie.

Szwagier przyglądał się pianie po piwie w swojej szklance. Może coś w niej dostrzegł. Muchę? Komara? Wreszcie wstał, podszedł do stolika i przyniósł z turystycznej lodówki dwa kolejne piwa. Rozlał, stuknęliśmy się szklankami i wypiliśmy po łyku.

– Wiesz, co miesiąc odkładam jakąś kwotę. Robię tak, odkąd się znamy z Ewą, znaczy ja tak robiłem wcześniej, ale po ślubie nie zmieniłem nawyku, tylko zacząłem więcej odkładać – zaśmiał się cicho.

Spojrzałem na niego krzywo. W takiej sytuacji chwali mi się swoją zapobiegliwością? Coś złośliwy się zrobił.

– Oczywiście nie trzymamy kasy w domu, mamy akcje, obligacje, lokaty, zresztą mniejsza o szczegóły, chodzi o to, że w ciągu dwóch tygodni będę gotowy.

Cholera, naprawdę się przechwala.

– Gotowy do czego? – spytałem. – Zaplanowanej wyprawy dookoła świata?

– Nie. Ewa jest w ciąży, przypominam ci. Gotowy, żeby ci pożyczyć.

Zamurowało mnie na dłuższą chwilę. Kpi, żartuje, odbiło mu, czy… on tak naprawdę?

– Czy ja dobrze rozumiem? Chcesz mi pożyczyć siedemdziesiąt tysięcy na samochód?

Skinął głową, jakby to była najzwyklejsza rzecz pod słońcem.

– Ale dlaczego?

Tym razem on się zdziwił.

– Głupie pytanie – wzruszył ramionami. – Ty potrzebujesz, a ja mam.

– To jest jakiś powód, ale… gdzie tu haczyk? – zainteresowałem się.

Popatrzył na mnie uważnie.

Haczyk? Przecież jesteśmy rodziną. No wiem, wiem, nabijasz się ze mnie, że szwagier to taka rodzina jak teściowa, ale zawsze. Oprócz Ewy i mnie nie masz nikogo bliższego ani bogatego na tyle, by cię poratował. Żadne chwilówki nie wchodzą w grę, bo odsetki cię zjedzą, więc kto ci pozostaje?

Pokiwałem głową, wskazałem na niego palcem i uniosłem brwi.

– Właśnie. Poza tym wiele się od ciebie nauczyłem. Wiem, że moją opiekę nad Ewcią postrzegałeś w kategoriach ćwiczeń praktycznych, za co przepraszam. Ktoś inny pewnie by się poczuł urażony albo nawet mnie wywalił razem z moimi podręcznikami, ale ty masz dość pewności siebie, dość wiary w siebie i swoje dziecko, by mi na to pozwolić. Dzięki, Mateusz. Gdyby nie wy i wasza dobra wola, nie miałabym okazji przekonać się, że dziecko to nie koniec świata i powinienem sobie z tym problemem jakoś poradzić – uśmiechnął się nieśmiało.

Wzruszyłem się do łez

Kompletnie mnie rozbroił, swoją szczerością i przyznaniem się do obaw. Nie dziwota, że się bał. Do roli ojca nie da się przygotować, uczysz się w trakcie. Kogoś tak przewidującego jak Franek mogło takie nigdy niekończące się wyzwanie pełne niespodzianek przyprawiać o panikę.

– Więc to pożyczka w ramach rewanżu – podsumowałem. – Okej. Tym chętniej się zgodzę. Spoko, nie mam kłopotów z przerostem dumy, jak ktoś chce mi pomóc, nie odmawiam. Dodaj to do moich zalet – zaśmiałem się. – Ale lojalnie uprzedzam, to nie jest kwota, którą będę ci w stanie oddać za miesiąc czy dwa.

Wzruszył tylko ramionami.

– Wiem, nie widzę problemu. Oddasz, jak będziesz miał, może być w ratach, wysokość sam ustalaj, na bieżąco.

– A jakieś odsetki? – wolałem się upewnić.

– Niech pomyślę… – Franek zmrużył oczy. – Może być czterdzieści procent.

Tu mnie zmroziło.

– Płatne raz do roku, na Boże Narodzenie, w formie przelewu. Najchętniej whisky, ale może być też coś innego – parsknął śmiechem. – Ha, żebyś widział swoją minę! Chyba nie sądziłeś, że będę brał od ciebie jakieś odsetki? Na gwiazdkę zamiast skarpet albo kolejnej książki kupisz flaszeczkę dobrego łyskacza, który wspólnie wypijemy. Pasuje?

Jeszcze by nie!

– Szwagier, bracie, normalnie nie wiem, co powiedzieć… wzruszyłem się do łez…

Klepnął mnie w ramię.

– To poczekaj, jeszcze nie płacz, fotkę nam strzelę dla potomności. Uwiecznimy chwilę, gdy mojemu gadatliwemu, spontanicznemu szwagrowi słów zabrakło, a mnie udało się go zaskoczyć, nie raz, a dwa razy!

Czytaj także:
„Żeby poprawić relację w związku, za radą szwagra postanowiłem się oświadczyć. Nie mogłem wymyślić nic głupszego...”
„Siostra ze szwagrem cieszyli się, że ciotka sfinansuje im budowę domu. Nie spodziewali się, że nie zrobi tego za darmo”
„Mąż wolał karierę i uganianie się z biuściastą blondyną niż rodzinę. To szwagier odbierał mój poród i przebierał syna”

Redakcja poleca

REKLAMA