W życiu trzeba umieć się ustawić. Można tyrać od rana do wieczora, ale można też pozwolić komuś zarabiać na swoje potrzeby. „Zawód żona” zawsze wydawał mi się całkiem kuszącą opcją. Mieć przy sobie przystojniaka gotowego spełnić każdy, nawet najbardziej absurdalny kaprys to całkiem przyjemna perspektywa. Znalazłam idealnego faceta. Miałam skarb na wyciągnięcie ręki, ale był jeden problem. Pilnowała go prawdziwa smoczyca o stu łbach – moja teściowa.
Celowałam tylko w bogatych facetów
Mój plan na życie był prosty – uwiedź, rozkochaj, doprowadź przed ołtarz. Nie interesowali mnie mężczyźni bez grosza przy duszy. Na co mi przystojny, poczciwy facet, który jednak nie będzie w stanie należycie zadbać o moje potrzeby? Znam wielu takich. Niektórzy są naprawdę czarujący. Łatwo stracić głowę dla takiego, a później zostaje się z niczym. Miałabym tyrać na dwa etaty, żeby utrzymać siebie i gromadkę dzieci? Nie, dziękuję. Wolę kartę kredytową z wysokim limitem, piękny dom i samochód.
Brzmi bezwzględnie? Może i tak, ale uważam, że człowiek powinien mieć na względzie przede wszystkim swoje dobro. Emocje są najgorszym doradcą. Lepiej zdać się na chłodną kalkulację. Wtedy można najwięcej zyskać.
Nie chciałam powielać błędów matki
Mama opowiadała mi, że swojego szanownego małżonka, bo nie uważam tego człowieka za ojca, poślubiła z miłości. Nie miał nic, ale kochała go i była gotowa zrobić dla niego wszystko. Dla niego przeprowadziła się do zabitej dechami dziury, w której próżno było szukać jakichkolwiek perspektyw. Trwała przy nim w zdrowiu i chorobie, w biedzie i dostatku. A że nigdy nie było mu po drodze do pracy, częściej w biedzie niż w dostatku.
Zostawił ją, gdy zaszła w drugą ciążę. Po prostu, pewnego dnia jak gdyby nigdy nic wyszedł do kiosku i tyle go widziała. Wtedy jej życie zmieniło się diametralnie. Musiała zatrudnić się na drugim etacie, by związać koniec z końcem. Dziś ma 57 lat. Nadal pracuje, mimo że artretyzm daje się jej we znaki tak mocno, że czasami nawet silne leki przeciwbólowe niewiele pomagają. Nie dorobiła się niczego poza zszarganymi nerwami i zrujnowanym zdrowiem. A wszystko dlatego, że w życiu kierowała się sercem, nie rozsądkiem.
Przeprowadziłam się, by znaleźć milionera
Byłam nastolatką, gdy dotarło do mnie, że nie chcę skończyć jak mama. Postanowiłam wyjść za bogatego faceta, który nie będzie widział świata poza mną. Nie spotykałam się ze swoimi rówieśnikami. Zawsze podrywałam starszych od siebie facetów, którzy mieli na tyle zasobny portfel, by spełniać moje zachcianki. Nigdy jednak nie udało mi się złowić naprawdę grubej ryby. Nie mogłam całe życie spotykać się z płotkami. Żeby w końcu dopiąć swego, musiałam zmienić łowisko.
Kilkanaście miesięcy temu przeprowadziłam się do Warszawy. Gdzie indziej szukać milionerów, jeżeli nie w stolicy? Moi poprzedni faceci dbali o mnie, więc miałam odłożoną całkiem niezłą sumkę, szafę wypchaną drogimi kieckami i pięknymi szpilkami. Nie wyglądałam jak uboga dziewucha z małego miasta, więc łatwo wpasowałam się w stołeczną śmietankę towarzyską.
Michał był tylko na chwilę
Tuż po przyjeździe poznałam Michała. Łatwo rozkochałam go w sobie. Miał sporo kasy i tyle samo klasy, ale nie był tym, kogo szukałam. Celowałam znacznie wyżej. On był tylko moim facetem na przeczekanie, żebym nie musiała zbytnio uszczuplać swoich zasobów.
Byłam z nim pięć miesięcy. Całkiem dobrze wspominam ten czas. Był hojny, a w dodatku całkiem przystojny i wygadany. Lubiłam spędzać z nim czas. Pomyślałam nawet, że mogłabym się w nim zakochać, ale szybko przegnałam tę myśl. „Miłość zawsze sprowadza na manowce” – skarciłam samą siebie.
Wypatrzyłam idealnego faceta
Pewnego wieczora Michał zabrał mnie do ekskluzywnego klubu, w którym spotykała się warszawska elita towarzyska. Zamawialiśmy drinki, gdy spostrzegłam, że zerka na mnie przystojny brunet. Zmierzyłam go wzrokiem. Miał na sobie idealnie skrojony garnitur, który musiał być szyty na miarę. Jego zegarek pospiesznie wyceniłam na 40 tysięcy. Zauważyłam, że na barze położył kluczyki od ferrari. „Właśnie kogoś takiego szukam” – pomyślałam i rozpoczęłam swoją grę. Grę, w której jestem arcymistrzynią.
Niby przypadkiem wpadaliśmy na siebie przez całą noc. Gdy impreza zbliżała się do końca, spotkaliśmy się przed wejściem do toalet. Zagadał do mnie, a ja nie miałam już żadnych wątpliwości, że jest mną zainteresowany. Dałam mu swój numer.
– A ten facet, z którym przyszłaś?
– Nie przejmuj się nim. On jest nikim.
Następnego dnia pogoniłam Michała. Biedak nie przyjął tego zbyt dobrze. Mówi się trudno. Jego uczucia niewiele mnie interesowały. Ważniejsze były moje potrzeby, a nie mogłam przepuścić takiej okazji.
To był strzał w dziesiątkę
Zaczęłam spotykać się z Leszkiem. Gdy powiedział mi, czym się zajmuje, nie mogłam uwierzyć, że trafiła mi się taka zdobycz. I to za drugim razem. Powiedział, że jest chirurgiem plastycznym i prowadzi prywatną praktykę. „Już dawno powinnam była przyjechać do Warszawy” – pomyślałam.
Randkowaliśmy przez kilka tygodni, gdy nagle zaczęłam go spławiać. Nie dlatego, że znalazłam lepszą partię. To był element mojej gry.
– Dlaczego nagle stałaś się taka chłodna? – zapytał pewnego dnia, gdy kolejny raz odmówiłam mu spotkania.
– Wcale nie. Po prostu nie chce mi się tłuc pociągiem do twojego domu pod Warszawą. Nie mam samochodu, a dojazdy komunikacją publiczną ciągną się w nieskończoność. Poza tym zawsze trafiam na jakiegoś dziwnego typa, który próbuje mnie poderwać. Prędzej czy później któryś zrobi mi krzywdę – powiedziałam i odłożyłam słuchawkę.
Dwa dni później podjechał pod blok, w którym wynajmowałam mieszkanie i poprosił, żebym zeszła na dół.
– Podoba ci się? – zapytał, wskazując na nowiutkiego mercedesa.
– Całkiem ładny, ale nie rozumiem, dlaczego sprzedałeś swoje ferrari.
– Nie sprzedałem, a ten nie jest mój. Jest dla ciebie.
Dobrze grałam swoją rolę
Rzuciłam mu się na szyję i pocałowałam go w usta. To był udawany wybuch radości. Doskonale wiedziałam, że wykona taki ruch. Ale nie spodziewałam się tego, co nastąpiło chwilę później.
– Dziękuję, kochanie. Teraz będę mogła codziennie przyjeżdżać do ciebie.
– Pomyślałem sobie, że wcale nie musisz.
– Jak to?
– Mam wolne miejsce w garażu na tego małego mercedesika. Mam też duże łóżko i klika łazienek.
– Leszek, czy ty prosisz, żebym się do ciebie wprowadziła?
– Właśnie to próbuję powiedzieć. Co ty na to?
Poszło łatwiej, niż myślałam
Mieszkaliśmy razem przez 10 miesięcy i było bosko. Miałam wszystko: samochód, piękny dom, pieniądze i ubrania. Leszek nie widział świata poza mną. Spodziewałam się, że prędzej czy później poprosi mnie o rękę i miałam rację. Bez wahania przyjęłam jego oświadczyny. „Brawo, Klaudia. Dopięłaś swego” – pochwaliłam się w myślach.
– W weekend pojedziemy do mojej mamy. Skoro mamy się pobrać, koniecznie musisz ją poznać – powiedział, gdy zaręczynowe emocje nieco opadły.
– Mam nadzieję, że mnie polubi.
– Jestem przekonany, że oszaleje na twoim punkcie.
Teściowa mi nie ufała
Nie oszalała. Nawet mnie nie polubiła. Była dla mnie słodka i uprzejma, ale wiedziałam, że tylko udaje. Swój pozna swego. Gdy zostałyśmy same, odsłoniła karty.
– Słuchaj, dziewczynko. Doskonale wiem, o co ci chodzi.
– Nie rozumiem.
– Przestań robić ze mnie głupią. Przejrzałam cię na wylot. Nie jesteś pierwszą, która kręci się koło Leszka, bo liczy na dostatnie życie.
– Proszę pani, moje uczucia są szczere. Na nic nie liczę. Kocham Leszka, a on kocha mnie.
– Litości! Takie jak ty kochają tylko pieniądze. Ale przeliczyłaś się. Już ja dopilnuję, żeby mój syn nie stracił rozumu i majątku.
Gdy wracaliśmy do domu, zaczęłam rozważać ewakuację. Jego matka wydawała się twardą przeciwniczką. Pomyślałam jednak, że jeżeli mam zdjąć grubą rybę z haczyka, to nie po to, żeby zwrócić jej wolność. Postanowiłam, że wyjdę za Leszka, mimo że może być trudniej, niż przypuszczałam.
Nie taki był mój plan
Nie udało się jej zniechęcić syna do małżeństwa ze mną, ale i tak sporo namieszała. Jeszcze przed ślubem namówiła go na spisanie intercyzy. Jego prawnik przygotował żelazny dokument. Gdybyśmy się rozwiedli, nie dostałabym nawet złamanego grosza. Po ślubie stała się regularnym gościem w naszej willi. Odwiedza nas co drugi dzień i pilnuje, by mój mąż trzymał się za portfel jak w zatłoczonym autobusie. Torpeduje każdy wydatek, który planujemy i robi to tak umiejętnie, że zazwyczaj udaje się jej dopiąć swego.
Ostatnio zaczęła wspominać, że powinnam znaleźć sobie pracę, a Leszek jej przyklaskuje. Coraz częściej mówi, że przydałaby mu się druga recepcjonistka.
– Po co mam zatrudniać kogoś obcego, skoro ty możesz mi pomóc.
– Czy ja wiem? Chyba nie nadaję się do takiej pracy.
– To naprawdę proste. Odbierasz telefon i umawiasz pacjenta. Spróbuj, a sama się przekonasz.
No i masz babo placek! Powinnam była wziąć nogi za pas, gdy tylko poznałam mamuśkę-smoczycę. W tym stawie pływa przecież wiele grubych ryb, a ja złapałam sobie maminsynka.
Klaudia, 25 lat
Czytaj także: „Miało być huczne wesele, a zamiast tego organizowaliśmy pogrzeb. Synowa nie mogła otrząsnąć się z żałoby i rozpaczy”
„Rodzice w kościółku modlili się o to, bym poszła do diabła. Na co im córka z bękartem, skoro mają świętego syneczka?”
„W spadku po ojcu siostry dostały domy, a ja stare książki. Czułem się oszukany, ale dostałem więcej niż sądziłem”