Sama nie wiem, czemu powiedziałam mu o tym kursie. Chyba dlatego, że najpierw zapytał mnie, jakie mam plany na weekend. Wiadomo, kiedy jedzie się windą z kimś, kogo się zna choćby z widzenia, wypada zamienić z nim kilka słów. Gdy więc mój sąsiad zadał owo niezobowiązujące pytanie, poczułam, że nie wypada go zbywać półsłówkami.
– Zapisałam się na kurs tańca. Zawsze chciałam nauczyć się salsy – przyznałam, nie kryjąc zadowolenia.
Stał bardzo blisko, więc dobrze widziałam, jak jego oczy z ciekawości robią się okrągłe niczym spodki.
– Na co? – zapytał.
Zrozumiałam, że sama ukręciłam na siebie bicz, bo zaraz będę musiała tłumaczyć skąd ten pomysł.
– No wiesz… Mam sporo wolnego czasu, więc zamiast popołudniami oglądać telewizję czy snuć się po domu z kąta w kąt, mogę wreszcie nauczyć się tańczyć. Bo bardzo źle znoszę samotne weekendy – wypaliłam bez zastanowienia i już po chwili żałowałam swojej nadmiernej szczerości.
„Nie dość, że mówię sąsiadowi wszystko jak na spowiedzi, to jeszcze otwarcie przyznaję, że nie mam pomysłu na wolny dzień!” – byłam na siebie wściekła, bo teraz moje staropanieństwo stało się oczywiste.
Sąsiada bardzo ten temat zainteresował
Niestety, moje życie uczuciowe układało się w jedno wielkie pasmo porażek. Albo źle lokowałam uczucia, inwestując w nieodpowiednich mężczyzn, albo po prostu w tej sferze życia zupełnie nie miałam szczęścia. Każdy mój związek kończył się katastrofą. Jednak nie musiałam o tym mówić całemu światu.
„Ofiara losu” – skarciłam siebie w myślach i postanowiłam czym prędzej ukryć się w swoim mieszkaniu, kończąc tę beznadziejną dyskusję.
Ale Tomek, zaintrygowany moim pomysłem, drążył temat weekendowego kursu. Chciał wiedzieć, ile trwają takie zajęcie i gdzie się odbywają.
Z szybkością karabinu maszynowego odpowiadałam na jego pytania, czując jednocześnie, że jestem bardziej zmęczona, niż gdy przemeblowywałam pokój. Z wdzięcznością więc przyjęłam jego „do zobaczenia” i zamknęłam za sobą drzwi.
Kiedy usiadłam z herbatą – zadowolona, że po wielu perypetiach udało mi się wreszcie zakończyć rozmowę – nie przyszło mi do głowy, że to „do zobaczenia” będzie jeszcze miało dla mnie jakiekolwiek znaczenie.
A miało, i to ogromne, o czym przekonałam się kilka dni później… Swoją starą fiestą podjechałam pod szkołę tańca i ze zdumienia musiałam aż przetrzeć oczy, bo pod budynkiem spostrzegałam również grafitowego fiata należącego do Tomka – sąsiada, z którym niedawno tak otwarcie rozmawiałam w windzie.
„Może to tylko podobny samochód” – uspokajałam się, przyglądając się numerom rejestracyjnym. Niestety, auto było jego. To odkrycie na chwilę zepsuło mi humor, potem jednak postanowiłam niczym się nie zrażać i zdecydowanym krokiem pomaszerowałam w kierunku sali.
Grupa była dosyć liczna, dlatego udało mi się jakoś uniknąć towarzystwa natrętnego sąsiada. Pierwszego dnia poznaliśmy podstawowe kroki. Ja jednak byłam niecierpliwa i czekałam na bardziej skomplikowane układy. Chciałam się przekonać, czy ten taniec rzeczywiście mnie porwie…
– No i jak sąsiadce się podoba? – zapytał Tomek po lekcji, bawiąc się kluczykami swojego samochodu.
Już chciałam powiedzieć mu coś do słuchu, bo odniosłam niemiłe wrażenie, że sztubacko mnie śledzi, jednak zamiast tego tylko się uśmiechnęłam.
„Nie ma o co kruszyć kopii” – pomyślałam i obróciwszy się, spokojnie odeszłam; Tomek jednak podbiegł za mną.
– Małgosiu, poczekaj – poprosił.
Zastanowił mnie sposób, w jaki wypowiedział moje imię. Jakoś tak ciepło
i delikatnie, jakby je smakował w ustach niczym słodki cukierek.
Zatrzymałam się w pół kroku
– Wiem, że głupio to wyszło, ale od dawna myślałem, że warto byłoby mieć jakąś pasję. Kiedy więc powiedziałaś o salsie, postanowiłem spróbować – Tomek zaczerwienił się zakłopotany. – Tym bardziej że na parkiecie jestem nieporadny jak niedźwiedź, a i wolnego czasu w soboty mam pod dostatkiem
– wziął głęboki oddech i dodał po chwili: – W dodatku miałem pretekst, żeby się do ciebie zbliżyć, bo ten podryw w windzie chyba nie najlepiej mi wyszedł…
„Mój pewny siebie znajomy potrafi się spłonąć rumieńcem jak panienka” – pomyślałam z niekłamaną satysfakcją, ale głośno powiedziałam tylko:
– Niewątpliwy plus sytuacji jest taki, że możemy jeździć do centrum raz moim samochodem, a raz twoim. To zawsze jakaś oszczędność.
– Ależ realistka z ciebie – zaśmiał się Tomek, lecz moja odpowiedź najwidoczniej go ucieszyła, bo od razu zaproponował mi kawę i wspólne wyjście do kina.
Mimo że mijaliśmy się w windzie niemal codziennie, nigdy dotąd nie mieliśmy okazji dłużej ze sobą porozmawiać. Miałam go zawsze za kogoś, kto uważa, że jest lepszy od innych. Bo faktycznie sprawiał wrażenie osobnika idealnego pod każdym względem i niesłychanie z siebie zadowolonego. Denerwowało mnie to i powodowało, że omijałam go szerokim łukiem. Nigdy nie przepadałam za samcami alfa – puszącymi się bufonami, którzy zwykle okazywali się strasznie nudni. I w dodatku po rozwodzie.
Może właśnie dlatego przy kawie z początku byłam bardzo najeżona
i wobec niego nieco drwiąca. Wolałam zachować dystans. Ku mojemu zaskoczeniu Tomek okazał się miłym rozmówcą! Niesłychanie otwartym i ciekawym ludzi i świata. Nie wiedziałam, że tak bardzo interesują go inne kultury, europejskie kino czy sztuka Wschodu. Zaskoczył mnie swoją wrażliwością.
A gdy w następny weekend przyszło do ćwiczenia różnych tanecznych figur, podbił mnie zupełnie. Nie miał co prawda poczucia rytmu, za to na parkiecie dawał z siebie wszystko. Dawno z nikim tak dobrze się nie bawiłam. Przekomarzanie się z nim bawiło mnie do łez. Miał poczucie humoru i wprost ułańską fantazję.
– Nie byłam zachwycona, gdy po raz pierwszy cię tutaj zobaczyłam, ale teraz jestem wdzięczna losowi, że cię tu ściągnął – powiedziałam otwarcie.
Tomek uśmiechnął się zadowolony
– Zagrałem va banque, chociaż bałem się, że każesz mi się odczepić – zrewanżował się wyznaniem. – W głębi duszy jednak liczyłem, że dasz mi szansę i zatańczysz ze mną choć raz i zaszczycisz rozmową – dodał szarmancko, składając na mojej dłoni delikatny pocałunek.
Poczułam, jak nogi się pode mną uginają z wrażenia. Niespodziewana szczerość i odwaga Tomka oszołomiły mnie. Dzisiaj wiruję w jego ramionach nie tylko w rytm muzyki. Razem pokonujemy też życiowe zakręty. Po którejś lekcji Tomek zaproponował mi bowiem randkę. Potem nieśmiało wspomniał o małżeństwie, dzieciach i wspólnym życiu, a kiedy powiedziałam, że to chyba zbyt wcześnie, stwierdził spokojnie:
– A na co mamy czekać?
Kto wie, może gdybym wtedy nie zwierzyła mu się z planów, mijalibyśmy się nadal niczym dwoje obcych sobie ludzi?
Czytaj także:
„Zakochałem się w dziewczynie z ulicy. Wpadłem w obsesję na jej punkcie, wypatrywałem jej po całym mieście”
„Moja 20-letnia pasierbica zakochała się w moim dawnym znajomym. Facet 2 razy starszy od niej, w dodatku – pijak i damski bokser"
„Latami nienawidziłam ojca, bo odszedł do kochanki. Gdy odnowiliśmy kontakt, zakochałam się w jej synu...”