„Szukałam drugiej połówki jabłka, a trafiłam na sad pełen robaczywek. Dopiero po 50 los zesłał mi prawdziwą miłość”

Kobieta, która odnalazła miłość fot. Adobe Stock, elnariz
„Dałam sobie spokój z romansami i małżeństwami. Ale lata mijały, dzieci wydoroślały i poszły na swoje, a do moich drzwi zapukała samotność. Karmiłam ją serialami, książkowymi romansami, jakimiś wypadami z przyjaciółkami, czasem butelką wina. Jakoś bez skutku”.
/ 28.05.2022 16:15
Kobieta, która odnalazła miłość fot. Adobe Stock, elnariz

Swego czasu byłam zwolenniczką poglądu o drugiej połówce jabłka, bez której jesteśmy niekompletni. A że aktualnie liczę sobie 54 lata, więc kilka tych połówek przewinęło się przez moje życie.

Pierwszą z nich było typowe zielone jabłuszko. Jaruś, mój pierwszy mąż, a zarazem kolega z klasy, kochał cały świat, w szczególności kobiety. Dochowaliśmy się wspólnie dwóch synów, lecz gdy odkryłam, że mój luby ma jeszcze dwójkę dzieci z innymi paniami – tylko o tej parce wiedział, ale może rozsiał po świecie więcej jabłuszek – rozstałam się z nim.

Bronisław był jak jabłko ligol – duży, rumiany, zawsze ładnie pachniał i zachowywał się tak słodko… Dziubusiu, kotusiu, laluńku, słoneczko. W którymś momencie miałam dość tej słodyczy. Tym bardziej że Bronek okazał się też niezwykle kruchy. Przy najmniejszych zgrzytach małżeńskich ewakuował się z domu, najczęściej do kasyna lub innego podobnie rozkosznego miejsca.

Gdy zastawił mój samochód, nie wytrzymałam

Zdzisław był jak szara reneta. Soczysty, szczególnie gdy używał słów ogólnie uważanych za obelżywe, aromatyczny (na tyle, na ile alkohol jest aromatem), do tego gruboziarnisty i często kwaśnawy. Na dokładkę lubił rządzić moimi dziećmi (wspólnych nie mieliśmy), czego ja nie znosiłam, więc w konsekwencji i z nim się rozstałam.

Po tych doświadczeniach dałam sobie spokój z romansami i małżeństwami. Ostatecznie nie samym facetem kobieta żyje, kariera też ważna, więc na niej się skupiłam. Tym bardziej że za plecami, coraz bliżej, czułam oddech młodszej konkurencji.

No ale lata mijały, dzieci wydoroślały i poszły na swoje, a do moich drzwi zapukała samotność. Karmiłam ją serialami, książkowymi romansami, jakimiś wypadami z przyjaciółkami, czasem butelką wina. Jakoś bez skutku.

– Zobaczysz, Czesia, będzie fajnie! Tam nie tylko stare dziadki przychodzą, niezłe ciacha też się trafiają – przekonywała Iwona, koleżanka z pracy, która za wszelką cenę chciała mnie zabrać do pewnego lokalu.

Zwykła knajpa, ale wyróżniała się tym, że organizowała czwartkowe imprezy dla samotnych 50+.

– Bo przecież – kontynuowała Iwona – powinnaś się rozejrzeć za kimś dla siebie. Ostatecznie nie młodniejesz, kochana. Kto ci na starość poda szklankę herbaty? – zakończyła dramatycznym tonem.

Wiedziałam, że to pomyłka

Zamiast herbaty osobiście wolałabym kieliszek wódki albo szklankę piwa, ale co do reszty miała rację, niestety. Już kobiecie po czterdziestce łatwiej o atak terrorystyczny niż o faceta, a co dopiero po pięćdziesiątce.

Tylko jak to – chodzić do knajpy, żeby znaleźć towarzysza życia? Jakoś tak… Jednak moją największą wadą jest brak asertywności, więc wbrew sobie uległam i tak znalazłam się w knajpie o nazwie „Raj”.

Od progu powitały nas głośne dźwięki znanego przeboju „Chałupy, welcome to” i kolorowe, migające światła. Dobre do ukrycia zmarszczek – przemknęło mi przez myśl. Tymczasem Iwona parła przez parkiet do zamówionego stolika. Usiadłyśmy.

– Dlaczego nikt nie tańczy? – zawołałam, przekrzykując muzykę.

– Bo jeszcze nie pora! – odkrzyknęła Iwona. – Na razie wszyscy się obserwują! – i sama zaczęła się rozglądać.

Kilka razy kiwnęła komuś głową na powitanie. Na moment zatrzymała wzrok na jakimś gościu.

– Jest! – odwróciła się do mnie podekscytowana. – Ten, co ci mówiłam!

Nie wiedziałam, o czym mówi, i chyba odbiło się to na mojej twarzy, bo zniecierpliwiona Iwona dodała:

– No ten, co się tak ciągle na mnie gapi! Teraz też spojrzał! Mówię ci, coś z tego będzie!

I znów zaczęła zerkać w stronę mężczyzny stojącego przy barze. Nadal nie pamiętałam, żeby mówiła mi o kimś, kto się w nią wgapiał, ale może akurat wtedy się wyłączyłam. Często tak robiłam w pracy, gdy Iwona zaczynała opowiadać o swoich zabawach w „Raju”. Westchnęłam. Muszę się napić, bo na trzeźwo tej imprezy nie przetrwam – pomyślałam.

Ej, dziadku, zabieraj te łapy!

Kelnerka przyjęła zamówienie, po czym przyniosła drinki o znaczącej nazwie „Death of a virgin” (czyli Śmierć dziewicy), no i się zaczęło. Panowie krążyli od stolika do stolika, wybierając zdobycz na wieczór. Iwona szybko zniknęła w czyichś objęciach na parkiecie, a ja zostałam sama. Nie, zdecydowanie nie było mi przykro, tylko cholernie głupio.

Co ja tu robię? – pytałam samą siebie, sącząc drinka.

Nagle usłyszałam obok siebie głos:

– Witam, maleńka. Jesteś tu nowa?

Odwróciłam się powoli, nie będąc pewną, czy ten tekst był skierowany na pewno do mnie. Na krześle Iwony siedział starszy pan. Dokładnie tak. Z lekka licząc około siedemdziesiątki, na głowie „pożyczka”, która mu się przesunęła, uśmiechnięty jak dziadek, który przyniósł cukierki dla wnuczki.

– Ładna jesteś, to mogę się z tobą pokazać. Nie każda dostępuje takiego zaszczytu… – pokręcił z wysiłkiem głową, chyba miał problemy z kręgosłupem, i położył mi dłoń na kolanie.

Zerwałam się z miejsca.

– Nie tak szybko, dziewczyno! – zawołał i podniósł się z niejakim trudem. – Ja nie jestem łatwy, o nie. Ale z tobą mogę iść od razu – zachichotał. – To co, do baru na jednego? Ja stawiam. A potem do mnie czy do ciebie?

Uciekałam, jakby mnie gonili

To żenujące doświadczenie znów mnie przystopowało w kwestii szukania mojej połówki jabłka, do momentu, gdy kolejna koleżanka z pracy stwierdziła wyniośle:

– Ale ty pamiętasz, że się starzejesz, tak? Póki co, jeszcze wyglądasz nieźle, ale za parę lat nikt na ciebie nie spojrzy. Więc tak nie wybrzydzaj.

Wkurzyłam się. Co za małpa! Jakim prawem mnie ocenia? To, że jej udało się złapać kolejnego męża, nie znaczy, że może się wywyższać. Bo ja też mogę kogoś wyhaczyć! Do tej pory nie próbowałam, bo nie chciałam. Ale teraz chcę i to zrobię!

Udowodnię jej, że sroce spod ogona nie wypadłam – wkurzałam się w myślach. Efektem tego mojego wkurzenia były wizyty u kosmetyczki, fryzjerki, no i oczywiście w spa. Gdy skończyłam ostatnią serię zabiegów, byłam gotowa zacząć polowanie.

I wtedy wmieszało się… przeznaczenie. Był piątek. Wróciłam z sesji „robię się na bóstwo”, pooglądałam się z zachwytem w lustrze i zdecydowałam się na drobne zakupy, bo lodówka ziała pustką.

Wyjście z mojej kamienicy nie jest bezpieczne. Dwa schodki wymagające remontu wiodą prosto na wąski chodnik. Gdy dodamy do tego wysokie obcasy, w których się wybrałam, o wypadek nietrudno.

No i stało się: jeden z obcasów rozkruszył kawałek betonu, straciłam równowagę, no i runęłam wprost na nadjeżdżającego z boku rowerzystę.

Dobra, na kawę możemy pójść

Idiota! Kto normalny jeździ po chodniku? Gdyby nie on, byłabym jedyną ofiarą, a tak zrobiły się dwie. Ale facet szybko się podniósł i zamiast zainteresować się, czy czegoś sobie nie zrobiłam, zaczął wrzeszczeć, że z opiekunką powinnam chodzić, jeśli sama nie potrafię.

– Au! – krzyknęłam z przejęciem, żeby zwrócił uwagę na mój stan.

Udało się. Zamknął buzię i przyjrzał mi się, po czym poleciał serią.

– Co panią boli? Może pani ruszać palcami? Palcami! Resztą niech pani nie rusza! – krzyknął, gdy spróbowałam wstać. – Tylko palcami! Matko Boska, ale okaz mi się trafił. Niech pani spróbuje! Palce! Tylko palce! – dyrygował mną, jednocześnie dzwonił na pogotowie. – Chciałem zgłosić wypadek. Tak, jest ofiara. Jakaś baba, wpadła na mój rower – spojrzał na mnie z niechęcią. – Nie wiem, co jej jest. Leży i się nie rusza. Ale chyba przytomna, bo patrzy na mnie i jęczy… No, czekam.

Nie wytrzymałam. Wstałam. Z trudem, bo wysokie obcasy nie pomagały.

– Leżałam i się nie ruszałam, bo zabronił mi pan wstawać! – wrzasnęłam i wyrwałam gościowi telefon. – Nic mi nie jest – rzuciłam do słuchawki. – Nie musicie przyjeżdżać!

A do faceta: – I nie jestem żadną babą. To pan jest yyyy…

Przerwałam, bo nie wiedziałam, które słowo będzie dostatecznie obelżywe. Próbowałam coś wymyślić, wpatrując się w niego, ale ciężko mi szło. Wyglądał tak jakoś… fajnie. Wysoki, szczupły, w dżinsach i flanelowej, kraciastej koszuli. Kto to widział, żeby stary dziad tak się ubierał?

Planujemy wspólną przyszłość

Bo młody nie był, na pewno nie młodszy ode mnie, tylko oczy błyszczały młodością. A i usta zaczęły się rozchylać w uśmiechu.

– No i co pani wymyśliła? – spytał. – Gad jakiś? Płaz? Czy coś z innej bajki?

– Pan jest… – zaczęłam – pan jest… okropny! – skończyłam.

– No nie, myślałem, że stać panią na więcej – zakpił. – Widzę tylko jeden sposób na rehabilitację.
Nie wiedziałam, co ma na myśli, więc wydałam z siebie jakiś dziwny dźwięk, który on odczytał jako zainteresowanie.

– Jest mi pani winna dobrą kawę za wszystkie straty – wyjaśnił. – Rower, mój upadek, brak odpowiednich inwektyw z pani strony, o stratach moralnych nie wspominając. To jak?

Wpadliśmy na siebie trzy miesiące temu, a już planujemy wspólną przyszłość. Nie wiem, jakim Jonatan jest jabłkiem, ale nie dociekam i nie kieruję się znaczeniem jego imienia. Kto wie, może wcale nie jest jabłkiem, tylko jest pomarańczą?

Jedno wiem – w kraciastej, flanelowej koszuli Jonatana ja wyglądam zdecydowanie lepiej niż on. Zwłaszcza gdy rano wychodzę z jego łóżka. 

Czytaj także:
„Mąż zostawił ją z 4 dzieci dla młodszej o 10 lat kochanki. Przez tego drania straciła nawet dzieci”
„Poszłam na wesele siostry w białej sukience. Uprzedziłam ją, ale aż poczerwieniała ze złości, gdy mnie zobaczyła”
„Ojciec krzywdził mnie, gdy byłam dzieckiem. Tamte chwile tkwią mi w pamięci jak cierń. Dziś przyszedł czas na zemstę”

Redakcja poleca

REKLAMA