„Szefowa zatrudniła mnie, bo nie byłam atrakcyjna. Gdy wzięłam się za siebie, dostałam wilczy bilet”

Pewna siebie kobieta fot. iStock by GettyImages, Francesco Carta fotografo
„Szefowa bardzo chętnie słuchała moich opowieści, jaka to jestem nieszczęśliwa, bo w ten sposób leczyła swoje kompleksy. Gdy zaczęłam się podobać mężczyznom, postanowiła mnie zwolnić”.
/ 18.11.2023 15:15
Pewna siebie kobieta fot. iStock by GettyImages, Francesco Carta fotografo

Kiedy usiadłam w poczekalni pośród dziewczyn, z których większość śmiało mogłaby brać udział w konkursie piękności, zobaczyłam, jak wymieniają między sobą uśmieszki, nagle zjednoczone wspólną myślą.

Doskonale wiedziałam, co im chodzi po głowie. Zastanawiały się, co tutaj robi taki kaszalot jak ja. Dziewczyna z nadwagą, która przecież nie ma szans, aby zostać asystentką pani prezes. To reprezentacyjna funkcja. Trzeba nie tylko odbierać telefony, ale i uczestniczyć w służbowych spotkaniach razem z szefową.

Kto by więc chciał być reprezentowany przez taką górę tłuszczu, wciśniętą w bluzkę, która wyraźnie rozchyla się na biuście? Nie bały się mnie, tak jak bały się siebie wzajemnie. One stanowiły dla siebie konkurencję. A ja? No cóż.. byłam daleko za peletonem. Nie miałam szans na to, aby dostać tę pracę. Tymczasem to właśnie ja ją dostałam! 

Nie mogłam w to uwierzyć

Powiem szczerze, że byłam w szoku, kiedy zadzwoniła do mnie sekretarka pani prezes i powiedziała mi, że przeszłam zwycięsko przez sito rekrutacji.

– Ja? – byłam pewna, że to pomyłka, że gdzieś przez nieuwagę połączono mój numer z innym nazwiskiem, ale..

„No, przecież ona zapytała, czy jestem Patrycja F.!” – przebiegło mi przez głowę. Może zatem pani prezes zapomniała, że ważę 85 kilo przy wzroście metr siedemdziesiąt?

– Czy może pani przyjść jutro do naszego biura podpisać umowę? – usłyszałam i wzięłam się w garść.

– Oczywiście! – wykrzyknęłam z entuzjazmem. – Ja… bardzo się cieszę!

– To świetnie! Do zobaczenia – sekretarka zakończyła rozmowę, a ja nadal stałam z telefonem przy uchu, jak słup soli.

I bardzo powoli do mnie docierało, że… mam pracę! Po wielu miesiącach poszukiwań i ponad stu wysłanych CV dostałam robotę i wreszcie będę mogła zejść z garnuszka rodziców. A już się bałam, że taka chwila nigdy w życiu nie nastąpi…

– Taka młoda, a taka gruba! – często słyszałam za swoimi plecami.

No cóż... trudno, żebym każdemu z osobna tłumaczyła, że to wina choroby. Miałam zawyżony poziom prolaktyny, która doprowadziła między innymi do tego, że bardzo przytyłam. Oczywiście, byłam pod opieką lekarza, ale opanowanie mojego organizmu i powrót do normalnej wagi nie był łatwy.

Mój wygląd nie zachęcał więc pracodawców do tego, aby mnie zatrudnić. Nawet jeśli nie pchałam się na eksponowane stanowiska, na których wymagana była prezencja. Wiadomo przecież, że tak puszysta osoba jak ja nie powinna na przykład pracować w eleganckim butiku z bielizną. Ale nie chciano mnie nawet tam, gdzie siedziałabym sobie cicho w kąciku i robiła swoje.

Nic nie działało. Ani wysyłanie CV bez zdjęcia, bo wtedy kończyło się na krótkiej rozmowie kwalifikacyjnej, ani umieszczanie w nim zdjęcia całej sylwetki, bo wtedy… w ogóle mnie nie zapraszano na rozmowę.

Aplikację do tej firmy, w której w końcu dostałam pracę, wysłałam w jakimś akcie desperacji. Byłam pewna, że się nawet nie odezwą, więc kiedy jednak to zrobili, już byłam zaskoczona.

A teraz właśnie podpisywałam z nimi umowę!

– Na razie na trzy miesiące, to zwyczajowy okres próbny – usłyszałam od pani prezes. – Kasia, moja sekretarka wdroży panią w nowe obowiązki – dodała.

I tak zaczęłam pracę dla dużej i znanej firmy. Ja, zakompleksiona dziewczyna z prowincji. Już pierwszego dnia postanowiłam dać z siebie wszystko, a nawet jeszcze więcej.

Moja przełożona okazała się bardzo sympatyczna i miła. Naprawdę, chociaż na początku zdarzały mi się błędy, nigdy nie usłyszałam od niej złego słowa. Każdy by chciał mieć tak wyrozumiałą szefową.

Bardzo szybko także zauważyłam, że lubi sobie pogadać. Tak o wszystkim i o niczym, o życiu po prostu. Wypytywała mnie o prywatne sprawy, rodzinę, problemy, także te z nadwagą. Dawała mi dobre rady, bo jak powiedziała, ona także kiedyś cierpiała na otyłość.

Zwierzyłam się szefowej

W drugim miesiącu mojej pracy dostałam od swojej szefowej niespodziewany prezent: paczkę z ubraniami.

– Kiedyś nosiłam rozmiar podobny do twojego – powiedziała. – Może będą na ciebie dobre i zechcesz je włożyć?

Przyznam, że poczułam się trochę dziwnie, ale… w sumie byłam zadowolona. W paczce od szefowej było bowiem kilka markowych ciuchów, ani trochę niezniszczonych. Żakiet, spódnica i dwa sweterki, na które normalnie nigdy bym sobie nie mogła pozwolić. Miały metki projektantów, których ubrania były zdecydowanie poza moim finansowym zasięgiem. Tak, włożyłam je do pracy. Koleżanki przecież nie wiedziały, skąd je mam, nie musiałam się wstydzić. Szefowa za to wyglądała na zadowoloną.

Kilka dni później, kiedy jechałyśmy we dwie w podróż służbową, zagadnęła mnie o chłopaka. Czy mam jakiegoś, czy może jestem sama. Długa podróż późnym wieczorem, gdy przed nami była tylko pusta droga, skłaniała do zwierzeń i sprawiła, że się otworzyłam. Powiedziałam szczerze o swojej samotności, która mi doskwiera. Moja szefowa ze zrozumieniem kiwała głową, mówiąc, że też kiedyś była sama.

Po upływie trzech miesięcy dostałam stały angaż i… byłam taka szczęśliwa! I wdzięczna pani prezes, bo dzięki niej tak wiele zmieniło się w moim życiu. Odpowiedzialna praca, którą wykonywałam, leczyła mnie bowiem z kompleksów, podnosiła moje poczucie własnej wartości. Powoli, bo powoli, ale jednak nabierałam pewności siebie.

Aż pewnego dnia postanowiłam zająć się na poważnie swoją tuszą. Kuracja zdrowotna bowiem zaczęła przynosić efekty i poziom prolaktyny w moim organizmie spadł. Niewątpliwie miał na to wpływ także brak stresów. Po raz pierwszy od dłuższego czasu wiodłam bowiem dość spokojne życie. Miałam pracę i całkiem niezłą pensję, byłam także doceniana i chyba lubiana. W każdym razie miałam takie wrażenie, że szefowa mnie lubi. W końcu dawała mi wiele dowodów swojej sympatii.

W porozumieniu z lekarzem zapisałam się więc na siłownię i zaczęłam ćwiczyć na niej trzy razy w tygodniu. A w pozostałe dni chodziłam na basen. Do tego doszła racjonalna dieta. Nie mogę powiedzieć, że chudłam w oczach, ale naprawdę moja figura się zmieniała w sposób widoczny. W pewnym momencie rzeczy, które dostałam od pani prezes zaczęły być za duże. Do tego stopnia, że spódnice mogłam zdjąć przez biodra bez rozpinania! Dlatego przestałam je nosić. Kupowałam sobie stopniowo nową garderobę, w mniejszym rozmiarze.

Moje zgubione kilogramy nie uszły uwagi szefowej

– Patrycja, czy ty nie jesteś przypadkiem chora? Ostatnio tak jakby zmizerniałaś… – usłyszałam od niej.
Powstrzymałam się od śmiechu. Bo przecież raczej zaczynałam wyglądać zdrowiej niż tak, żeby trzeba było się o mnie niepokoić. Jednak nic nie powiedziałam szefowej o swojej diecie, tylko ją spokojnie kontynuowałam. I moja waga leciała w dół.

Nadszedł wreszcie taki dzień, po wielu miesiącach moich starań i wyrzeczeń, gdy mogłam zaprezentować siebie w zupełnie nowej odsłonie. Moja firma świętowała właśnie dziesięciolecie działania na polskim rynku i z tej okazji miała się odbyć wielka feta. Zaproszono mnóstwo gości, wynajęto salę teatru, w którym najpierw miał się odbyć koncert, a potem przyjęcie.

Bardzo starannie wybrałam nową kreację. Nie stać mnie na kupowanie sobie zbyt wielu ciuchów, więc ostatnio chodziłam jeszcze w takich nieco za dużych, które ukrywały moje wyszczuplone ciało. Ale na tę ważną uroczystość szarpnęłam się i kupiłam wydekoltowaną sukienkę mini z pięknej koronki. Dawno nie nosiłam tak krótkiej sukienki i byłam bardzo skrępowana, zdejmując płaszcz w szatni. Kiedy szatniarz podawał mi numerek, za swoimi plecami usłyszałam lekki gwizd uznania i słowa:

– Nie wiedziałem, że w naszej firmie pracują takie laski.

To był kierownik jednego z działów i kiedy się do niego odwróciłam, najpierw spojrzał na mnie zaskoczony, a potem stwierdził:

– Patrycja? To ty? Ale się… zmieniłaś!

– Dziękuję! – uśmiechnęłam się do niego i facet nagle spiekł raka!

Tego wieczoru usłyszałam jeszcze wiele komplementów i słów uznania dla mojego nowego wyglądu. Byłam tym naprawdę wzruszona, przejęta i tak bardzo zaskoczona, że nie zauważyłam, iż jedna osoba ani trochę się nie cieszy z mojej przemiany. Szefowa.

Kiedy po weekendzie przyszłam do firmy, w nowym dość obcisłym sweterku, szefowa nagle pojawiła się przy moim biurku.

– Niebieski? Nawet ci w nim do twarzy – zauważyła dość cierpkim tonem. – A ten szary sweterek, który ci dałam? Ostatnio go nie nosisz…

Jest na mnie za duży. O dwa numery! – zameldowałam jej radośnie.

Sądziłam naiwnie, że się ucieszy z tego, że udało mi się tak ładnie schudnąć. Tymczasem ona okręciła się na pięcie i po chwili trzasnęła drzwiami swojego gabinetu.

Szefowa była zazdrosna

Od tej pory zaczęła traktować mnie inaczej. Trudno było nie zauważyć, że nagle wszystko, co robiłam, przestało się jej podobać. Jej zdaniem stałam się leniwa i niekompetentna. Zawalałam robotę, a ona potrzebuje przecież sprawnej asystentki. Usłyszałam także, że od kiedy schudłam, to pewnie tylko faceci mi w głowie, skoro się nie przykładam do pracy. Bardzo bolały mnie te słowa, bo taka opinia była krzywdząca. Ale co miałam na to poradzić? Próbowałam się bronić, jednak wtedy na dokładkę słyszałam, że zrobiłam się pyskata i bezczelna.

W tej sytuacji wcale mnie nie zdziwiło, że… na koniec miesiąca zostałam zwolniona! Przepłaciłam to nerwami i płaczem, bo naprawdę nie wiedziałam, dlaczego mnie tak potraktowano. Aż sekretarka szefowej powiedziała mi w zaufaniu: – Głupia, po co chudłaś?

I wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że faktycznie, szefowa lubiła mnie wtedy, gdy byłam brzydka, otyła i zakompleksiona. Wtedy była w stanie wybaczyć mi wszelkie, nawet najbardziej poważne błędy. Bardzo chętnie słuchała moich opowieści, jaka to jestem nieszczęśliwa. W ten sposób leczyła swoje kompleksy. Dając mi rzeczy, które nosiła sama przed kilkoma laty, gdy zmagała się z nadwagą, mogła patrzeć na mnie i powtarzać sobie każdego dnia: „Taka byłam, ale już nie jestem! Pokonałam swoje słabości, jestem szczupła”.

A przez okazywanie mi swojej litości tak naprawdę ukrywała przede mną pogardę, którą była przepełniona.

Nie powiem, aby uświadomienie sobie tego wszystkiego wprawiło mnie w lepszy nastrój. Ale na pewno pomogło mi się nie załamać. Uzmysłowiłam sobie, że wprawdzie straciłam pracę, ale tym razem startuję z zupełnie innego pułapu niż wiele miesięcy temu. Jestem pewniejsza siebie i mam wpisaną w CV doskonałą pracę, która jest dowodem na zdobyte przeze mnie doświadczenie. „Na pewno wkrótce ktoś mnie zatrudni!” – pomyślałam i tego się trzymałam przez cały okres poszukiwań.

Tym razem faktycznie trwał krócej, nową robotę znalazłam po kilku tygodniach. Mój szef jest dość młody, prężny i nie wygląda na to, aby miał jakieś ukryte kompleksy. A już na pewno nie dostanę od niego w prezencie jego starych ubrań do noszenia.

Czytaj także:
„Uwiodłam męża mojej pacjentki. Kiedy my figlowaliśmy na kanapie, ona chciała odejść z tego świata”
„Dostałem w pracy awans dzięki niewinnemu oszustwu. Nie chcę myśleć, co będzie, jeśli mój brak kompetencji wyjdzie na jaw”
„Moja córka spotyka się z żonatym facetem. Doniosłam jego żonie, a teraz on chce u mnie zamieszkać”

Redakcja poleca

REKLAMA