„Szefowa serwowała ludziom przeterminowane jedzenie i resztki po innych klientach. Gdy odmawialiśmy, ucinała kasę”

Kelnerzy okradali restaurację moich rodziców fot. Adobe Stock, nyul
„Mięso zostało z poprzedniego dnia? Faszerujemy je przyprawami i się nada. Zostały resztki? Robimy gulasz albo bigos, dodajemy czosnku, żeby zabić zapaszek i serwujemy. Aż dziw, że żaden klient się jeszcze nie otruł! Kiedy ta krowa kazała mi podać stary sok ciężarnej, postawiłam się. Dlatego teraz mam przechlapane, a ona wystawiła mi wilczy bilet”.
/ 26.04.2023 18:30
Kelnerzy okradali restaurację moich rodziców fot. Adobe Stock, nyul

Po raz kolejny tego dnia sprawdzam pocztę, ale wiem, że to nic nie da. Nawet jeżeli jakiś pracodawca odpowie na moje zgłoszenie, to przecież i tak mnie nie zatrudni. Wszystko przez wilczy bilet, jaki wystawiła mi ta suka… Przepraszam, ale nie jestem w stanie inaczej o niej myśleć. Moja była szefowa, właścicielka knajpy, w której ostatnio pracowałam, to podła, pozbawiona skrupułów i sumienia wyzyskiwaczka i kapitalistka. To przez nią nie mam pracy, bo w wypowiedzeniu napisała, że jestem nieodpowiedzialna i niesolidna.

To dlatego nikt nie chce mnie zatrudnić

Kelnerek i barmanek – wykwalifikowanych, bo skończyłam szkołę – wcale nie jest tak dużo. A w sezonie roboty jest aż nadmiar. Ale gdy pracodawca widzi moje świadectwo pracy – odrzuca mnie. Nie dziwię się – co z tego, że ja tłumaczę, jak było. Dla nich jestem podejrzana – skoro doszło do tego, że zostałam wyrzucona, zwolniona za niesolidność, to może kradnę? Nikt nie będzie ryzykował i ja kto rozumiem. Tyle że już trzeci miesiąc jestem bezrobotna. Pieniądze się kończą, a perspektyw żadnych. I powoli tracę nadzieję. I na co mi to przekonanie, że dobrze zrobiłam? Postąpiłam zgodnie z własnym sumieniem. Bo kiedy zobaczyłam, jak ta krowa karze podać ciężarnej kobiecie przeterminowany sok, nie wytrzymałam. Podeszłam do klientki i uprzedziłam ją, żeby tego nie piła. Jezu, jaka była afera! Najpierw ta kobieta zrobiła awanturę – i słusznie. Wpadła na zaplecze i zażądała okazania butelki, z której nalewano jej soku. Potem zaświadczeń z sanepidu. Kierowniczka się kajała, przepraszała, że to wyjątkowo, że niedopatrzenie i zaoferowała kobiecie darmowy lunch. A potem się wściekła na mnie. Ochrzaniała przy wszystkich, na zapleczu, a po kilku minutach wezwała mnie do siebie i wręczyła wypowiedzenie. Z mojej winy! Próbowałam negocjować, ale bez skutku. Kazała mi pozbierać swoje rzeczy i więcej się nie pokazywać. Koleżanki radziły, żebym poszła do sądu pracy. Wygrałabym, wiem, a ten babsztyl miałby kłopoty. Ale chyba to niestety przewidziała. Dwa dni po moim zwolnieniu zadzwoniła koleżanka, z którą pracowałam.

– Wsadziłaś kij w mrowisko – powiedziała, chichocząc do słuchawki. – Ta raszpla wpadła w szał – karze wszystko sprzątać, sprawdza terminy przydatności, nakupiła detergentów. Przestraszyła się, że zgłosisz do sanepidu. Albo do Państwowej Inspekcji Pracy.

– No i dobrze – ucieszyłam się.

Tyle dobrego z tego, że chociaż przez chwilę w tej knajpie będzie tak, jak trzeba.

– A będziesz się procesować? – spytała Aśka. – Powinnaś. Należy jej się.

– Teraz to nie mam szans – wyjaśniłam smutno. – Rozmawiałam z kuzynką, ona jest prawnikiem. Powiedziała, że to będzie moje słowo przeciw jej. Oskarży mnie o nieuczciwość, i jak udowodnię, że nie ma racji? Jedynym rozwiązaniem byliby świadkowie. A kto się opowie po mojej stronie? Powiedz, ryzykowałabyś, żeby stracić robotę?

– No fakt, zwolniłaby nas natychmiast – Aśka westchnęła. – A ja mam dziecko. Marcin spłaca kredyt, Wojtek pomaga chorej matce… Rzeczywiście, bałabym się. Chociaż powinnam powiedzieć prawdę…

– Wiem, Aśka i to rozumiem – uspokoiłam ją. – Właśnie dlatego nie mogę od was żądać, żebyście się podłożyli. A zresztą, wiesz, jak ten świat wygląda. Restauratorzy się znają. Poszłabym do sądu, to już nikt by mnie nie zatrudnił… Nie opłaca się – westchnęłam, a jednak cały czas zastanawiałam się, co zrobić?

Powinnam jakoś zareagować!

Prawie od początku, jak tam pracowałam, szarpałam się i miotałam. Nie mogłam pogodzić się z tym, że klienci na każdym kroku są oszukiwani. Wiem, że w knajpach porcje są niedoważane, drinki oszukane, do piwa dolewa się wody. Nie popieram tego, ale rozumiem. Wszystko jest drogie – tak naprawdę, gdyby właściciel knajpy chciał pracować uczciwie, to albo musiałby zwolnić połowę ludzi i sam zasuwać 20 godzin na dobę albo by zbankrutował. Podatki, opłaty, ceny żywności – to wszystko pochłania horrendalne sumy. Wiem, bo pisałam pracę zaliczeniową na ten temat. Dlatego rozumiem, że jakoś trzeba sobie radzić. Ale sprzedawać zepsute jedzenie? Przeterminowane napoje? To już przesada! A jednak. Mięso zostało z poprzedniego dnia? Faszerujemy je przyprawami i się nada. Zostały resztki? Robimy gulasz albo bigos, dodajemy czosnku, żeby zabić zapaszek i serwujemy. Aż dziw, że żaden klient się jeszcze nie otruł! No fakt, że kucharze starali się nie przesadzać i jeżeli coś faktycznie się zepsuło, to wyrzucali. Ale bez wiedzy szefowej, bo ta przynajmniej dwa razy w miesiącu robiła im awanturę, że marnują jedzenie. Ba – premie obcinała za brak oszczędności. No to co mieli robić? Zbierali resztki, doprawiali na ostro i do kotła. Rozmawiałam z nimi, bo nie mogłam się z tym pogodzić.

– A co niby mamy zrobić? – żachnął się Marcin, kucharz. – Albo się dostosujemy, albo fora ze dwora!

– Ale przecież… To właściwie jest przestępstwo. Nie masz wyrzutów sumienia?

– Wyrzuty? – Marcin aż prychnął. – Taaa, miałem, pięć lat temu. Pracowałem wtedy u kogoś innego. Ale jak mi raz i drugi potrącili z pensji, a z banku przyszło ponaglenie do zapłaty raty kredytu, to schowałem wyrzuty sumienia do kieszeni. Tyle że zmieniłem pracę, bo naiwnie myślałem, że gdzie indziej jest lepiej. Nie jest!

I jak sobie z tym radzisz? – zapytałam.

– Nijak – przyznał. – Zobojętniałem.

Ale ja nie potrafiłam zobojętnieć. Niezjedzone przez klientów resztki od razu wyrzucałam do kosza. Niedopite płyny wylewałam do zlewu. Oczywiście, szefowa to zauważyła. Poleciała mi po premii, zrobiła awanturę. Mimo to nie umiałam być nieuczciwa. I gdy przyszła ta kobieta w ciąży… Co miałam zrobić? Dać jej wypić ten sok? Nigdy w życiu bym sobie nie darowała. No, więc jestem uczciwa, ale nie mam pracy. Opłacało się? Chyba w sumie tak. Tylko co dalej? Nie potrafię zobojętnieć. Dlatego teraz mam kłopoty.

Czytaj także:
„Wiedziałam, że szef jest humorzasty, ale teraz przeciągał strunę. Chciałam mu pomóc, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewałam”
„Wdałam się w romans z szefem wszystkich szefów. Czuję się jak Kopciuszek, który wreszcie spotkał swojego księcia”
„Szef dyskryminował mnie w pracy, bo jestem kobietą. Zaciągnęłam drania do łóżka, żeby dopiąć swego i dostać awans”

Redakcja poleca

REKLAMA