„Szefowa niby dała mi referencje, a tak naprawdę sabotowała moją karierę! Była zazdrosna, że mogę odejść do innej pracy”

Przyjaciółka chciała odbić mojego ukochanego fot. Adobe Stock, highwaystarz
„Okazało się, że… moje CV do niego nie dotarło, bo kadrowa je schowała! Na prośbę mojej szefowej. Kiedy przechodziłam na stanowisko asystentki Marka, nie zrobiłam jej jednak awantury. Lepiej z nią żyć dobrze, bo to straszna plotkara i mogłaby się doszukiwać w moim awansie czegoś więcej niż uznania dla kompetencji. Po części miałaby rację…”.
/ 06.04.2023 22:00
Przyjaciółka chciała odbić mojego ukochanego fot. Adobe Stock, highwaystarz

Czułam się zawiedziona. Czyżby moje CV prezentowało się aż tak źle, że nawet nie warto na nie rzucić okiem? Składając je, spodziewałam się jakiejś reakcji. Chociażby stwierdzenia:

– Przepraszam, Karolino, ale uważam, że jeszcze brakuje ci doświadczenia…

A tutaj nic. Kompletnie! Facet nadal mijał mnie dwa razy dziennie w recepcji, mówiąc mi zaledwie: „dzień dobry” i „do widzenia”. To wszystko.

Tak, jestem recepcjonistką

Ale przecież nie zamierzam nią być do końca życia. Ta praca pozwoliła mi połączyć zajęcia na uczelni i pisanie pracy magisterskiej z zarabianiem pieniędzy, ale nie była na miarę moich ambicji. Nie po to przecież kończyłam studia, aby odbierać telefony! Owszem, trafiało mi się czasem jakieś ambitniejsze zajęcie, jak na przykład wprowadzanie danych do komputera, ale tylko dorywczo. Moja szefowa bowiem, kiedy zorientowała się, że dobrze sobie radzę, chętnie dawała mi dodatkowe zlecenia. Ale ja myślałam o jakiejś lepszej posadzie. Zajęciu, które dawałoby szansę na rozwój i sukcesy.

Dlatego, gdy dowiedziałam się, że jeden z działów w naszej korporacji poszukuje asystentki szefa, od razu napisałam swoje CV. Zanim zaniosłam je do kadrowej, zapytałam moją szefową, czy jej zdaniem mam szansę na to stanowisko.

– Oczywiście! – powiedziała. – Wyższe studia językowe, biegły angielski, znajomość komputera, świetna organizacja pracy – zaczęła wyliczać moje zalety.

Zrobiło mi się miło, więc zapytałam ją, czy mogłaby mi dać referencje. Przystała na to bez problemu. Od tego momentu każdego dnia spodziewałam się telefonu umawiającego mnie na rozmowę. Jednak ciągle go nie było… Tymczasem dowiedziałam się, że firma znowu dała ogłoszenie o wakacie i zaczęły przychodzić na spotkania kolejne kandydatki. W końcu wszystkie je witałam jako pierwsza, w recepcji, i kierowałam na odpowiednie piętro. Nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć. Zapytałam więc szefową, ale ona rozłożyła tylko bezradnie ręce i stwierdziła, że nic na ten temat nie umie mi powiedzieć.

– Szef tego działu to dziwak, a nawet, mówiąc między nami, straszny bufon! Jeśli nie zadzwonił do tej pory, to widocznie ma inne wyobrażenie o swojej asystentce – usłyszałam.

„No trudno, nie wie, co stracił!” – pomyślałam, patrząc od tego momentu na faceta oczami swojej szefowej. „Ona ma rację, to bufon? Chociaż nie tak dawno wydawał mi się sympatyczny i przystojny… Ale nawet do mnie nie zagadał, dlaczego nie pasują mu moje kwalifikacje, chociaż mija mnie dwa razy dziennie. Ot, faktycznie nadęty gbur i tyle!”.

W końcu jakoś pogodziłam się ze swoją porażką. Praca pracą, a wypoczywać też czasami trzeba. Wybrałam się więc ze znajomymi w weekend pojeździć na desce. Jeżdżę od piątego roku życia i robię to całkiem nieźle. Na szczęście, bo pierwszego dnia na stoku tylko dzięki nadzwyczajnemu refleksowi udało mi się uniknąć zderzenia z jakimś facetem! Miał nowiutki sprzęt i modny strój, więc z daleka pachniał nowicjuszem. A jeździł jak ostatnia oferma!

Przepraszam! – wymamrotał tylko, kiedy omal mnie nie skosił i niezdarnie pojechał dalej.

Po trzech godzinach białego szaleństwa postanowiłam odpocząć i napić się herbaty z rumem. W barku u podnóża stoku byli właściwie sami narciarze, w rozpiętych kombinezonach i z odpiętymi klamrami w butach narciarskich. Ustawiłam się w kolejce do kasy za jakimś facetem. Jego świecący nowością strój coś mi przypominał… „To ta oferma ze stoku!” – przebiegło mi przez głowę. I cicho zachichotałam.

Odwrócił się i zobaczyłam go bez gogli i…

„O matko, to przecież bufon!” – stanęłam jak wryta.

On także zamarł. Jednak szybko się pozbierał i powiedział:

– Co za miłe spotkanie. My się znamy, prawda? Pani pracuje w recepcji?

– Owszem – kiwnęłam głową, myśląc jednocześnie:

„Dzięki tobie, bo mogłam już tam nie pracować!”.

– Zaraz, zaraz… poznaję po kombinezonie… Czy ja przypadkiem na panią dzisiaj nie wpadłem? – zapytał nagle.

– Dwa razy! – przytaknęłam. – A raz mnie pan lekko podciął przy wyciągu.

– Przepraszam! – speszył się. – Mam deskę dopiero po raz drugi w życiu na nogach. A pani to śmiga jak zawodowiec! – stwierdził z uznaniem. – Jest pani sama? – rozejrzał się.

– Sama – przyznałam. – Przyjaciele pojechali na inny stok.

– Czy w takim razie mogę panią zaprosić do mojego stolika? Jestem tutaj ze znajomymi, tylko… – zaciął się na moment.

– Tak?

To Anglicy… – stwierdził poufnie, jakby powierzał mi jakąś tajemnicę.

– No i? – lekko mnie zaczynał bawić.

– No więc… – nie mógł z siebie nic wydusić, więc dokończyłam za niego.

– Mówią po angielsku? Nie szkodzi, poradzę sobie – rzuciłam, myśląc jednocześnie: „Przecież skończyłam anglistykę, dupku! Nie czytałeś mojego CV?”.

Gapił się na mnie jak urzeczony, gdy przez następną godzinę swobodnie rozmawiałam z jego znajomymi. Zostałam także zaproszona przez nich na wieczór, do ich hotelowego barku na drinka. „Pójdę, a co mi zależy?” – pomyślałam. John i Margaret okazali się ludźmi na wysokim poziomie. On był szefem jakiejś angielskiej firmy w Polsce, ona, z wykształcenia prawniczka, przerwała karierę, aby wychować dzieci.

– Za rok wracam do pracy! – zapowiedziała. – A ty co zamierzasz robić za rok?

Powiedziałam więc, kim jestem i jakie mam ambicje. Pod koniec spotkania John wręczył mi swoją wizytówkę.

– Gdybyś się zdecydowała opuścić firmę Marka, w której cię najwyraźniej nie doceniają, zadzwoń! – powiedział, patrząc wymownie na bufona.

Następnego dnia od rana byłam już na stoku, żeby przed wyjazdem zdążyć pojeździć. I kto stanął za mną w kolejce do wyciągu?

Bufon!

– A gdzie John i jego żona? – spytałam.

– Pojechali zwiedzić Kraków – stwierdził, sadowiąc się obok mnie na wyciągu.

Przez chwilę jechaliśmy w milczeniu.

Słuchaj… Po co miałabyś odchodzić do Johna? Ja od jakiegoś czasu szukam asystentki, może byś chciała przyjąć to stanowisko? – wydukał wreszcie.

– Chciała? Przecież ja na nie aplikowałam miesiąc temu! – wykrzyknęłam.

– Jak to? – zrobił wielkie oczy.

– Złożyłam CV u kadrowej. Szefowa dała mi referencje – wyjaśniałam.

– Przysięgam, że nic nie dostałem – zapewnił mnie.

– To prześlę jeszcze raz – odparłam.

Do końca dnia jeździliśmy już razem. Marek okazał się pojętnym uczniem. A w poniedziałek przeprowadził w firmie małe śledztwo i okazało się, że… moje CV do niego nie dotarło, bo kadrowa je schowała! Na prośbę mojej szefowej, która stwierdziła, że nie odda tak dobrego pracownika! Kiedy przechodziłam na stanowisko asystentki Marka, nie zrobiłam jej jednak awantury. Lepiej z nią żyć dobrze, bo to straszna plotkara i mogłaby się doszukiwać w moim awansie czegoś więcej niż uznania dla kompetencji. Po części miałaby rację... 

Czytaj także:
„Wiedziałam, że szef jest humorzasty, ale teraz przeciągał strunę. Chciałam mu pomóc, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewałam”
„Wdałam się w romans z szefem wszystkich szefów. Czuję się jak Kopciuszek, który wreszcie spotkał swojego księcia”
„Szef dyskryminował mnie w pracy, bo jestem kobietą. Zaciągnęłam drania do łóżka, żeby dopiąć swego i dostać awans”

Redakcja poleca

REKLAMA