„Szczyciłem się tym, że nie dałem się żadnej uwiązać, ale prawda była inna. Samotność doskwierała mi na każdym kroku”

Samotny mężczyzna fot. Adobe Stock, Fergus Coyle
„Gdy cztery lata temu Jurek dał się zaobrączkować Bożenie, zostałem sam. Zacząłem spędzać czas z piwkiem w ręku przed telewizorem. Wakacje? Raz pojechałem nad morze z Romkiem, jego żoną i dziećmi. Czułem się jak piąte koło u wozu. Beznadzieja”.
/ 05.06.2022 06:15
Samotny mężczyzna fot. Adobe Stock, Fergus Coyle

Nasza paczka poznała się w technikum. Z chłopakami wszystko robiliśmy razem. Po maturze  już nie mogliśmy się spotykać tak często, jak byśmy chcieli. Najpierw staraliśmy się widzieć w każdy weekend.

Potem, gdy koledzy zaczęli zakładać rodziny – ustaliliśmy, że choćby się waliło i paliło, spotykamy się w każdy pierwszy piątek miesiąca. Tradycję udało się utrzymać aż do dziś. Co na tych spotkaniach robimy? Nic specjalnie odkrywczego. Jemy, rozmawiamy i oczywiście tęgo pijemy.

Z naszej paczki tylko ja nie założyłem rodziny

Przez lata byłem z tego bardzo zadowolony. Chełpiłem się przed kolegami, że ja mogę robić, co chcę i z kim chcę, a oni poprzypinali sobie kule do nóg.

Dziesięć czy jeszcze pięć lat temu rzeczywiście byłem szczęśliwym starym kawalerem. Z Jurkiem, który ożenił się ostatni z naszej paczki, przez lata spędzaliśmy wakacje razem. Jeszcze wtedy nieźle wyglądałem i mogłem poderwać prawie każdą dziewczynę, która mi wpadła w oko. W tym czasie jeszcze mi się chciało trzymać formę – biegałem, jeździłem rowerem, chodziłem na siłownię.

Gdy cztery lata temu Jurek dał się zaobrączkować Bożenie, zostałem sam. Zacząłem spędzać czas z piwkiem w ręku przed telewizorem. Wakacje? Raz pojechałem nad morze z Romkiem, jego żoną i dziećmi. Czułem się jak piąte koło u wozu. Na kolejny urlop pojechałem sam.

– Chłopaki, mówię wam, taki samotny przystojniak jak ja to ma na wakacjach jak w raju – przekonywałem kolegów, starając się robić dobrą minę do złej gry. Ale prawda była trochę inna. Samotne spacery po plaży, samotne piwko w barze.

Trzy lata temu w pracy szef zasugerował mi, że ponieważ nie mam rodziny, nie powinienem brać urlopu w wakacje.

– Wiesz, Rafał, poza sezonem są tańsze wyjazdy. Zamiast nad Bałtyk możesz pojechać gdzieś pod palmy. No same plusy – zachęcał szef.

Zgodziłem się. Od zdjęć w broszurach w biurze podróży mogło zakręcić się w głowie. Niebieskie niebo, słońce i dziewczyny w bikini. I ceny rzeczywiście bardzo przystępne. Nawet byłem trochę zły na siebie, że wcześniej na to nie wpadłem.

Tygodniowy pobyt w pięknym hotelu z widokiem na morze nie kosztował więcej niż w pensjonacie w Jastarni!

Najpierw wybrałem Egipt

Na miejscu okazało się, że hotel jest odnowiony tylko od frontu (który akurat był na zdjęciach). Po stronie, od której był mój pokój, trwała budowa. Huk młotów pneumatycznych budził mnie o 6 rano.

Morze – owszem, widać było z okien (choć nie moich), ale żeby dojść na plażę, trzeba było pokonać czteropasmową drogę ogrodzoną wysokim betonowym płotem. Najbliższa kładka była kilometr dalej.

Owszem, na plaży nie brakowało pięknych dziewczyn w bikini. Tylko niestety – żadna nie była zainteresowana podtatusiałym czterdziestolatkiem z Polski… Na szczęście poznałem miłą, starszą ode mnie Niemkę.

Miała na imię Anke i nie bardzo mogliśmy się porozumieć. Ale po kilku drinkach (ona stawiała) okazało się, że jest jedna rzecz, którą możemy zrobić razem. Do końca pobytu spędzaliśmy razem każdą noc.

Rok później postawiłem na Grecję

Wycieczka była trochę droższa – miałem nadzieję, że tym razem naprawdę trafię do raju. Nic z tego. Mój hotelik wbity był między dwa luksusowe ośrodki. Piękne dziewczyny mogłem podziwiać tylko przez płot.

Na naszej brudnej plaży roiło się od Brytyjek, ich hałaśliwych dzieci i podstarzałych żigolaków ze wschodniej Europy. Takich jak ja. Wynudziłem się straszliwie. I pomyślałem, że kolejny urlop już wolę spędzić u rodziców na działce.

Kolejne spotkanie naszej paczki Jurek zaproponował u siebie, na grillu. Mieszka w szeregowcu ze sporym ogródkiem z tyłu. Rozłożyliśmy kiełbaski na grillu i otworzyliśmy piwko. Chłopaki pościągali koszulki i wystawili do słońca swoje białe brzuszyska.

– Cześć, sąsiedzie, niezły relaksik – zawołał zza płotu niewysoki starszy mężczyzna. Jurek podszedł się przywitać. Leżałem blisko, więc mimochodem podsłuchałem ich rozmowę.

– Zapraszamy, kiełbasek starczy dla wszystkich – zaproponował Jurek.

– Dzięki, ale innym razem. Jedziemy z Haliną w Bieszczady, na rowery. Na cały weekend.

– Romantyczny wypad we dwójkę? Ho ho – zaśmiał się Jurek.

– A nie, nie. To taki rajd, będzie nas ze dwanaście osób. Jak dzieciaki się wyprowadziły, to trochę się zaczęliśmy z Haliną nudzić w weekendy. Kiedyś w sklepie znalazłem ulotkę. Klub Szwendaczek zapraszał na wycieczki. Piesze, rowerowe, spływy. Pojechaliśmy raz i było super. Fajni ludzie, piękne miejsca. Teraz jeździmy z nimi, jak tylko się da.

Gdy w sobotę skacowany dotarłem do domu, przypomniałem sobie tamtą podsłuchaną rozmowę. Szwendaczek. Wklepałem w wyszukiwarkę. „Nie siedź w domu. Poszwendaj się z nami!” – brzmiało motto klubu.

Zacząłem oglądać zdjęcia… Mnóstwo uśmiechniętych ludzi w każdym wieku. Na szczycie Śnieżnika. W kajakach na Czarnej Hańczy. W ruinach zamku w Chęcinach…

Kliknąłem w zakładkę: „Wyjazdy tygodniowe”. W terminie, na który miałem zaplanowany urlop, klub zapraszał na wyjazd pod hasłem: „Odkryj malowniczą Istrię z siodełka rowerowego”. Organizator zapewniał transport, noclegi na kempingach, wyżywienie i rowery na miejscu. A wszystko nie drożej niż tydzień w hotelu w Egipcie.

O Szwendaczku i Istrii myślałem kilkanaście dni

Gdy już prawie byłem zdecydowany, że może warto spróbować, nachodziły mnie wątpliwości. Nie dam rady, ostatni raz na rowerze jeździłem z pięć lat temu. A moja cała aktywność fizyczna ogranicza się do wizyty w sklepie za rogiem. W końcu zdecydowałem.

– Właśnie wczoraj zwolniły nam się dwa miejsca. Zapraszamy! – dziewczyna, która odebrała telefon, tryskała entuzjazmem.

W weekend zszedłem do piwnicy i znalazłem rower. Porządny góral, tylko trochę zaniedbany. Wyczyściłem go, nasmarowałem, dopompowałem opony. W niedzielę pojechałem do parku. Na szczęście jazdy na rowerze się nie zapomina. Ale forma wyraźnie zapomniała o mnie. Po kwadransie miałem już zadyszkę i zakwasy.

Obiecałem sobie, że do wyjazdu będę codziennie trenował. Udało się tylko po części. Na rower wyszedłem może z sześć razy i już trzeba było się pakować na wyjazd. Miałem pietra. A co, jak będę najsłabszy? I wszyscy będą musieli na mnie czekać? A jak się nie dogadam z ludźmi?

Pewnie wszyscy się znają. Jak sobie przypominam teraz te wszystkie obawy, to śmiać mi się chce. W życiu nie spotkałem życzliwszych i fajniejszych ludzi niż na tym wyjeździe! Starsi ode mnie, młodsi, single i pary. Rzeczywiście, większość znała się z innych wyjazdów – ale od przygarnęli mnie jak swojego.

Usłyszałem nad sobą kobiecy głos

– Mechanik! No nareszcie. Wreszcie mamy własnego serwismena – zachwycił się starszy pan, który zagadnął mnie, czym się zajmuję. Było mi głupio się przyznać, bo do niego wszyscy mówili per „professore”. Potem się okazało, że był emerytowanym nauczycielem licealnym. I przemiłym gościem. Wypiliśmy razem dużo chorwackiego wina.

Z formą rzeczywiście miałem z początku kłopoty. Pierwszego dnia na pierwszy postój dojechałem pół godziny po wszystkich. Leżałem na trawie, dysząc, gdy usłyszałem nad sobą kobiecy głos.

– No w naszym wieku człowiek już ma prawo do zadyszki. Nie ma się czym przejmować!

Próbowałem zobaczyć, do kogo należał głos, ale słońce świeciło mi prosto w oczy. Z tego, co pamiętałem, z pań były w grupie tylko dwie na oko studentki i kilka emerytek. Która z nich uznała, że jestem w jej wieku?

Powoli udało mi się usiąść.

– Irena – kobieta wyciągnęła do mnie rękę.

Przyjrzałem się jej uważnie. To jedna ze „studentek!”. Rzeczywiście. W kącikach oczu miała lekkie zmarszczki. Mogła być koło czterdziestki. Zmyliła mnie jej nienaganna figura i młodzieżowy strój.

Lekko zawstydzony zacząłem obciągać koszulkę, żeby przykryć brzuch.

– Rafał. Trochę się zapuściłem. Naprawdę, kiedyś byłem w dużo lepszej formie. Sorry, głupio się tłumaczę.

Irena się uśmiechnęła.

– Nic się nie przejmuj. Wiesz, sama dwa lata temu ważyłam dwadzieścia kilo więcej. Miałam doła, to wszystko. Ale dzięki przyjaciołom z klubu wróciłam do formy. Tak że wszystko przed tobą.

Irena poklepała mnie po plecach i wskoczyła na rower.

– Koniec lenistwa! Ruszamy! – zawołała.

Wieczorem w czasie kolacji jadłem tylko ser i warzywa. Każdy moment jest dobry, żeby się za siebie wziąć. Zatrzymywaliśmy się zazwyczaj na kempingach nad morzem, a ja codziennie pływałem przez ponad czterdzieści minut. Może się oszukuję, ale jestem pewny, że wsiadając do samolotu w drodze powrotnej, byłem już lżejszy o parę kilo.

– To co? Widzimy się za dwa tygodnie. Na kajakach. Rafał, możemy na ciebie liczyć? – zapytała na pożegnanie Irena. Obiecałem, że się postaram. Oraz że na pewno wybiorę się na jesienny rajd po Bieszczadach.

Po powrocie do domu opróżniłem lodówkę. Koniec z pizzą z mikrofali. Od jutra tylko zdrowe jedzenie i treningi. Jesienią to Irena i pozostali będą musieli próbować za mną nadążyć!

Czytaj także:
„Mąż tracił każdą pracę przez alkohol. Żył i pił za moje pieniądze, a ja nie umiałam od niego odejść”
„Wymarzony dom okazał się być nawiedzony. Tygodniami nie spałam, bo co noc budziły mnie dźwięki pianina z salonu”
„Musiałam iść do pracy, bo mąż mnie zostawił. Szefowa codziennie mnie upokarzała. Wyzywała od księżniczek i utrzymanek”

Redakcja poleca

REKLAMA