„Szara codzienność wykończyła moje małżeństwo i kolejne związki. Zmieniłam się w zgorzkniałą babę, która nie wierzy w miłość”

Zraniona kobieta fot. Adobe Stock, DimaBerlin
„Najpierw przestaliśmy się całować na dobranoc, potem zaczęliśmy spać pod dwiema kołdrami, a potem już w osobnych łóżkach dla wygody. Coraz mniej ze sobą rozmawialiśmy, coraz częściej spędzaliśmy czas osobno. Oboje sądziliśmy, że się kochamy, tylko po prostu z biegiem lat potrzebujemy siebie coraz mniej. Myliliśmy się”.
/ 26.08.2022 11:15
Zraniona kobieta fot. Adobe Stock, DimaBerlin

Rozwiodłam się i muszę przyznać, że nie był to koniec świata. O dziwo, bo przeżyłam z mężem prawie dwadzieścia lat. A gdyby rok po ślubie ktoś powiedział mi, że tak właśnie skończy się nasze małżeństwo, nie uwierzyłabym.

Pierwsze lata to była bajka

Wierzyłam, że tak zostanie na zawsze i nigdy się nie rozstaniemy. Widziałam wiele niedopasowanych par, widziałam ludzi, którzy męczą się ze sobą od początku, ale nas to nie dotyczyło. Kochaliśmy się nad życie.

Nie kłóciliśmy się, nie mieliśmy problemów z poukładaniem spraw domowych. Nawet dzieci nas nie poróżniły. Daliśmy radę, mimo że mieliśmy ciężko – maluchy przez pierwsze miesiące były marudne, chorowite i niespokojne w nocy. Przeszliśmy przez to wszystko dzielnie. Ale potem coś się stało. Po prostu nasza miłość gdzieś w tej szarej codzienności się rozmyła.

Najpierw przestaliśmy się całować na dobranoc, potem zaczęliśmy spać pod dwiema kołdrami, a potem już w osobnych łóżkach dla wygody. Coraz mniej ze sobą rozmawialiśmy, coraz częściej spędzaliśmy czas osobno.

Mimo to byliśmy przekonani, że to normalne, a takie wzajemne oddalanie się to część dojrzewania. Oboje sądziliśmy, że się kochamy, tylko po prostu z biegiem lat potrzebujemy siebie coraz mniej. Myliliśmy się. To wszystko było częścią bardzo długiego procesu rozkładu. Przyzwyczajania się do życia osobno. Nie dostrzegliśmy zagrożenia, nie zatrzymaliśmy tego w odpowiednim momencie, nie walczyliśmy o związek, a potem… było już za późno.

Nie toczyliśmy ze sobą żadnych wojen

To dlatego rozwód nie dotknął nas aż tak bardzo. Chyba spodziewaliśmy się go od dawna. Dzieci też jakoś to zniosły. Miały już po kilkanaście lat i wszystko im wytłumaczyliśmy. Tym bardziej że nie było między nami kłótni ani gniewu. Mąż się wyprowadził, a ja zostałam z dziećmi. Ustaliliśmy, że może je widywać i zabierać do siebie, gdy tylko chce.

No i tak się to wszystko toczyło. Spokojnie, trochę smutno, ale do przodu. Nie narzekałam. Pieniądze nie stanowiły problemu. Artur dorzucał się na dzieciaki. Poza tym kilka lat temu udało mi się otworzyć mały zakład krawiecki. Nawet zatrudniałam dwie panie. Miałam więc z czego żyć, miałam co robić. Na szczęście lubiłam moją pracę, więc postanowiłam, że ona i dzieci będą wypełniać moje życie, będą moim pocieszeniem. Nie przypuszczałam, że czeka na mnie jeszcze uczucie…

A ta nowa, romantyczna przygoda zaczęła się w internecie. Zachęcona przez dzieci zdecydowałam się założyć sobie profil na portalu społecznościowym. Nie na żadnym tam randkowym, tylko w takim zwykłym, w którym można obserwować, co dzieje się u znajomych. No i znalazłam tam ludzi, których znałam w przeszłości, w czasach szkolnych.

Chciał pogadać o starych czasach

Wśród nich był Bartek, mój chłopak ze szkoły średniej. Bartek, który odezwał się do mnie, gdy tylko zorientował się, że jestem rozwiedziona. Podpytał mnie na czacie, co się stało, dlaczego się z mężem rozstaliśmy i przyznał, że on też ma takie doświadczenie za sobą – rozwiódł się z żoną. Zaprosił mnie na kolację. Chciał pogadać o starych czasach.

Zgodziłam się z ciekawości, bo interesowało mnie, jak wygląda, co porabia, czy mamy ze sobą jeszcze coś wspólnego. Wyglądał dobrze. Rzuciło mi się to w oczy od razu, jak go zobaczyłam. Ja też mu jeszcze tę dziewczynę z ogólniaka trochę przypominałam, bo zaraz jak tylko się przywitaliśmy, to mnie skomplementował.

– No, Kalinko, kobiety zazwyczaj wrzucają do internetu zdjęcia, na których wyglądają lepiej niż w rzeczywistości, ale w twoim wypadku fotki nie umywają się do oryginału – uśmiechnął się zalotnie.

– Dzięki, tobie też niczego nie brakuje – odwzajemniłam się.

– Cieszę się, że cię widzę. Od razu wracają dobre wspomnienia. Też masz wrażenie, jakbyśmy się nie widzieli rok, a nie dwadzieścia lat?

– Cóż… rzeczywiście tak jest – odpowiedziałam naprawdę szczerze.

Wieczór z Bartkiem mogłam spokojnie uznać za bardzo udany. Było miło, nawet trochę ekscytująco. Może dlatego, że nie byłam na randce od wieków, a w tym moim gasnącym małżeństwie zapomniałam, jak to jest być kobietą adorowaną.

Bartek przez cały wieczór mnie podrywał

Żartował, zaczepiał, flirtował. To było niesamowite! Nie czułam się tak od niepamiętnych czasów! Wróciłam do domu cała rumiana z podniecenia. Na koniec randki coś mi przypomniał:

– Ty pewnie nie pamiętasz, jaką za młodu mieliśmy umowę?

– Nie, jaką? – zaciekawiłam się.

– O widzisz, a ja o niej cały czas pamiętam. Jestem bardziej stały w uczuciach – uśmiechnął się zalotnie.

– Ale o jakiej umowie mówisz?

– Jak byliśmy w trzeciej klasie, to przysięgliśmy sobie, że jeśli po trzydziestce nie będziemy nikogo mieli, to wtedy ze sobą zamieszkamy.

– Oj, Bartek, takie umowy zawierają wszystkie nastolatki. Ja sobie nawet z koleżankami obiecywałam, że będziemy razem do śmierci mieszkały, jeśli nie znajdziemy mężów.

– No i gdzie te koleżanki teraz są? – zapytał, a potem pochylił się i pocałował mnie w policzek.

Tak się rozstaliśmy, a ja jak ten podlotek całą noc nie mogłam spać. Głównie dlatego, że umówiliśmy się już na kolejny dzień do kina. Potem był teatr, kilka spacerów i nawet się nie spostrzegłam, jak zostaliśmy parą.

No i znów czułam się jak w bajce

Może niezupełnie jak wtedy, gdy miałam dwadzieścia lat, ale początki związku były bardzo ekscytujące. Dostawałam od niego kwiaty, dzwoniliśmy do siebie bez przerwy, pisaliśmy SMS-y. Nawet pracę zaniedbywałam, żeby się z nim spotkać. Kawiarnie, baseny, wycieczki, spacery – słowem druga pierwsza miłość. Przez około trzy miesiące wszystko kwitło, a potem… było już coraz gorzej. Jak to w życiu.

Choćby seks… Przypominał mi trochę zapasy na olimpiadzie. Zrzuciłam to na karb tremy, tego że oboje mieliśmy długą przerwę. I rzeczywiście z każdym kolejnym razem radziliśmy sobie coraz lepiej, choć do wielkich uniesień wciąż było daleko. Ale przecież nie na tym opiera się związek. Chodzi o porozumienie, o dzielenie radości i smutków, o wzajemne wspieranie się. Tym się pocieszałam. Wkrótce jednak okazało się, że i w zwykłej, szarej codzienności się nie odnajdujemy.

Bartek wprowadził się do mnie bardzo szybko, bo po trzech miesiącach od naszego spotkania. Wtedy właśnie okazało się, jak bardzo jesteśmy różni, i jak ciężko nam zmienić swoje przyzwyczajenia dla drugiej osoby. Kłótnie o porządek w łazience, o pilota, o jedzenie, o zakupy, a nawet o pieniądze zaczęły się już po miesiącu wspólnego mieszkania.

Mnie doprowadzało do szału, że on w czasie sprzeczek wychodził z domu, a jego, że ja musiałam wszystko przegadać. Mnie irytowało, że on nie wyciera blatu w kuchni, a jego, że zostawiam mnóstwo włosów w umywalce. Ja wściekałam się, kiedy bez uzgodnienia ze mną umawiał się z kolegami, a on, gdy mnie nie chciało się w piątek nigdzie wychodzić. Ja chciałam oglądać komedię, a on horrory. No i o te prozaiczne bzdury się wszystko rozbiło.

Pewnie gdybyśmy byli młodzi, gdyby porywało nas pożądanie, łatwiej byłoby iść na jakieś kompromisy. Ale na naszym etapie życia ta codzienna walka zdawała się zbyt męcząca. Szybko nas zniechęciła.

Rozstaliśmy się. Przygoda się skończyła

Zapytacie pewnie, dlaczego o tak krótkim i mało znaczącym dla mojego życia związku opowiadam więcej niż o swoim małżeństwie? Ano dlatego, że dobrze obrazuje to, jak człowiek zmienia się z biegiem lat, jak dojrzewa i jak inaczej zaczyna postrzegać pewne sprawy… Dzięki romansowi z Bartkiem przekonałam się, że dorosłe życie nie jest tak romantyczne, jak nam młodość podpowiada.

Młodość trochę nas zwodzi, oszukuje, zakłada nam na nos różowe okulary. Nie mówię, że życie jest złe. Po prostu… nie jest szalone jak w filmie. Dojrzałość ma swoje zalety, ale nie ma co spodziewać się wspaniałej miłosnej podróży. Taka jest prawda o przeznaczeniu, pożądaniu, uwielbieniu. Wszystko mija…

Przykro mi tylko, gdy patrzę na moją dorastającą córkę, bo wiem, że najprawdopodobniej i ją w końcu czeka rozczarowanie. A może po prostu ostatnie doświadczenia uczyniły ze mnie zgorzkniałą babę?

Tak czy inaczej nie będę wtajemniczać córki w te moje przemyślenia, odbierać jej złudzeń. Zresztą i tak nie uwierzy. Musi przekonać się o wszystkim sama. Pewnie nieraz się na te bajki o wielkich uczuciach nabierze. Do pierwszego rozczarowania…

Czytaj także:
„Mój prawdziwy ojciec zniknął z horyzontu, gdy dowiedział, że mama jest w ciąży. Nigdy go nie poznałam. Ale nie żałuję"
„Znalazłam u męża całuśne fotki jakiejś siksy i wpadłam w szał. Węszyłam zdradę na kilometr, musiałam tylko mieć dowód”
„Kuba mi się podobał, ale na randce zrobił z siebie idiotę. Nie wiedziałam, czy to przez stres, czy wypił coś na odwagę”

Redakcja poleca

REKLAMA