„Szalony wieczór kawalerski w Barcelonie okazał się katastrofą. Niespodzianka dla pana młodego była gwoździem do trumny”

facet fot. iStock by Getty Images, SB Arts Media
„Wróciłem do chłopaków. Nie wiem, czy to alkohol, czy ogólna atmosfera, ale ciężar mojej tajemnicy stał się nie do wytrzymania. Ogarnęła mnie obsesja myśli, że muszę wszystko wyznać Markowi”.
/ 02.07.2024 16:00
facet fot. iStock by Getty Images, SB Arts Media

„Kiedy przekracza się granicę przyjaźni?” – pytałem samego siebie, patrząc na pulsujące światłami ulice Barcelony z balkonu hotelowego pokoju. Marek, mój najlepszy przyjaciel, spał jeszcze w środku. To miał być jego wieczór kawalerski, ale też moje pożegnanie. Pożegnanie z Julią, dziewczyną, której nigdy nie powinienem był chcieć.

Byliśmy nierozłączni

Marek był dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałem. Od podstawówki, przez pierwsze złamane serce, do stawiania pierwszych kroków w dorosłość – zawsze był przy mnie. I zawsze ja przy nim, a przynajmniej tak mi się wydawało do czasu, gdy poznałem Julię. Była jak huragan, który wywraca życie do góry nogami. Pierwsze spojrzenie, pierwszy uśmiech – i wiedziałem, że jest kłopot. Dla mnie i dla Marka.

Planowałem ten wieczór kawalerski od miesięcy. Tak naprawdę może zbyt intensywnie, jak na przyjaciela. Ale co miałem zrobić? Wiedziałem, że ten wieczór to nie tylko świętowanie Marka. To także pożegnanie z Julią, z tajemnicą, którą tak głęboko skrywaliśmy. Barcelona była jak metafora naszego romansu – gorąca, pełna namiętności, ale także niebezpieczna i nieprzewidywalna.

To miał być niezapomniany wyjazd kawalerski. Było nas sześciu: Marek, ja oraz czterech kumpli, z którymi znamy się jeszcze ze studiów.

Barcelona, mozaika kultury, muzyki i życia nocnego, była doskonałą scenerią dla ostatnich chwil kawalerskiej wolności Marka. Jako jego najlepszy przyjaciel i organizator wieczoru kawalerskiego, czułem na sobie ciężar, by ta noc była niezapomniana.

Czułem się jak zdrajca

Na początek wyruszyliśmy do baru na La Rambla. Mieliśmy doskonałe nastroje.

– To będzie epickie! – wrzeszczał Igor, a ja, patrząc na Marka, zastanawiałem się, czy kiedykolwiek będę mógł mu spojrzeć prosto w oczy, gdyby się dowiedział o moim gorącym romansie z jego narzeczoną.

– Za Marka! – wzniosłem toast, czując, jak gorzki smak sangrii miesza się z poczuciem winy.

Wszyscy odpowiedzieli entuzjastycznym: „Za Marka!". Sam Marek, niczego nieświadomy, śmiał się najgłośniej. Chciałem być szczęśliwy – za niego, za nas wszystkich – ale byłem jak aktor grający rolę w spektaklu, którego finał nieuchronnie zbliżał się ku katastrofie. Chciałem powiedzieć mu wszystko. Wykrzyczeć prawdę w środku tego zatłoczonego baru. Ale to był jego wieczór – nie mogłem niczego zepsuć, miało być idealnie.

W moim umyśle toczyła się wojna – między lojalnością wobec przyjaciela a egoistycznym pożądaniem, które trzymało mnie w uścisku od chwili, gdy Julia i ja pierwszy raz się pocałowaliśmy.

Wieczór rozkręcał się w najlepsze. Chodziliśmy od baru do baru, chłonąc atmosferę miasta, które bawiło się w najlepsze. Północ już dawno minęła, a my wylądowaliśmy w tętniącym życiem klubie. Wszyscy mieliśmy już nieźle w czubach, bo chodząc po barach nie próżnowaliśmy.

Działanie procentów podkręcała nocna euforia miasta. Marek, zazwyczaj zrównoważony i spokojny, dzisiaj był w centrum uwagi. Tańczył, śmiał się i generalnie świetnie się bawił. Zagadywał nawet do jakichś dziewczyn, które w pewnym momencie usiadły obok nas przy barze.

Był moim najlepszym przyjacielem

– Marek, jesteś pewien, że to Julia jest tą jedyną? Wiesz, że małżeństwo to poważna sprawa – wyrzucił z siebie ni stąd ni zowąd Artur, a Marek odpowiedział z uśmiechem, który sięgał uszu:

– Nie mógłbym być pewniejszy. Julia to wszystko, czego potrzebuję.

Wtedy spojrzał na mnie, a ja z trudem utrzymałem z nim kontakt wzrokowy. Moje serce biło jak oszalałe. Marek o czymś wspomniał, ale słowa ginęły w zgiełku klubu.

– Czego? – krzyknąłem, próbując go usłyszeć.

– Pytam, czy będziesz moim świadkiem! – krzyknął. Oczy wszystkich były teraz skierowane na mnie. To było więcej niż ironiczne – stać świadkiem na ślubie, gdy spędza się ukradkowe chwile z narzeczoną najlepszego przyjaciela.

– Jasne, że tak, nie ma dla mnie większego zaszczytu. Przecież już ci o tym mówiłem! – odkrzyknąłem, ale moje słowa wydały mi się gorzko komiczne. Nie mogłem wytrzymać tego dłużej. Potrzebowałem powietrza, przestrzeni. Porzuciłem grupę pod pretekstem kolejnej rundy drinków i udałem się do łazienki.

Sam na sam z moim odbiciem w lustrze miałem nadzieję na znalezienie odwagi, by zrobić to, co słuszne. Jak mogłem teraz spojrzeć Markowi w oczy i obiecać mu, że będę stał przy nim, gdy wiedziałem, że jego przyszła żona i ja… że ja nie zasługuję na tytuł najlepszego przyjaciela?

Wróciłem do chłopaków. Nie wiem, czy to alkohol, czy ogólna atmosfera, ale ciężar mojej tajemnicy stał się nie do wytrzymania. Ogarnęła mnie obsesja myśli, że muszę wszystko wyznać Markowi.

Wreszcie wybuchnąłem

– Nie mogę tego zrobić! – wykrzyknąłem Markowi prosto do ucha. Spojrzał na mnie zmieszany.

– Co masz na myśli? – spytał.

Zanim zdążyłem przemyśleć swoje słowa, zdradziłem się.

Nie mogę być twoim świadkiem. Ja i Julia… To nie był tylko niewinny flirt…

Wszystkie rozmowy ucichły. Marek wyprostował się jak struna, a spojrzenie, które mi rzucił, przeszyło mnie na wskroś. Nie potrzebowałem nic mówić więcej. W jego oczach widziałem to, czego najbardziej się bałem – ból i wściekłość, zwiastujące koniec naszej przyjaźni.

Nagle Marek wstał i bez słowa wymknął się z klubu. Znalazłem go na zewnątrz, opartego o ścianę, z twarzą ukrytą w dłoniach. Z trudem wydobyłem z siebie słowa, mając świadomość, że żadne przeprosiny nie mogą teraz zmienić tego, co zrobiłem.

– Marek… – zacząłem niepewnie, ale on uniósł rękę, żebym zamilkł.

– Nie, Paweł. Nie teraz – jego głos był spokojny, ale za tym spokojem czaiła się burza. – Zostaw mnie samego.

Patrzyłem na niego, czując, jak każda myśl, każde słowo ulatuje gdzieś daleko, pozostawiając mnie z pustką. To była scena, której chciałem za wszelką cenę uniknąć, a teraz stałem w jej środku.

Marek wyjął telefon i z jakimś chłodem, który mnie przerażał, wybrał numer Julii. Nie odwracał wzroku, gdy mówił, a ja stałem, niezdolny do jakiegokolwiek ruchu.

Wszystko zepsułem

– Julia, musimy porozmawiać – jego ton był zaskakująco opanowany, ale każde słowo wydawało się ciężkie jak ołów.

Z odległości słyszałem tylko jej płaczliwy głos, niezrozumiały przez odległość. Marek słuchał, potakując czasem głową, ale jego twarz pozostała kamienna.

– Rozumiem – powiedział w końcu. – Tak, to koniec.

Zakończył połączenie i przez chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy.

– Nie ma już nic więcej do powiedzenia – wydusił. – Przyjaźń, zaręczyny… to wszystko się skończyło dzięki tobie.

Spojrzenie, które mi posłał, było mieszanką smutku i rezygnacji. Obrócił się i odszedł, zostawiając mnie samemu sobie i nocy, która miała być świętowaniem.

Stałem sam, zagubiony w tłumie nocnych balangowiczów i blasku neonów Barcelony. W głowie wciąż miałem echo rozmów i śmiechu z początku wieczoru, które teraz brzmiało jak przekleństwo.

To był koniec wszystkiego

W jednej, katastrofalnej chwili straciłem najlepszego przyjaciela i zniszczyłem jego szczęście. Nie było już drogi powrotnej, nie było prostych przeprosin, które mogłyby naprawić to, co zepsułem.

Jak mogłem do tego doprowadzić? – pytałem siebie, ale odpowiedzi nie było. Była tylko ciężka kurtyna milczenia i noc, która nie miała końca.

Nad ranem, kiedy słońce zaczęło przebijać się przez zasłony naszego hotelowego pokoju, wszystko wydawało się jeszcze bardziej rzeczywiste. Łzy, gniew i milczenie były głośniejsze niż najgłośniejsza muzyka w klubie.

Nawet gdy teraz stawiam kroki przez nocną Barcelonę, moje myśli wędrują do Marka, do Julii, do tych wszystkich niewinnych chwil, które prowadziły do tej katastrofy. Czy to był mój egoizm? Czy po prostu ludzka słabość, która skłania człowieka do niszczenia tego, co kocha?

Ostatnia noc w Barcelonie była końcem nie tylko wieczoru kawalerskiego, ale końcem przyjaźni, końcem zaufania i końcem miłości, która nigdy nie powinna była się zacząć. Marek, Julia i ja – życie każdego z nas zmieniło się nieodwracalnie w jedną noc. A ja, zamiast pełnego spokoju serca, zostałem z pustką i pytaniem, które prawdopodobnie nigdy nie zniknie: „Czy warto było?”.

Filip, 29 lat

Czytaj także:
„Michał zrobił mi z serca sieczkę, a innej przyprawił brzuch. Po 30 latach znów skomle u moich kolan i błaga o szansę”
„Zamiast zajmować się wnuczką na wczasach, badałam torsy przystojniaków. Nie dam się na starość zakuć w kajdany samotności”
„Córka zastała mnie w łóżku z młodym ogrodnikiem. Jeśli myśli, że będę cnotką do końca życia, to grubo się myli”

Redakcja poleca

REKLAMA