„Synowa wyciąga od nas kasę metodą na wnuczka. Sama ma kasy jak lodu, a i tak chce ciągnąć od nas”

załamana starsza pani fot. iStock, Daniela Jovanovska-Hristovska
„Te dwa słodziaki dziś są już prawie dorosłe i, niestety, coraz bardziej podobne do pazernej mamusi. To dla mnie taka bolesna sprawa”.
Listy od Czytelniczek / 11.07.2024 13:03
załamana starsza pani fot. iStock, Daniela Jovanovska-Hristovska

Nigdy nie miałam zbyt wysokiego mniemania o mojej byłej synowej. Ale że wnukowie jej na to wszystko pozwolą? No, tego się po nich naprawdę nie spodziewałam.

Kocham tych chłopaków bardzo i nieba bym im przychyliła. Po mojej śmierci mieli dostać po połowie mojego majątku. Ich ojciec już wcześniej dostał ode mnie wystarczająco dużo pieniędzy.

Reszta miała być dla Piotra i Pawła, ale…

Całe życie ja i mój mąż pracowaliśmy. Byłam nauczycielką, Staszek inżynierem. Starczało nam na normalne życie, ale kokosów nigdy się nie dorobiliśmy. Wszystkie oszczędności wydawaliśmy na naszą pasję – góry.

Latem po nich wędrowaliśmy, zimą jeździliśmy na nartach. Tę pasję zaszczepiliśmy naszemu jedynakowi – Olkowi. A potem wnukom – bliźniakom. Piotruś i Pawełek zaczęli jeździć na nartach, gdy skończyli trzy lata.

W połowie lat 90. dowiedziałam się, że mój dziadek miał kilka nieruchomości w Krakowie. Na jednej z nich w latach 80. miasto postawiło ważny wiadukt. Gdy zaczęła się reprywatyzacja, za tę ziemię dostałyśmy z siostrą – jako jedyne spadkobierczynie – całkiem pokaźną sumę. Potem w ciągu najbliższych lat odzyskałyśmy (i sprzedałyśmy) jeszcze dwie kamienice.

Nagle byłam bogata. Olek zaczął wtedy pracować w branży nieruchomościowej. Przyszedł do nas któregoś dnia i poprosił o „zainwestowanie” w jego pomysł. Uznaliśmy z mężem, że to dobry plan.

– Potraktuj te pieniądze jako wczesny spadek – zapowiedziałam Olkowi.

Pierwsza inwestycja naszego syna okazała się bardzo trafiona. Biura w wieżowcu, który zbudował, sprzedawały się jak świeże bułeczki. Firma Olka i jego wspólnika w ciągu kilku lat stała się czołowym warszawskim developerem.

Gdy tylko pojawiły się pierwsze pieniądze, Olek zachłysnął się bogactwem. Jeździł sportowym autem, ubierał się jak amant z Hollywood i szastał pieniędzmi na prawo i lewo. Wtedy jego dziewczyną ciągle była jeszcze Asia… Poznali się na studiach w klubie wysokogórskim. Połączyła ich miłość do Tatr. Ale Olek nie miał już dla nich czasu, Asia coraz częściej jeździła w góry sama. Bardzo lubiłam tę dziewczynę, lecz widziałam, że ten związek nie ma już szans. Taterniczka Asia przestała pasować do biznesmena Aleksa (tak go nazywali nowi znajomi).

Ona nie przepracowała chyba ani jednego dnia

Wtedy na horyzoncie pojawiła się Mariola. Nie miałam wątpliwości, i nie mam ich do dziś – dziewczynę w moim synu najbardziej zainteresowały pieniądze.

Co on zobaczył w niej? Tlenione włosy? Sztuczny biust? Nie mam pojęcia. Widocznie wtedy uznał, że taka kobieta jest mu potrzebna u boku.

Mariola nie zwykła pozostawiać niczego przypadkowi. Szybko zaszła w ciążę. Na weselu w pięciogwiazdkowym hotelu bawiło się 200 osób. Uciekliśmy stamtąd z mężem, gdy tylko się dało. Nie pasowaliśmy tam.

Ale wnuków pokochałam, odkąd po raz pierwszy na nich spojrzałam. Wyglądali zupełnie jak ich tata. Dwóch Olków! Wprawdzie Mariola oficjalnie miała zajmować się domem i dziećmi (zastanawiam się, czy ta kobieta w swoim życiu przepracowała chociaż jeden dzień), ale na szczęście miała tyle innych zajęć, że sama zabrałam się za ich wychowanie.

Na nartach zaczęli jeździć, gdy mieli trzy latka. Czytać – gdy tylko skończyli pięć. Podejrzewam, że zanim skończyli osiem lat, przeczytali już więcej książek niż ich mama przez całe życie. Wiem, wiem, wyzłośliwiam się. Ale o Marioli naprawdę nie potrafię powiedzieć niczego dobrego. Mam wrażenie, że nawet synowie są dla niej głównie narzędziem do wymuszania pieniędzy.

Olek dość szybko się opamiętał. Nowobogacki styl życia zaczął go nudzić. Zorientował się też, że z żoną nie mają żadnych wspólnych zainteresowań, żadnych tematów do rozmów. Zaczęli się kłócić.

– Babciu, możemy zostać u was na weekend? Mama i tata ciągle na siebie krzyczą – prosił raz i drugi Piotruś, gdy odbierałam chłopców z przedszkola.

No więc tłumaczyłam Olkowi:

– Synu. Dla dobra wszystkich, a przede wszystkim chłopców, powinniście się rozwieść. Oni słyszą wasze awantury. To nie ma sensu.

W końcu rzeczywiście się poddał. Zostawił Marioli dom i samochód. Sąd zasądził mu słone alimenty nie tylko na synów, ale i na żonę. Olek nie protestował. Zarabiał wtedy naprawdę duże pieniądze.

Na szczęście nie straciliśmy kontaktu z wnukami. Mariola niezbyt była zainteresowana opieką na nimi, więc pozwalała nam zabierać ich na narty, w weekendy do kina, teatru.

Firma zbankrutowała, oszczędności topniały

Przez parę lat panował spokój. Olek znowu na spotkaniu absolwentów wpadł na Asię. Była mężatką, ale też na progu rozwodu. Zaczęli się spotykać, choć z początku tak po przyjacielsku. Zamieszkali razem dopiero po roku, gdy Asia sfinalizowała swój rozwód.

Gdy chłopcy mieli po 11 lat, firma naszego syna z hukiem zbankrutowała. Nie znam szczegółów. Złe inwestycje, nieuczciwi kontrahenci, kryzys na świecie…

Olek miał mieszkanie i oszczędności. Za punkt honoru postawił sobie, że jak długo się da, będzie płacił na chłopców alimenty takiej samej wysokości. Ale uznał – i sąd się z nim zgodził – że byłej żonie dalej płacić nie musi.

Mariola się wściekła. Najbardziej oburzyło ją, że sąd zasugerował, że „nie ma przeciwwskazań, by zaczęła pracować”. W sumie ją rozumiem. Z jej kwalifikacjami jedynym miejscem kariery dla niej był zmywak.

Nasza była synowa oczywiście do pracy nie poszła. To, co dostawała na synów, starczało na luksusowe życie z nawiązką. A że to były pieniądze dla dzieci, jakoś do niej nie docierało.

Za wyjazdy z chłopcami zawsze płaciliśmy z mężem z własnej kieszeni. Zależało nam na wnukach, na pieniądzach nie. Ale teraz Mariola zaczęła już przechodzić samą siebie.

– No ale jak chcecie ich zabrać, to musicie im kupić nowy sprzęt. Chłopcy powyrastali z butów, spodni, kasków – oświadczyła kiedyś. – A mnie na to nie stać.

Gdyby mąż nie stał przy mnie i nie złapał mnie za rękę, to chyba bym ją uderzyła. Za połowę tego, co mój syn płacił na jednego z chłopców, żyje niejedna czteroosobowa rodzina. A jej nie stać na buty narciarskie!
Powstrzymałam się jednak. I wtedy, i przy stu innych okazjach.

Olek znalazł pracę w agencji nieruchomości. Sprzedawał mieszkania. Asia też pracowała, więc na życie im starczało. Jednak oszczędności szybko topniały. Gdy chłopcy skończyli szesnaście lat, Olek wystąpił do sądu o znaczne zmniejszenie alimentów – naprawdę nie miał innego wyjścia. Przedstawił swoje obecne dochody, nawet zaświadczenie z banku, że zlikwidował ostatnią lokatę.

Sąd przychylił się do jego prośby. I dostosował alimenty do obecnych zarobków.

No i Mariola oszalała z wściekłości

Wynajęła detektywów, którzy mieli wyśledzić, gdzie Olek trzyma ukryte oszczędności. Jednocześnie złożyła w sądzie kontrpozew. Argumentowała w nim, że jej synom znacznie spadnie poziom życia, że to niedopuszczalne.

Na rozprawie adwokat Olka spytał, czy Mariola może się rozliczyć, w jaki sposób wydała wszystkie poprzednie alimenty.

– Wysoki sądzie, dzieci musiałyby chyba dojeżdżać na dodatkowe zajęcia do NASA na Florydzie, żeby wydać te pieniądze – ironizował.

Sąd wyraźnie się z nim zgodził i alimentów Olkowi nie podniósł.

Za karę Mariola prawie odcięła nas od wnuków. Mogliśmy ich widywać tylko, gdy byli w weekend u Olka. Skończyły się wspólne wyjazdy. Niestety – rzadsze kontakty z wnukami spowodowały, że mieliśmy też mniejszy wpływ na ich wychowanie.

Po kilku miesiącach zaczęłam zauważać zmiany. Chłopcy zaczęli inaczej mówić, inaczej się ubierać. Gdy któregoś dnia zobaczyłam, że Paweł ma we włosach żel, o mało się nie przewróciłam.

Kilka tygodni temu w ogóle odmówili spotkania ze mną i moim mężem.

– Nie mogę ich zmusić, mamuś. Mają jakiegoś focha, przejdzie im – tłumaczył Olek.

Tydzień później zrozumiałam, dlaczego chłopcy nie chcieli się z nami spotkać. Pewnie nie umieliby nam spojrzeć w oczy

Zostaliśmy z mężem pozwani przez byłą żonę Olka do sądu. O alimenty!

W uzasadnieniu nasza była synowa napisała, że jeżeli Olek nie może płacić alimentów w takiej wysokości jak poprzednio, to powinniśmy to za niego robić my. Bo jej synom gwałtownie pogorszyła się stopa życiowa. Przykładem tego był między innymi „brak środków na zagraniczne wyjazdy narciarskie, do których byli przyzwyczajeni”.

Jak to przeczytałam, to o mało nie dostałam palpitacji. Puściły mi hamulce.

– Durna, pazerna baba! – darłam się. – Bezczelna! W życiu za żadne narty chłopców nie zapłaciła. To przez nią na nie teraz nie jeżdżą – bo nam ich nie daje. I ona ma czelność nas ciągać po sądach? I domagać się naszych pieniędzy? Uszczypnij mnie, Staszek, bo ja chyba śnię.

Mój mąż stał na środku pokoju i chyba nie wiedział, czy się śmiać, czy płakać. Też był na pewno wściekły, lecz mnie w takim szale chyba nigdy nie widział.

Jak teraz o tym myślę, to musiałam wyglądać absurdalnie. Stałam na środku kuchni w szlafroku, ręczniku na głowie i maseczce na twarzy. Nieobecnej Marioli wygrażałam przy tym pętem suchej kiełbasy – akurat taka broń wpadła mi w rękę.

– Kochanie, żaden sąd się na to nie zgodzi. Jeszcze się kobieta wstydu naje. Zobaczysz, będzie dobrze – próbował mnie uspokajać.

Na szczęście trafiła nam się rozsądna sędzia

W końcu uszła ze mnie para i klapnęłam na stołek. Mąż wspomógł mnie kieliszkiem nalewki, ja zadzwoniłam do Olka.

Też się wściekł. Obiecał, że natychmiast zadzwoni do swojego adwokata.

– Ja pokryję koszty. W końcu to nie wasza wina, że się ożeniłem z leniwą, pazerną kretynką – Olek też nie przebierał w słowach.

Następnego dnia próbowałam dodzwonić się do wnuków. Nie odbierali. „Boże, co ona im zrobiła? Jak mogła tak szybko wyprać chłopakom mózg?” – zaczęłam się zastanawiać.

Tak bardzo miałam nadzieję, że uda mi się uniknąć spotkania z Mariolą, że oczywiście wpadłam na nią, gdy tylko weszłam do sądu. Zrobiła się purpurowa i bez słowa zawróciła na pięcie i poszła w drugą stronę. Nie powiedziała nawet „dzień dobry”. Zanim zdążyłam coś zrobić, poczułam rękę męża na ramieniu.

– Martuś, szkoda zdrowia.

Na szczęście trafiła nam się mądra sędzia. Wysłuchała Marioli i jej histerycznych żądań. Potem zabrałam głos ja.

Powiedziałam wszystko, co mi siedziało w głowie. Że Mariola od lat żyje z pieniędzy synów. Że jeżeli zgodnie z prawem wydawała je tylko na nich – to z czego żyła sama? I czy może jakoś wykazać, na co wydała konkretnie pieniądze? Na utrzymanie dwójki dzieci, nawet bardzo rozpuszczonych, nie da się wydać takich sum.

Narty? Wysoki sądzie, owszem, chłopcy jeździli za granicę. Z nami. Od zawsze za nasze pieniądze. Mogę zaprezentować faktury, przelewy. Teraz już nie jeżdżą – bo ich mama zabroniła nam ich zabierać. Ot, cały sekret. Mariola nie wydała nigdy ani złotówki na żaden zimowy wyjazd Piotra i Pawła. Takie są fakty – oświadczyłam.

Sędzia nie myślała długo. Oddaliła pozew Marioli w całości. A w uzasadnieniu zmyła jej głowę tak, że jeszcze trochę, a zrobiłoby mi się jej szkoda. Podkreśliła, że po pierwsze, alimentów od rodziców ojca można się domagać tylko, gdy dzieci żyją na granicy ubóstwa.

– Już sam pani adres świadczy, że ubóstwo wam nie grozi – sędzia pozwoliła sobie na złośliwość. – Argument o wyjazdach narciarskich sam w sobie jest śmieszny i żałosny. A już po tym, co powiedziała pani była teściowa – jest wręcz kłamstwem. Proszę się cieszyć, że nie pociągnę pani do odpowiedzialności za fałszywe zeznania i obrazę sądu. Proszę się zastanowić, jaki pani daje przykład synom.

Mariola wypadła z sali jak oparzona. A wieczorem dostałam SMS-a od wnuków: „Myśleliśmy, że nas, babciu, kochasz. Wiemy, że masz pieniądze. Dlaczego nam ich żałujesz?”.

Popłakałam się. Zrozumiałam, że straciłam wnuki. Żądza pieniądza rzuciła im się na głowę.

– Olek, czy ty masz w ogóle jeszcze jakiś wpływ na ich wychowanie? Czy oni są już tylko mamusi? – zapytałam syna.

Musiał ostro zmyć im głowę. Niestety, to skończyło się też źle dla niego. Oświadczyli, że nie chcą już się z nim spotykać.

– Jesteśmy prawie dorośli. Nie zmusisz nas – wywrzeszczał ojcu w progu Paweł, a Piotr zatrzasnął mu drzwi przed nosem.

– Jeszcze zmądrzeją, poczekaj. Przecież to wszystko, czego uczyłeś ich ty i twoi rodzice, nie wyparowało… – próbowała pocieszać Olka Asia.

Mówiąc szczerze, żadne z nas w to nie uwierzyło.

Sąd apelacyjny podtrzymał wyrok sądu pierwszej instancji. Tym razem Mariola już na rozprawę nie przyszła. Chyba wiedziała, że przegrała.

A ja postawiłam sobie za punkt honoru, żeby wnuki po naszej śmierci nie dostały ani złotówki, trudno. Zmiana testamentu nie wystarcza. Zawsze można go obalić. I są jeszcze zachowki… Nic z tego, nie zobaczą moich pieniędzy!

Mieszkanie i działkę przekażę aktem darowizny synowi. Część pieniędzy też dostanie on. Wiem, zarzekałam się, że Olek już swoje dostał, ale sytuacja diametralnie się zmieniła.

Resztę majątku rozdam na cele charytatywne. Jeszcze za życia. Zawsze miałam to w planach, jednak teraz sumy pozwiększałam o 500 procent.

Oj, Piotrusiu i Pawełku. Po naszych pogrzebach czeka was niemiła niespodzianka. Spadku po dziadkach nie będzie!

Marta, 65 lat

Czytaj także:
„Szwagier chciał od nas wyłudzić 50 tysięcy. Gdy się nie zgodziliśmy, zrobił coś okropnego”
„Żona robiła obiady, a kochanka dogadzała mi w łóżku. Przez 2 lata prowadziłem życie idealne, aż się pomyliłem”
„Facet się na mnie obraził, bo nie chciałam luźnego związku. Myślał, że będę wyskakiwać z majtek na każdy jego telefon”

Redakcja poleca

REKLAMA