„Syn zginął w wypadku, a mąż zmarł z rozpaczy tęsknoty za dzieckiem. Do tego jeszcze straciłam pracę”

Kobieta, która straciła rodzinę fot. Adobe Stock
„Z rozdartym sercem, w skrajnej rozpaczy musiałam zająć się pracą. I właśnie wtedy, jakby los jeszcze nie dość mnie zgnębił, upadła firma, w której przepracowałam 20 lat. Zostałam sama i bez pracy”.
/ 08.12.2021 12:30
Kobieta, która straciła rodzinę fot. Adobe Stock

Rozpoczął się kolejny pochmurny i ponury jesienny dzień. Niemrawo podniosłam się z łóżka i powlokłam do łazienki. Potem zaparzyłam sobie mocnej kawy i postanowiłam wziąć się za sprzątanie mieszkania. Niby nie było wielkiego bałaganu, ale musiałam się jakoś rozruszać. W godzinkę udało mi się skończyć, po czym zasiadłam przed komputerem.

Od kilku miesięcy pracowałam w domu. Firma, w której jeszcze niedawno prowadziłam księgowość, niespodziewanie upadła i właściwie z dnia na dzień zostałam bez pracy. W dobie kryzysu znalezienie etatu nie było łatwe, zwłaszcza dla kobiety po czterdziestce. Postanowiłam więc wziąć sprawy w swoje ręce i rozpocząć własną działalność. Okazało się, że wiele osób potrzebowało pomocy księgowej, więc na brak pracy nie mogłam narzekać. Finansowo wiodło mi się teraz nawet trochę lepiej, niż gdy byłam na etacie. Zajęcia układałam sobie tak jak było mi wygodnie i wreszcie poczułam się spokojna.

Poradziłam sobie, bo nie miałam innego wyjścia. Nie mogłam liczyć na niczyją pomoc. W krótkim czasie straciłam rodzinę. Najpierw, przed dwoma laty mój jedyny syn zginął w wypadku samochodowym. Po pierwszym roku studiów na politechnice zdał egzamin na prawo jazdy. Nadeszły akurat wakacje i Antek wybierał się z grupą młodzieży z roku na Mazury. Uparł się, żeby pożyczyć mój samochód. Miałam co prawda pewne obawy, ale czego się nie robi dla ukochanego jedynaka.

Uległam jego prośbom i pozwoliłam wziąć auto. Antek, cały w skowronkach, wyjechał na zasłużony odpoczynek. Zawsze był dobrym uczniem i studentem, ale przede wszystkim wspaniałym synem. Nigdy nie mieliśmy z mężem z nim żadnych kłopotów. Studiował architekturę, która była jego wielką pasją i traktował naukę niezmiernie poważnie. Zbierał laury i wyróżnienia. Powszechne zdanie na temat rozpuszczonych jedynaków w przypadku Antka było mocno przesadzone. Stanowiliśmy naprawdę zgodną i kochającą się rodzinę. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że nasze szczęście może trwać tak krótko…

Tamtego roku lato było piękne i ciepłe, a syn korzystał z niego do woli, pływając żaglówką po mazurskich jeziorach. Żeglarstwo stanowiło jego drugą pasję, zaraz po architekturze. Poznał też jakąś dziewczynę, która pochodziła z drugiego krańca naszego kraju. Gdy wydzwaniał do mnie co parę dni, piał peany na jej cześć. Cieszyłam się, że synowi tak udały się wakacje. Po jakimś miesiącu skończyły mu się pieniądze i postanowił wrócić do domu.
– Już załatwiłem sobie pracę na jakieś dwa tygodnie – zadzwonił do mnie i informował o swoich planach. – Trochę zarobię i potem jeszcze raz, pod końcu sierpnia wyruszę na Mazury. Umówiłem się tam z moją dziewczyną…
– Dobry pomysł, kochanie – odparłam uradowana, że mam takiego mądrego i zaradnego syna.

Ale w drodze powrotnej do domu zdarzył się ten straszny wypadek, w którym zginął Antek. Na trasie stracił panowanie nad samochodem i wpadł na drzewo. Do dziś nie wiem, skąd znalazłam siłę, żeby w ogóle żyć dalej. Nadal kiedy tylko o tym myślę, lodowaty dreszcz przebiega mi po plecach, a w gardle czuję nieznośny ucisk. Wylałam morze łez i musiałam jeszcze pocieszać męża, który kompletnie się załamał. Antek był jego oczkiem w głowie, byli ze sobą bardzo związani. Nic dziwnego, że świat mojego męża legł w gruzach.

Nieszczęścia chodzą parami i wkrótce miałam następny pogrzeb. Mąż nie wytrzymał stresu związanego ze śmiercią Antka i doznał rozległego zawału serca. Nie udało się go uratować. Po moim udanym życiu nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Zastanawiałam się, jak to możliwe i obwiniałam siebie, że pożyczyłam Antkowi ten cholerny samochód. Gdyby nie to, zapewne syn i mąż żyliby do dzisiaj.

Sama nie wiem, w jaki sposób udało mi się pozbierać po tym wszystkim. Nie miałam innego wyjścia, trzeba było żyć dalej. Z rozdartym sercem, w skrajnej rozpaczy musiałam zająć się pracą, żeby zarobić na utrzymanie. I właśnie wtedy, jakby los jeszcze nie dość mnie zgnębił, upadła firma, w której przepracowałam 20 lat. Zostałam sama i bez pracy.

Przez jakiś czas żyłam z niewielkiej odprawy oraz oszczędności, jakie mieliśmy z mężem. Potem, po namyśle rozpoczęłam własną działalność i próbowałam się jakoś pozbierać. Tak to już bywa, że kiedy człowiek musi, przetrzyma wszystko. Nie mniej jednak wewnątrz byłam pusta i wypalona, a często ogarniał mnie okropny strach przed samotną przyszłością. Byłam całkowicie pewna, że nic dobrego mnie w życiu już nie spotka…

Nie potrafiłam tego dnia skupić się na pracy, kiedy raptem usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Zamruczałam coś pod nosem, ponieważ nie miałam ochoty na żadne towarzystwo. Kto to może być, cholera? Przed drzwiami stała jakaś ładna, nieznajoma dziewczyna…
– Dzień dobry – powiedziała. – Bardzo przepraszam, czy tu może mieszka Antek?
Podała wyraźnie nasze mało popularne nazwisko. Znieruchomiałam kompletnie, a w oczach pojawiły się łzy. Czułam, jak powoli spływają po policzkach. Nie mogłam wydusić słowa, krtań zaciskały mi niewidzialne kleszcze.
– To może ja przyjdę jutro, chyba pojawiłam się nie w porę – dziewczyna odwróciła się i miała zamiar odejść.
– Nie – udało mi się odzyskać głos.
– Proszę wejść… – przełknęłam nerwowo ślinę i otworzyłam szerzej drzwi.
Dziewczyna weszła niepewnie do mieszkania, a ja wskazałam jej krzesło, żeby usiadła.
– Kim pani jest? – zapytałam cicho.
– Naprawdę przepraszam, jeśli przyszłam w nieodpowiednim momencie – powiedziała. – Nie chciałabym przeszkadzać… Mam ważną sprawę do Antka. Poznaliśmy się na Mazurach, w czasie wakacji.  To było ponad 2 lata temu. Mam na imię Hania…

Zwróciłam uwagę, że była zakłopotana i zawstydzona. W ogóle sprawiała wrażenie nieco nieśmiałej. Długo milczałam, przyglądając się jej uważnie. Była bardzo ładna, miała delikatne rysy i duże niebieskie oczy
– Czy coś się stało? – zapytała po chwili niepewnie.
Pokiwałam głową i znowu poczułam piekące łzy pod powiekami.
– Zaraz pani powiem… – zaczęłam. – Napije się pani czegoś?
– Poproszę jakąś wodę.
Nalałam mineralnej do szklanek.
– Antek miał wypadek – wyrzuciłam jednym tchem. – Wtedy właśnie…. Kiedy wracał z tamtych wakacji.
Nagle mnie oświeciło.
– To pani jest zapewne tą jego sympatią, którą tam poznał?
Hania skinęła głową i teraz po jej twarzy zaczęły płynąć łzy.
– Jak to się stało? – spytała.
– Jechał zbyt szybko – powiedziałam smutno. – Spieszyło mu się najwyraźniej. Zginął na miejscu…
Hania ukryła twarz w dłoniach.
– Więc to dlatego… – wyszeptała. – Dlatego już nigdy się do mnie nie odezwał. A ja myślałam, że nie chce mnie znać. Boże. To straszne.
– Tak… – odrzekłam gorzko. – To było najgorsze, co mnie w życiu spotkało.
Przez chwile obie milczałyśmy pogrążone w myślach.
– Pani Haniu – spojrzałam na nią po chwili. – Co takiego chciała pani od Antka?
– To już nie ma znaczenia… – wstała i zaczęła się zbierać się do wyjścia.
Nagle poczułam, że powinnam ją zatrzymać za wszelką cenę.
– Proszę zostać. Może mogłabym pani jakoś pomóc?
Bo widzi pani… – Hania zawahała się przez moment. – Ja… Ja mam synka.
– Synka? – zdumiałam się. – Co pani chciała przez to powiedzieć?
– W czasie tamtych wakacji… zaszłam w ciążę.
– Co takiego?!
– Wychowuję dziecko Antka… – Hania nagle się wyprostowała. – Chciałam mu o tym powiedzieć. Tak długo czekałam, ale on się nie odzywał… Adres państwa wyszukałam, nazwisko znałam i pani imię, Alina…

Gwałtowny szloch wstrząsnął jej drobnym ciałem.
– Nic nie wiedziałam, że on... Pójdę już – mówiła przez łzy.
– To znaczy, że mam wnuka? – wykrzyknęłam zaskoczona.
– Tak – spojrzała mi prosto w oczy. – O ile tylko mi pani uwierzyła.
– Jest w tobie coś takiego… – powiedziałam do Hani, bezwiednie przechodząc na ty. – Czuję, że mówisz prawdę.
– Cieszę się – uśmiechnęła się przez łzy. – Nawet pani nie wie, jak bardzo się cieszę. Znałam krótko Antka, ale kochałam go… Naprawdę go kochałam. To były cudowne wakacje. Umówiliśmy się, że spotkamy się w sierpniu. Przyjechałam na umówione miejsce, ale jego nie było. Dzwoniłam na komórkę, bez rezultatu. Wróciłam do domu, do Olsztyna i wkrótce okazało się, że jestem w ciąży. Byłam załamana, rozumie pani? Bałam się powiedzieć mamie, zupełnie nie wiedziałam, co robić. Dopiero co skończyłam szkołę średnią i zdałam maturę. A tu dziecko. Sądziłam, że Antek mnie wykorzystał. Trudno mi było myśleć wówczas inaczej…
– Dlaczego wcześniej nie szukałaś Antka? – zapytałam.
– Mówiłam pani. Myślałam, że on mnie nie chce. Jak mogłam mu się narzucać? Mama mi pomogła. Ale teraz wszystko się zmieniło…
– Dlaczego akurat teraz?
Miesiąc temu mama zmarła na raka.
Westchnęłam.
– To i ciebie los nie oszczędził, Haniu… Przykro mi.
Zostałam zupełnie sama, z małym dzieckiem. Nie mamy nikogo. Jakiś wewnętrzny przymus kazał mi wtedy znaleźć Antka. Nie wiem, co to było… Sama nie pojmuję. Jednak coś kazało mi tutaj przyjechać.
Zastanowiłam się nad czymś głęboko.
– Gdzie on jest? Mój wnuk? Chciałabym go zobaczyć…
Hania uśmiechnęła się.
– Jest teraz u moich znajomych. Za godzinę może go pani zobaczyć, jeśli tylko pani chce… Wyjęłam z torebki 50 złotych i podałam Hani.
– Weź na taksówkę, będzie szybciej i wygodniej.
Dziewczyna ociągała się trochę, ale ponaglana przeze mnie w końcu przyjęła pieniądze.

Kiedy wyszła, zaczęłam nerwowo krążyć po mieszkaniu. Nie mogłam uwierzyć, że zaraz miałam poznać wnuka, potomka mojego Antka. Nie przemknęło mi nawet przez myśl, że Hania mogła mnie oszukać. Czekałam niecierpliwie. Po godzinie usłyszałam kroki na schodach i szybko otworzyłam drzwi. Hania postawiła przede mną malutkiego chłopczyka, który rozglądał się ciekawie. Wiedziałam, że nie kłamała. Mały wyglądał identycznie, jak mój Antek, gdy był w tym wieku…

Wyciągnęłam ręce i ze wzruszeniem chwyciłam malca w ramiona.
– To twoja babcia, synku… – wyszeptała Hania.
– Baba… – ni to stwierdził, ni zapytał chłopczyk.
Jak się po chwili okazało, nosił imię swojego taty, Antoś. Ogarnęła mnie wielka radość. Przecież teraz miałam dla kogo żyć. Wszystko znów nabrało sensu. Po tych strasznych dniach i mnie będzie dane zaznać trochę szczęścia. Pomyślałam, że istnieje jednak na tym świecie jakaś równowaga i sprawiedliwość. Nie można tylko tracić nadziei. 

Więcej listów do redakcji:„Adoptowaliśmy chłopca. Po 7 latach postanowiłam, że oddamy go z powrotem do domu dziecka”„Nie mieszkam z mężem, bo ciągle się kłócimy. Spotykamy się 2 razy w tygodniu i w weekendy”„Mąż miał na moim punkcie obsesję. Nie chciał się mną z nikim dzielić. To doprowadziło do tragedii”

Redakcja poleca

REKLAMA