– Jak wy wychowujecie swojego Mirka?! – napadła na mnie teściowa, gdy tylko otworzyłem jej drzwi. – Własnej babci na ulicy nie poznaje, nawet dzień dobry mi nie powiedział – dyszała ciężko wzburzona.
– Może mamy po prostu nie widział, ostatnio taki zamyślony chodzi – zbagatelizowałem sprawę. – Pewnie się zakochał, wie mama, jak to jest z młodymi, pierwsza miłość, dziewczyna potrafi cały świat przesłonić.
– Ty mi tu głupot nie opowiadaj – obruszyła się matka Joli. – Wychodziłam z wieczornego nabożeństwa, a Mirek szedł na plebanię, prawie się minęliśmy.
– Coś się mamie pokręciło – roześmiałem się. – To nie mógł być Mirek, a co on by na plebani robił? Dziś nie ma zebrania klubu – potrząsnąłem głową. – Poszedł do kolegi, mieli chyba jakąś nową grę komputerową wypróbować – zerknąłem na teściową spod oka i podsunąłem: – Może mamie silniejsze okulary by się przydały?
No i mi się dostało. Że jak ja tak mogę, że jestem złośliwy i lepiej by Jolce było z Marianem, co się o nią starał…
Byłem pewny, że coś się mamusi musiało pomylić. Bo niby po co by Mirek miał iść na plebanię? Jeszcze jakby do kościoła chciał wstąpić, żeby się pomodlić, no to rozumiem. Zawsze był bardzo religijny, od małego służył do mszy, potem jako lektor czytał Słowo Boże co niedzielę, należał do Klubu Młodego Katolika przy parafii. Wyjeżdżali z wikarym na wycieczki i biwaki, raz nawet na obóz wędrowny w wakacje ich zabrał.
Miałem nadzieję, że zostanie adwokatem
Mirek był bardzo spokojny, cichy i taki skupiony na sobie. Trochę odstawał od swoich szkolnych kolegów, ale wszyscy go lubili za uczynność i życzliwość. Bo Mirek nigdy nikomu nie odmówił pomocy. Pamiętam, jak przez cały semestr ciągnął kolegę z matematyki, uczyli się razem godzinami, dopóki tamten nie poprawił pały z półrocza.
Poza tym syn dużo czytał, i to takich książek, że ja bym nawet nie przebrnął przez jeden rozdział. Filozoficznych, napisanych trudnym językiem. Nieraz go namawiałem, żeby tak nie ślęczał, tylko poszedł w piłkę pograć, na rowerze pojeździć. Ale wtedy tylko się uśmiechał.
– Najpierw muszę to skończyć – oczami wskazywał na kolejny opasły tom. – Tak mnie wciągnęło, że sam, tato, rozumiesz. – I wracał do czytania.
No rozumiałbym, gdyby to była jakaś powieść sensacyjna albo nawet coś z erotyki. W końcu chłopak nie był już dzieckiem, za rok czekała go matura, a młodość, wiadomo, swoje prawa ma. Ale to znowu była jakaś uczona książka, którą z własnej woli mało kto chciałby czytać.
– Może to i dobrze, że czyta sobie, a nie wałęsa się, jak inne chłopaczyska z osiedla – broniła syna Jola, słysząc, jak z nim rozmawiam. – Przyda mu się taka wiedza, jak na studia pójdzie. Wiesz, bardzo chciałabym, żeby dostał się na prawo.
– A co by się miał nie dostać – byłem pewien Mirka. – Przecież zawsze świadectwo z czerwonym paskiem miał, wysoką średnią, chłopak jest oczytany, inteligentny… Nie martw się, będziemy mieć syna adwokata.
– Albo może i sędziego – marzyło się mojej żonie.
Bo rzeczywiście, nasz syn był poważnym, dobrze wychowanym, niegłupim młodym człowiekiem, wiedział, co w życiu jest ważne, i co ma wartość. Mogliśmy być spokojni o jego przyszłość.
Gdy wrócił tamtego wieczoru, kiedy to podobno udał, że nie widzi własnej babci na ulicy, nie mogłem się oprzeć, żeby go jednak o to nie spytać. Akurat szykował sobie kanapki na kolację, kiedy wszedłem do kuchni.
– I jak wam poszło? – spytałem. – Dobra jest?
– Ale co? – spojrzał na mnie trochę zdezorientowany.
– Pytam o tę grę, coście ją mieli z Piotrkiem wypróbować – odparłem. – Zejdźże synu na ziemię, bo coś mi się wydaje, że bujasz w obłokach.
Mirek przez chwilę milczał, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią, a potem popatrzył na mnie zdecydowanym, poważnym wzrokiem.
– Nie graliśmy w nic – powiedział. – Rozmawialiśmy tylko.
– A babcia mówiła, że widziała cię przy plebani, co ty… – urwałem, bo Mirek gwałtownie wstał od stołu, zabierając ze sobą talerz.
– Pójdę do siebie, mam coś jeszcze do zrobienia – mruknął i wyszedł.
Pewnie zapomniałbym o całej sprawie, gdybym kilka dni później nie zabradziażył trochę z kumplami z roboty. Dostaliśmy nieoczekiwaną premię za dobre wyniki w eksporcie, no i trzeba było to uczcić. Wdepnęliśmy na chwilę do knajpki w rynku napić się zimnego piwa i porozmawiać o kobietach. I jak to zazwyczaj bywa, z chwili zrobiło się kilka godzin i do domu wracałem późnym wieczorem.
Mijałem właśnie nasz parafialny kościół, gdy z bocznej furtki w murze wyszedł… mój Mirek w towarzystwie wikarego. Ksiądz był, co prawda w cywilu, ale trudno było nie rozpoznać jego charakterystycznej, wysokiej, nieco bocianiej postaci.
Trochę zdzwiony, usunąłem się w cień muru, ale oni i tak by mnie nie zauważyli, zajęci rozmową. Szli wolno, ramię w ramię. Głowa wikarego co raz pochylała się nad Mirkiem, który do najwyższych nie należy. Wyglądało na to, że ksiądz coś mu tłumaczy, a syn słucha go uważnie. Ale było coś takiego w sylwetce Mirka, co mnie zaniepokoiło. Wyglądał na zmartwionego albo zrezygnowanego, szedł wolno, z głową wciśniętą w ramiona.
A może on nie lubi dziewczyn?
I zaraz naszła mnie myśl, że on musi mieć jakiś problem. Pewnie nagrzeszył w sprawach męsko-damskich, może posunęli się za daleko z dziewczyną i teraz kłopoty będą. A że przyjaźnił się z wikarym już od lat, więc mu się zwierzył. Jednak natychmiast przyszło mi do głowy, że my z Jolką nic nie wiemy o tym, jakoby nasz syn miał dziewczynę, nigdy panny nie przychodziły do nas do domu, on też nie wspomniał o żadnej. No i przecież grzechy to się wyznaje w konfesjonale, a nie na ulicy, na wieczornym spacerze.
Zacząłem się zastanawiać, czy by ich nie dogonić i zapytać, o czym tak rozmawiają. Ale z drugiej strony wikary od razu poczułby ode mnie piwo, a nie chciałem przynosić synowi wstydu. Stałem więc w cieniu kościelnego muru i patrzyłem za nimi, nie wiedząc, co zrobić. W pewnej chwili zatrzymali się, Mirek podniósł wysoko głowę, jakby patrząc księdzu prosto w oczy, a ten przyjacielskim gestem poklepał go po ramieniu. No, nigdy bym nie przypuszczał, że ta ich przyjaźń tak się rozwinie, wyglądali rzeczywiście w tym momencie jak para najlepszych przyjaciół.
Po chwili wikary zawrócił, zniknął w furtce, Mirek szybkim krokiem ruszył przed siebie, a ja wreszcie mogłem wyjść z cienia i też wrócić do domu. Ale nie spieszyłem się zanadto, wolałem się teraz nie spotkać z synem. Jednak wiedziałem, że trzeba będzie porozmawiać z nim poważnie, bo jeżeli rzeczywiście ma kłopoty, to lepiej zawczasu się o nich dowiedzieć.
– A jakie on by mógł mieć kłopoty? – żona popatrzyła na mnie ze zdziwieniem, gdy wspomniałem jej o tym, co widziałem. – Za dużo wypiłeś i tyle, coś ci się zwidziało, pewnie to jakiś jego kolega był, a nie nasz wikary. Bo co by wikary z naszym Mirkiem po nocy na plebani robił?
– No właśnie nie wiem i nic mi się nie zwidziało – upierałem się. – Mówię ci, on ma jakiś problem.
– To go zapytaj wprost – odparła Jola. – Bo ja tam nie widzę nic złego, chłopak prawie z domu nie wychodzi, ślęczy nad tymi książkami, a ty się czepiasz – popatrzyła na mnie złym wzrokiem. – Dobrze, że z ciebie przykładu nie bierze – dodała.
Miała rację, nie powinienem był tyle pić, więc położyłem uszy po sobie. Ale pomyślałem, że i tak Mirka zapytam, czy wszystko w porządku. W końcu byłem mężczyzną i męskich spraw syna musiałem pilnować.
Skorzystałem z najbliższej okazji, żeby sobie z nim pogadać. Miałem nadzieję, że to będzie rozmowa od serca, tak jak dawniej, gdy Mirek był mały i przychodził do mnie, żeby się zwierzyć, ale szybko się okazało, że nic z tego.
– Ciężki rok przed tobą – zacząłem. – Matura, potem musisz złożyć papiery na studia… – zawahałem się. – Zdecydowałeś się już ostatecznie, na jakie kierunki dodatkowo, bo rozumiem, że na prawo, to…
– Tato, jeszcze jest tyle czasu, wszystko może się zdarzyć – przerwał mi z niezadowoloną miną.
– Ale o czym ty mówisz, co się może zdarzyć? – popatrzyłem na niego uważnie. A potem chrząknąłem i spytałem: – Czy ty synu masz jakieś kłopoty? Bo tak jakoś ostatnio przycichłeś, tylko te książki czytasz…
– Wszystko w najlepszym porządku, nie musicie się o mnie martwić – znowu mi przerwał.
– Myślałem, że może z dziewczyną masz problem – popatrzyłem na niego znacząco. – Może powinniśmy pogadać jak mężczyzna z mężczyzną?
– Z jaką dziewczyną, co wyście z mamą znowu wymyślili? – widać było, że z trudem hamuje złość. – Widzieliście tu kiedyś jakąś dziewczynę?
– No nie, ale… – urwałem, bo nie wiedziałem, co jeszcze powiedzieć. – A może ty w ogóle dziewczyn nie lubisz? – przyszło mi do głowy.
– Tato, nie myśl tyle – westchnął zniecierpliwiony. – I nie czepiaj się mnie, bardzo cię proszę.
Nałożył na uszy słuchawki, uznając naszą rozmowę za zakończoną.
Na samą myśl o tym wpadłem w gniew
I dopiero teraz naprawdę zacząłem się martwić. Bo chociaż Mirek mówił, że wszystko jest w porządku, ja jednak wyczuwałem, że dzieje się z nim coś niedobrego. Zastanawiałem się właśnie, jakby to z niego wydusić, gdy olśniła mnie myśl, że pewnie nasz wikary będzie wiedział. Może to z nim powinienem porozmawiać? Ale z drugiej strony głupio tak iść na plebanię i pytać o kłopoty dorosłego już prawie syna.
Wymyśliłem, że następnym razem, gdy Mirek będzie się znowu wybierał do kolegi, pójdę za nim. Bo byłem pewien, że tym kolegą jest nie kto inny, tylko nasz wikary. I że spotka się z nim na plebani, w kancelarii albo w salce, które mieściły się na parterze. A że wieczory ostatnimi dniami były bardzo ciepłe, więc pewnie okno będzie uchylone i… Trochę mi się wstyd przed samym sobą zrobiło, że chciałem podsłuchiwać własne dziecko, ale przecież nie miałem innego sposobu, żeby się dowiedzieć prawdy. A musiałem ją poznać, jaka by nie była.
Już następnego wieczoru Mirek oświadczył, że wychodzi i wróci późno. Widziałem wyraźnie, że jest przygnębiony, z jego twarzy biła też jakaś dziwna determinacja i desperacja. I to właśnie przekonało mnie, że słusznie robię, zamierzając go śledzić.
– Weź sweter, bo zimno – rzuciła za nim Jola, ale nie zawrócił.
Nie musiałem nawet zgadywać, dokąd pójdzie. Skręcił w uliczkę prowadzącą w stronę kościoła. Mrok już zapadał, była szansa, że nie zauważy, że go śledzę. Szedłem za nim w sporej odległości, ale tak, żeby nie stracić go z oczu. Po chwili weszliśmy w boczną uliczkę, przy której zaczynał się przykościelny mur. Zatrzymałem się za jego załomem, ostrożnie wysunąłem głowę, Mirek zniknął za furtką, za którą chodnik prowadził wprost na plebanię.
Więc jednak się nie myliłem, mój syn znowu zamierzał spotkać się z wikarym. Ale po co, o czym oni tak wciąż rozmawiali, na jakie tematy? Przecież jakby nagrzeszył, już dawno powinien zrzucić ten ciężar ze swojego sumienia. Nawet, jeżeli przyjaźnił się od lat z wikarym, to przecież nie mógł z nim rozmawiać tak, jak z kolegą.
I nagle stanąłem w pół kroku, bo naszła mnie taka myśl, że aż mi się gorąco zrobiło. A jeżeli Mirek i ten ksiądz… Nie, nawet nie mogłem tego do siebie dopuścić, w żadnym wypadku nie mogło to być możliwe. Z drugiej strony, wszystko było możliwe.
Zawsze byłem impulsywny, choć zazwyczaj potrafiłem nad sobą zapanować. Ale teraz przecież chodziło o mojego syna! Ogarnął mnie gniew tak wielki, że przestałem logicznie myśleć. Dopadłem furki, a potem ruszyłem pędem wzdłuż kościoła, pod budynek plebani. Od razu zauważyłem palące się światło w oknach salki, w której zbierał się młodzieżowy klub.
Rolety nie był opuszczone, więc dokładnie mogłem zobaczyć, co dzieje się w środku. I po raz drugi tego wieczoru poczułem, jak krew mnie zalewa z wściekłości. Wikary stał przy stole, wyprostowany, z moim synem w ramionach. Obejmował go, klepał po ramieniu, coś do niego mówił, tak jakby go o czymś usilnie przekonywał… albo namawiał do czegoś.
– Zabiję drania! – warknąłem i nieprzytomny z gniewu pognałem w stronę bramy plebani.
Gdy po chwili otworzyłem drzwi do salki, wikary wciąż trzymał Mirka w uścisku. Odwrócił w moją stronę głowę, w jego spojrzeniu zobaczyłem zaskoczenie. Ale nie zdążył nic powiedzieć, bo jednym susem dopadłem do nich, wyrwałem chłopaka z jego ramion, odepchnąłem daleko. A potem jedną ręką chwyciłem go za połę marynarki, drugą uniosłem do góry.
– Ty łajdaku! – krzyknąłem, ale nie udało mi się go uderzyć. Moją wzniesioną w górę rękę chwycił Mirek i trzymał ją mocno.
– Tato, co ty robisz? – krzyknął rozpaczliwie. – Zostaw księdza Norberta, on nic złego nie zrobił – wciąż przytrzymywał moją dłoń.
– Przecież widziałem, jak cię obściskiwał, drań. Zabiję go, zanim się nim zajmą odpowiednie władze! – wrzeszczałem w furii.
Tego już było dla mnie za wiele...
Ksiądz zdołał się jakoś wyswobodzić i odsunąć ode mnie na bezpieczną odległość. Mirek wciąż mocno ściskał mnie za rękę.
– Niech się pan uspokoi – powiedział wikary cicho, ale po jego minie widziałem, że jest wstrząśnięty. – Tu nic złego się nie dzieje…
– Jak to nic, sam widziałem – szarpnąłem się i popatrzyłem ze złością na Mirka. – A ty mnie puść, smarkaczu.
– Tato, to nie tak – syn ani na moment nie zwolnił swojego uścisku. – Ksiądz Norbert to mój przyjaciel, prawdziwy, wspiera mnie i dodaje odwagi – powiedział, patrząc mi w oczy.
– A niby w czym on cię może wspierać? – krzyknąłem.
W salce zaległa cisza, słychać było tylko mój ciężki oddech. Wikary popatrzył na Mirka, skinął głową, uśmiechnął się do niego.
– Powiedz ojcu, najwyższy czas – odezwał się po chwili. – Sam widzisz, do czego prowadzą takie sekrety – uśmiechnął się krzywo.
Znowu poczułem złość. Co się tu, do licha ciężkiego, wyrabia?
– O co chodzi, co on gada? – szarpnąłem ramieniem, uwalniając się z rąk Mirka. – Co takiego zrobiłeś, że nie masz odwagi mi o tym powiedzieć?
Mirek spojrzał na mnie, potem na księdza, potem jeszcze raz na mnie.
– Tato, już od dawna to wiedziałem, tylko bałem się powiedzieć tobie i mamie – odetchnął. – Ja nie chcę być prawnikiem ani lekarzem, ani inżynierem, chcę być księdzem, tato.
– Syn ma powołanie – odezwał się wikary. – Chce studiować teologię, a potem iść do seminarium. Wiedział, jak państwo zareagują, bał się więc o tym powiedzieć, a że przyjaźnimy się od dawna, więc starałem się go przekonać, żeby z wami porozmawiał.
– To znaczy, że ksiądz i on – zająknąłem się. – Że wy razem… – nie odważyłem się dokończyć zdania.
– Nie, proszę pana, nas łączy przyjaźń – uśmiechnął się wikary. – A Mirek to wspaniały, mądry i wrażliwy chłopak, tylko trochę bojaźliwy. Ale myślę, jestem nawet pewien, że może pan być z niego dumny.
Poczułem jakby wszystkie siły mnie opuściły. Zachwiałem się.
– Proszę usiąść – wikary podprowadził mnie do krzesła.
Usiadłem i ukryłem twarz w dłoniach. To wszystko spadło na mnie tak nieoczekiwanie. Aż się spociłem na samą myśl o tym, co chciałem zrobić. Gdybym uderzył księdza… „Jak ja go teraz przeproszę? – zastanawiałem się. – Cokolwiek bym zrobił, wszystko będzie za mało”.
A Mirek? Dopiero teraz do mnie dotarło, że mój syn nie zostanie prawnikiem. Chce wstąpić do seminarium. To było zbyt wiele, jak na jeden wieczór. Na wewnętrznej stronie dłoni poczułem wilgotne ciepło. Po chwili spomiędzy moich splecionych palców na podłogę zaczęły skapywać łzy. Nigdy nie płakałem, ale teraz nie mogłem powstrzymać szlochu. I nawet się tego nie wstydziłem.
Poczułem na plecach dotyk.
– Już późno, idźcie do domu, czeka was rodzinna narada – usłyszałem nad sobą głos wikarego. – A gdybyście z żoną chcieli porozmawiać o przyszłości syna, zapraszam na plebanię.
Czytaj także:
„Gdy syn oznajmił, że chce zostać księdzem, czułem się, jakbym dostał obuchem w łeb. Przecież zawsze marzyłem o wnukach”
„Wiejska dziewucha wlazła mojemu synowi do łóżka i zaciążyła. A ja marzyłam, by został księdzem. Teraz wszystko stracone"
„Nie lubiłem ludzi, bałem się kobiet, więc zostałem księdzem. Wszystko się zmieniło, gdy poznałem Kacpra”