„Syn sąsiadki wyjechał do Anglii i zapomniał o niej. Ona ciągle opowiada bajki o nim, a on nawet nie zadzwoni”

starsze kobiety fot. iStock by Getty Images, Catherine Falls Commercial
„Nagle oczywiste stało się to, co wszyscy od dawna podejrzewaliśmy. Że straciła syna. Ułożył sobie życie, odniósł sukces, ale przeniósł się do innego świata, do którego ona nie miała już wstępu. W którym nie było dla niej miejsca. Nic jej nie zostało. Mogła się tylko trzymać nadziei, że jest szczęśliwy”.
/ 08.11.2024 13:38
starsze kobiety fot. iStock by Getty Images, Catherine Falls Commercial

Syn mojej sąsiadki wyjechał do Anglii kilkanaście lat temu. Została wtedy zupełnie sama, bo jej mąż zmarł dawno na zawał. Bardzo jej współczułam. Mam to szczęście, że moje dzieci nie musiały emigrować, ale gdy pomyślę, że wyjechałyby tak daleko, a ja nie miałabym tu nikogo, to aż mnie za gardło ściska.

Sąsiadka lubiła się chwalić synem

Starałam się więc ją wspierać, pocieszać rozmową, zagadywać, zapraszać do siebie. Przez pierwsze miesiące, a nawet lata, regularnie podtrzymywałam ją na duchu, ale w pewnym momencie stało się to bardzo trudne. I to wcale nie dlatego, że pani Irena się załamała. O nie! Moja sąsiadka zaczęła ukrywać przed wszystkimi swoją sytuację.

– Dzień dobry, pani Irenko, jak tam zdrówko? Wszystko dobrze? – zaczepiałam ją na klatce schodowej.

– Dobrze, dziękuję. Ale u pani też chyba wesoło, starszy syn podobno w końcu pracę znalazł.

– A tak, przyjęli go do dużej firmy. Cieszymy się bardzo, bo już się robiło nerwowo. Wie pani, rodzina, dom, trzeba to wszystko utrzymać.

– No tak, trzeba, trzeba. Gdyby wyjechał do Anglii, byłoby mu łatwiej. Mój syn jest już kierownikiem linii produkcyjnej. Taki młody, mówię pani. Sama nie mogę uwierzyć, że go już awansowali. Ma lekarzy za darmo, karnety na zajęcia sportowe, no i pensje taką, że w miesiąc zarobi więcej niż kilka moich emerytur.

– No, mamy z mężem nadzieję, że nasz Marcin też sobie w tej nowej robocie wszystko poukłada.

– Pani Beato, ja nie chcę być niemiła, ale jakie tu u nas są perspektywy? Spójrzmy prawdzie w oczy: żadne!

– Chyba pani przesadza…

– Ależ skąd! Głodowa pensja i nadgodziny za darmo. Tam, w Anglii, to jest dopiero zarobek. Wie pani, jak mojego syna szanują?! W ogóle nie patrzą, że Polak. A w Polsce nie szanuje się pracowników, oj nie…

– Tak pani mówi? – uśmiechałam się, próbując skończyć rozmowę, bo nie chciałam sobie psuć humoru.

Wszystko to brzmiało wiarygodnie

Ale ona nie dawała się tak łatwo zbyć. Zazwyczaj na koniec przekonywała mnie, żebym namówiła syna do rzucenia pracy w Polsce i wyjazdu do Anglii. Obiecywała pomoc, zapewniała się, że jej Artur chętnie by przyjął mojego Marcina do siebie.

A ja cieszyłam się, że mój syn został. Gdyby musiał, gdyby nic tu nie znalazł, pewnie by się zdecydował na wyjazd. Nie zatrzymywałabym go wtedy. Zresztą, nie wykluczałam takiej możliwości. Kto wie, co przyniesie przyszłość. Ale dopóki mógł pracować tutaj, w swoim rodzinnym mieście, byłam szczęśliwa.

Choćby dlatego, że był blisko, że mogłam go często widywać. Wpadał na krótko kilka razy w tygodniu, a niemal w każdy weekend przychodzili na obiad całą rodziną – z synową i wnukami. Małżeństwo mojego starszego syna też było tematem rozmów z sąsiadką. Kolejną okazją, by się pochwalić.

Żona syna to Angielka, proszę pani! Tamtejsza. I bardzo dobrze, bo i on się przy niej tamtejszy zrobił. Nie każdemu Polakowi się to, proszę pani, udaje. Ci, co wśród rodaków żyją, kariery nie zrobią, bo przez Anglików traktowani są inaczej. A mój Artur? Bardzo go tam cenią! No i płacą odpowiednio. W zeszłym roku byli z żoną na wakacjach w Dominikanie!

– A do pani nie przyjechali? – pytałam nieco złośliwie, bo już miałam dość tych przechwałek, umniejszających osiągnięcia mojego Marcina.

– Nie. Ale ja im nie mam za złe... Przecież muszą odpocząć. Duża kariera to i stres ogromny. Ale dzwoni mój synek do mnie codziennie. Nie ma dnia, żeby nie zapytał, jak się czuję… A pani młodszy to już skończył studia? – pytała nieoczekiwanie.

Chcąc nie chcąc, musiałam tłumaczyć, że nie skończył, że powtarza rok, cóż, tak bywa…

– Wyjechałby do Anglii, to by mu się bardziej opłaciło, niż w tych książkach siedzieć – kończyła.

Nie chciał tu bywać

I tak za każdym razem, gdy spotkałam panią Irenę na klatce czy na osiedlu. Kilka razy udało mi się wykręcić jakąś wymówką. A że mąż w samochodzie czeka, a że zostawiłam czajnik na gazie, a że wnuki przyjeżdżają…

Zresztą, wnuki stały się kolejnym powodem do długich wywodów sąsiadki. Bo i syn pani Ireny w końcu się dorobił potomka. Zawsze miała przy sobie kilka fotografii, żeby się pochwalić. A jaki śliczny, jaki mądry, jak po angielsku gada, jak się szybko uczy nowych rzeczy.

– A przecież angielskie szkoły to nie polskie – tam naprawdę uczą, tam naprawdę wymagają – mówiła.

Mimo że denerwowały mnie te przechwałki, nie reagowałam nigdy nerwowo. Nie zwróciłam sąsiadce uwagi, gdy czułam się urażona. Dlaczego? Z prostej przyczyny. Bo wiedziałam, że to z żalu, z tęsknoty, z rozczarowania, z bezsilności.

Przez wszystkie te lata syn przyjechał do niej raz – na tydzień. Jakoś rok po tym, jak wyemigrował Zamiast z matką trochę posiedzieć, latał po kolegach i wydawał pieniądze na zabawę. Pani Irena twierdziła, że przyjeżdżał jeszcze kilka razy, ale ja go nigdy nie widziałam.

A to przecież mało prawdopodobne, żeby był tutaj, a na mnie nie wpadł. Nie za bardzo nawet wierzyliśmy z sąsiadkami w te opowieści o karierze i statusie społecznym jej syna. Do czasu, gdy w końcu znów się pojawił.

Faktycznie mu się udało

Już na kilka tygodni przed jego wizytą pani Irena zaczęła rozgłaszać po osiedlu, że wkrótce przyjedzie do niej „Arturek z całą rodziną”. Byliśmy wszyscy trochę zaskoczeni, bo wydawało nam się, że już nigdy młodego sąsiada nie zobaczymy. A tu taka niespodzianka! Bo naprawdę się zjawiłZajechał pod blok wspaniałym samochodem, w towarzystwie atrakcyjnej, elegancko ubranej kobiety i syna.

Zobaczyłam go przypadkiem, bo akurat szłam do sklepu. Kiedy ja wychodziłam z bramy, on akurat do niej wchodził. Poznał mnie, przywitał się miło i serdecznie. Byłam pod ogromnym wrażeniem.

– Jak tam ci się, Artur, powodzi? Mama nie może się nachwalić.

– Dobrze, dobrze, dziękuję. Ożeniłem się, mam syna – wskazał na sympatycznego szczerbatego kilkulatka. – I w pracy też sobie radzę.

– To już chyba nie wracasz?

– Oj, nie – skrzywił się z niechęcią. – Na pewno nie! Co ja bym tu robił? Zresztą, żona stamtąd – spojrzał na stojącą obok kobietę. – Nie zaciągnąłbym jej tu za żadne skarby.

Małżonka chyba się domyśliła, że o niej mowa, bo uśmiechnęła się grzecznie, ale bardzo powściągliwie.

Mama pewnie ciężko to znosi – bardziej stwierdziłam, niż spytałam.

– Eee, już się przyzwyczaiła. Wszystkiego najlepszego, do widzenia – pożegnał się i poszedł na górę.

To było dziwne

Weszłam do domu i powiedziałam mężowi, kogo spotkałam.

– Ciekawe, czy ten mały mówi po polsku? – zadumał się mąż, gdy usłyszał, że oprócz Artura i jego żony, przyjechał też wnuk pani Ireny.

Wtedy dotarło do mnie, jak trudna może to być wizyta dla sąsiadki. Tyle lat się z synem nie widziała. A synową i wnuczka gościła po raz pierwszy. No i ta bariera językowa…

Po tej rozmowie zajęliśmy się swoimi sprawami. Na sprzątaniu, gotowaniu i domowych rozrywkach zeszło nam do wieczora. Koło ósmej usłyszeliśmy hałas na klatce. Podeszłam do judasza i zobaczyłam, że Artur z rodziną wychodzi od matki.

Na początku myślałam, że może idą do samochodu po walizki, ale potem uzmysłowiłam sobie, że to wygląda, jakby wyjeżdżali. Sąsiadka odprowadziła ich na dół. Wstyd się przyznać, ale pobiegłam do okna, żeby zobaczyć, co będą robić. A oni na dole pożegnali się z nią dość powściągliwie, wsiedli do samochodu i pojechali.

Pogratulowałam sąsiadce

Pani Irena stała chwilę, patrząc za odjeżdżającym autem, a potem weszła do bramy. No jak to? Wyjechali? Tak wcześnie? Bez nocowania?

– Niemożliwe – stwierdził mój mąż. – Pewnie pojechali do jakichś znajomych w odwiedziny i niedługo wrócą.

Wyszłam na klatkę, żeby tak szczerze i radośnie zapytać sąsiadkę, jak było. No i pogratulować syna, bo przecież naprawdę był czego.

– Ale miło zobaczyć tego pani Artura. Tyle lat go nie widziałam – powiedziałam do niej, a ona chyba dopiero teraz mnie zauważyła. Spojrzała na mnie takim dziwnym wzrokiem. Jakby nieobecnym, zamyślonym.

– No tak, tak. Długo…

– Fajny chłopak z niego. Nic się nie zmienił. To znaczy wydoroślał, ale miły i grzeczny. No i ta jego żona. Miała pani racje. Klasa babka!

– Dziękuję, dziękuję…

– Wnuka też można pogratulować. Musi być pani bardzo dumna.

– Oczywiście.

– A na ile przyjechali? Długo zostaną ? – gadałam, jak nakręcona, jakby to mnie odwiedzili.

– Na tydzień.

– O, to sobie razem posiedzicie.

– Tak, tak. Wpadną pojutrze…

– Pojutrze? A na noc nie zostali? – zdziwiłam się całkiem szczerze.

– Nie. Do hotelu pojechali.

– Do hotelu?

– Oni przyzwyczajeni do wyższego standardu. Zwłaszcza synowa, ona szczególnie. No i wnuk. Wie pani, Dominikana, Londyn… nic dziwnego – powiedziała sąsiadka i nagle jakby ją coś ścięło. Najpierw przykucnęła, a potem siadła na schodach.

Było mi jej żal

– Pani Irenko, co się dzieje?

– Nic się nie dzieje, sąsiadko droga. Nic… Poza tym, że z własnym wnukiem nie umiem rozmawiać, bo przecież ni w ząb języka… Pewnie dlatego się mnie boi. A synowa uścisnęła mi tylko rękę na przywitanie. I tak się uśmiechała, jak ja w ZUS-ie się uśmiecham do urzędniczek, gdy mam coś do załatwienia. Nic się wielkiego nie stało, poza tym, że rodzony syn woli spać w hotelu. Woli zapłacić… Nie, nic się nie dzieje…

Siadłam obok niej na tych schodach i mocno ją przytuliłam. Było mi jej tak bardzo szkoda. Nagle oczywiste stało się to, co wszyscy od dawna podejrzewaliśmy. Że straciła syna. Ułożył sobie życie, odniósł sukces, ale przeniósł się do innego świata, do którego ona nie miała już wstępu. W którym nie było dla niej miejsca. Nic jej nie zostało. Mogła się tylko trzymać nadziei, że jest szczęśliwy. Chwilkę siedziała przy mnie, a potem poszła do siebie. Nie rozmawiała z nikim przez dobre dwa tygodnie.

Tylko „dzień dobry” odpowiadała. Zresztą, ja nawet nie próbowałam jej zagadywać, bo i tak nie wiedziałabym, co powiedzieć. Czy ją pocieszać, czy udawać, że nic się nie stało? Dlatego witałam się z nią i czekałam, aż sama coś powie. No i w końcu powiedziała. 

Ciągle fantazjuje

W listopadzie przekonywała, że tym razem biorą ją na święta do siebie. Już wtedy wiedziałam, że nigdzie się nie wybierze, że zostanie w domu i będzie udawała, że jej nie ma. Tak właśnie zrobiła.

Przez pięć dni nie wyściubiała nosa z domu – przez całe święta była sama. Skąd wiemy? Bo słyszeliśmy, jak czasem drzwi ukradkiem otwiera i widzieliśmy, jak chowa się za firanką w oknie.

Tak jest od dwóch lat. Pani Irena ciągle fantazjuje i opowiada niestworzone historie o swoim synu. A jego jak nie było, tak nie ma. Wątpię już nawet, żeby do niej dzwonił. Bardzo mi żal tej kobiety, bo cóż to za życie ze świadomością, że się zostało porzuconym przez syna.

Można zwariować. I mam wrażenie, że ona rozum postradała. Dlatego wszyscy wokoło udajemy, że mówi prawdę. Nikt nie podważa jej opowiastek. Jeśli to ma jej pomóc, to czemu nie zagrać z nią w tę dziwną grę?

Beata, 64 lata

Czytaj także: „Kiedy zaszłam w ciążę, mój facet się rozpłynął bez słowa. Po 7 latach przypomniał sobie, że jest ojcem i ma obowiązki”
„Ściągnęliśmy do pracy na Wyspy szwagierkę z mężem. Zamiast ciężko harować, liczyli na darmowe mieszkanie i luksusy”
„Udało mi się wynająć mieszkanie w wyjątkowo atrakcyjnej cenie. Z czasem dotarło do mnie, jak bardzo dałem się nabrać”

Redakcja poleca

REKLAMA