Dlaczego uważamy, że wiemy, co jest dobre dla innych? Dlaczego tak łatwo przychodzi nam decydowanie o cudzym życiu, gdy jednocześnie sami nie chcemy, by inni mówili nam, co mamy robić? Choć nigdy się nad tym nie zastanawiałam, to sama okazałam się osobą, która chętnie mebluje cudze życie. Jednak los postanowił dać mi nauczkę.
Kwestia wychowania
Dorastałam w małomiasteczkowej rzeczywistości, gdzie wszyscy wszystko o wszystkich wiedzą. Choć działo się to przed erą komórek i dzienników elektronicznych, to wszelkie nowiny rozchodziły się z prędkością światła. Wszyscy doskonale wiedzieli, kto się z kim pobił po lekcjach jeszcze zanim rozdzielono agresorów. Powszechnie mówiono o tym, kto ma się ku sobie, kim kto zostanie w przyszłości i ile będzie zarabiał.
Ponieważ wychowywałam się w takim środowisku, nawet nie przyszło mi do głowy, by buntować się przeciwko wścibstwu otoczenia. Ba, nie zdawałam sobie z niego sprawy, uważałam to za coś normalnego. Wydawało mi się, że zainteresowanie ludzi wokół mnie moimi sprawami wynika z życzliwości i tego, że wszyscy dobrze mi życzą. Nie dostrzegałam, że tak naprawdę nikogo nie obchodzi moje zdanie i to co czuję. Powinnam czuć i myśleć to, czego oczekują ode mnie inni.
Powinnam również być z tym, kogo inni uważają za właściwą partię dla mnie, założyć rodzinę, mieć ułożone dzieci, dobrą pracę i tak dalej. Miałam kiedyś świetnego przyjaciela, miał na imię Marek. Spędzaliśmy ze sobą sporo czasu, rozumieliśmy się bez słów. Nie zdążyłam się jednak przekonać, czy byłaby z nas dobrana para, bo rodzina zaczęła mnie swatać z Ireneuszem z sąsiedztwa, a Marek, widząc co się święci, szybko zniknął z mojego życia.
Umeblowali mi życie
Ireneusz był tak zwaną dobrą partią. Miał dobrze płatną pracę, odziedziczył jakiś niewielki spadek po dalekiej krewnej, do tego nie miał licznej rodziny, która wciąż wyciągałaby ręce po kasę. Ja przez chwilę marzyłam o prowadzeniu badań naukowych (interesowałam się szczególnie naukami przyrodniczymi), ale ostatecznie rodzice przekonali mnie, że kobiety w nauce nie są doceniane ani szanowane. I zostałam nauczycielką.
– Studia pedagogiczne to idealny wybór dla ciebie – powtarzała moja mama.
– Myślisz, że poradzę sobie z dziećmi? – byłam pełna wątpliwości.
– To wybierz specjalizację taką, po której będziesz mogła pracować ze starszymi. Młodzież też potrzebuje nauczycieli.
– A jak nie będę potrafiła nad nimi zapanować?
– Córcia, praca nauczyciela nie polega na panowaniu nad uczniami. Masz im przekazywać wiedzę i sprawdzać, czego się nauczyli.
– Kiedy mnie się wydaje, że to jednak jest ciężki kawałek chleba.
– Masz rację: wydaje ci się. Popatrz na tę panią Halinkę spod piątki: codziennie o 13:00 wraca z roboty, ma wolne wszystkie weekendy i święta, a do tego całe wakacje, ferie i inne dodatkowe dni wolne. Każdy by tak chciał!
– Ale na wakacje jeździ na działkę, a nie na Majorkę.
– O, znalazła się wielbicielka zagranicznych wojaży. Jeździ gdzie chce, wolnym człowiekiem jest przecież.
Nie do końca byłam przekonana do argumentów mamy, ale tak naprawdę nie pozostawało mi nic innego, jak pójść na te studia i faktycznie zostać nauczycielką. Do tego najlepiej było bogato wyjść za mąż, zatem Ireneusz kwalifikował się na mojego męża całkiem dobrze. Tak więc po jakimś czasie wzięliśmy ślub i zamieszkaliśmy razem.
Dobrze weszłam w rolę
Skończyłam studia, dostałam etat w szkole. Okazało się, że studia nie przygotowały mnie do pracy, musiałam się wiele nauczyć i ciężko pracować, by sprostać wymaganiom dyrekcji, bardziej doświadczonych koleżanek i, przede wszystkim, moich uczniów. Na szczęście mój uległy charakter w tym wypadku okazał się moim sprzymierzeńcem – nie buntowałam się, nie traciłam czasu na jałowe dyskusje, tylko robiłam, co musiałam.
Dość szybko przekonałam się, że ta mityczna 13:00, o której pani Halinka spod piątki wraca do domu, jest nie do osiągnięcia. Liczne okienka w planie czy nagłe zastępstwa za nieobecne koleżanki sprawiały, że w szkole spędzałam znacznie więcej czasu. Do tego zebrania z rodzicami, posiedzenia rady pedagogicznej czy liczne obowiązkowe szkolenia – nie, zdecydowanie prawdziwy obraz nauczycielskiego życia mocno się różnił od mitów krążących w społeczeństwie.
Ireneusz nie wykazywał się zrozumieniem dla mojej pracy.
– Dlaczego obiad jeszcze nie gotowy? – pytał zaraz po powrocie do domu.
– Daj mi jeszcze kwadrans, ja też niedawno wróciłam – odpowiadałam znad patelni.
– Jak to: niedawno? Przecież lekcje się kończą najpóźniej po czternastej!
– Ale potem są jeszcze zajęcia dodatkowe, wyrównawcze, kółka zainteresowań, spotkania z rodzicami… Dziś mieliśmy wywiadówkę…
– Gosiu, wracam zmęczony po ciężkim dniu i oczekuję ciepłego posiłku. Czy ja naprawdę tak wiele wymagam?
– No więc dostaniesz go za chwilę. Ja też wróciłam zmęczona…
– Czym ty możesz być zmęczona! – przerywał mi, machając ze zniecierpliwieniem ręką, a ja cichutko przyznawałam mu rację, bo przecież czymże mogłam być zmęczona?
Wkrótce zostałam matką
Wieść o tym, że jestem w ciąży, z jednej strony mnie nieco przestraszyła, z drugiej jednak ucieszyła – i to uczucie już niebawem stało się dominujące. Ciąża przebiegała bez większych sensacji, dziecko rozwijało się prawidłowo. Czułam się dobrze, jednak lekarz zasugerował zwolnienie lekarskie, gdy tylko dowiedział się, gdzie pracuję.
– Szkoła to wylęgarnia zarazków, a pani odporność jest w tej chwili osłabiona – argumentował.
– Czyli lepiej dmuchać na zimne?
– Tak uważam. Poza tym przypuszczam, że dyrekcji łatwiej będzie już teraz zatrudnić kogoś na zastępstwo za panią.
– O tym nie pomyślałam…
– Mam siostrę, dyrektorkę szkoły, trochę mi opowiada, jak to wszystko funkcjonuje.
Skorzystałam więc ze zwolnienia, potem wykorzystałam wszelkie możliwe urlopy i zanim wróciłam do pracy poznałam dogłębnie uroki macierzyństwa. Urodziłam syna, którego z miejsca pokochałam i który stał się całym moim światem. Łukasz miał zdrowe płuca i donośny głos, o czym szybko przekonałam się nie tylko ja, ale cała ulica.
Ireneusz zaplanował przyszłość naszego dziecka praktycznie w chwili, gdy mały przyszedł na świat. Wybrał dla niego najlepsze przedszkole w miasteczku, później posłał go do prywatnej podstawówki. Płacił za liczne zajęcia dodatkowe, podsuwał rozmaite książki i starał się też kontrolować towarzystwo, w jakim obraca się Łukasz. Zresztą, przy tak wypełnionych dniach nasz syn miał naprawdę mało czasu na życie towarzyskie.
Syn nas zaskoczył
Wiedziałam, że mój mąż ma wobec Łukasza konkretne plany. Nie wyobrażał sobie dla niego innej przyszłości, niż kariera lekarza. Łukasz miał iść na medycynę, zatem w liceum wybrał profil biologiczno-chemiczny, chodził na korki z chemii i biologii, a na maturze zdawał wszystkie wymagane na studiach medycznych rozszerzenia. Wkrótce jednak okazało się, że ma nieco inny charakter niż ja.
Po odebraniu świadectwa maturalnego nie złożył papierów na uczelnię. Pokłócił się o to bardzo głośno z moim mężem. Byłam świadkiem ich wymiany zdań, ale się nie wtrącałam. Rozumiałam wzburzenie Ireneusza. Tyle lat starań, tyle inwestycji w wykształcenie syna, a on to wszystko przekreślał. I to w jaki sposób! Wymyślił sobie, że zostanie mechanikiem. Jak ja spojrzę w oczy sąsiadom, co ja im powiem? Przecież wszyscy wiedzą, że Łukasz ma zostać lekarzem!
Syn, kompletnie nie przejmując się tym, co na ten temat sądzimy, znalazł sobie jakąś szkołę oraz zatrudnił się w warsztacie samochodowym. Nawet nie wiedziałam, że już od pewnego czasu spędzał tam każdą wolną chwilę, podpatrując szefa i służąc za pomocnika. Chyba jeszcze wiele o swoim dziecku nie wiedziałam…
Jakiś czas później wracałam z pracy nieco wcześniej niż zwykle (wypadła mi ostatnia lekcja, dzieciaki poszły na wagary) i postanowiłam wstąpić do kawiarni na dobre ciacho (wiedziałam, że zdążę przygotować obiad, nim Ireneusz wróci z pracy). Gdy rozkoszowałam się aromatyczną kawą, do mojego stolika podszedł uśmiechnięty mężczyzna. To był Marek!
Po kilku minutach rozmawialiśmy ze sobą tak, jakbyśmy się nigdy nie rozstali. Mój przyjaciel krótko opowiedział, co u niego, a potem zaczął dopytywać, jak sobie radzę. Oczywiście zwierzyłam mu się z tego, co mnie dręczyło najbardziej: że mój własny syn postąpił wbrew temu, czego od niego oczekiwaliśmy. A właściwie, czego oczekiwał mój mąż.
– Znam cię trochę… Powiedz mi, co jest dla ciebie ważniejsze: żeby sąsiedzi zazdrościli ci syna lekarza, czy żeby twój syn był szczęśliwy?
– Co to za pytanie? Przecież wiesz…
– No właśnie – przerwał mi Marek. – Skoro Łukasz tak wybrał, to znaczy, że tak czuje.
– Ale wyższe wykształcenie to przepustka do przyszłości!
– Na pewno? Wiesz, ile zarabia dobry mechanik?
Właściwie… Marek miał rację. Najważniejsze, żeby mój syn był szczęśliwy. A sąsiedzi niech mają o czym gadać!
Małgorzata, 48 lat
Czytaj także:
„Działka miała być naszym miejscem na ziemi, a stała się największym koszmarem. W polu chwastów utopiliśmy fortunę”
„Gdy zobaczyłam ryflowany pierścionek zaręczynowy, bardzo się zdziwiłam. Myślałam, że to jakaś tania podróbka z bazaru”
„Szykowałam się na karnawał w Wenecji, a wylądowałam w remizie strażackiej pod Rzeszowem. Wcale nie żałuję”