Wróciłem do domu zły, głodny i zmęczony. Randka w luksusowej restauracji okazała się totalnym niewypałem. Po ciężkim dniu pracy marzyłem w duchu o czymś swojskim i solidnym – na przykład kulebiaku Oleny. A jej pasztet z wątróbek? Pychota!
Grzegorz: Zostałem zaszantażowany
Olena, pochodząca z okolic Lwowa, wyśmienicie gotowała. Od pół roku mieszkała z nami i sam nie wiem, jakim cudem radziliśmy sobie bez niej do tej pory. Teraz dom błyszczał, tchnął rodzinną atmosferą, kwiaty pyszniły się w wazonach, mama odzyskała werwę i apetyt. Nie dziwota, skoro nasze wspólne posiłki stały się ucztą zarówno dla ciała, jak i dla ducha. Rozmawialiśmy przy stole, jak minął dzień, żartowaliśmy. Wcześniej zjadłbym coś na mieście, potem może skoczył ze znajomymi na drinka, żeby się wyluzować z dala od matczynego trucia; teraz gnałem do domu jak na skrzydłach, żeby się przekonać, czym Olena uraczy nasze podniebienia.
Nie dziś. Nierozsądnie byłoby się objadać, skoro miałem w planach kolację w eleganckiej restauracji. Błąd w założeniu. Pięknie podane dania nakarmiły głównie moje oczy, a kosztowały fortunę. Zresztą mniejsza o rachunek. Zapłaciłbym dwa razy tyle, gdyby było warto. Ale wynudziłem się jak mops, słuchając niekończących się opowieści o… chorobach.
Rany, tym razem trafiła mi się hipochondryczka! Od dwóch miesięcy chadzałem na aranżowane randki i jeszcze ani razu nie miałem ochoty na powtórkę. Ile jeszcze takich katastrof muszę przeżyć, zanim mama uzna, że uczciwie wywiązałem się z umowy? Bo przecież z własnej woli nigdy nie założyłbym konta na portalu randkowym. Zostałem zaszantażowany. Przez rodzoną matkę!
Mama: Obracał się wśród prawniczek
Powrót Grzegorza obwieściło głośne trzaśnięcie drzwi. Siedziałam w kuchni razem z Oleną; piłyśmy herbatę z konfiturą i wsuwałyśmy pączki nadziewane czekoladą, mniam… Mój cholesterol przekroczył nieco dopuszczalną granicą, ale nic się przecież wielkiego nie stanie, jeżeli raz na jakiś czas dogodzę kubkom smakowym czymś niezdrowym.
Olena, kochana dziewczyna, pilnowała, żebym nie przesadziła. Zresztą w wieku 64 lat niewiele mi już przyjemności w życiu zostało. Wystarczy, że doczekam wnuków, a umrę szczęśliwa. Co się tyczy wnuków… Sądząc po hałaśliwym powrocie – z przedpokoju dobiegały gniewne pomruki – randka się synkowi nie udała. Znowu.
Spojrzałyśmy po sobie z Oleną. Krzepka ciemnowłosa kobieta o wielkich czarnych oczach, równie pięknych, co nieodgadnionych, uśmiechnęła się leciutko. Zgadaj-zgadula, czy ucieszyło ją niepowodzenie Grzesia, czy zmartwiło… Pięknie opowiadała o swoich rodzimych stronach. Uroczo zaciągając, zabawiała mnie historyjkami z życia kresowiaków. Ale o sobie niewiele mówiła, niechętnie zdradzała swoje myśli i pragnienia. Cóż za odmiana w porównaniu z tymi wyszczekanymi, przemądrzałymi pannami, z którymi dotąd prowadzał się mój synek!
Był adwokatem i obracał się głównie wśród prawniczek. Strata czasu. Ambitne, przebojowe kobiety nie o małżeństwie i dzieciach myślały. Zresztą Grzesiek, choć skończył 38 lat, też jakoś o ustatkowaniu się nie wspominał. Ponaglany do ożenku, irytował się, twierdząc, że co nagle, to po diable. Być może. Tyle że on się w ogóle do poszukiwań nie zabierał. Ile mam czekać? Nie robiłam się młodsza, zdrowie szwankowało…
Jeszcze pół roku temu czułam się ciągle zmęczona, apatyczna, miałam nudności, zawroty i bóle głowy. Nic mi się chciało, dom zarastał kurzem, ja też. Obiecałam sobie znaleźć jakieś hobby na emeryturze, ale nie mogłam się zmusić do działania. Wolałam leżeć na kanapie i… umierać, marudząc, że nie mam dla kogo żyć.
Zaniepokojony moim stanem Grzegorz zaciągnął mnie do lekarza i badania krwi wykazały anemię. Zdumiewająca diagnoza! Od dzieciństwa byłam raczej typem nadpobudliwym, nie anemicznym. Nakazano mi zmienić dietę, co zrodziło nowy kłopot, bo brakowało mi cierpliwości do kucharzenia. Potrzebowałam konkretnych, właściwie zbilansowanych posiłków, bogatych w żelazo. No i do tego kogoś, kto potrafiłby je przygotować.
Mama: Pora określić wymagania
– Hm, dobrze wiedzieć, że to jednak nie depresja – skomentowałam kwaśno zaskakujące wyniki, podczas gdy w mojej głowie zaczął kiełkować pewien plan.
– Depresja? Z powodu emerytury? – zdziwił się synek, udając głupiego.
– Nie. Ty mnie wpędzasz w depresję. I twoje starokawalerstwo – westchnęłam.
Spojrzał na mnie pytająco.
– Samotna jestem, ty wiecznie zajęty. Więc poproszę o wnuki i synową. Mało kobiet wokół? Rozejrzyj się – zaapelowałam.
– Mamo, błagam, nie truj! – żachnął się Grzegorz. – Robisz się nudna. Zaufaj mi, jak znajdę tę właściwą, będę widział, że to ona – tłumaczył, chyba sam w to nie wierząc.
– Akurat – burknęłam ze złością i z tej irytacji plan skrystalizował się całkowicie. – Skąd będziesz wiedział, że znalazłeś tę właściwą, skoro nie wiesz, kogo szukasz? Zastanawiałeś się, jakie przymioty powinna mieć ta jedyna? Może pora określić wymagania…
– Teraz to ja się martwię głównie tobą, mamo – przerwał mi. – Masz anemię. Przyczyny mogą być różne, nie tylko zła dieta. Boże, nawet białaczka! Trzeba to wykluczyć. Lekarz nalega na dalsze badania, w szpitalu. Ja też.
Był zdenerwowany. Naprawdę się martwił. W końcu poza mną innej rodziny nie miał. Jak umrę, zostanie zupełnie sam na świecie.
– Dam się przebadać – zgodziłam się zbolałym tonem. – Zaryzykuję, że znajdą coś gorszego niż anemia. Ale mam warunki: potrzebuję kogoś do towarzystwa i pomocy w domu. Znalazłam kandydatkę. Opowiadałam ci o Nastce, mojej przyjaciółce z Ukrainy?
– Tej, którą poznałaś na obozie pionierskim i z którą od pół wieku utrzymujesz kontakt listowny? Chyba nie zamierzasz proponować starszej pani posady gosposi?!
– Tej samej. I nie nie zamierzam odciągać Nastki od dzieci i wnuków. Bo ma wnuki, wyobraź sobie! Myślałam o Olenie, jej najmłodszej córce. Rozwiodła się, bo małżonek ją zdradzał z kelnerką. Niestety wraz z mężem straciła też pracę, bo pomagała mu prowadzić gospodę, która należała do jego rodziny jeszcze przed ślubem. Na Ukrainie, zwłaszcza na prowincji, niełatwo o zatrudnienie. Olena od roku jest na przymusowym bezrobociu...
Mówiłam tak szybko, że nie mógł mi przerwać. O tym, że Olena źle znosi bezczynność, a złe ludzkie języki żyć jej nie dają.
– Mnie przyda się wsparcie fachowej gospodyni, a jej zmiana otoczenia – uznałam.
– No, nie wiem… – Grzegorz się wahał. Ostrożny i zachowawczy, jak to stary kawaler. – Oczywiście możemy pomóc dziewczynie urządzić się w nowym miejscu i kraju, nawet znaleźć pracę, ale zaraz przygarniać obcą osobę pod nasz dach? Przecież znasz tę całą Olenę tylko z listów jej matki!
– Wystarczy. Lepszej rekomendacji mi nie potrzeba – ucięłam. – Pójdę do szpitala, ale obiecaj, że ją tu ściągniesz, potem załatwisz wszystkie konieczne formalności, meldunek, zezwolenie na pracę, kratę pobytu i czego tam jeszcze będą od niej wymagać.
– Dobrze – westchnął ciężko. – A drugi warunek? Mam jej jeszcze nowego męża znaleźć, żeby zaczepiła się w Polsce na stałe? – zakpił.
– Nie… Ale masz sobie poszukać żony. Przynajmniej spróbować. Przez biuro matrymonialne albo portal randkowy. Już możesz zacząć spisywać cechy ewentualnej kandydatki.
– Zwariowałaś! – parsknął. – Z całym szacunkiem, mamo, ale zwariowałaś.
– Wręcz przeciwnie. Nigdy nie myślałam jaśniej. I lojalnie cię uprzedzam: albo przysięgniesz spełnić moje warunki, albo w ogóle nie ruszę się z tej kanapy!
Grzegorz: Do pięt nie dorastały Olenie
Szantaż. Zwykły szantaż! Bo z lęku o jej zdrowie zgodziłbym się na wiele. Czy żałowałem niewczesnej obietnicy, gdy okazało się, że prócz anemii i chorobliwej chęci wyswatania mnie, mamie nic nie dolega? No, nie. Kochałem tę podstępną intrygantkę. Poza tym jej pomysł ze sprowadzeniem Oleny okazał się strzałem w dziesiątkę. Zadomowiła się u nas bezproblemowo, a mama w jej obecności po prostu rozkwitła.
Nawet ja, mimo początkowego sceptycyzmu, bardzo szybko polubiłem Olenę. Każdy ma jakieś powołanie życiowe, a ona uwielbiała gotować, troszczyć się o dom i domowników. Ten jej mąż musi chyba być kompletnym kretynem, skoro wypuścił z rąk taki skarb! No cóż, jego strata, a nasz zysk.
Choć pojawiły się niespodziewane komplikacje… Co innego mamine fatałaszki rozrzucone tu i ówdzie, a co innego bielizna Oleny susząca się w łazience. Wstyd się przyznać, ale moje związki z kobietami nigdy nie były na tyle poważne i długotrwałe, abym z jakąś zamieszkał.
Musiałem się więc oswoić z nową sytuacją i, hm, obrazami. Olena w kuchni wyrabiająca ciasto z zakasanymi rękawami. Jej krągłe piersi wysuwające się z dekoltu przy tym zagniataniu… Olena besztająca mnie łagodnie, gdy wlazłem butami na świeżo wypastowany parkiet. Olena w szlafroku i z mokrymi włosami, bo dopiero co umyła głowę… Pięknością bym jej nie nazwał, ale miała śliczny uśmiech i oczy, w których można było utonąć. Do obecności takiej kobiety łatwo przywyknąć. I nietrudno zacząć snuć niestosowne myśli o czymś więcej... Jak miękkie są jej usta? A skóra? Tak aksamitna jak się wydaje?
Cóż, krew nie woda. Tego mama nie przewidziała. Nie brała pod uwagę, gdy wymusiła na mnie spełnienie drugiego warunku. Łudziłem się, że odpuściła. Gdzie tam! Uparła się i kazała mi ganiać na kolejne bezsensowne randki, bo potrzebowałem całej palety kobiet, żeby wreszcie określić swój typ.
Na pewno nie była nim ta wychudzona hipochondryczka! W życiu nie przyrządziłaby kulebiaka. Inne nie były lepsze. Żadna nie miała dość ciemnych oczu ani wystarczająco długich włosów. Ich krągłości nie robiły na mnie wrażenia – nie marzyłem, by sprawdzić, jak będę pasować do moich rąk. Nawet posiadając pięć fakultetów i urodę gwiazdy filmowej, do pięt nie dorastałyby Olenie, która ożywiła nasz dom, wyleczyła mamę z anemii ciała, a mnie z anemii ducha.
Miałem się określić? Proszę bardzo. Znalazłem swój ideał. Nie wiedzieć kiedy zakochałem się w Olenie. Ona była wzorcem, do którego żadna inna się nie umywała. Szkoda więc czasu na dalsze randki. A niech tylko matka spróbuje narzekać na mój wybór. Wyjdzie na zwykłą hipokrytkę!
Mama: Myślał, że mnie zaskoczył
Grześ wparował do kuchni. Rzucił okiem na pączki i burknął coś o tym, że my się tu w najlepsze opychamy, podczas gdy jemu, biednemu, w brzuchu burczy. Wyraźnie oczekiwał ratunku. I współczucia.
– Co, nie udała się randka? – spytałam.
Olena od razu nałożyła na talerzyk trzy pączki i z zachęcającym uśmiechem postawiła je przed Grzegorzem.
– Nie, nie udała się. I więcej na żadną na pójdę. Chyba że… z tobą, Olenka! – wypalił. – Co ty na to? Nie patrz na mamę, twoje zdanie się liczy. Mamuśka namieszała, więc niech pogodzi się z nieoczekiwanymi konsekwencjami. Kazała mi porównywać kobiety i oto efekt. Żadna ci do dorównuje. A ja? Podobam ci się choć trochę? Bo ty mnie bardzo, sama wiesz, musiałaś się zorientować. Więc co, mam u ciebie jakieś szanse?
Olena zarumieniła się, ale nie umknęła wzrokiem. Spojrzała mojemu synkowi prosto w oczy, a promienny uśmiech wystarczył za całą odpowiedź. Grzesio odetchnął z ulgą i wpakował sobie do ust całego pączka.
– Chciałaś kandydatki na synową? Więc masz. I nie waż się marudzić – wymlaskał, wielce z siebie zadowolony.
Synek sądził, że mnie zaskoczył.
– Ależ wcale nie zamierzam marudzić – westchnęłam – choć doprawdy dużo czasu i randek zmarnowałeś, żeby dojść do oczywistego wniosku, że Olena jest dla ciebie idealną partią. Już zaczynałam tracić nadzieję…
Grzesio aż zakrztusił się z wrażenia. Olena wstała i poklepała go po plecach, przy okazji puszczając do mnie oko. Czyli słusznie podejrzewałam. Ona wcześniej odgadła moją taktykę, przejrzała podstępny plan, który ukułam. Na szczęście ona sama też się zakochała w moim synku, na co w skrytości ducha bardzo mocno liczyłam…
Czytaj także:
„Córka chciała wyjść za pierwszego lepszego faceta, byle tylko mieć wymarzone wesele. Impreza była ważniejsza niż miłość”
„Z dziadka był kawał drania. Za życia napsuł wszystkim krwi, a kiedy już stał nad grobem, jeszcze nam zagrał na nosie”
„Kumpel pouczał mnie, jak nie dać się uwiązać żonie, a sam miał tylko psa. Gdy dorobił się syna, zaczął śpiewać inaczej”