„Syn ma 35 lat i nadal z nami mieszka. Mamusia mu pierze, gotuje i daje pieniądze, a darmozjad nawet nie kiwnie palcem”

Mężczyzna, który utrzymuje syna fot. Adobe Stock, WavebreakmediaMicro
„Nasz kochany syn Mareczek wciąż mieszka z nami, szczęśliwy, że mamusia podstawia mu wszystko pod nos, a czasem nawet sypnie jakimś kieszonkowym. Najbardziej denerwowała mnie to, że żona nie widzi żadnego problemu. Miałem dość tego, że Mareczek wciąż panoszył się w domu”.
/ 12.11.2021 10:08
Mężczyzna, który utrzymuje syna fot. Adobe Stock, WavebreakmediaMicro

Ciekaw jestem, jak długo jeszcze on ma zamiar tu mieszkać?! Jak można tak żyć?! To nie do pomyślenia! – grzmiałem.

– Nie unoś się, Henryku – uspokajała mnie żona. – I nie bądź taki surowy dla Mareczka.

– Mareczkiem to on był trzydzieści lat temu! – warknąłem. – A teraz to jest pan Marek, który powinien mieć żonę i dzieci, a nie żyć wciąż na garnuszku rodziców! Ty wiesz, ile on ma lat?

– Wcale nie tak dużo…

– Trzydzieści pięć! Ile ma mieć, żebyś uznała, że musi się wreszcie usamodzielnić?! Przecież od lat mamy mieszkanie po moich rodzicach, może się tam wprowadzić choćby dziś!

– Przestań na mnie krzyczeć. Nie będę z tobą rozmawiać w ten sposób! – oznajmiła Zosia urażonym tonem, po czym wyszła.

Zazgrzytałem zębami w bezsilnej złości. Wiedziałem, że moje krzyki nic tu nie pomogą. Złościłem się tak już co najmniej pięć lat i nie dawało to żadnego rezultatu. Nasz kochany syn Mareczek wciąż mieszkał z nami, szczęśliwy, że mamusia podstawia mu wszystko pod nos, a czasem nawet sypnie jakimś kieszonkowym. To dzięki temu mógł pracować za grosze na pół etatu w tej swojej szlachetnej fundacji ratującej zwierzęta i mieć dużo czasu na czytanie książek, chodzenie do kina i tym podobne rozrywki.

Najbardziej denerwowała mnie to, że żona nie widzi żadnego problemu. Ba, wręcz cieszy się, że „możemy naszemu dziecku zapewnić warunki rozwoju”. Oczywiście ja byłem innego zdania. Uważałem Mareczka za zwykłego darmozjada, który wykorzystuje swoją matkę i nie chce mu się wziąć na siebie poważnych obowiązków. Miałem dość tego, że Mareczek wciąż panoszył się w domu. Po pierwsze dlatego, że nie tak powinien zachowywać się dorosły mężczyzna. A po drugie, ja sam czułem się przez to jak obywatel drugiej kategorii.

Sytuacja dojrzała do radykalnych działań

Zosia wszystko podporządkowała jemu. Do jedzenie kupowała to, na co miał ochotę nasz syn; gotowała tak, jak on lubił. A ponieważ był wegetarianinem, więc i ja jadłem mięso od wielkiego dzwonu. Na dodatek Mareczek bardzo o siebie dbał i godzinami zajmował łazienkę. W telewizji oglądaliśmy to, co on chciał. Jeśli miałem ochotę zobaczyć mecz, musiałem się zadowolić małym telewizorkiem w kuchni, bo nasz syn oglądał wtedy kolejny film przyrodniczy!

Do tej pory jakoś się z tym godziłem, żyjąc nadzieją, że jednak Mareczek sam dojrzeje do decyzji o wyprowadzce i samodzielnym życiu. Ale z każdym dniem ta nadzieja coraz bardziej słabła. Wkrótce miałem odejść na emeryturę. Nie dość więc, że moje dochody spadną i jeszcze większą ich część będę przeznaczał na utrzymanie synalka, to jeszcze będę zmuszony częściej znosić jego uciążliwą obecność. Dlatego właśnie uznałem, że sytuacja dojrzała do radykalnych działań. Wyjąłem z szafy walizkę i zacząłem się pakować.

– Co robisz? – spytała Zosia.

– Wyprowadzam się.

– Ale dlaczego? – zdziwiła się.

– Bo w tym domu jest o jednego mężczyznę za dużo… Chociaż nie, mężczyzna jest tu tylko jeden… I zaraz się wyprowadzi!

– Co ty bredzisz? – aż opadła na stołek. – Mareczek jest mężczyzną. O co ci chodzi?

– O to, że czas wziąć rozwód. I albo weźmiesz go ze mną, albo ze swoim synem! – warknąłem.

– Ależ… to istna dziecinada!

– Dziecinadą jest to, że wciąż z nami mieszka! – odparowałem.

Moja kochana żona zrobiła dokładnie to, czego oczekiwałem, czyli obraziła się.

– Jak sobie chcesz – powiedziała wyniośle. – Ja nie mam zamiaru ulegać szantażom.

Jeszcze tego samego dnia przeprowadziłem się zatem do mieszkania po moich rodzicach i… odetchnąłem pełną piersią! Wreszcie mogłem poczuć się u siebie. Spędziłem godzinę w wannie, choć nigdy tego nie robiłem. Cały wieczór siedziałem przed ekranem wielkiego telewizora, oglądając koszykówkę i hokej. Na kolację zjadłem to, co lubię najbardziej. Czyli mnóstwo tłustych, niezdrowych wędlin, na widok których mojemu synowi robiło się niedobrze.

To była dobra decyzja. Jestem tego pewien

Po paru dniach wolności zaczęło mi się oczywiście trochę nudzić i już nie zażywałem tak intensywnie przyjemności, których brakowało mi przez lata. Jednak wciąż byłem szczęśliwy, że podjąłem właśnie taką decyzję, i nie miałem zamiaru jej zmieniać. Niecierpliwie odliczałem dni do emerytury, kiedy będę mógł korzystać z wolności do woli. Mniej więcej dwa tygodnie po  mojej wyprowadzce zadzwoniła Zosia. Nadal była obrażona.

– I co, długo masz jeszcze zamiar tak się bawić? – zapytała.

– Aż do skutku.

Żona tylko prychnęła.

– Nie licz na to. Dajemy sobie tutaj z Markiem świetnie radę.

A jeśli ci się to nie podoba, to już twój problem – odparowała.

– Aha, rozumiem… I zadzwoniłaś, żeby mi to powiedzieć? – spytałem z przekąsem.

– Nie, chciałam ci tylko przypomnieć, że mimo wszystko nadal masz dom, gdzie mieszkają twoja żona i syn – odparła. – Powinieneś się więc poczuwać do jakichś obowiązków.

– Na przykład jakich?

– Z kranu w łazience znów cieknie, pewnie poszła uszczelka. Filtr w pralce się chyba zatkał. No i roleta na balkonie się zacięła. Nie mogę jej opuścić, a sam wiesz, jak nie lubię spać, kiedy świeci mi w okno latarnia. Aha… Przepaliły się też dwie żarówki, jedna u Mareczka w pokoju, a druga w kuchni.

– No, widzę, że to zadania w sam raz dla mężczyzny! – zaśmiałem się. – A ponieważ podobno mieszka z tobą już jeden, więc nie ma powodu, żebym się do was fatygował.

– Jak możesz!? – oburzyła się. – Dobrze wiesz, że Mareczek nie ma drygu do takich rzeczy!

No tak. Oczywiście, Mareczek nie ma drygu. Nie mieściło mi się w głowie, że można być tak zaślepionym jak moja żona.

– Tutaj nie trzeba żadnego drygu – wyjaśniłem spokojnie. – Ja też jestem księgowym, nie hydraulikiem, elektrykiem czy monterem rolet. Ale potrafię zrobić takie rzeczy, jak każdy prawdziwy mężczyzna. I najwyższy czas, żeby on też się ich nauczył. Ale skoro uważasz, że to go przerasta, znajdź sobie innego prawdziwego mężczyznę, który ci będzie pomagał! – I odłożyłem słuchawkę.

Trochę sobie potem wyrzucałem, że może byłem za ostry dla żony. Wiedziałem przecież, że panicznie boi się porażenia przez prąd, dlatego w życiu nie wymieniła żarówki i nawet wtyczkę do kontaktu wkłada przez gumową rękawicę. Ze wszystkimi naprawami pewnie poradziłbym sobie w godzinę. Uznałem jednak, że wtedy nic się nie zmieni. A przecież żona musiała w końcu zrozumieć, że nasz syn musi się wreszcie usamodzielnić.

Kochany synek zrobi, lecz tylko koło siebie

Miesiąc później usłyszałem wieczorem cichutkie pukanie do drzwi. Kiedy otworzyłem, zobaczyłem zmęczoną twarz Zosi.

– Ratuj! – rzuciła błagalnie.

Okazało się, że w naszym domu nie świeci już prawie żadna żarówka, popsuła się kuchnia elektryczna, rolety zacięły się na dobre w połowie, a dopływ wody do kranu w łazience trzeba było po prostu zakręcić. Mareczek odkręcał zawór tylko w trakcie swoich kąpieli. Żarówki wymienił tylko we własnym pokoju, bo jakoś nigdy nie miał czasu tego zrobić w innych miejscach. Pralka była nieczynna i nasz syn brał od matki pieniądze na pranie swoich ubrań. O matce nawet nie pomyślał. Czarę goryczy przelało to, że Mareczek w związku z awarią kuchni elektrycznej zaczął zamawiać jedzenie na wynos, za które musiała, oczywiście, płacić moja żona.

– Heniu, pomóż mi! – łkała.

– Jeśli chcesz, żebym wrócił do domu i dalej robił za tego darmozjada, to zapomnij o tym!

– Chcesz, żebym się tak dalej męczyła?! – spytała z płaczem.

– Nie. Przeprowadź się tutaj.

W pierwszej chwili Zosia nawet nie chciała o tym słyszeć. A ponieważ nie ustępowałem, nie miała wyjścia i w końcu uległa. Następnego dnia, gdy nasz syn siedział w tej swojej fundacji, przewieźliśmy większość jej rzeczy do mnie. Dodatkowo wyłączyłem Zosi komórkę, żeby nie miała pokusy jej odebrać, gdy nasz syn zadzwoni. Bo że zadzwoni błyskawicznie, byłem pewien. Nie minęła czwarta, a zaterkotał mój telefon.

– Tato, mama uciekła z domu! – usłyszałem w słuchawce spanikowany głos syna.

– Spokojnie, jest u mnie.

– Ale... – zająknął się i zamilkł na chwilę, jakby się zastanawiał, czy powinien coś powiedzieć, czy nie, a potem dokończył: – Bo zaraz przyjedzie ten pan z restauracji z moim obiadem, a ja nie mam w ogóle pieniędzy!

Westchnąłem. Jakież to żałosne! Jak ja syna wychowałem?

– Więc zejdź na dół do bankomatu i je wyjmij – powiedziałem spokojnie. – Przecież jakieś grosze ci w tej fundacji płacą. A jak za mało, to znajdź sobie wreszcie jakąś porządną robotę.

– No wie tata co?! Tata nigdy nie doceniał tego, ile dobrego ja robię dla naszej planety...

– Wystarczająco już zrobiłeś. Teraz zrób coś dla siebie – powiedziałem. – Mama nie wróci. Zostajemy tutaj. A ty, Mareczku, naucz się wreszcie żyć sam.

Czytaj także:
„Zniszczyłam życie człowiekowi, bo nie sprzedał mi chleba. Dziś bardzo żałuję, ale już tego nie naprawię”
„Matka mnie odtrąciła. Wybrała kochanka, który pił i podnosił na nią rękę. Nie mam z nią kontaktu od 9 lat”
„Mąż wymyślił, że założyli z kolegami tajne stowarzyszenie. Ja, głupia, wierzyłam mu... A on mnie zdradzał w najlepsze”

Redakcja poleca

REKLAMA