Nikt jednak nie zastanawia się, co czują dzieci takich późnych rodziców. Ja już wiem. Syn się mnie wstydzi.
Pół godziny temu zadzwoniła do mnie córka z pytaniem, czy wiem o tym, że Marek pobił się z Natanielem. Obaj mają podbite oczy, Natanielowi trzeba było założyć cztery szwy na łuk brwiowy a Marek ma wybite palce w prawej ręce.
– Możesz odebrać Marka ze szpitala, bo chyba nie będzie chciał, abyśmy go podwieźli do domu – stwierdziła Joanna.
– Pobili się? – nie mieściło mi się to w głowie. – Dlaczego? Przecież kumplują się od dzieciństwa!
– Marek sam ci wszystko opowie, mnie w to nie mieszaj – odcięła się moja córka, więc wyczułem, że sprawa nie jest przyjemna. Najwyraźniej czekało mnie ciężkie popołudnie... Najchętniej zwaliłbym obowiązek pojechania po Marka na Ewę, ale akurat wyjechała służbowo i zostałem sam na posterunku.
Zebrałem się więc w sobie i 20 minut później zaparkowałem pod izbą przyjęć.
– Chciałbym porozmawiać z lekarzem w sprawie Marka Piekarskiego. Czy to pewne, że to tylko wybicie palców, czy może złamanie? Było robione prześwietlenie? – zasypałem babkę w rejestracji gradem pytań.
– A pan ma upoważnienie od rodziców chłopca, żeby zobaczyć wyniki badań? Jest pan jego dziadkiem? – zapytała mnie oschle. – Bo my dalszej rodzinie karty pacjenta nie wydajemy bez pozwolenia opiekunów prawnych.
Jestem już uodporniony na takie słowa. Także na to zdumienie, które potem maluje się na twarzy mojego rozmówcy, kiedy wyjaśniam krótko.
– Jestem ojcem Marka! Tak, mam 71 jeden lat i ten chudy czternastolatek jest moim synem. I wiem także, że mógłbym być jego dziadkiem, bo w końcu mam także wnuka w jego wieku. To Nataniel. Ten, z którym pobił się dzisiaj Marek.
Nie mówię nigdy, że Marek był „wpadką”, bo za bardzo go kocham, aby tak go nazywać. Jednak prawdą jest, że w wieku 56 lat najmniej spodziewałem się tego, że zostanę jeszcze kiedyś ojcem.
Wszystko zaczęło się zupełnie niewinnie. Kumpel zaciągnął mnie do nowego klubu, tak żeby się trochę rozerwać wieczorem. Początkowo się opierałem, bo chociaż uwielbiam tańczyć, to towarzystwo dzieciaków w wieku mojej dwudziestoparoletniej córki średnio mi odpowiada. A przecież do takich klubów przychodzą jeszcze młodsze dzieciaki! Czasami to aż strach odezwać się tam do jakiejś dziewczyny, bo makijaż sugeruje przekroczoną dwudziestkę, a tak naprawdę ona jeszcze nawet nie ma dowodu osobistego!
W każdym razie do tej pory z reguły rezygnowałem z chodzenia do klubów, ale teraz Kacper mnie zapewnił, że ten jest dla ludzi powyżej trzydziestki, a właścicielem jest jego znajomy i zarządził, że na bramce trzeba pokazać dowód tożsamości z datą urodzenia.
– Smarkacze się nie przecisną, a w klubie jest naprawdę świetna atmosfera – stwierdził.
Dałem się więc namówić i nie żałowałem, bo faktycznie towarzystwo było od dawna pełnoletnie, a z głośników leciała fajna muzyka, żadne tam nowoczesne łubu-du, tylko same dawne przeboje. Człowiek mógł postawić drinka poznanej kobiecie bez obawy, że zaraz go zakują w kajdanki za rozpijanie nieletnich.
Tam właśnie poznałem Ewę. Miała 36 lat i była szefową marketingu w firmie kosmetycznej. Szczuplutka, zadbana, na pierwszy rzut oka dałbym jej nie więcej lat, niż miała moja córka, czyli 28.
Ale Ewa była o niebo dojrzalsza od Joanny. Gadało się nam wspaniale. No i tańczyła świetnie, co mnie bardzo w niej ujęło. Współczesne kobiety nie dają się w tańcu prowadzić. Chcą, podobnie jak w życiu, rządzić swoim partnerem, a z Ewą czasami miałem wrażenie, jakbym tańczył ze swoją Julią.
Brakowało mi bardzo mojej żony, chociaż minęło już osiem lat od jej śmierci, to nadal za nią tęskniłem jak szalony.
Na tańcu podobieństwa między Julią a Ewą się kończyły. Pierwsza była blondynką, druga drobną szatynką o stanowczym głosie. Młodszą ode mnie o dwadzieścia lat!
Poznając Ewę miałem 56 lat i uważałem, że życie mam już za sobą, a przynajmniej pewne przyjemności. Seks na przykład. Między bajki wkładałem opowieści facetów w moim wieku, jakie to mają branie i jak potrafią zadowolić kobietę. Wiem dobrze, że to tylko takie męskie gadanie. Jak to mówią, krowa, która dużo ryczy....
Co ja sobie myślałem?
Nie obiecywałem sobie więc wiele tamtego wieczoru, ot taniec i miłą rozmowę. Byłem pewny, że Ewa będzie wolała towarzystwo kogoś w swoim wieku, a tymczasem ona jednak wybrała mnie. To ona zaproponowała tamtego wieczora, abyśmy poszli jeszcze do niej na drinka, a potem, no cóż, na drinku się nie skończyło.
Byłem szczęśliwy jak norka, kiedy kochaliśmy się przez pół nocy, ale uważałem, że to jednorazowa historia. Taki kaprys młodszej ode mnie o tyle lat dziewczyny. A jednak potem zaczęliśmy się spotykać...
Ewa od początku wiedziała, że jestem wdowcem i mam córkę młodszą od niej zaledwie o osiem lat. Za to Joanna nic nie wiedziała o Ewie, bo nie uznałem za stosowne się jej zwierzać. Po co? Byłem pewny, że historia z Ewą to jedna z tych w stylu "trafiło się ślepej kurze ziarno". Zaczęła się nagle i równie szybko mogła się skończyć. Po co więc angażować w mój chwilowy związek całą rodzinę i, co tu dużo mówić, narażać się prawdopodobnie na zdumienie i docinki.
Tymczasem mijały tygodnie, ja czułem się świetnie przy Ewie, a i ona przy mnie najwyraźniej także, skoro nie zamierzała ze mną zrywać. Wyglądało więc na to, że wszystko jest w porządku i mile spędzamy sobie razem czas. Jednak pewnego wieczoru, kiedy otworzyliśmy butelkę wina, moja ukochana, zwykle raczej śmieszka, popadła w melancholijny nastrój i stwierdziła, że niczego tak nie pragnie na świecie, jak dziecka.
Życie do tej pory jej się nie ułożyło tak, jak chciała. W ciągu kilkunastu ostatnich lat rozpadły jej się dwa poważne związki, w tym jeden to było małżeństwo. Z żadnym z partnerów nie doczekała się dziecka, a zegar biologiczny tykał. Uznała w pewnym momencie, że widocznie tak miało być, że nie będzie jej dane zostać matką i pozornie się z tym pogodziła. Realizowała się w inny sposób, działając na przykład w fundacji na rzecz wiosek dziecięcych. Ale czasami dochodził jednak do głosu jej instynkt macierzyński i się rozklejała. Tak jak tamtego wieczoru.
Płakała, że widocznie nie byłaby dobrą matką, ja ją zapewniałem usilnie, że wręcz przeciwnie i tak się w tym zapędziłem, że kiedy pochlipując zapytała mnie znienacka, czy chciałbym zostać ojcem jej dziecka, odparłem, że dlaczego nie?
Nie brałem tego na poważnie, bo chociaż wieczór skończył się w łóżku, a Ewa poprosiła, żebym tym razem nie zakładał prezerwatywy, to sądziłem, że i tak od razu za pierwszym razem nic z tego nie będzie. A jednak było! Co więcej, sam nie wiem, które z nas było bardziej przerażone, gdy na teście pojawiły się dwie kreski zwiastujące ciążę – Ewa czy ja?
Ona nie pamiętała już emocji, które nią kierowały tamtego wieczoru i była przerażona późnym macierzyństwem ze starszym od siebie o 20 lat facetem tak bardzo, że nie pozostało mi nic innego, jak utwierdzić ją w przekonaniu, że świetnie sobie da radę, a ja jej we wszystkim pomogę.
Aborcja nie wchodziła w grę, bo w gruncie rzeczy wiedziałem, że Ewa pragnie tego dziecka najbardziej na świecie. Ale czy ja go chciałem? Trudne pytanie. I tak, i nie. Z jednej strony miałem przebłyski takiej dumy, że mi się udało i zostanę ojcem. A z drugiej świadomość, że kiedy mój potomek się urodzi, będę miał 57 lat. I ta druga myśl zwalała mnie z nóg.
Strasznie także bałem się przyznać mojej córce, że będzie miała rodzeństwo. Zabierałem się do tego i zabierałem, nie potrafiąc znaleźć słów, aż w końcu doszło do absurdalnej sytuacji.
– Będzie dzidziuś! – wpadła pewnego dnia do mnie Joanna, w jakieś dwa tygodnie po tym, jak dowiedzieliśmy się z Ewą, że zostaniemy rodzicami.
– A ty skąd wiesz? – wypaliłem zdumiony, bo przecież jeszcze się z moją ukochaną nawet nie znały.
– No, jak to skąd? Test wyszedł pozytywnie! – odparła.
– I nie martwi cię to, że zostaniesz starszą siostrą? – zapytałem zachwycony, kompletnie zakręcony i pogrążony w swoich sprawach.
– Jaką znowu siostrą? Będę mamą! – wykrzyknęła na to Asia, patrząc na mnie jak na wariata, a potem nagle zamilkła.
– Tato, czy ty chcesz mi coś powiedzieć? – zapytała ostrożnie.
Ano, chciałem.
Jak się można było spodziewać, moja córka najpierw wpadła w histerię. Nazwała mnie niewyżytym satyrem i krzyczała, że nie chce, aby jej dzidziuś kiedykolwiek miał do czynienia z takim dziadkiem, bo co ona mu niby ma powiedzieć? Że ma wujka w swoim wieku?
Potem, kiedy już się wypłakała, a ja jej podawałem chusteczki, zapytała, czy jestem szczęśliwy. Pomyślała ostatnio, że muszę kogoś mieć, bo chodzę taki odmieniony i ożywiony. A przecież po śmierci mamy tak bardzo przyklapłem. Więc ona się nawet cieszyła, że wreszcie znowu jestem szczęśliwy, ale po co mi to dziecko? No i w takim razie, ile lat musi mieć moja wybranka. A jeśli jest od niej młodsza, to ona po prostu tego nie zniesie!
Tutaj na szczęście mogłem jej odpowiedzieć, że Ewa jest starsza, chociaż może niewiele, ale jednak. Natomiast w życiu bym się nie przyznał, że ciąża jest właściwie efektem wpadki, albo raczej brawury, więc poszedłem w zaparte, że była upragniona i przemyślana.
– Chcieliśmy z Ewą w ten sposób przypieczętować nasz związek – oświadczyłem z powagą.
Córka mi wybaczyła, chociaż nadal miała mnóstwo obaw, jak się właściwie będzie czuł jej brat lub siostra, mając siostrzeńca w swoim wieku.
– Ja temu dzieciakowi już współczuję! – westchnęła.
Ewie na szczęście jednak tego nie powiedziała. Obie moje dziewczyny w rezultacie bardzo się zaprzyjaźniły i cieszyły się, kiedy się okazało, że na świat przyjdzie dwóch chłopców. Marek i Nataniel.
Ja od początku byłem przygotowany na to, że wszyscy będą sądzili, z jestem dziadkiem ich obu. Nie powiem, żeby to nie bolało, kiedy po raz setny słyszałem jak o Marku ludzie mówią „pana wnuczek”, ale z czasem nauczyłem się nawet nie prostować, że syn. Chyba że musiałem, jak teraz w szpitalu.
Rejestratorka oczywiście się zdziwiła, po czym pokazała mi drzwi, za którymi urzęduje lekarz. Palce istotnie okazały się tylko wybite i zostały już nastawione. Pozostało jeszcze tylko pytanie, o co chłopcy się pobili.
Kiedyś zdarzały im się bójki, to prawda. Ale to były tylko takie niewinne potyczki o zabawki i raczej z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć, że naprawdę się lubili. Spędzali ze sobą mnóstwo czasu, często jeździli razem na wakacje i byli brani za rodzeństwo. Żaden z nich wtedy nie prostował, że jeden jest wujkiem, a drugi siostrzeńcem.
Oczywiście, kiedy byli bardzo mali, nie zdawali sobie sprawy z koligacji rodzinnych. Potem dopiero trzeba było im tłumaczyć, kto jest czyim ojcem i dziadkiem. Ale i wówczas nie było to dla nich jakimś większym problemem. W każdym razie najczęściej większą sensację robili z tego obcy ludzie i Marek z Natanielem szybko odkryli, że jeśli chcą kogoś zszokować, to powinni opowiedzieć swoją rodzinną historię.
Wydawało mi się więc naiwnie, że wszystko jest w porządku. Niestety nadszedł trudny czas dojrzewania i naturalnej rywalizacji. Mój syn i wnuk chodzili wprawdzie do różnych szkół, ale Marek często bywał u Nataniela i spotykał się z jego towarzystwem. Nie miałem pojęcia, że poprosił Nataniela, aby mu nie robił obciachu tak starym ojcem i obaj utrzymywali, że jestem ich dziadkiem, tylko mieszkam ze swoją drugą córką, Ewą, matką Marka, bo jego ojciec nie żyje.
Historia ta spełniała swoją rolę wspaniale, a chłopcy trzymali sztamę. Niestety, obaj czternastolatkowie pewnego dnia zadurzyli się w tej samej dziewczynie i ruszyli do walki o jej względy. Kiedy nastolatka wybrała mojego syna, wnuk się wściekł i wbrew wcześniejszej umowie przy wszystkich wygadał, że Marek tak naprawdę jest jego wujkiem, bo spłodził go dziadek. Towarzystwo oczywiście natychmiast wyśmiało Marka, jak to nastolatki. A ten upokorzony rzucił się na Nataniela z pięściami i obaj się pobili.
Kiedy dowiedziałem się, jaka była przyczyna bójki chłopców, zrobiło mi się przykro. Nie sądziłem, że kiedykolwiek do tego dojdzie, że mój syn będzie się mnie wstydził. A przecież powinienem był to przewidzieć. Na co ja w sumie liczyłem? Przekroczyłem siedemdziesiątkę i nawet jeśli nie wyglądam na swoje lata, to jednak nie mogę się równać z o dwadzieścia lat młodszymi ode mnie ojcami kolegów Marka. Nie mogę się równać także ze swoim własnym zięciem, który ma syna w wieku mojego.
Gdy jeszcze chłopcy byli mali, to jakoś dawałem radę. Grałem z nimi w piłkę, jeździłem na rowerze i na nartach. Dzisiaj jeszcze na rowerze jakoś pojadę, ale na nartach? Wykluczone, przez moje kolana!
Aż do dzisiaj nie zdawałem sobie z tego sprawy, jak bardzo mój syn jest przez to pokrzywdzony, że ma takiego ojca, jak ja. To znaczy niby o tym wiedziałem, ale spychałem ten problem do podświadomości. Nie chciałem o tym myśleć.
Po tej bójce zobaczyłem wszystko w całej ostrości. W dodatku Marek wykrzyczał mi, że od dawna ma mi za złe, że na wstępie dostał w mojej osobie dziadka a nie ojca. Że brakowało mi luzu i szaleństwa, i on się zawsze mnie wstydził. Jeszcze w podstawówce poprosił mamę, aby tylko ona chodziła do szkoły na wywiadówki, żebym mu nie robił obciachu. I często rezygnował z mojego towarzystwa. A więc wtedy, kiedy ja byłem dumny, że mam tak zaradnego syna, on tymczasem unikał chodzenia ze mną, bo się mnie wstydził!
Zabolało mnie to wszystko, co usłyszałem od Marka, ale... przecież mój syn ma wiele racji. Gdyby wtedy, czternaście lat temu, ktokolwiek mnie zapytał, czy chcę mieć dziecko, to bym go wyśmiał! I zaprzeczył! Wiele razy myślałem o tym, że chętnie bym cofnął czas i poszedł inną drogą. Nie dlatego, że nie jestem zadowolony z syna. Bo kocham i jego, i moją żonę Ewę. Ale czasami sobie myślę, że jestem dla nich kulą u nogi. Syn się mnie wstydzi, a żona ma dopiero pięćdziesiąt lat i wiem, że chciałaby jeszcze gdzieś wyjść, potańczyć. Ale siedzi w domu ze względu na mnie, bo ja już na nic nie mam siły. Z drugiej strony, myślę sobie, że przecież nikt Ewy nie zmuszał do związku ze mną. Skoro więc wciąż jesteśmy razem, to widocznie ona tego chce.
Czytaj także:„W ramach świątecznych porządków wymiotłam też faceta. Całe nasze wspólne życie zmieściło się w 6 workach na śmieci”„W Święta pod choinką znalazłam nauczkę od życia. Ze złamanym serce usiądę do Wigilii, bo zaufałam facetowi”„Bożonarodzeniowy jarmark puścił mnie z torbami. Wpadłam w pułapkę, przez którą w Wigilię chyba będę gryzła sianko”