„Stroniłam od wakacyjnych romansów, szukałam poważnego związku. Tylko raz dałam ponieść się chwili i... nie żałuję”

zakochana para na wakacjach fot. Adobe Stock, Patryk Kosmider
„Stwierdziłam: a co mi tam! Zasady zasadami, ale czasem trzeba dać się ponieść chwili. Było tu i teraz. Chciałam iść za głosem serca, które niemal wyrywało mi się z piersi, tak mocno biło. Bez słowa zrobiłam krok w jego stronę i pocałowałam go. Pierwsza. Po chwili już wiedziałam, czemu mówi się, że Włosi całują najlepiej na świecie…”.
/ 22.11.2022 09:15
zakochana para na wakacjach fot. Adobe Stock, Patryk Kosmider

Zawsze bardzo sceptycznie podchodziłam do letnich romansów. Wiadomo, czas wolny, relaks, słońce, wyjazdy, poznawanie nowych miejsc i ludzi, oderwanie się od codziennych kłopotów, wakacyjna atmosfera, nawet jak pada… To wszystko sprzyja flirtom, rozluźnieniu obyczajów i małej dyspensie od zasad, taka prawda. Latem odpuszczam dietom i różnym innym restrykcjom, żeby lepiej się bawić i wypoczywać. Czy miałam coś przeciwko urlopowym romansom? A co mnie do tego? Nie mój cyrk, nie moje małpy.

Osobiście jednak nie poddawałam się trendowi, że skoro jest lato, to muszę kogoś poznać i poderwać, by mieć ładne wakacyjne zdjęcia i namiętne wspomnienia. W ogóle nie podobała mi się ta sezonowość randkowania. Trzeba znaleźć sobie kogoś nowego i świeżego na wiosnę, no bo jak wszystko budzi się do życia, to uczucia też. Potem na lato kogoś gorącego. Na jesień jakiegoś misia, by pić z nim herbatkę z miodem. A na święta? Broń Boże nie możesz być sama, musisz mieć u boku jakiegoś gwiazdorka, bo co to za święta bez pary, gdy każda ciotka będzie ci wytykać, że jeszcze nie masz męża i trojaczków. Odechciewało się szukać kogokolwiek, no naprawdę…

Wprost zakochałam się w Grecji

Ja już dwa lata byłam sama. Ostatni związek skończył się niemal ślubem, i to „niemal” oraz przykre rozstanie sprawiły, że postanowiłam odpocząć od… miłości. Chciałam skupić się na sobie. Poznać siebie na nowo, sprawdzić, kim po tych kilku ostatnich latach jestem. I tak czas zleciał.

Oczywiście rodzina i znajomi nie przyjęli do wiadomości mojego bezterminowego urlopu od randek i co rusz próbowali mnie z kimś zeswatać. Bo przecież „taka dziewczyna jak ty nie powinna być sama”. Taka, czyli jaka? – pytałam. Świetna, zabawna, bystra, ładna – słyszałam. Do tego z dobrą pracą i własnym mieszkaniem. No tak, aż dziw, że kolejka chętnych się nie ustawiała pod drzwiami. Pustki, a jeden, co się niby deklarował, ostatecznie zmienił zdanie. Może byłam zbyt wybredna? A może miałam jakieś wady ukryte? W każdym razie nie miałam ochoty na budowanie nowego związku. A już na pewno nie kręciły mnie randki w ciemno.

Chciałam, żeby trafiło mnie jak gromem z jasnego nieba. Spojrzę, porozmawiam i od razu będę wiedziała, że to ten, bez cienia wątpliwości i długiego sprawdzania. Podobno rzadko się zdarza takie olśnienie, ale się zdarza. Czekałam na pojawienie się miłosnego strzału, a w międzyczasie byłam dla siebie dobra. Dlatego pojechałam na Kos. Grecja od lat znajdowała się wysoko na liście moich marzeń do spełnienia i w końcu udało mi się zgrać urlop, fundusze i dobrą ofertę.

Doleciałam i z miejsca się zakochałam. Tyle że właśnie w miejscu. Morze, skały, plaże, na których można zbierać śliczne kamyki. Obłędne jedzenie, tak pyszne, że przestaje cię interesować, czy wpisuje się w dietę, czy nie. Śpiewny język miejscowych, życzliwość w ich oczach, szczerość w uśmiechu. Już po godzinie wiedziałam, że będę chciała tu wrócić.

Na kolację wybrałam się do małej tawerny. Celowo nie wykupiłam posiłków w hotelu. Hotelowe żarcie było wszędzie, nie musiałam nawet wsiadać do samolotu, by go spróbować. A ja pragnęłam poczuć smak Grecji, autentyczny smak. Wzięłam pierwszy kęs i przeżyłam kolejne oczarowanie. Boże, właśnie spróbowałam nieba…

– Przepraszam, czy to miejsce jest wolne? – spytał po angielsku właściciel tawerny.

Nie zrozumiałam. Jak to: wolne, skoro ja siedzę przy stoliku? Chodziło mu o drugie krzesło. Zajmowałam stolik sama, reszta była zajęta, a przy wejściu stało kilka osób, czekających na wolne miejsce.

– Ktoś może usiąść razem z panią?

– No… Tak…

Nie wypadało odmówić, choć szczerze mówiąc, nie bardzo podobała mi się idea jedzenia kolacji z kimś nieznajomym. Jedzenie było dla mnie dość intymną czynnością.

Bardzo dobrze nam się rozmawiało

I co teraz? Mam zagadać do tej osoby? Udawać, że jej tu nie ma? Chwalić posiłek? Mówić o widokach? Kiepska byłam w takich gadkach, na dokładkę po angielsku.

– Dobry wieczór. Dziękuję, że pozwoliłaś mi się dosiąść. Jeszcze chwila i umarłbym z głodu…

Zastygłam z półotwartymi ustami. Naprzeciwko usiadł facet, który spokojnie mógłby zarabiać na życie jako model. Kasztanowe włosy w uroczym nieładzie, ciemne oczy uśmiechały się przyjaźnie, lekki zarost na twarzy, wysportowana sylwetka, normalnie jakieś bóstwo…

– Jestem Paolo, przyjechałem z Włoch, a ty? – zagadnął.

Zamrugałam powiekami, zamknęłam buzię, przełknęłam ślinę.

Daria, jestem z Polski… – bąknęłam, przełamując skrępowanie.

Dalej było już łatwiej. Rozmawialiśmy, gdy Paolo czekał na swoje jedzenie, potem także. On nie miał problemów z niezobowiązującą pogawędką o wszystkim i niczym, więc nie groziło nam niezręczne milczenie.

– Daria, napijesz się jeszcze wina? A może masz ochotę na coś innego? Jestem ci to winny, skoro wprosiłem się na kolację – zażartował.

Zawahałam się.

Dobrze nam się rozmawiało, Paolo był otwarty, miał poczucie humoru, emanował życzliwością i męskim urokiem.

– Hej, nie daj się prosić.

Wypiliśmy po kieliszku wina i wybraliśmy się na spacer. Uparł się, że mnie odprowadzi pod hotel. Zgodziłam się, bo nie czułam w tym chęci podrywu obliczonego na jednorazowy numerek, i miałam rację. Paolo po prostu mnie odprowadził, podziękował za miły wieczór i życzył mi udanego pobytu. Ot, taka sympatyczna atrakcja, oryginalny przerywnik między plażowaniem a zwiedzaniem. Przerywnik, bo nie sądziłam, byśmy się jeszcze zobaczyli.

Toteż miło się zdziwiłam, gdy następnego dnia na plaży ktoś mnie zawołał, miękko przeciągając „a”:

– Daaaria!

Rozejrzałam się, mrużąc oczy. O, Paolo. Pomachałam mu. Podszedł bliżej. Uśmiechnęłam się na dzień dobry.

– Ciao. Jadłaś już obiad? Masz ochotę na towarzystwo? Nie lubię jeść sam.

Spędziliśmy kolejne godziny razem, jedząc, spacerując i pływając. Coraz swobodniej nam się rozmawiało, zahaczaliśmy o bardziej prywatne sprawy, ale nadal nie wyczuwałam w tym parcia na podryw. Ot, dwójka osób, które przyjechały samotnie na wakacje i miały ochotę pobyć ze sobą na przyjacielskiej stopie.

Przestaliśmy udawać, że chodzi tylko o przyjaźń

No dobrze, przyznaję, może trochę flirtowaliśmy, w czym pomagały wakacyjny nastrój i nieodparty urok Paola, ale niezobowiązująco. W ryzach trzymał mnie fakt, że niebawem się rozjedziemy do swoich krajów, oddalonych od siebie o jakieś dwa tysiące kilometrów. 

Trzeci raz już się umówiliśmy. Mieliśmy popłynąć promem, odwiedzić inną wyspę. Jaką? Się zobaczy. Taki spontan. I wtedy wyczułam zmianę. Nie wiedziałam, o co chodzi, ale Paolo nie tryskał już tak dobrym humorem jak wczoraj i przedwczoraj. W końcu zapytałam, o co chodzi, czy ma jakiś kłopot, czy mogłabym pomóc… Pokręcił głową.

– Nie przejmuj się mną.

Wycieczka się udała, choć Paolo pozostawał nieco wycofany. Kiedy odprowadzał mnie pod hotel wieczorem, nie byłabym sobą, gdybym nie zapytała, czy naprawdę nie mogę w żaden sposób pomóc.

– Nie, Daria, naprawdę nie możesz…

Popatrzyłam na niego bez słowa. Moja matka mówi, że tego mojego spojrzenia nawet święty by nie wytrzymał i wyznałby wszelkie swoje grzeszki.

– No, co mam ci powiedzieć? Znam sytuację. Wiem, że za parę dni ty wracasz do Polski, a ja do siebie.

– No i co z tego?

– No to, że bardzo mi się podobasz. Ale tak bardzo bardzo.

Zatkało mnie. Przecież… Przecież nie wykonał żadnego gestu, słowem się nie zająknął…

– Nie dziw się tak. Na uczucia nic nie poradzę. Wiem, że pewnie więcej się nie zobaczymy, ale… chyba się w tobie zakochałem.

Stałam naprzeciwko przystojnego, sympatycznego Włocha, który pod greckim niebem, na tle zachodzącego słońca, wyznawał mi uczucia… I stwierdziłam: a co mi tam! Zasady zasadami, ale czasem trzeba dać się ponieść chwili. Było tu i teraz. Chciałam iść za głosem serca, które niemal wyrywało mi się z piersi, tak mocno biło. Bez słowa zrobiłam krok w jego stronę i pocałowałam go. Pierwsza. Po chwili już wiedziałam, czemu mówi się, że Włosi całują najlepiej na świecie…

Nie wylądowaliśmy tego dnia w hotelowej pościeli. Poszliśmy na plażę i siedzieliśmy niemal do rana, szepcząc, całując się, pieszcząc, żartując i flirtując na całego. Zdrzemnęłam się ledwie trzy godziny i za chwilę widzieliśmy się na śniadaniu. Spędziliśmy razem resztę urlopu, nie udając już, że chcemy być tylko znajomymi. Nadal mnóstwo rozmawialiśmy, ale też całowaliśmy się, a nocami kochaliśmy tak, jakby jutra miało nie być.

W końcu jednak musiałam wrócić do domu i pożegnać mojego pięknego Włocha. Jasne, współczesny świat oferuje mnóstwo sposobów na podtrzymanie kontaktu, ale spójrzmy prawdzie w oczy: miłość jest piekielnie trudna na taką odległość. Dlatego starałam się niczego nie żałować i skrupulatnie gromadziłam jak najwięcej wspomnień. Naprawdę nie liczyłam na kontynuację naszego wakacyjnego romansu…

Dla mnie zmienił całe życie

A miesiąc później dostałam zaproszenie na Sycylię.

Na Sycylię? Zwariowałeś? Nie mam już urlopu! – zaśmiałam się do słuchawki, miło ujęta naleganiem Paola na spotkanie.

– A jeśli ja mam? I jeśli przylecę do Polski? Pokażesz mi swoje miasto?

Zaskoczył mnie tym pytaniem, ale potwierdziłam. Sądziłam, że to kwestia jakiejś dalszej przyszłości, tymczasem już następnego dnia odebrałam telefon i z wrażenia oplułam się kawą.

– Daria! Jestem na lotnisku w Warszawie. Jak mam do ciebie dojechać?

Przyleciał! Choć pogoda była pod psem, a mojemu rodzinnemu Rzeszowowi daleko było do atrakcji i urody Sycylii. Ale Paolo nie przyjechał podziwiać miasta. Przyjechał do mnie i dla mnie.

– Nie mogę bez ciebie wytrzymać, nie daję rady! – wyznał bez skrępowania, gdy już przede mną stanął.

– Nie wierzę – krygowałam się – że nie znajdzie się na Sycylii jakaś…

– Daria, chcę tylko ciebie – przerwał mi. – Żadnej innej. Nie mogę przestać o tobie myśleć. Chcę być z tobą.

– Niby jak? – westchnęłam. – Ty tam, na Sycylii, ja tu…

Znajdziemy rozwiązanie, jeśli tylko powiesz, że też tego pragniesz.

– Bardzo… – przytuliłam się do niego.

Oczywiście, że mi go brakowało, że za nim tęskniłam. Rozmowy przez telefon, pisanie do siebie w różnych aplikacjach, nawet rozmowy na kamerkach… To wszystko było niewystarczające. Za mało, za słabo. Gdy się zakochasz, chcesz dotykać, a nie tylko patrzeć. A ja się zakochałam na zabój w facecie, z którym spędziłam raptem pięć dni. Miałam ten mój piorun, ten grom z jasnego nieba. Tyle że dotyczył Włocha, który mieszkał pół Europy dalej. To komplikowało sprawę. Okazało się, że tylko w moich oczach.

Paolo po kilku dniach wrócił do domu, zaś trzy tygodnie później zadzwonił i powiedział, żebym zrobiła mu trochę miejsca w szafie, bo znów wylądował w Polsce, ale tym razem ma ciut więcej bagażu. I już nie wraca. To ci dopiero była niespodzianka! Nie mogłam uwierzyć w to, co mówił. Że wynajął domek po rodzicach przez agencję turystyczną, więc z głodu nie umrze, podczas szukania pracy tutaj, bo chce być ze mną na poważnie, na stałe, na zawsze.

Miałam uwierzyć? Serio? Zdecydował się po kilku spędzonych razem dniach, kilku szalonych nocach i ciągnących się godzinami rozmowach online? A jednak. Paolo podjął decyzję i nie zamierzał się z niej wycofać. Zatrudnił się jako nauczyciel w szkole językowej, gdzie radzi sobie całkiem nieźle. Zaczął się uczyć polskiego, by w przyszłości zostać tłumaczem. Miał plany, zarówno takie na jutro, jak i te dalekosiężne, a ja w podziwie patrzyłam, jak realizuje je krok po kroku i coraz bardziej zadomawia się w Polsce.

Na następne wakacje pojechaliśmy już razem. Wybraliśmy się oczywiście na Sycylię, żebym mogła zobaczyć okolice, gdzie Paolo się wychował, i poznać jego rodzinę. Skoczyliśmy też na Kos, by odwiedzić miejsce, w którym wszystko się zaczęło.

– Wtedy bałem się powiedzieć ci, co czuję. Teraz się nie boję – Paolo ścisnął moją dłoń, gdy spacerowaliśmy wieczorem po plaży. – Kocham cię i chciałbym, żebyś została moją żoną. Co ty na to?

Moja wakacyjna miłość okazała się tą na całe życie. Widać wszystko może się zdarzyć, gdy czasem nagniesz swoje zasady i dasz się ponieść chwili…

Czytaj także:
„W szkole byłam szarą myszką, która wzdychała do gorącego przystojniaka. Po latach odkryłam, że i on widział we mnie kochankę”
„Nie chciałem pomagać tej babie na drodze, władowała się w kłopoty z własnej głupoty! Szybko pożałowałem swojej wrogości”
„Chciałem wyrwać dawną sympatię, a ona wzięła mnie za natrętnego stalkera. Nie rozumiem, co te baby mają w głowach”

Redakcja poleca

REKLAMA