„Nie miałam nadziei na dziecko, więc podjęłam radykalne kroki. Ten dzień wywrócił nasze życie do góry nogami”

smutna para z testem ciążowym fot. Adobe Stock, auremar
„Marysia okazała się wspaniałą córeczką, a ludzie często zauważali podobieństwo między nami, nie mając pojęcia, że nie jesteśmy jej biologicznymi rodzicami. I wtedy wydarzył się kolejny niesamowity zwrot akcji”.
/ 19.06.2024 16:00
smutna para z testem ciążowym fot. Adobe Stock, auremar

Znowu test ciążowy pokazał jedną kreskę, a mnie po prostu pękło serce. Zalałam się łzami. Nasze marzenie o dziecku wciąż pozostawało niespełnione! A przecież od sakramentalnego „tak” minęły już cztery lata, z czego od dwóch świadomie staraliśmy się o potomka. I nic, kompletna pustka.

– Czemu pozostałym to wychodzi tak bez problemu? – zagadywałam Janka. – Czy jest coś ze mną nie w porządku? Mam wątpliwości, że kiedykolwiek zostanę matką.

Skarbie, to raczej nic groźnego – ukochany objął mnie ramieniem i pogładził po czuprynie. – Ale sądzę, że dobrze byłoby skonsultować się ze specjalistą. W razie konieczności ja również się zbadam – zadeklarował.

Lekarz ginekolog, do którego się udałam po paru dniach, wykonał niezbędne analizy, a ja już siedem dni później miałam możliwość poznać ich rezultaty.

W końcu poszłam na omówienie wyników

– Mam wieści, dobre i niedobre – odezwał się sympatyczny lekarz.

– Może pan zacząć od tych gorszych – powiedziałam, zaciskając dłonie na podłokietnikach fotela.

– Powód, dla którego nie zachodzi pani w ciążę, jest dla mnie zagadką. Wyniki badań wyglądają w porządku, mieszczą się w granicach normy.

– No to jakie są te lepsze wieści? – zapytałam z odrobiną nadziei w głosie.

– Właściwie to takie same – na twarzy doktora pojawił się uśmiech. – Cieszy się pani dobrym zdrowiem. Istnieje szansa, że nigdy nie będzie pani miała potomstwa, ale równie dobrze może pani zajść w ciążę, kiedy najmniej się pani tego spodziewa. Tego nie da się przewidzieć.

Wyniki lekarskie nie dodały mi otuchy. Na domiar złego, po paru dobach Janusz odebrał swoje rezultaty badań.

– Tu jest napisane, że jestem w pełni sprawny – wymamrotał, przeglądając kartki. – Oraz że nie mają pojęcia, czemu nie możesz zajść w ciążę.

Ponownie zalałam się łzami

– Kim są ci medycy?! Jak to możliwe, że tego nie wiedzą? Mam już tego wszystkiego powyżej uszu!

Mężczyzna objął mnie ramieniem i próbował pocieszyć:

– Wiesz co, nigdy nie poruszaliśmy tematu adopcji. Jakie jest twoje zdanie na ten temat? – zapytał.

– Adopcja? No jak to jakie! – wykrztusiłam, ocierając łzy. – Pragnę urodzić nasze własne maleństwo! Ale jeśli nie jest to możliwe… To ewentualnie… być może…? Sama nie wiem. Muszę to przemyśleć.

– Ja również to rozważę, skarbie.

Z biegiem czasu zaczęliśmy oswajać się z losem. Od tamtego momentu temat adopcji pojawiał się w naszych rozmowach coraz częściej, chociaż nie ukrywam, że gdzieś w głębi duszy ciągle miałam nadzieję na to, że w końcu uda mi się doczekać własnego dziecka.

Niestety, tak się nie stało. Z czasem nasz zapał do współżycia znacznie osłabł, mąż czuł, że jest traktowany jedynie jako narzędzie do zapłodnienia, a dla mnie seks stał się wyłącznie sposobem na zajście w ciążę.

W końcu dotarło do mnie, że nadszedł czas na podjęcie konkretnych kroków. Pewnego dnia zgłosiliśmy się do ośrodka zajmującego się adopcją.

– Pójdziemy tam tylko zobaczyć, jak to wszystko funkcjonuje – powtarzaliśmy sobie nawzajem przed wizytą.

Pani z ośrodka adopcyjnego wcale nie rozwiała naszych obaw, wręcz przeciwnie. Szczerze mówiła, że więź pomiędzy przysposabiającymi a przysposabianymi nie zawsze rodzi się od razu i że niektóre maluchy mogły przejść w życiu naprawdę ciężkie chwile.

Doradziła wizytę w domu dziecka

– Są tam dzieci w różnym wieku, z przeróżnych środowisk. Musicie sami zobaczyć, czy dacie radę się z tym zmierzyć.

Razem odczuwaliśmy lekki niepokój w związku z perspektywą przyglądania się dzieciom, zwłaszcza że nie mieliśmy stuprocentowej pewności co do adopcji. W końcu doszliśmy do wniosku, że niczego nie tracimy. Zrezygnowaliśmy już z prób powiększenia rodziny w naturalny sposób i powoli akceptowaliśmy sytuację, w której się znaleźliśmy. Ja natomiast starałam się w ogóle o tym nie rozmyślać...

Podczas wizyty w domu dziecka towarzyszył nam smutek i poczucie beznadziei. Krępowaliśmy się spacerować po podwórku, przyglądając się bawiącym maluchom. Obawialiśmy się, że możemy mimo woli wzbudzić w jakimś dziecku płonne nadzieje.

Widać było gołym okiem, że lwia część podopiecznych rozpaczliwie marzy o nowej rodzinie. Maluchy prześcigały się w zabieganiu o nasze względy, każde chciało się pokazać z jak najlepszej strony.

– Popatrz w tamtą stronę – Janusz skinął głową.

W rogu sali, na uboczu, z dala od gromadki maluchów, przycupnęła urocza blondyneczka, mocno przytulając maskotkę. Wyglądała na nie więcej niż 4 lata. Niespodziewanie uniosła główkę i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Moje serce przeszył dziwny, kłujący ból.

– Janusz… czy to możliwe, że to nasze dziecko? – zapytałam, kurczowo zaciskając dłoń na ręce męża.

Kiedy ją zobaczyliśmy, od razu skradła nasze serca i poczuliśmy, że należy do naszej familii. Przez dłuższy czas nie potrafiliśmy zapomnieć o tej przygnębionej, opuszczonej dziewczynce. Po tygodniu zdecydowaliśmy się pojechać ponownie do ośrodka opiekuńczego.

Dowiedzieliśmy się, że malutka nazywa się Marysia, a jej mama zginęła w tragicznych okolicznościach. Nigdy nie poznała swojego taty, a dziadkowie nie mieli możliwości, by się nią zaopiekować. Została zupełnie sama na tym świecie, więc jak stwierdziła opiekunka z placówki, nic dziwnego, że była taka małomówna i stroniła od innych.

Po dwóch tygodniach dostaliśmy zgodę na krótkie spotkanie z Marysią. Totalnie nas oczarowała. Od tego momentu w każdy weekend przyjeżdżaliśmy ją odwiedzać.

Choć początkowo mieliśmy mieszane uczucia, łapałam się na tym, że zastanawiałam się nad aranżacją pokoju dla naszej córeczki — gdzie ustawimy jej łóżko i w jakim odcieniu pomalujemy ściany. Pewnego razu, podczas zakupów w galerii handlowej, Janusz chwycił z wieszaka śliczną sukienkę w kropki, przeznaczoną dla dziewczynki.

Marysia wyglądałaby w niej przecudnie – rzucił do mnie, uśmiechając się ciepło. – Co powiesz na to, żebyśmy ją dla niej wzięli? – Właśnie wtedy podjęłam ostateczną decyzję.

Droga do adopcji była wyboista

Wykorzystywaliśmy każdą okazję, by odwiedzać naszą przyszłą córeczkę. Aż wreszcie nadszedł ten upragniony dzień, kiedy mogliśmy zabrać ją do naszego domu. Marysia od pierwszej chwili wpasowała się w naszą rodzinę, jakby zawsze była jej częścią.

To było takie naturalne. Wkrótce znajomi, a nawet przypadkowi ludzie, których spotykaliśmy na ulicy, zaczęli nam mówić, że mała jest do nas niesamowicie podobna. Nasze dotychczasowe życie nabrało nowego sensu, stało się dokładnie takie, o jakim zawsze śniliśmy...

Aż w końcu zdarzyło się coś niezwykłego. Tamtego poranka kiepsko się czułam. Akurat teściową mieliśmy u siebie, bo miała zająć się małą, kiedy ja będę w pracy.

– Raczej nigdzie się nie wybieram – rzuciłam w jej stronę. – Wygląda na to, że coś mi zaszkodziło. Wybacz, mamuś, że musiałaś się tu fatygować. Zostanę dziś w domu.

Mama mojego męża przyjrzała mi się dokładnie, po czym niespodziewanie się roześmiała.

– Aniu, spodziewasz się dziecka!

– Słucham? – zaskoczona informacją, całkiem zapomniałam o nudnościach. – O czym mama mówi?!

Przekonaj się na własne oczy. – odpowiedziała.

Zszokowana popędziłam do toalety i faktycznie użyłam testu ciążowego, jedynego, który mi pozostał po wielokrotnych, trwających miesiącami staraniach. Rezultat okazał się być dodatni!

– Nie do wiary! – zawołałam. Marysia wpadła do łazienki.

– Mamo, co jest? Dlaczego szlochasz? – spytała, przytulając się do mnie.

– To łzy radości, skarbie. Będziesz miała rodzeństwo — albo brata, albo siostrę!

Ania, 33 lata

Czytaj także:
„Gdyby żona zobaczyła, co wyprawiam na emeryturze, przecierałaby oczy ze zdziwienia. A wszystko przez sąsiadkę"
„Chciałam zostać mechanikiem, ale matka miała na mnie inny plan. Wcisnęła mnie w garsonkę i posłała na wyścig szczurów”
„Miałam pod ręką przyjaciela, a uganiałam się za przystojnym mięśniakiem. Gdyby nie Paweł, nigdy nie przejrzałabym na oczy”
 

Redakcja poleca

REKLAMA