„Spokojny wieczór zamienił się w prawdziwy koszmar. Największemu wrogowi nie życzę takiego strachu”

przestraszona kobieta fot. Getty Images, Olga Rolenko
„Koszmar, po prostu koszmar. Dawno nie czułam takiego strachu. W głowie powtarzałam sobie, że to przecież maleństwo, które samo trzęsie się ze strachu bardziej niż ja, ale wcale mnie to nie uspokajało. Musiałam coś z tym zrobić, jakoś się tego pozbyć. Przez chwilę nawet rozważałam ucieczkę”.
/ 24.11.2024 13:15
przestraszona kobieta fot. Getty Images, Olga Rolenko

Niepotrzebnie się wystraszyłam. Jak sobie teraz o tym myślę, to brzmi to całkiem komicznie. Co więcej, potrafię już żartować z tej sytuacji, choć wtedy było mi naprawdę nie do śmiechu. Miałam właśnie zostać sama na pierwsze dwa dni w świeżo wynajętym mieszkaniu. Myślałam, że spotkam się z książką i odpocznę. Zamiast tego, przeżyłam prawdziwe chwile grozy.

Nasza oaza spokoju

„Nasze cztery kąty” – tak pocieszam się, kiedy znowu wpadam na rozrzucone dziecięce kozaki w wąskim korytarzu. Nasz domek, który skończyliśmy urządzać dwa lata temu, to niewielka przestrzeń – tylko 80 metrów. Gdy porównać go z sąsiednimi budynkami, wygląda jak miniaturka. Ale nasza czwórka – dzieci, ja i mąż – nie wyobrażamy sobie lepszego miejsca.

Nareszcie nie słyszymy kroków sąsiadów z góry, spaliny nie wpadają przez okna, a wokół mamy własny skrawek zieleni. Za płotem rozciąga się wspaniały, bujny las sosnowy. Mieszka nam się świetnie, choć do centrum trzeba kawał drogi jechać, po zakupy jeździmy do sklepu w pobliskiej miejscowości, a maluchy musimy codziennie zawozić autem do przedszkola.

Nigdy wcześniej nie nocowałam sama w naszym niewielkim domku, który jest dla mnie wyjątkowym miejscem. W końcu nadarzyła się taka okazja. Dla moich dzieci – Adelki i Witusia – też był to specjalny moment, bo pierwszy raz mieli zostać na noc z tatą beze mnie. Zamierzali wyskoczyć na weekend do dziadków, którzy mieszkają w miejscowości położonej 50 kilometrów od nas. Kiedy zjedliśmy kolację, załadowaliśmy wszystkie torby do auta, dzieci zajęły swoje miejsca w fotelikach i wymieniłam z mężem buziaka na do widzenia. Gdy odjeżdżali, maluchy wesoło wymachiwały do mnie rączkami przez szyby.

Odpuściłam sobie tę wycieczkę ze względu na stertę dokumentów do ogarnięcia. Początek roku zawsze oznacza dla mojej firmy prawdziwy nawał roboty. W ostatnim czasie każdą sobotę i niedzielę przesiedziałam przy laptopie. Co gorsza, okazało się, że nie przysługuje mi żadna dodatkowa wypłata za nadprogramowe godziny.

Zasłużyłam na mały odpoczynek

Kiedy samochód męża zniknął mi z oczu, zatrzasnęłam bramkę i ruszyłam w stronę domu. Mechanicznie powstawiałam buciory dzieciaków do szafki, przekręciłam oba zamki w drzwiach i wypuściłam powietrze z ulgą. Nareszcie! Całkiem sama! Mieszkanie należy tylko do mnie! I to przez cały weekend!

Po zakończeniu pracy postanowiłam zrobić sobie relaksujący wieczór z filmem o miłości i domowymi zabiegami pielęgnacyjnymi. Zanim zasiadłam do laptopa, uchyliłam trochę okno, żeby wpuścić świeże powietrze do pokoju. Sprawdziłam papiery i rozpoczęłam wykonywanie obowiązków służbowych. Kompletna cisza w domu sprawiła, że zadania szły mi bardzo sprawnie. Po wszystkim wykonałam telefon do męża.

– Jak Wam idzie? Wszystko ok?

– Dojechaliśmy bezpiecznie, więc się nie martw. Skup się na sobie i porządnie odpocznij  usłyszałam w słuchawce.

Dopiero po zakończeniu wideokonferencji i wyłączeniu laptopa dotarło do mnie, jak bardzo jestem tu sama. Nagle moja głowa zaczęła podsuwać mi różne przerażające scenariusze. Na dodatek zerwał się mocny wiatr, a drzwi od pokoju nagle same się zamknęły.

Podczas pracy nie rejestrowałam tego, co się wokół mnie dzieje. Teraz jednak rozglądałam się nerwowo po pomieszczeniu. Planowałam włączyć coś do oglądania, gdy usłyszałam niepokojące odgłosy dobiegające z sypialni. „Rany, nie zamknęłam przecież okna!” – przemknęło mi przez myśl. Pewnie to wicher coś zrzucił.

Byłam kompletnie przerażona

Przekroczyłam próg i zapaliłam lampę. Wszystko wydawało się być w porządku na pierwszy rzut oka. Ruszyłam w stronę okna z zamiarem jego zamknięcia, kiedy nagle coś czarnego przykuło moją uwagę – znajdowało się wysoko w rogu pod sufitem. Wystraszyłam się tak bardzo, że odskoczyłam od okna z krzykiem. Chryste, co to może być?!

Strach mnie ogarniał na myśl o ponownym spojrzeniu w tamtą stronę, ale musiałam się przekonać, czy nie mam zwyczajnie przywidzeń. Gdy znalazłam się tuż obok, nie miałam już wątpliwości  to była jakaś żywa istota. Na pewno nie był to żaden owad czy pająk, bo miał znacznie większe rozmiary. Przypominał raczej ptaka. W pewnej chwili stworzenie rozpostarło skrzydła i zaczęło walczyć z zasłoną.

– To nietoperz! – zawołałam.

Matko jedyna, kto by się spodziewał nietoperza w zimie?! Przecież to chyba ich czas na sen zimowy, nie? Trudno powiedzieć... W panice wybiegłam z pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Zdawałam sobie jednak sprawę, że to tylko tymczasowe wyjście z sytuacji i trzeba będzie coś z tym zrobić. No bo przecież nie mogę go uśmiercić – to nie jest zwykły owad do zabicia! Musiałam wymyślić sposób, żeby się go pozbyć, ale kompletnie nie wiedziałam jak się do tego zabrać.

Musiałam w końcu wrócić do sypialni, choć wcale nie miałam na to ochoty. No bo gdzie indziej miałabym spać – przecież nie zmieszczę się na małej kanapie w pokoju dzieciaków. Pochodziłam po wszystkich kątach, szukając czegoś odpowiedniego, aż w końcu wpadłam na pomysł użycia miotły. Pomyślałam sobie, że spróbuję nakierować tego nietoperza w stronę uchylonego okna, żeby sam znalazł drogę na zewnątrz.

Na ratunek sobie i jemu

Z bronią w ręku wkroczyłam do pokoju, krok za krokiem podchodząc do nieproszonego gościa. Cała się trzęsłam, a pot spływał mi po dłoniach. Nigdy nie przepadałam za takimi małymi stworzeniami, które się tak szybko poruszają. Obrzydlistwo! Gdy już stałam przy nietoperzu uczepionego zasłony, nagle usłyszałam jego przeraźliwe piśnięcie. Wystraszyłam się tak bardzo, że wrzasnęłam i wybiegłam czym prędzej na korytarz, zatrzaskując drzwi za sobą.

– Matko święta, co się właśnie stało? – wydyszałam przestraszona, opierając plecy o ścianę.

Koszmar, po prostu koszmar. Dawno nie czułam takiego strachu. W głowie powtarzałam sobie, że to przecież maleństwo, które samo trzęsie się ze strachu bardziej niż ja, ale wcale mnie to nie uspokajało. Musiałam coś z tym zrobić, jakoś się tego pozbyć. Przez chwilę nawet rozważałam ucieczkę –może przenocuję na kanapie w pokoju dziennym albo przytulę się do pluszaków w pokoju dziecięcym? Wszystko wydawało się lepsze niż zostanie sam na sam z tym straszydłem. Ostatecznie jednak wzięłam się w garść i postanowiłam, że nie pozwolę, żeby ten mały intruz mną rządził.

Wreszcie przedostałam się do pokoju sypialnego. Rozwarłam okno na oścież i delikatnie potrząsnęłam firanką. Stworzenie ponownie zaczęło się denerwować, ale teraz czułam się znacznie pewniej. Za pomocą szczotki starałam się nakierować go do otwartego okna. Dopiero po upływie ponad godziny nietoperz wreszcie wyfrunął na zewnątrz. Od razu zatrzasnęłam okno i opadłam na posłanie, próbując złapać równy oddech i opanować emocje.

– Żegnaj, mały nietoperku. Nie pokazuj się tu już – wyszeptałam roztrzęsionym głosem.

To było niesamowite przeżycie – zostałam sam na sam z nietoperzem! Ktoś z zewnątrz pewnie uśmiałby się ze mnie do łez. W końcu ten mały stwór nie był groźnym drapieżnikiem! Ale szczerze mówiąc, nikomu nie życzę takiego spotkania. Miałam ochotę od razu opowiedzieć wszystko mężowi przez telefon, ale czułam się tak wykończona, że zrezygnowałam z tego pomysłu. Ruszyłam do łazienki, żeby się umyć i założyć piżamę, ale po drodze do pokoju dopadła mnie niepokojąca myśl – a co jeśli w domu czai się więcej takich skrzydlatych gości?

Nie zapomnę tego wieczoru

Przerażała mnie myśl – a co jeśli nie jest sam?! Wiedziałam oczywiście, że to tylko mój strach płata mi figle. Logika podpowiadała, że musiał być tylko jeden. Jednak ta niepokojąca wizja nie chciała dać mi spokoju. Postanowiłam zajrzeć do pokoju sypialnego i dokładnie go przeszukać. Z ulgą stwierdziłam, że nikogo tam nie ma.

Położyłam się w pościeli i delektowałam się samotnością nie otwierając oczu, podczas gdy za oknem wiatr bawił się koronami drzew – raz mocniej, raz słabiej. W głowie wciąż kołatała mi ta sama natrętna obawa, że gdzieś w moim pokoju czai się jakieś stworzenie, które tylko czeka, by wczepić się w moje włosy. Czułam, jak krew krąży mi szybciej w całym ciele. Sen nie chciał nadejść. Całą noc przewracałam się niespokojnie na łóżku, szukając wygodnej pozycji. Dopiero pierwsze promienie wschodzącego słońca przyniosły mi upragniony odpoczynek.

Dźwięk dzwoniącego telefonu wyrwał mnie ze snu. Odebrałam, będąc jeszcze na wpół śpiąca.

– Cześć, skarbie, tęskniłaś za nami w nocy? Za moment idziemy z dzieciakami na zjazdy... Co u ciebie słychać? Udało ci się złapać trochę snu?

– No wiesz... nie nazwałabym tego odpoczynkiem, ale jakoś dałam radę... Przetrwałam.

Agata, 36 lat

Czytaj także:
„Miłość mojego życia kazała mi wybierać: albo on, albo mój najlepszy przyjaciel. Byłabym głupia, gdybym zdecydowała inaczej”
„Wspólny urlop miał naprawić nasz związek. Przez to, co się stało, okazał się gwoździem do trumny”
„Nie czułam nic do swojego męża, a codzienność była dla mnie udręką. Dopiero na emeryturze zebrałam się na odwagę”

Redakcja poleca

REKLAMA