„Śmiali się, że jestem wyposzczona, bo czekam z figlowaniem do ślubu. Nie jestem towarem, który można zużyć i wyrzucić”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena
„Przykro było słuchać, że kolejnym osobom wali się życie osobiste i wiara w miłość. Co gorsza, czasem naprawdę z błahych powodów, które nie powinni rozdzielić dwojga kochających się ludzi. Może się nie kochali tak naprawdę?”.
/ 23.02.2023 12:30
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena

– Słyszałaś? Jolka z analiz ślub bierze – Agnieszka, moja koleżanka z pokoju, przyniosła stos dokumentów i rzuciła na biurko wraz z najnowszą plotką.

– To wspaniale, tylko gratulować – odparłam. Bo to chyba dobra wiadomość, kiedy ludzie się kochają i pobierają.

– Taa… gratulować… Już na zwolnienie poszła. Ciążowe. Daję im rok, góra półtora, i będzie rozwód.

Westchnęłam. To już taka dobra wiadomość nie była. Coraz więcej par wokół mnie się rozwodziło. Przykro było słuchać, że kolejnym osobom wali się życie osobiste i wiara w miłość. Co gorsza, czasem naprawdę z błahych powodów, które nie powinni rozdzielić dwojga kochających się ludzi. Może się nie kochali tak naprawdę?

Może się pośpieszyli ze ślubem?

– Tylko wy z Robertem trwacie przy sobie jak dwie skały – Aga pokręciła głową z niedowierzaniem. – Powinniście sprzedawać swój sekret, zarobilibyście miliony.

Robert… Pomyślałam ciepło o mężu, z którym wybierałam się dziś po pracy na kolację. Byliśmy razem już blisko piętnaście lat i ciągle było nam siebie mało, co nie znaczy, że nie mieliśmy po drodze problemów czy kryzysów. Tajemnica naszego szczęścia? Nie zdradzałam jej na prawo i lewo, bo była z gatunku zasadniczych i intymnych zarazem. I niestety, łatwych do wykpienia i obśmiania. Wiem z doświadczenia.

Tuż po maturze całą klasą spotkaliśmy się na pożegnalnej imprezie. Polało się trochę alkoholu, było miło i wesoło, póki nie zaczęły się żarty na temat seksu i tego, kto ma to za sobą i „jak było”. W końcu zapytali i mnie, a ja się zawahałam. To wystarczyło. Od razu wydano wyrok, że jestem nudną kujonką, na którą nikt się nie skusił, albo zagorzałą cnotką, która nikomu nie daje, bo chroni swój skarb niewieści, nie wiedzieć dla kogo, bo to przecież nie mydło, nie wymydli się.

Takie teksty tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że traktowanie seksu jak sportu nie jest dla mnie. Nie miałam ochoty wskakiwać do łóżka z byle kim, tylko dlatego, że taka jest moda i presja, by do matury mieć rzecz z głowy. Jakby to był jakiś balast do zrzucenia albo test do zaliczenia. Zresztą ja faktycznie skupiałam się na nauce i nawet nie miałam chłopaka.

To nie jest towarzystwo dla mnie

Porządnie się wtedy zirytowałam komentarzami ludzi z mojej klasy i ostro się odcięłam, pytając, jak by się czuli, gdybym ja z kolei nazwała ich łatwymi, puszczalskimi, płytkimi albo pustymi. Spuścili z tonu, ale nie żałowałam, że więcej nie będziemy się spotykać. Wiedziałam, że nie daliby mi zapomnieć o tym… defekcie.

Tak, mój „wstydliwy” sekret polegał na tym, że z seksem chciałam poczekać na noc poślubną. Chciałam, by miłość fizyczna dopełniła miłość duchową. Marzyłam, by mój pierwszy raz był z kimś, kto będzie mnie kochał i szanował. Bym mogła potem wspominać to doświadczenie z sentymentem i wzruszeniem, a nie z zażenowaniem i ulgą, że nie było drugiego razu. Może byłam naiwna, staroświecka, zbyt przywiązana do swoich wartości i żądałam za wiele.

Na pewno mój pogląd na sprawy seksu nie był popularny wśród rówieśników. Również na studiach. Niedobrze mi się robiło, gdy słuchałam, kto kogo, kto z kim, gdzie, kiedy i ile razy. Starałam się tych dyskutantów omijać szerokim łukiem. Nadal czekałam na kogoś, kto mnie ujmie, zrozumie, doceni, ale się nie pojawiał. Nie oznaczało to, że machnęłam ręką na swoje poglądy. Nie. Wolałam poczekać. Mimo wszystko.

Kiedy skończyłam studia i nadal nie znalazłam nikogo, z kim chciałabym się umawiać dłużej niż na kilka spotkań, zaczęłam się martwić. Nie o to, że nie spotkam miłości swojego życia, ale o to, że coś jest ze mną nie tak. Może ci kpiarze mieli rację? Może była głupia i niedzisiejsza, czekając na księcia z bajki? Koleżanki z roku brały śluby, zwykle po pozytywnie zdanym teście ciążowym, choć ten jeden akurat wolałyby oblać…

A ja nawet nie wiedziałam, jak to jest, gdy obok leży nagi mężczyzna. Rumieniłam się na samą myśl. W pewnej chwili się wystraszyłam, że nawet gdyby mi się trafi ów wyczekiwany, ucieknę. Że owszem, inni zbyt lekko traktują sprawy seksu, ale ja z kolei przesadziłam z postem i już nie dam rady odważyć się na taką intymność.

Przegapiłam właściwy moment i zostało mi tylko życie w celibacie. Chyba nabawiłam się swego rodzaju fobii, bo kiedy ktoś zaczynał się wokół mnie kręcić, odtrącałam go, zanim temat seksu w ogóle się pojawił.

Na szczęście byciem singielką zaczynało się robić modne, więc nie musiałam się tłumaczyć z braku faceta u boku. Rodzice chcieli wnuków, ale na pytanie, czy mam brać kandydata na tatusia z łapanki, ciężko wzdychali i mówili, że mogłabym choć trochę obniżyć wymagania, bo w końcu zostanę starą panną.
Trudno. Dla poprawy nastroju postanowiłam zapisać się na kurs tańca, choć martwiłam się, że i tu brak partnera będzie problemem.

– Spokojnie, zapisują się też panowie bez partnerek. Fakt, że jest ich mniej niż pań, ale poradzimy sobie – pocieszyła mnie miła pani przyjmująca zapisy.

Na pierwszych zajęciach połączono mnie w parę z Robertem. Był niewiele starszy ode mnie, ale od razu zrobiłam się podejrzliwa, bo był też zbyt przystojny. Czemu przyszedł tu sam, bez dziewczyny? Na dokładkę całkiem nieźle tańczył i prowadził. Dzięki niemu pierwsze zajęcia okazały się czystą przyjemnością. A po nich uparł się, że odprowadzi mnie do domu. Chciał porozmawiać i lepiej się poznać.

Głupia, po co mu to mówiłam…

– W tańcu jak w życiu i związku, ważne, by do siebie pasować, by się rozumieć, ufać sobie…

– I nie masz kogoś takiego? – zdziwiłam się. – Dlatego zapisałeś się sam?

– Myślałem, że mam, planowaliśmy być tu razem, ale zaszalała. Tłumaczyła się chwilą słabości, alkoholem, atmosferą… Nie przekonała mnie. Ja umiem odmawiać…

– Co pewnie musisz robić często – zażartowałam. – Pewnie ustawia się do ciebie kolejka chętnych.

– Wolałbym jedną, ale wierną. Te chętne bywają za szybkie, za natrętne, czuję się jak towar na straganie…

– A ja uchodzę za dziwadło, bo wciąż z tym czekam – wyrwało mi się.
Zalałam się rumieńcem. Idiotka! Zaraz go spłoszę i stracę partnera do tańca. A może nie zrozumiał…?

Zrozumiał i spojrzał na mnie z podziwem.

– Serio? To niezwykłe.

Zmieszana, wzruszyłam ramionami.

– Niezwykłe – powtórzył.

Szybko stwierdziliśmy, że pasujemy do siebie nie tylko w tańcu i że czujemy do siebie coś więcej niż sympatię. Treningi, wspólne wypady do kina, na coś dobrego do jedzenia… Mogliśmy godzinami rozmawiać. A ja zaczęłam myśleć, że to na Roberta czekałam tyle czasu i że było warto. Uwielbialiśmy się też całować i przytulać. Ale z całą resztą Robert wolał się nie spieszyć.

– To nie znaczy, że cię nie pragnę, ale nie musimy się spieszyć. Uwielbiam skupiać się na tym, co masz tutaj… – dotknął mojej głowy. – I tutaj – wskazał na moje serce.

Czekaliśmy zatem, poznając się coraz lepiej, kochając coraz bardziej i nabierając coraz większej pewności. Kiedy po pół roku znajomości Robert poprosił mnie o rękę, zgodziłam się bez wahania. Wiedziałam, jaki jest, znałam go jak nikogo innego.

Nie skupialiśmy się na biciu rekordów w łóżku, lecz na tym, jakimi jesteśmy ludźmi i czy „na zawsze” znaczy dla nas to samo. A skoro tyle czekałam, mogłam wytrzymać do nocy poślubnej, mając w perspektywie całe wspólne życie na zgłębienie i smakowanie naszej fizycznej miłości. Parę miesięcy to żadne wyrzeczenie.

Mówiąc sobie „tak” przed ołtarzem, czuliśmy, że naprawdę w to wierzymy, że nie złamiemy przysięgi, cokolwiek by się działo, że będziemy o sobie walczyć i się starać ze wszystkich sił.

Mając dwadzieścia dziewięć lat, kochałam się po raz pierwszy. Z moim mężem, któremu przysięgałam przed ołtarzem, tak jak to sobie wymarzyłam przed laty. Według wielu pewnie strasznie późno i bardzo nierozsądnie, bo należy rozpoznać temat, przetestować kandydatów, by zyskać pewność, iż wybiera się najlepszego pod tym względem.

Pierwsze dziecko, drugie dziecko…

Ja jednak nie potrzebowałam porównania. Dla mnie inne względy były ważniejsze. Zresztą dwoje kochających się ludzi dopasuje się w łóżku jak w tańcu. Tu też istotne jest porozumienie, szczerość i zaufanie.

Od prawie piętnastu lat jesteśmy małżeństwem i nigdy nie ciągnęło nas do zdrady. Owszem, miewaliśmy kryzysy, większe i mniejsze. Początki wspólnego życia i mieszkania razem były trudne, bo musieliśmy się dotrzeć, dostosować jedno do drugiego, pójść na pewne kompromisy. Pierwsze dziecko, drugie dziecko…

Rodzicielstwo też wystawiało na próbę naszą cierpliwość. A jednak z każdej takiej próby potrafiliśmy wyjść silniejsi i kochać się jeszcze bardziej.

Nie odpowiem, czy to jest sposób na udane małżeństwo dla każdego. Na ten temat każdy musi odpowiedzieć sobie sam. W naszym przypadku się sprawdził w stu procentach!

Czytaj także:
„Cieszyłam się, że mój facet i moja mama tak się lubią. Byłam w szoku, gdy dotarło do mnie, że się w sobie zakochali”
„Urodziłam dzieci i mąż zapędził mnie do garów. Padałam na twarz ze zmęczenia, ale to umęczony tatuś zasługiwał na urlop”
„By wzbudzić zazdrość w narzeczonym, flirtowałam z przystojnym kolegą. Gdyby nie moja mama, do ślubu pewnie by nie doszło”

Redakcja poleca

REKLAMA