To miała być idealna majówka i zarazem pierwszy mój wyjazd od dwóch lat. Z różnych względów, głównie finansowych, nie mogłam pozwolić sobie na urlop. Teraz jednak sytuacja się zmieniła i postanowiłam uczcić to parodniowym wypadem w góry.
Była zauroczona tym miejscem
Marzyło mi się spokojne gospodarstwo agroturystyczne, gdzie złapię oddech w ciszy i otoczeniu przyrody. Liczyłam na ciepłą atmosferę i smaczne, domowe posiłki przyrządzane z lokalnych produktów. Tymczasem moje wyobrażenia kompletnie minęły się z rzeczywistością, ponieważ w miejscu, za które zapłaciłam, panował jeden wielki bajzel.
Było tam niemiłosiernie brudno. W pierwszej chwili miałam ochotę po prostu stamtąd wyjść i wrócić do domu, ale zbyt długo oszczędzałam, żeby teraz ot tak zrezygnować. Pomimo że chciało mi się płakać, doszłam do wniosku, że jakoś się przemęczę, aczkolwiek nie ma opcji, abym zostawiła to bez echa.
– Nie mam pomysłu, gdzie pojechać. Na pewno w góry, ale nic nie przychodzi mi do głowy – użalałam się siostrze, kiedy spotkałyśmy się któregoś dnia u niej na kawę.
Marta sięgnęła po telefon i pokazała mi parę zdjęć.
– Pamiętasz? Byliśmy tam z Arkiem rok temu i było naprawdę super – uśmiechnęła się promiennie i zachęciła do przeglądania fotek.
To, co na nich zobaczyłam, bardzo mi się spodobało. Widoki prezentowały się naprawdę atrakcyjnie.
– Tak, przypominam sobie, że chwaliliście to miejsce – przytaknęłam. – Myślisz, że warto?
– Och, zdecydowanie – odparła Marta z entuzjazmem. – Chętnie spędzilibyśmy tam majówkę, ale mamy inne plany.
– Mają jakąś stronę w necie? – dopytywałam.
– Jasne, zaraz podeślę ci link, to sobie na spokojnie pooglądasz.
Siostra pod niebiosa wychwalała właścicielkę gospodarstwa, panią Anię. Zapewniała, że kobieta jest niezwykle sympatyczna i – co najważniejsze – fantastycznie gotuje. Nie ukrywam, że był to istotny argument przemawiający za wyborem właśnie tego miejsca. Lubię dobrze zjeść, a gotowanie mnie relaksuje – niestety, w natłoku codziennych obowiązków mam na to strasznie mało czasu, nad czym mocno ubolewam.
Nie bez znaczenia było również to, że pod względem cenowym pobyt był przystępny dla mojego portfela. Postanowiłam zatem zaufać siostrze. Wysłałam maila z paroma pytaniami. Odpowiedzi przyszły szybko, co uznałam za pozytywny znak. Wpłaciłam zaliczkę i cieszyłam się, że wreszcie pojadę na urlop – krótki co prawda, ale nie miałam żadnych wątpliwości co do tego, że pozwoli mi on podładować baterie.
Czy ja pomyliłam adresy?
Pogoda sprawiła mi przyjemną niespodziankę. Jak wiadomo, z aurą na majówkę różnie w naszym kraju bywa, a tymczasem zapowiadało się kilka słonecznych dni. Jak na zamówienie! Jadąc w góry, miałam wyśmienity humor. W miarę prędko dotarłam na miejsce, a zachwycające krajobrazy jedynie utwierdziły mnie w przekonaniu, że to był wyśmienity pomysł. Zamierzałam wysłać siostrze wiadomość z podziękowaniami, ale uznałam, iż się wstrzymam i uczynię to już po rozpakowaniu bagaży.
Na pierwszy rzut oka gospodarstwo agroturystyczne wydawało się naprawdę w porządku – nic nie zapowiadało zbliżającej się wielkimi krokami katastrofy. Pani Ania, do której zadzwoniłam z trasy, czekała na tarasie. Okazała się sympatyczna i miła. Weszłam do środka i na „dzień dobry” poczułam brzydki zapach. Odruchowo wykrzywiłam twarz, co nie umknęło uwadze właścicielki.
– Wszystko w porządku? – zapytała.
– Oczywiście – skłamałam, gdyż miejsce wcale nie przypadło mi do gustu.
Pani Ania zaprowadziła mnie do mojego pokoju.
– Za pół godziny zapraszam na obiad.
– Dziękuję.
Rozejrzałam się – pomieszczenie było najzwyczajniej w świecie zaniedbane. Firanki pamiętały chyba czasy peerelu – w każdym razie dawno nie gościły w pralce. Na parapecie było pełno kurzu i uschniętych much, a nakrycie łóżka do złudzenia przypominało starą zasłonę okienną. Spojrzałam pod nogi i w tym momencie wszystko mi dosłownie opadło.
Podłoga nie była umyta i się kleiła. Pomijam już to, że pokój bez wątpienia nie był wietrzony, a czystość szyb również pozostawiała sporo do życzenia. Nie kryjąc obrzydzenia, otworzyłam okno. Czasami wydawało mi się, że u siebie w mieszkaniu mam bałagan, ale to było nic w porównaniu z tym syfem. Miałam dziką ochotę zejść na dół, zażądać zwrotu zaliczki, wsiąść do samochodu i wrócić do Warszawy.
Najbardziej wściekła byłam na Martę za polecenie tego badziewia. Jednakże z drugiej strony było mi szkoda zainwestowanych w ten wyjazd pieniędzy i doszłam do wniosku, że jakoś dam radę i tak sobie zorganizuję czas, żeby jak najmniej przebywać w tym budynku. Do łazienki bałam się wejść, ale cóż, musiałam. Była okropna, chociaż czyste ręczniki oraz wyczyszczoną umywalkę i sedes zaliczyłam na plus.
Majówka okazała się niewypałem
Obiad zjadłam w milczeniu. Owszem, był całkiem niezły, ale nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że talerze nie zostały porządnie wyszorowane. Na pytanie pani Ani, czy na pewno jest OK, odparłam wymijająco, że jestem zmęczona. Wytrzymałam zaledwie kilkanaście godzin – pomimo szczerych chęci nierobienia właścicielce przykrości. Wisienką na torcie okazało się jednak śniadanie, a konkretnie fakt, że cerata na stole lepiła się do dłoni.
Zdenerwowana wstałam od stołu.
– Coś się stało? – troskliwy ton głos pani Ani podniósł poziom mojej irytacji o parę stopni.
– Powiem dosadnie, tu jest syf – wycedziłam przez zęby, starając się nie podnosić głosu. – Czy pani w ogóle sprząta w tym miejscu? Trzeba mieć tupet, żeby brać za to od ludzi pieniądze.
– Wydawało mi się, że jest pani zadowolona… – wybełkotała zmieszana kobieta.
– Zadowolona? – żachnęłam się. – Pani chyba żartuje.
– A ja się tak bardzo starałam – w oczach pani Ani zalśniły łzy.
– Jakoś tego nie widać – pozostałam niewzruszona. – Nie mam pojęcia, co pani sobie myśli, ale ja chcę zwrotu części pieniędzy. No i rzecz jasna wystawię temu miejscu odpowiednią opinię w internecie.
W tym momencie reakcja właścicielki gospodarstwa mnie nie interesowała. Zostawiłam na stole niedokończone śniadanie i wyszłam. Zamierzałam udać się autem do najbliższego miasta i w czystej, porządnej restauracji zjeść poranny posiłek.
Wróciłam wieczorem, w o wiele lepszym humorze. Nastrój poprawiła mi całodzienna wycieczka pełna fajnych atrakcji. Ochłonęłam i byłam gotowa na rozmowę z panią Anią.
– Bardzo panią proszę, niech pani nie pisze źle w internecie o moim gospodarstwie – głos jej drżał, ale widać, że i u niej emocje się nieco uspokoiły.
– Dlaczego miałabym tego nie robić?
– To moje jedyne źródło dochodów, a odkąd mąż umarł kilka miesięcy temu, jest mi potwornie ciężko – wyznała.
– Rozumiem – odparłam – ale to nie zmienia faktu, że w takich warunkach nie podejmuje się gości.
– Samej trudno wszystko ogarnąć – westchnęła ciężko kobieta.
– Domyślam się, aczkolwiek co to za problem wynająć kogoś do sprzątania? Założę się, że w okolicy osób chętnych nie brakuje. Przykro mi, że ma pani kłopoty, ale nie da się przyciągać klientów takim syfem.
– Ma pani rację – wbiła wzrok w czubki swoich butów, było jej wstyd.
– W końcu znajdzie się ktoś, kto urządzi niezłą awanturę i co mu pani powie? Że tu jest wysprzątane?
Nic nie powiedziała. Trwałyśmy przez chwilę w ciszy, po czym oznajmiłam, że coś z tym trzeba zrobić.
– Nie jestem zadowolona i nie zapłacę pani takiej kwoty, jakiej pani żąda – zachowałam spokój.
– Zgoda – przytaknęła – tylko proszę nie pisać niepochlebnych rzeczy…
– Niech pani będzie spokojna, niczego nie napiszę – sapnęłam.
Do Warszawy wracałam zdegustowana i chyba bardziej zmęczona, niż przed przyjazdem do tego nieszczęsnego gospodarstwa. Nie wiem, jak pani Ani poradziła sobie z bałaganem, ale nikt za nią jej problemów nie rozwiąże. Tak czy siak, na przyszłość mam nauczkę, żeby polegać na sobie – za wszelakie polecenia podziękuję.
Ewelina, 32 lata
Czytaj także:
„Koleżanka męża to wyrachowana krętaczka. Wymyśliła, że mam kochanka, bo chciała wślizgnąć mu się do łóżka”
„Nie chciałem dać żonie satysfakcji, gdy odeszła do kochanka. Dziś jeżdżę Mercedesem, a ona płacze w maluchu”
„Byłam matką, żoną i kochanką, a teraz mam już naprawdę dość. Marzę o tym, by wszyscy dali mi święty spokój”