„Mój życiowy cel to zajmowanie się domem. Siostra patrzy na mnie z politowaniem, a nawet nie ma męża i dziecka”

Siostra uważa mnie za nudną kurę domową fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena
„Nie wyobrażałam sobie, że miałabym zostawić Krzyśka z dziećmi. Wprawdzie nie są to już maluchy, Ewunia właśnie poszła do trzeciej klasy, a Mariusz to w ogóle ma swoje towarzystwo w gimnazjum, ale w końcu dzieci to dzieci, zawsze potrzebują ręki matki. Krzysiek też nie należy do takich facetów, co to sami sobie upiorą czy uprasują”.
/ 24.03.2023 08:00
Siostra uważa mnie za nudną kurę domową fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena

Odkąd pamiętam, zawsze komuś czegoś zazdrościłam. Urody, pieniędzy, powodzenia… Najbardziej jednak zazdrościłam ludziom dalekich podróży.

„Bo i co ciekawego może się przytrafić w takim grajdołku, jak ten nasz” – myślałam.

Niestety – podróże nie były mi widać pisane. Może w dzisiejszych czasach trudno w to uwierzyć, ale najdalej wyjechałam do Czech, podczas szkolnej wycieczki. A potem tak się ułożyło: mąż, dzieci, budowa domu…

Na jeżdżenie nie było pieniędzy ani czasu

Jak człowiek miał te kilka dni wolnego, to wolał na działce posiedzieć, roboty trochę zaległej zrobić, a nie gdzieś szczęścia w dalekich krajach szukać, obcym ciężko zarobione grosze zostawiać. Tak sobie kombinowałam, choć muszę przyznać, że nawet w najbliższej rodzinie miałam przykład, że ludzie miewają różne dążenia. Tym przykładem była zawsze dla mnie starsza siostra. Patrycja nie wyszła za mąż, pracowała w gazecie jako fotograf. Wysyłali ją ciągle to tu, to tam. Nie miałyśmy ze sobą bliskich kontaktów, ot, tyle, co czasem pocztówkę z tych swoich wojaży przysłała, zawsze jednak stanowiła gdzieś tam dla mnie niedościgły wzór. Nie to, żebym chciała się z nią na życia zamienić, jak to mówią, ale kiedy miałam cięższe chwile w tym swoim kieracie codziennym, to chętnie uciekałam do niej myślami: „Patrycja nie musi znosić wiecznego narzekania starego na zimną zupę” – myślałam na przykład, gdy mąż kolejny raz mi coś przygadał.

„Siedzi sobie pewnie teraz na plaży i pstryka te swoje fotki”. To prawda, z jednej strony wiedziałam, że przecież życie siostry nie jest usłane różami. Nie raz i nie dwa skarżyła się na samotność w hotelowych pokojach. Z drugiej jednak strony dobrze mi było czasem wyobrażać sobie, że na jeden dzień się zamieniłyśmy i że to ja siedzę w ładnie urządzonej restauracji gdzieś na drugim końcu świata, a ona użera się z opiekunką albo bawi moje chore maluchy. Tak sobie marzyłam w tajemnicy przed innymi, nawet nie przeczuwając, że los naprawdę szykuje dla mnie niespodziankę! Pewnego dnia zadzwoniła Patrycja.

Była podekscytowana

– Nie będę długo owijała w bawełnę, kochana, bo, jak wiesz, wiecznie się spieszę – zaczęła nerwowo. – Powiem krótko, a potem daję ci czas do namysłu. Moje wydawnictwo poszukuje asystentki na krótki wyjazd na drugą półkulę. Chodzi o kogoś takiego jak ty, nie żadną tam laleczkę, co ledwie skończyła studia. Potrzebna jest kobieta doświadczona, matka i gospocha, bo będziemy realizować projekt na temat codziennego życia kobiet w różnych krajach. Tyle razy mi mówiłaś, że chętnie wyrwałabyś się na kilka tygodni z domu, że od razu pomyślałam o tobie. – Patrycja czuła, że z wrażenia zabrakło mi tchu, i kontynuowała – Musisz to ustalić z Krzyśkiem, wiem, ale myślę, że byłabyś głupia, gdybyś nie skorzystała z takiej szansy. W końcu to Ameryka! Na twoje miejsce znajdą się dziesiątki chętnych, ale taka okazja nie zdarza się codziennie, pamiętaj o tym! Czekam na wiadomość od ciebie do środy. No to pa!

– Pa – mruknęłam, ale Patrycja już się rozłączyła.

Ot i cała siostra. Proponuje mi, żebym przewróciła moje życie do góry nogami i… odkłada słuchawkę! Nie miałam pojęcia, co o tym myśleć. Z jednej strony nie wyobrażałam sobie, że miałabym zostawić Krzyśka z dziećmi. Wprawdzie nie są to już maluchy, Ewunia właśnie poszła do trzeciej klasy, a Mariusz to w ogóle ma swoje towarzystwo w gimnazjum i całe dnie nawet nie wiemy do końca, co robi, ale w końcu dzieci to dzieci, zawsze potrzebują ręki matki. Krzysiek też nie należy do takich facetów, co to sami sobie upiorą czy uprasują, beze mnie ten dom po dwóch tygodniach zamieni się w pobojowisko. Z drugiej strony – propozycja Patrycji wydawała mi się kusząca, nie powiem.

Tyle lat nie miałam urlopu...

Pewnie, wiązałoby się to też z ciężką pracą, ale jakoś jej się nie bałam. Od urodzenia Ewy siedziałam w domu, a przecież skończyłam studia, kiedyś marzyła mi się kariera i, co tu kryć, inne życie! Miałam zaprzepaścić taką szansę? Z ciężką głową czekałam na Krzyśka… Ale kiedy przedstawiłam mu sytuację, jego reakcja po prostu mnie zdumiała:

I ty się jeszcze zastanawiasz, kobieto?! – krzyknął na mnie. – A kiedy będziesz żyła, jak nie teraz? Dzieci odchowałaś, korzystaj z okazji. Patrycja ma rację, taka okazja więcej się nie trafi! A o nas się nie martw, przecież przez te kilka tygodni jakoś sobie poradzimy.

– Na pewno? – spojrzałam na niego podejrzliwie, bo nie takiej reakcji się spodziewałam.

„A może on kogoś ma?” – przeleciało mi nawet przez głowę, ale szybko odpędziłam tę myśl od siebie. Gdzie mój Krzyś i jakaś obca baba, przecież to niemożliwe! Zresztą – teraz miałam inne rzeczy w głowie. Musiałam zadzwonić do Patrycji i przekazać jej, że chętnie pojadę z nią do Ameryki. A co! Skoro nawet mój ślubny nie ma nic przeciwko temu, byłabym rzeczywiście głupia, nie korzystając z takiej okazji! Następne tygodnie upłynęły mi pod znakiem niekończących się przygotowań. A to trochę zakupów musiałam zrobić, a to formalności dopełnić – jednym słowem, dni wypełnione miałam do ostatniej minuty. Nie powiem jednak, sprawiało mi to przyjemność. W końcu poczułam, że zdobywam świat, a nie tylko trwam w nim. Nawet moje dzieci zauważyły, że się zmieniłam, odżyłam, zadbałam o nową fryzurę i makijaż.

Tylko żebyś czasem nie została w tych Stanach – powiedział mi pewnego dnia syn, przyglądając się krytycznie nowej, dość odważnej kurtce, którą kupiłam na wyjazd.

– No coś ty, to tylko praca. Wiesz przecież, jaka jest ciotka Patrycja, chwili nie da mi odsapnąć – powiedziałam, by go uspokoić, ale gdzieś tam w tyle głowy tliła mi się myśl: „Zostać na zawsze to nie, ale przedłużyć sobie wakacje od codzienności, czemu nie…”.

W końcu nastał dzień wylotu

Cała rodzina wzięła tego dnia wolne, by odprowadzić mnie na lotnisko. Były oczywiście łzy i zapewnienia, że będziemy do siebie pisać… Nie powiem, i mi zaszkliły się oczy, tak jakby dopiero na lotnisku dotarło do mnie, że przez najbliższych kilka tygodni nie zobaczę swoich bliskich. Szybko jednak pocieszyłam się, że przecież jadę zdobywać świat, że tyle czasu marzyłam o tym, by się wyrwać z domu! No i pojechałam… Rzeczywistość okazała się jednak znacznie mniej różowa, niż wyobrażałam sobie to w Polsce. Hotel, w którym zostaliśmy zakwaterowani, w żaden sposób nie przypominał apartamentowców, które widywałam na filmach. Była to po prostu zaadaptowana kamienica, i to na dodatek położona w nie najlepszej dzielnicy. Aby dostać się do centrum Nowego Jorku, musiałam prawie dwie godziny jechać metrem! Zresztą – nie miałam nawet za bardzo kiedy się tam wybrać. Reżyser projektu, przy którym współpracowałam z Patrycją, bez przerwy poganiał nas do pracy i przypominał o terminach i kosztach. Czy możecie sobie wyobrazić, że liczył nam każdego bajgla, którego jadłyśmy? Dla mnie było to coś niemożliwego. Przez kilka lat siedzenia w domu przywykłam do tego, że wstaję rano, robię dzieciom śniadanie, a potem sama planuję sobie dzień. Tutaj było zupełnie inaczej. Bez przerwy ktoś mi rozkazywał.

Szybko też zorientowałam się, że tak naprawdę asystentka równa się w tym miejscu chłopak na posyłki. Zlecano mi najbardziej niewdzięczne prace – stałam w kilometrowych kolejkach, przeciskałam się w tłumie podobnych jak ja asystentek, by coś załatwić – o jedenastej rano byłam wykończona, a przede mną przecież był cały dzień. Co dziwne, w podobny sposób pracowało wraz ze mną wiele innych osób, ale one – wydawały się być tym zachwycone! Kiedy po dniu pełnym wrażeń ja najchętniej położyłabym się spać, moje współpracowniczki szykowały się na wieczorny podbój miasta - nie nazwałabym ich koleżankami, już po kilku dniach zorientowałam się bowiem, że jak tylko któraś wyjdzie z pokoju, obgadują nieobecną w najlepsze. Nie łudziłam się, że ze mną postępowały inaczej.

Myślicie, że te panie były stanu wolnego?

Ależ skąd! Jak tłumaczyły mi jednak, musiały w ten sposób odreagować wielotygodniową rozłąkę z rodziną, wyrzuty sumienia i nieustający stres. Już z tego opisu widać, że trudno taki typ pracy uznać za czyjekolwiek marzenie. O dziwo jednak, osoby, z którymi pracowałam, wydawały się być spełnione! Czasami słyszałam, jak rozmawiały ze swoimi rodzinami przez telefon – wcale nie pieniądze były dla nich najważniejsze, ale to, że są w Nowym Jorku, że ciągle coś się dzieje, że muszą być zabiegane. To, co dla mnie było męczarnią, dla nich było po prostu frajdą. Zaczęło do mnie docierać, że ja po prostu przyzwyczaiłam się w życiu do wolniejszego, spokojniejszego rytmu, który mi odpowiadał. Potrafiłam też widzieć negatywne strony tego, co dla innych było wspaniałe i ekscytujące niczym bajka. Co z tego, że nocą Nowy Jork iskrzył się feerią świateł i robił wrażenie na pocztówkach, kiedy w dzień ciągle słyszeliśmy ostrzeżenia o niektórych miejscach w tym mieście i problemem było zrobienie najzwyklejszych zakupów w godzinach szczytu z powodu tłoku? Już samo to mnie męczyło!

Może z oporami, ale zaczęło do mnie docierać, że nie warto nigdy zazdrościć innym. Całe życie zazdrościłam Patrycji poznawania różnych ludzi i miejsc, a teraz byłam wraz z nią tam, gdzie dzieje tyle rzeczy. I co? I nic, uwierzcie mi, najchętniej znów siedziałabym rankiem, nieuczesana, z moją sąsiadką w kuchni, przy stole nakrytym ceratą i popijałabym kawę, gawędząc. To było prawdziwe życie! Do tego w Nowym Jorku nigdy nie mogłabym przywyknąć. Najbardziej ze wszystkiego doskwierało mi, że tak naprawdę na nic nie miałam czasu. Z ledwością siadałam wieczorem do komputera, żeby napisać kilka słów do rodziny. Zmuszałam się do tego tylko dlatego, że wiedziałam, że oni nie mogą doczekać się na wieści ode mnie. Ale wieści od nich też nie były takie, jak oczekiwałam. Podświadomie spodziewałam się, że Krzysiek napisze, iż beze mnie dom nie wygląda tak jak zawsze, i nie mogą się doczekać mojego powrotu. On jednak postanowił chyba grać przede mną twardziela, bo na nic się nie skarżył i wszystko było u nich w porządku! Wyniki w szkole mojej córki poprawiły się, syn dostał uwagę, ale Krzysiek wszystko wyjaśnił na wywiadówce z wychowawczynią… bla, bla, bla. Nawet nie mogli sobie wyobrazić, jak bardzo mi brakowało tych wszystkich zwykłych spraw, którymi do tej pory żyłam. Najdziwniejsze dla mnie było to, że moja siostra jakby nie zauważała, jak bardzo to wszystko, co się tu dzieje, jest nudne i nie z mojej bajki! Pewnego dnia przyszła do mojego pokoju i z zachwytem w oczach zaczęła rozmowę na temat… wyników oglądalności programu, który prowadził nasz producent.

Oczy mi się kleiły i wszystko to mało mnie obchodziło, próbowałam jednak być miła i nie pokazać jej, że w tej chwili nie mam ochoty wysłuchiwać tych jej rewelacji. Musiałam dobrze udawać, bo w pewnym momencie Patrycja spojrzała na mnie z błyskiem w oku i wypaliła:

Widzę, że źle cię oceniałam, siostrzyczko! Do tej pory myślałam, że jesteś tylko taką mamuśką, którą nic nie obchodzi na świecie poza ceną bułek w sklepie, ale widzę, że się myliłam! Świetnie sobie radzisz, super wyglądasz i chyba pasuje ci światowe życie, co? Co byś powiedziała na współpracę ze starszą siostrą przy kolejnym projekcie, jeśli ten wypali? Słyszałam coś o Japonii… Brzmi kusząco, co?

O, nie! Uśmiechnęłam się tylko grzecznie, ale wiedziałam swoje.

Nie zamierzam więcej ruszać się z mojego grajdołka

No, może tylko na wczasy nad morzem z Krzyśkiem i dzieciakami – ale nic poza tym! Kiedy zasypiałam, z okien hotelu widziałam światła ponoć najbardziej fascynującego miasta świata. Miasta, które nigdy nie zasypia. Miasta, które widziałam w tysiącach scen filmowych. I mało mnie to obchodziło. Marzyłam tylko o tym, żeby leżeć obok męża w moim podniszczonym domu i nasłuchiwać równych oddechów dzieci. Bo właśnie tu, w Nowym Jorku, w tej chwili, dotarło do mnie, że w starych powiedzeniach jest dużo prawdy – owszem, marzymy o wielkich miastach i wielkich rzeczach i zawsze nam się wydaje, że u sąsiada trawa jest zieleńsza niż na naszym trawniku, ale tak naprawdę, jak to mówią, „wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”.

Odznaczyłam kolejny dzień w kalendarzu. Jeszcze tylko dwa tygodnie i wrócę do moich najbliższych! I nigdy już nie będę marzyć, by od nich wyjechać. Przekonałam się, jak cały ten „wielki świat” wygląda z bliska. To nie dla mnie!

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA