„Rozwód dla mnie to ostateczność. Na zgodę w małżeństwie trzeba pracować, a nie czekać na cud"

sąsiadka na balkonie fot. Adobe Stock, halfpoint
„Ta dziewczyna wyszła za mąż z wielkiej miłości. Młodzi szli za sobą w ogień i wodę, tylko byli oboje bardzo emocjonalni, i co rusz zrywali ze sobą, by zaraz potem się pogodzić. Byle co wywoływało burzę z piorunami”.
/ 12.06.2023 14:30
sąsiadka na balkonie fot. Adobe Stock, halfpoint

Zbliżała się pora mojego ulubionego serialu. Zaparzyłam herbatę, usiadłam wygodnie w fotelu i wtedy rozległ się dzwonek przy drzwiach.

„Ki diabeł? – pomyślałam rozeźlona.

– Nie otworzę. Może sobie pójdzie?”.

Ale gdzie tam! Serial się zaczął, a dzwonienie zmieniło się w głośne pukanie, a potem walenie w drzwi. Otworzyłam z rozmachem i już miałam wrzasnąć: „Czego?!”, ale głos mi zamarł w gardle.

Lekko siwiejący brunet podtykał mi pod nos jakąś brudną szmatę i syczał:

– Wypierze mi to pani z łaski swojej? Doprowadzi do porządku?

– Czy pan zwariował? – cofnęłam się o krok. – Dlaczego mam prać obcemu facetowi? Niech panu żona pierze!

Przestraszyłam się. Byłam pewna, że to wariat, więc zamknęłam drzwi na dodatkowy zamek. Ale okazało się, że sprawa jest bardziej skomplikowana…

Mieszkam na czwartym piętrze

Mam balkon cały w pelargoniach, bo uwielbiam ich gorzkawy zapach i cudowne kolory. Bardzo o nie dbam, a one odwdzięczają mi się, kwitnąc od kwietnia do października i strojąc cały blok.

Nikomu moje kwiaty nie przeszkadzały, wręcz przeciwnie – nawet dostałam nagrodę z administracji za troskę o estetykę naszego osiedla. Nikomu nie udało się wyhodować takich okazów jak moje!
Pelargonie potrzebują serca i czułości. Trzeba z nimi gadać, jak z ludźmi! Wtedy się odwdzięczają i pięknie rosną.

Skrzynki z pelargoniami mam tak zabezpieczone, żeby woda podczas podlewania nie kapała nikomu na głowę. Do tej pory nie było żadnych skarg, przeciwnie! Sąsiedzi z piętra pode mną mówili, że lubią tę kolorową kaskadę nad głowami, nawet specjalnie wystawili leżaki na swój balkon, żeby podziwiać pomarańczowe i rubinowe baldachy wśród liści pokrytych srebrnym meszkiem…

Facet pod drzwiami tak wrzeszczał, że nie od razu pojęłam, o co chodzi. Plastikowa rynna osłaniająca skrzynki z pelargoniami musiała pęknąć i woda poleciała na dół – prosto na jego świeżo wyprane koszule i T-shirty.

Nawet dzielnicowy mnie odwiedził i pouczył!

Rzeczywiście brązowe i bure zacieki na bawełnie wyglądały paskudnie, ale czy był to powód do takiej draki?

Pierwszy raz w życiu widziałam tego gościa, więc zapytałam, co jego gacie robiły na balkonie moich sąsiadów?

– Żadne gacie! – pieklił się. – Oczu pani nie ma? To markowe ubranie. Bardzo drogie! Niestety, pani je zniszczyła. Żądam odszkodowania! Nie popuszczę!

– Niech będą nawet ze złotej nitki, ale dlaczego pan je powiesił tam, gdzie pana nigdy dotąd nie było?

– Mam prosić o pozwolenie, żeby korzystać z mieszkania moich rodziców? – fuknął natręt. – Niedoczekanie!

Okazało się, że państwo z dołu pojechali do sanatorium, a u nich na ten czas rozlokował się syn. Po dwóch dniach doręczono mi wezwanie do ADM-u. Przeczytałam skargę, jaką na mnie złożył wściekły sąsiad, i obiecałam, że dopilnuję, aby ani kropla wody, ani jeden listek czy płatek nie sfrunął na balkon piętro niżej.

– Rozumie pani – tłumaczyła się urzędniczka. – Musimy reagować, chociaż wiemy, że to głupota! Co robić? Ludzie są czasem naprawdę dziwni.

Odwiedził mnie również dzielnicowy. Porozglądał się, pozachwycał moimi kwiatami, a na koniec doradził, jak je nawadniać, żeby nikt się już nie przyczepił.

– Ja sam jestem amatorem florystą – uśmiechnął się porozumiewawczo.

– Więc tylko panią upominam, ale bardzo łagodnie… Swoją drogą, balkon ma pani przepiękny! Pozazdrościć.

Opowiedziałam w pracy o swoich przygodach z nowym lokatorem.

Jedna z koleżanek zapytała:

– Czekaj, ty mieszkasz na Madalińskiego? W tym łamańcu z takimi długimi, białymi balkonami?

– Tak, a co?

– A to, że tam mieszkają teściowie mojej siostry. Ona się właśnie niedawno rozwiodła, więc może chodzi o jej byłego?

Od słowa do słowa, faktycznie okazało się, że świat jest bardzo mały!

Moja koleżanka była gadułą, więc ze szczegółami opowiedziała mi całą historię nieudanego małżeństwa siostry.

Ta dziewczyna wyszła za mąż z wielkiej miłości. Młodzi szli za sobą w ogień i wodę, tylko byli oboje bardzo emocjonalni, i co rusz zrywali ze sobą, by zaraz potem się pogodzić. Byle co wywoływało burzę z piorunami.

– Anka się dąsa, Jarek trzaska drzwiami i wychodzi – opowiadała koleżanka. – Potem ona wydzwania po sto razy, żeby przeprosić, ale on nie odbiera. Więc z kolei Anka milknie i wtedy to Jarek zaczyna szaleć. Kwiaty, przeprosiny, zaklęcia, latanie po rodzinie, żeby się za nim wstawiali… Taki teatr odstawiają co parę tygodni. Wszyscy się już przyzwyczailiśmy, że to w ogóle nie na poważnie!

– Ale w końcu było na poważnie, bo się rozeszli? – dopytywałam.

– No tak! I co najgorsze, wtedy nikomu nic nie powiedzieli, tylko od razu polecieli do sądu i adwokatów. W największej tajemnicy przed rodziną. Dzieci nie mają, więc łatwo poszło: szast-prast i po herbacie!

A o co poszło tym razem?

– Znowu o głupotę! Ona mu powiedziała, żeby zaczął chodzić na siłownię, bo się garbi od siedzenia przy komputerze. Na to on jej wykrzyczał, że pewnie kogoś ma, skoro własny mąż już się przestał jej podobać. Ona, że jest głupi i idiotycznie zazdrosny, on, że nie jest, tylko zna życie i kobiety… Na to znowu ona, że jest obrażona takimi kretyńskimi podejrzeniami i że może tak zrobić, żeby on istotnie miał być o co zazdrosny!

– I poooszło…!

– Dokładnie. Zapędzili się, nawrzeszczeli na siebie, nagadali, co im ślina na języki przyniosła. I żadne nie przeprosiło.

Może lepiej, że są osobno, skoro razem nie umieli żyć?

– Nie jest lepiej. Moja siostra niknie w oczach, ryczy całe noce, tęskni za nim jak wariatka, a widać, że i on nie jest zadowolony, skoro się wyżywa na innych. Przez głupotę zmarnowali taką ładną miłość!

Ta rozmowa nie dawała mi spokoju. Przyznam się, że czatowałam za firanką, żeby poobserwować sąsiada, kiedy wychodził z domu. Naprawdę się garbił. Jego żona miała rację!

Zawsze był sam. Wracał koło siedemnastej i już raczej nie wychodził. Z dołu słyszałam muzykę; zwykle słuchał standardów jazzowych. Wyglądał jak typowy facet po przejściach.

Mam taką naturę, że lubię ludzi swatać. Znajomi się śmieją, że powinnam otworzyć biuro matrymonialne, bo mam smykałkę do kojarzenia par. Może dlatego postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce.

Naradzałam się z koleżanką, jakby zadziałać, żeby byli małżonkowie się spotkali niby przypadkiem. Wszystkie pomysły i scenariusze wydawały się naciągane. Jak zwykle życie napisało najlepszy!

Puknęłam auto sąsiada przy parkowaniu. Naprawdę nic wielkiego się nie stało, otarłam lekko zderzak, no i troszkę musnęłam karoserię. W panice wyskoczyłam z samochodu pewna, że zaraz posypie się na moją głowę grad narzekań i pretensji. Aż się skuliłam w oczekiwaniu awantury, ale nic takiego się nie stało.

Brunet wysiadł ze swojego samochodu i pokiwał głową na mój widok.

– Co ja z panią mam? – zapytał. – Uwzięła się pani na mnie?

– Strasznie przepraszam. Moja wina, zapłacę za wszystkie szkody!

– Nie ma żadnych szkód. To drobiazg. Tylko trzeba uważać, bo nie wszyscy są tacy tolerancyjni jak ja!

Kupuj pan bukiet i gnaj do byłej żony!

Zatkało mnie! On tolerancyjny! Chyba już zapomniał, jak mnie zwymyślał za trochę wody na swoich koszulach.

– Co się stało, że pan taki wyrozumiały się zrobił? Nie do poznania…

– Wtedy miałem za sobą ciężkie przeżycia. Przepraszam, jeśli przesadziłem.

Zrobiło mi się go żal.

– Wiem, o czym pan mówi. Znam pańską szwagierkę, pracujemy w jednej firmie – wypaliłam bez namysłu.

– Plotkujecie panie o moich kłopotach?!

– Trochę plotkujemy, ale życzliwie. Podobno pana żona w depresję wpadła!

– Akurat! Bajki pani opowiada.

– Może i bajki, ale co panu szkodzi to sprawdzić? – rzuciłam cichutko.

– Ona nie będzie chciała ze mną gadać.

– Z tego co wiem, czeka na jakiś znak od pana. Warto spróbować.

– Pogoni mnie…

– Nie wygląda pan na strachliwego! Niech pan kupuje bukiet i gna do niej!

W pracy natychmiast opowiedziałam koleżance, co się wydarzyło. Obie trzymałyśmy kciuki za parę narwańców, którzy albo się właśnie godzili, albo zabijali.

– No i co? Gadaj! – wydarłam się, gdy koleżanka zadzwoniła wieczorem.

– Moja siostra mówi, żeby cię ucałować. I dziękuje. Chyba jest dobrze.

– Super! Powiedz jej, że się cieszę.

Sama jej powiesz, bo dzisiaj cię oboje odwiedzą. Podobno przyniosą jakiś wyjątkowy gatunek pelargonii… Zdaje się, że w naszej rodzinie znowu będzie ślub!

Faktycznie, pogodzeni małżonkowie podarowali mi oryginalną, karminową bonę o niezwykłym zapachu jabłek! Jest wyjątkowo piękna. Przypomina mi, że nigdy nie trzeba tracić nadziei. 

Czytaj także:
„Rodzina miała mnie za >>starą pannę<<. Nie mieli pojęcia, że od dawna ukrywam przed nimi sekret”
„Mam 26 lat, a babcia uważa mnie za starą pannę. Bawi się w swatkę i na siłę umawia mnie z wnukami swoich przyjaciółek”
„Po rozwodzie poczułam się jak wybrakowany towar. Sądziłam, że jestem za stara na amory, jednak los zesłał mi kochanka”

Redakcja poleca

REKLAMA