Zawsze mówiłam, że najlepszym sposobem na życie jest dzielenie się tym, co się ma, szczególnie jedzeniem. Gotowanie to moja pasja, a sąsiedzkie relacje cenię ponad wszystko. To dlatego, kiedy pani Krystyna z sąsiedztwa po raz pierwszy zapukała do moich drzwi, zwabiona zapachami mojej kuchni, bez wahania zaprosiłam ją do stołu. Wtedy uważałam to za miły zbieg okoliczności. Ale z każdym kolejnym dniem coraz bardziej zaczynało mi to ciążyć.
Wizyty były coraz częstsze
Nie minęło wiele czasu, zanim wizyty pani Krystyny zaczęły stawać się coraz bardziej przewidywalne. Punkt dwunasta, jak w zegarku, stawała w moich drzwiach. „Ach, Haniu, co ty tam dziś gotujesz? Pachnie jak w najlepszej restauracji!” – powtarzała za każdym razem z rozbrajającym uśmiechem. Otwierałam drzwi, zapraszałam ją do środka, a potem siadałyśmy razem przy stole. Początkowo wydawało mi się to miłe. Przecież czymże jest talerz zupy więcej, skoro i tak gotuję zawsze na kilka dni?
Ale z czasem zaczęłam zauważać pewne wzorce. Krystyna nigdy nie pojawiała się poza porą obiadową. Nie przynosiła ciasta, herbaty, niczego, czym mogłaby się zrewanżować. Nigdy też nie zaprosiła mnie do siebie, choć nie raz wspominałam, jak chętnie poznałabym jej domowe smaki.
Pewnego popołudnia, gdy siedziałam z Martą, moją najbliższą przyjaciółką, postanowiłam zwierzyć się jej z tej sytuacji.
– Codziennie? – zdziwiła się, unosząc brew. – Nie sądzisz, że to trochę… dziwne? Przecież nikt tak nie robi.
– Myślisz, że to celowe? – Zrobiło mi się głupio. – Może po prostu ma dobrą intuicję i trafia akurat wtedy, gdy gotuję.
– Hanka, proszę cię! – parsknęła Marta. – To nie intuicja, tylko plan. Oszczędza na jedzeniu twoim kosztem. Daj spokój, nie bądź taka naiwna.
Marta zawsze mówiła wprost, choć czasami wolałabym, żeby oszczędziła mi takich konfrontacji z rzeczywistością. W głębi serca czułam, że mogła mieć rację, ale nie chciałam myśleć, że pani Krystyna mogłaby być aż tak wyrachowana.
– No dobra, ale co mam zrobić? Przecież nie wyrzucę jej za drzwi.
– Może po prostu przestań ją zapraszać. Zobaczymy, co się stanie – poradziła Marta, wkładając do ust kawałek ciasta.
Nie byłam pewna, czy potrafię tak postąpić, ale wiedziałam, że coś trzeba zmienić.
Nie dałam jej wejść do środka
Następnego dnia, gdy wybiła dwunasta, niemal z zegarkiem w ręku usłyszałam znajome pukanie do drzwi. Wzięłam głęboki oddech i postanowiłam zastosować radę Marty. Tym razem nie zaprosiłam pani Krystyny na obiad.
– Cóż to za zapachy! Wyczuwam rosół z nutą lubczyku – zaczęła z entuzjazmem, zerkając przez moje ramię na garnek na kuchence.
– Tak, dziś gotuję dla siebie. Mam sporo pracy i muszę szybko coś zjeść – odpowiedziałam z uśmiechem, ale bez zapraszania jej do środka.
Przez chwilę stała w progu, jakby czekała, aż zmienię zdanie. Ale kiedy po dłuższej chwili wciąż trzymałam drzwi lekko uchylone, jej uśmiech nieco zbladł.
– Och… rozumiem. No to może wpadnę jutro? – rzuciła z lekkim zniecierpliwieniem.
– Zobaczymy, jak będę stała z czasem – odpowiedziałam dyplomatycznie, zamykając drzwi.
Przez cały dzień czułam się nieswojo. Z jednej strony odetchnęłam z ulgą, że udało mi się postawić granicę. Z drugiej jednak dręczyły mnie wyrzuty sumienia. Czy nie byłam zbyt oschła?
Kilka dni później Krystyna znów zapukała. Tym razem weszła od razu, jakby nie czekając na zaproszenie. Usiadła przy stole, a ja wciąż krzątałam się w kuchni.
– Nie proponujesz mi niczego do jedzenia? – zapytała z lekkim wyrzutem, unosząc brwi.
– Ostatnio mam dużo obowiązków. Nie zawsze mam czas gotować dla dwóch osób – odpowiedziałam spokojnie, próbując nie zabrzmieć obcesowo.
Zauważyłam, jak jej twarz wykrzywia grymas.
– Zawsze myślałam, że jesteś gościnna. Nie wiem, co się zmieniło, ale chyba stałaś się mniej serdeczna. Może to ja powinnam przestać cię odwiedzać… –
Jej ton był pełen pretensji.
– To nie tak… – zaczęłam, ale nie dała mi dojść do słowa.
– Nie, naprawdę. Już widzę, że obciąża cię moja obecność. Szkoda, bo zawsze czułam, że mogę na ciebie liczyć.
Nagle zrozumiałam, jak bardzo wypaczyła moje intencje. Nie chciałam być niegrzeczna, ale też nie zamierzałam już dłużej milczeć.
– Krystyno, moje drzwi są otwarte, ale nie chcę, żebyś traktowała mnie jak stołówkę. Spotkania są przyjemnością, ale nie obowiązkiem – powiedziałam stanowczo.
Popatrzyła na mnie przez chwilę z gniewem, po czym wstała.
– Miło było, póki trwało. Do widzenia – rzuciła, trzaskając drzwiami.
Miałam wyrzuty sumienia
Przez kilka dni po tamtej rozmowie czułam, jakby kamień spadł mi z serca. Krystyna przestała mnie odwiedzać. Z drugiej strony – kiedy mijałyśmy się na klatce schodowej, unikała mojego wzroku, a jej powitanie było chłodne i oschłe. Było mi niezręcznie, ale Marta powtarzała, że zrobiłam dobrze.
– Czasami ludzie muszą usłyszeć prawdę, nawet jeśli jest gorzka – powiedziała podczas naszej rozmowy. – Jesteś dobrą osobą, ale dobroć nie oznacza, że masz być dla wszystkich na każde skinienie.
– Tylko że teraz czuję, jakbyśmy były w stanie wojny – westchnęłam, mieszając herbatę.
– Jeżeli uważa, że twoja przyjaźń polegała na darmowych obiadach, to nie była to prawdziwa relacja – Marta wzruszyła ramionami. – Może czasami warto coś stracić, żeby zyskać spokój.
Jej słowa były mądre, ale jakoś trudno było mi się nimi pocieszyć. Wkrótce moje obawy się potwierdziły. Pewnego ranka, kiedy wracałam z zakupów, spotkałam sąsiadkę z mieszkania obok, panią Bożenę.
– Czy coś się stało między tobą a panią Krystyną? – zapytała ostrożnie. – Spotkałam ją w sklepie, a ona nagle zaczęła narzekać, że „teraz sąsiedzi to już nie tacy, jak dawniej”. Mówiła coś o „niewdzięcznych ludziach”.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Pani Bożena spoglądała na mnie z mieszaniną ciekawości i troski.
– Ach, to chyba tylko jakieś nieporozumienie – skłamałam z wymuszonym uśmiechem. – Nic takiego.
Kiedy kilka dni później Krystyna pojawiła się znów, żeby porozmawiać, byłam gotowa.
– Wiesz, Haniu, długo o tym myślałam… Wydaje mi się, że mogłyśmy to wszystko inaczej załatwić – zaczęła z pozorną łagodnością.
– Tak, masz rację. Mogłyśmy. Dlatego chciałabym jasno powiedzieć, że nie mam nic przeciwko twoim wizytom. Ale nie chcę, żebyś przychodziła tylko wtedy, kiedy coś gotuję – przerwałam jej, patrząc prosto w oczy.
Jej twarz stężała.
– A więc tak teraz postępujesz z sąsiadami? – wycedziła, unosząc głos. – Przecież to tylko kilka obiadów! Co ci szkodziło?!
– Nie chodzi o kilka obiadów. Chodzi o to, że nie czułam, że to jest szczere. A ja chcę otaczać się ludźmi, którzy cenią mnie za to, kim jestem, a nie za to, co mogę im dać – powiedziałam stanowczo.
Krystyna milczała przez chwilę, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła, trzaskając drzwiami. Miałam wrażenie, że tym razem skończyło się definitywnie.
Nasza znajomość się skończyła
Krystyna przestała mnie odwiedzać. Czułam mieszankę ulgi i lekkiego żalu, choć ten drugi szybko ustąpił miejsca spokojowi. Moje dni stały się bardziej poukładane. Gotowanie na dwie osoby przestało być koniecznością, a ja zaczęłam mieć więcej czasu dla siebie. Marta, jak zwykle, była moim głosem rozsądku.
– No i widzisz? Żyjesz, a nawet żyje ci się lepiej! – powiedziała, zaglądając do mojego garnka, gdzie gotowałam na próbę nową zupę. – Zawsze mówiłam, że twoja gościnność to twoja siła, ale i słabość. Najważniejsze, że teraz wyznaczyłaś granice.
– Masz rację – odpowiedziałam, mieszając bulion. – Ale czasem myślę, że mogłam być delikatniejsza. Może niepotrzebnie to wszystko tak eskalowałam.
– To nie twoja wina, że ona nie szanowała twojej uprzejmości – dodała Marta, wbijając we mnie stanowcze spojrzenie.
Krystyna faktycznie zaczęła mnie unikać. Przestała mówić „dzień dobry” na klatce schodowej i odwracała wzrok, kiedy się mijałyśmy. Jednak najbardziej zaskoczyła mnie wiadomość, którą usłyszałam od sąsiadki, pani Bożeny.
– Krystyna opowiada, że się zmieniłaś. Że niby już nie jesteś taka jak dawniej – powiedziała pani Bożena, patrząc na mnie z ukosa.
Złość momentalnie wezbrała mi w sercu, ale szybko ochłonęłam.
– Pani Bożeno, każdy ma prawo do swojej opinii. Nie chcę się wdawać w żadne plotki – odpowiedziałam spokojnie, choć w środku czułam żar.
Postanowiłam skupić się na tym, co pozytywne. Po raz pierwszy od dawna miałam przestrzeń na rozwijanie swoich pasji. Zaczęłam piec chleby i dostarczać je na lokalny ryneczek, gdzie cieszyły się dużym zainteresowaniem. Marta przychodziła do mnie coraz częściej, a nasze rozmowy o gotowaniu i życiu nabrały nowej jakości.
Pewnego popołudnia, gdy krzątałam się w kuchni, usłyszałam pukanie do drzwi. Nie spodziewałam się nikogo, więc z pewnym wahaniem otworzyłam.
– Haniu… – Krystyna stała w progu, wyglądając nieco speszona. – Chciałam porozmawiać.
Zaprosiłam ją do środka, mimo mieszanych uczuć. Usiadłyśmy przy stole, a ona od razu zaczęła mówić.
– Wiem, że mogłam zachowywać się nie fair. I może nie powinnam była mówić o tobie tylu rzeczy… ale było mi przykro – powiedziała, patrząc na mnie ze skruchą.
– Krysiu, nie chciałam cię zranić. Ale musiałam coś zmienić, bo zaczęłam czuć, że nasze relacje są jednostronne – odpowiedziałam szczerze.
Chociaż rozmowa nie była łatwa, po raz pierwszy od dawna czułam, że mówimy sobie prawdę. Krystyna wyraziła żal za swoje zachowanie, a ja podkreśliłam, że zależy mi na szczerości, a nie na wymuszonej uprzejmości.
Od tamtej pory jej wizyty były rzadsze i mniej nachalne. A kiedy już się spotykałyśmy, rozmowy były bardziej naturalne. Zrozumiałam, że czasami wyznaczenie granic jest najlepszym, co można zrobić – nie tylko dla siebie, ale i dla drugiej osoby.
Hanna, 50 lat
Czytaj także:
„Płacząc nad karpiem ze zmęczenia, przysięgłam sobie spokojne święta. Mam gdzieś rodzinne tradycje”
„Od 20 lat w Święta kłamię rodzinie w żywe oczy. Wolałabym w tym czasie całować kochanka”
„W Wigilię jestem miła nawet dla podłej matki, bo bogata babcia ma mnie na oku. Poświęcam się tylko dla spadku”