„Sąsiadka uratowała mi życie. Teraz mi wstyd, że wytykałam ją palcami. To dobra dziewczyna, a ja ją tak skrzywdziłam”

Oceniłam sąsiadkę po pozorach fot. Adobe Stock, creativefamily
„– Jezus Maria! Wiesiek, widziałeś ją?! – wpadłam do domu przerażona. – To jakaś gangsterka! Łysa, z tatuażami na rękach, twarz jakaś taka lodowata, kamienna! Ja się jej boję! – Wiesz, Ola, ja wolałbym jej nie spotkać w ciemnej uliczce – mruknął. – Niby ładna babka, ale z tą ogoloną głową i tygrysem na plecach robi dość przerażające wrażenie”.
/ 18.07.2022 21:30
Oceniłam sąsiadkę po pozorach fot. Adobe Stock, creativefamily

Nie będę owijać w bawełnę – moja historia to przestroga. Dla wszystkich nieufnych, co oceniają innych po wyglądzie, i nie lubią inności.

Nowe mieszkanie może ekscytować młodych...

Ja przeprowadzałam się z ciężkim sercem. Musieliśmy z Wieśkiem sprzedać dom, żeby nasi synowie mieli pieniądze na start. Dzisiaj niełatwo o kredyt, a jeszcze gorzej, kiedy się nie zbierze całego wkładu własnego, więc postanowiliśmy naszym chłopcom pomóc.

Pieniądze ze sprzedaży podzieliliśmy na części: po dwie równe dla Karola i Piotrka, i trzecia, największa, na zakup nowego mieszkania dla nas.

– To 3. piętro, niestety nie ma windy – Piotrek przyjął na siebie rolę agenta nieruchomości. – Za to w okolicy są sklepy, kościół i bazarek.

– A sąsiedzi? – zapytałam ściszonym głosem. – Porządni ludzie? Kulturalni? Wiesz coś o nich?

– Nie musisz szeptać, mamo – uśmiechnął się syn. – Te drzwi są przeciwwłamaniowe i bardzo grube, nic przez nie nie słychać. O sąsiadach wiem tylko tyle, że pod wami mieszka miła starsza pani, a w mieszkaniu obok jakaś młoda kobieta.

Pochodzę z małej miejscowości, więc dużą wagę przywiązuję do tego, by znać ludzi, obok których żyję. Szybko więc przedstawiłam się sąsiadce z dołu, pani Krysi, i rodzinie z naprzeciwka. Tej kobiety, co mieszkała obok nas, a więc dzieliła z nami balkon, długo nie spotykałam. Aż do pewnego dnia, kiedy wpadłam na nią, wracając z zakupów.

– Jezus Maria! Wiesiek, widziałeś ją?! – wpadłam do domu przerażona. – To jakaś gangsterka! Łysa, z tatuażami na rękach, twarz jakaś taka lodowata, kamienna! Ja się jej boję!

Wiesiek najpierw ze mnie żartował, potem mówił, że się dziko zachowuję w mieście, aż w końcu sam wpadł na naszą młodą sąsiadkę i przyszedł do domu dziwnie milczący.

– Wiesz, Ola, ja wolałbym jej nie spotkać w ciemnej uliczce – mruknął. – Niby ładna babka, ale z tą ogoloną głową i tygrysem na plecach robi dość przerażające wrażenie.

– To na plecach też ma tatuaż? – zdziwiłam się. – Ja widziałam węża na jednym ramieniu i jakieś takie słońce na drugim. Zastanawiam się, co ona robi w życiu. Przecież z takimi tatuażami nie może mieć normalnej pracy, no nie? I zawsze chodzi w tych czarnych koszulkach na ramiączkach i w spodniach z kieszeniami na bokach. A te ciężkie buciory w środku lata! To nienormalne!

Sąsiadka budziła też przerażenie pani Krysi

Staruszka widziała ją kiedyś, jak niosła dwie zgrzewki wody mineralnej po schodach.

– Mówię pani – relacjonowała. – Miała po zgrzewce w każdej ręce i zasuwała skokami po dwa schodki naraz! I nawet się nie zadyszała!

– Taka to jakby chciała komu przyłożyć, to nie ma zmiłuj! – podsumowałam szeptem, zerkając na boki.

Uznaliśmy wspólnie, że na naszą ogoloną na łyso sąsiadkę należy uważać, cokolwiek to znaczy. Mogła należeć do gangu albo jakiejś dziwnej subkultury, tyle się o tym teraz słyszy. Może nawet wiedziała, kto zniszczył macewy na żydowskim cmentarzu i powypisywał rasistowskie bzdury na murze szkoły?

– Mamo, to, że ktoś ma tatuaże i strzyże się na krótko, nie oznacza, że jest neofaszystą – Piotrek był zgorszony moim tokiem rozumowania. – Zresztą widziałem ją kiedyś, ma koło 30-stki. W tym wieku nie angażowałaby się w takie bzdury. To dojrzała babka, na mój gust zupełnie normalna. Tylko z takim… no, dość kontrowersyjnym gustem.

My jednak wiedzieliśmy swoje: sąsiadka nie budziła naszego zaufania. Na szczęście rzadko bywała w domu – miała wielomiesięczne okresy całkowitej nieobecności. Potem się pojawiała i z kolei prawie nie wychodziła z domu. Wtedy też odrastały jej włosy, a raz nawet widziałam ją w sukience i sandałach. Raz przeżyłam szok. Wyszłam na balkon podlać moje zioła, a ona akurat tam była! Stała bokiem do mnie, a kolorowy wąż na jej spalonym na brąz ramieniu dosłownie hipnotyzował mnie spojrzeniem.

– Dzień dobry – rzuciła niskim, twardym głosem, a ja omal nie uciekłam.

Od tamtego dnia bałam się jej jeszcze bardziej, bo uświadomiłam sobie, że przejście nad symbolicznym murkiem rozdzielającym nasze balkony to dla niej drobnostka.

– Co z tego, że mamy drzwi antywłamaniowe – mówiłam mężowi i synom – skoro ta kobieta w każdej chwili może tu wejść przez balkon?

– A po jaką cholerę miałaby do was wchodzić? – Karol chyba miał już dość mojej paranoi. – To zwykła babka jest, mieszka sobie, nikomu nie wadzi. Czepiasz się jej wyglądu, mamo, i to wszystko. Daj spokój.

Jezusie, co ona zamierza zrobić?!

Ja jednak od tamtego spotkania starannie zamykałam drzwi balkonowe na noc i nigdy nie zostawiałam otwartego okna, wychodząc z domu. Nawet siedząc w dużym pokoju, co jakiś czas zerkałam z niepokojem na murek oddzielający nas od domniemanej przestępczyni. A zerkałam często, bo akurat przypadał okres obecności sąsiadki w domu. Od 3 tygodni co i rusz ją spotykałam. Nie powiem, zawsze mówiła „dzień dobry”, przytrzymywała mi drzwi od klatki, raz nawet pomogła wnieść ciężkie siatki, ale i tak ciągle jej nie ufałam…

Tamtego dnia było potwornie duszno, ot, lipcowy upał bez krztyny wiaterku. Siedziałam przy otwartym balkonie i rozwiązywałam krzyżówkę, kiedy poczułam, że drętwieje mi lewy bark i ogarnia mnie uczucie, jakbym właśnie skończyła bieg. Po chwili przeszył mnie silny ból w górze brzucha i dołączył do niego dziwny ucisk między łopatkami. Przestałam kontrolować swoje ciało i zsunęłam się z krzesła, ciągnąc serwetę z ustawionymi na niej filiżankami i cukiernicą. Dwie ostatnie rzeczy, jakie zapamiętałam, to głośny brzęk rozbijającej się porcelany i ciemna plama rysująca się nad murkiem balkonowym. Potem obraz się rozmazał. Ostatnią moją przytomną myślą było to, że mam zawał serca, a Wiesiek wróci do domu dopiero wieczorem.

– Proszę pani! Słyszy mnie pani? – czyjś twardy głos wyrwał mnie z otchłani bólu i duszności.

Otworzyłam oczy i zobaczyłam ją! Kobietę z tatuażami! Jakaś część mojego umysłu zawyła histerycznie, bo zdałam sobie sprawę, że moje lęki stały się rzeczywistością – ta ogolona na łyso kobieta przesadziła murek i włamała się do mojego mieszkania!

„Teraz klęczy nade mną. Co ona zamierza?!” – pomyślałam w panice.

Miała pani zawał serca, pogotowie już jedzie. Proszę się uspokoić, nic pani nie będzie – usłyszałam.

Okazało się, że byłam nieprzytomna przez kilka minut. Justyna, bo tak ma na imię nasza sąsiadka, usłyszała dźwięk rozbijających się filiżanek i zaniepokojona zajrzała przez otwarty balkon. Gdy zobaczyła mnie na podłodze, przedostała się do nas i sprawdziła mi puls.

Nie oddychałam, a moje serce nie biło…

– Ta dziewczyna, ocaliła pani życie, przywracając krążenie – powiedziała lekarka z pogotowia. – Całe szczęście, że została przeszkolona medycznie. Inaczej…

Wiedziałam, co chce powiedzieć. Inaczej już bym nie żyła. Justyna odwiedziła mnie w szpitalu. Przyszła z bukietem frezji, w żółtej sukience i marynarce zakrywającej tatuaże, mocno opalona. Gdyby nie ta ogolona głowa, wyglądałaby zupełnie normalnie.

– Dziękuję – zmusiłam się do uśmiechu. – Pani refleks uratował mi życie. Przy okazji, mam na imię Ola. Mój mąż to Wiesław. Zapraszamy czasem do nas na kawę i ciasto.

– Sierżant Justyna… – uniosła prawą dłoń, jakby chciała zasalutować, ale się rozmyśliła.

– Pani służy w wojsku? – zdumiałam się.

– Tak, jeżdżę na misje pokojowe – uśmiechnęła się, lecz w wyrazie jej twarzy nadal było coś twardego.

Tylko że teraz oceniłam to pozytywnie, dostrzegłam po prostu stanowczość i silną wolę.

– Niedawno wróciłam z Afganistanu – przyznała Justyna.

– Więc pani jest żołnierką… – wymamrotałam i naraz wszystko zaczęło mi się składać do kupy: fryzura na rekruta, pustynna opalenizna, tatuaże, które nie są już zabronione w wojsku. – Służy pani ojczyźnie, a ja myślałam… – nagle zrobiło mi się tak głupio, że zapragnęłam się przyznać przed tą dzielną dziewczyną do swoich idiotycznych podejrzeń.

– Proszę nic nie mówić – machnęła ręką. – Wiem, że w cywilu wyglądam trochę niecodziennie, ale proszę mi wierzyć, utrzymanie długich włosów przez cały dzień pod hełmem to nie jest prosta sprawa… A tatuaże, no cóż, większość żołnierzy je ma. Ja robiłam sobie jeden po każdej misji, z której szczęśliwie wróciłam. Wojskowy zwyczaj. Jednak poza służbą jestem zwyczajną dziewczyną – znowu się uśmiechnęła i dopiero teraz zobaczyłam, że jest naprawdę ładna. – Gdyby pani czegoś potrzebowała, proszę zapukać albo wychylić się przez murek na balkonie. Zawsze chętnie służę pomocą.

Cóż, pozory naprawdę mylą – warto o tym pamiętać, bo nieuzasadnionymi podejrzeniami można kogoś bardzo skrzywdzić.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA