„Sąsiad pozwał nas do sądu przez zegar z kukułką. Zeznał, że celowo go dręczymy i odbieramy mu prawo do spokoju”

Sąsiad pozwał nas do sądu fot. Adobe Stock, Семен Саливанчук
„Uznał, ze to celowe i permanentne znęcanie się nad nim psychicznie i... podał nas do sądu. Po kilku tygodniach rozpoczął się proces. Wraz z mężem zeznaliśmy, że próbowaliśmy iść sąsiadowi na rękę (albo może raczej ucho), ale wówczas my zaczynaliśmy być poszkodowani. W końcu uznaliśmy więc zasadę >>wolnoć Tomku w swoim domku<<”.
/ 28.04.2023 21:15
Sąsiad pozwał nas do sądu fot. Adobe Stock, Семен Саливанчук

Niedawno przeprowadziliśmy się do naszego wymarzonego nowego mieszkania. Co prawda założyliśmy sobie pętlę kredytową na najbliższe 30 lat, ale czy da się teraz inaczej...? Jesteśmy jeszcze młodzi, stąd w tej sprawie mamy nieco więcej optymizmu niż nasi rodzice. Oczywiście mój tata, gdy usłyszał o zamiarze zaciągnięcia w banku pożyczki, gorąco zaprotestował.

Ja w waszym wieku mieszkałem kątem u teściowej….

Słowo „kątem” – miało zapewne podkreślić, jakie to przecierpiał katusze, nim wreszcie mógł przeprowadzić się do własnego M-4. Tyle że owo mieszkanie dostał od państwa za czasów Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej.

A nam teraz nikt nie miał zamiaru niczego dawać

Uznaliśmy więc porównywanie naszej sytuacji do sytuacji rodziców za bezsensowne i ucięliśmy dyskusję. Rozpierała nas duma, że jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami trzech pokoi, z oddzielną kuchnią, przedpokojem i jedną łazienką. Ponieważ byliśmy spłukani, nasze rodziny wspaniałomyślnie zrzuciły się dla nas na meble. No i, gdy już wszystko było zrobione na tip-top, stwierdziliśmy, że brakuje nam jeszcze tylko... zegara. Pojechaliśmy więc po niego do sklepu. Nie ukrywam, że na zakupy jechałam z gotowym planem. Otóż od zawsze marzyłam, żeby mieć zegar z kukułką. Kiedy w czasie przeprowadzki napomknęłam o tym Henrykowi, ten tylko się skrzywił. Od tamtego czasu nie wspominałam mu już o swoim marzeniu. Ale kiedy przekroczyliśmy próg galerii handlowej, postanowiłam ponownie zaatakować.

– Myślałeś o jakimś konkretnym zegarze? – zagadnęłam niby od niechcenia.

– Nie – odparł. – A ty?

Z jego pytania wynikało, że zapomniał o tym, co mu wcześniej mówiłam...

– A co byś powiedział na zegar… z kukułką? – zapytałam nieśmiało.

Henryk spojrzał na mnie, zmarszczył brwi, ale po chwili się uśmiechnął.

Wiesz, to nawet niegłupia myśl.

Godzinę później wyszliśmy ze sklepu z dużą paczką. Był w niej wybrany przeze mnie, wymarzony zegar z kukułką. W domu zaczął się dylemat – gdzie powiesimy naszego cykacza. Henryk zaproponował sypialnię.

– Bez sensu – orzekłam stanowczo. – Zegar wykukuje każdą godzinę, a co pół – też robi jedno „ku-ku”. Jeśli zatem powiesimy go w stołowym, to i tak usłyszysz wszystko w sypialni.

Pierwsze noce upłynęły nam bezsennie

Co bowiem zbliżał się sen, głośne „ku, ku” skutecznie go płoszyło. Oczywiście nad ranem oboje ze zmęczenia przesypialiśmy pobudkę, mimo że kukułka wzywała nas do opuszczenia łóżka. Reasumując, pierwszy tydzień był straszny. Po trzech dniach Henryk nawet rzucił nieśmiałą myśl, że powinniśmy pójść po rozum do głowy i zamordować wredne ptaszysko, czyli odrąbać kukułce łeb lub chociaż oddać zegar do sklepu. Zaprotestowałam. A jako młoda żona miałam pełnię władzy nad mężem. Zdołałam go zatem przekonać, że wkrótce przyzwyczaimy się do głośnego czasomierza. Tak też się stało. Ale to nie był koniec kłopotów z zegarem. Jak już wspomniałam, zamieszkaliśmy w nowym bloku. Na piętrze byliśmy pierwszymi lokatorami. Dwa miesiące po nas sprowadziło się młode małżeństwo. Ciche, spokojne. On miał fizjonomię pana „Nie podchodź do mnie”, ona zaś wyraz twarzy Danuśki, która pod koniec krzyżackiej epopei Henryka Sienkiewicza, potrafiła tylko powtarzać: „Boję się”. Sprowadzili się w piątek, a już w niedzielę nowy sąsiad zapukał do naszych drzwi. Na pierwszy rzut oka wydawał mi się taki spokojny, a wtedy aż kipiał ze złości.

Zażądał kategorycznie, żebyśmy zamknęli dziób kukułce. Okazało się, że osadzona na sprężynie drewniana bestia miała tak donośny głos, że docierał on aż za ścianę. W efekcie nasz nowy sąsiad przez dwie noce z rzędu nie zmrużył oka. Ponieważ nie chcieliśmy zaczynać wojny z nowymi lokatorami, odpowiedziałam, że oczywiście, że jak najbardziej, że nie będziemy już nakręcać zegara na noc. Szybko okazało się jednak, że moja obietnica spowodowała to, iż oboje z mężem znaleźliśmy się we własnej pułapce. Już tak bowiem przyzwyczailiśmy się do powtarzanego co pół godziny „ku, ku”, że teraz my nie zmrużyliśmy oka przez całą noc. Nad ranem zły jak osa Henryk oznajmił więc, że ma w nosie sąsiada.

– Kukułka ma kukać i nikt mi tu nie będzie kukał, co mam robić – oznajmił.

Nakręciliśmy więc zegar i kolejne dwie noce przespaliśmy jak dzieci. Kiedy mieszkający obok sąsiad był już u kresu wytrzymałości, znowu zadzwonił do naszych drzwi.

Nie jestem osobą konfliktową

Więc po raz wtóry obiecałam uciszyć nasz czasomierz. Po naradzie z Henrykiem stwierdziliśmy, że przeniesiemy zegar do sypialni. Wydawało nam się, że znaczne oddalenie kukułki od dzielonej z sąsiadem wspólnej ściany pozwala mieć pewność, że biedak wreszcie będzie mógł zaznać błogiego snu. Nic z tego. Kolejnego dnia pan „Nie podchodź do mnie” znów stał na naszym progu. Tym razem wołał, że uknuliśmy z mężem spisek przeciwko niemu. Okazało się, że biedak znowu nie zmrużył oka, bo całą noc wyczekiwał znienawidzonego „ku ku”, mającego zabrzmieć za ścianą. Tymczasem mój mąż zaczął się pieklić, że zbyt bliska obecność mechanicznego stwora i jemu nie pozwala rzucić się w ramiona Morfeusza. Tak więc kukułka wróciła na ścianę do dużego pokoju. W efekcie sąsiad uznał to za celowe i permanentne znęcanie się nad nim psychicznie i... podał nas do sądu. Po kilku tygodniach rozpoczął się proces. Przed obliczem Wysokiej Sprawiedliwości wraz z mężem zeznaliśmy, że próbowaliśmy iść sąsiadowi na rękę (albo może raczej ucho), ale wówczas my zaczynaliśmy być poszkodowani. W końcu uznaliśmy więc zasadę: „wolnoć Tomku w swoim domku”.

– Poza tym – zakończyłam moje zeznanie – nasz sąsiad z pewnością jest osobą przewrażliwioną, bo komuż może przeszkadzać melodyjny głosik mechanicznego ptaszka.

Po wnikliwym rozpatrzeniu pozwu oraz wysłuchaniu obu stron, sąd uznał, że dźwięki wydawane przez naszą kukułkę mieszczą się w decybelowych normach i oddalił skargę. Ogłoszony wyrok nasz sąsiad uznał za jawną niesprawiedliwość i zapowiedział, że swych praw będzie dochodzić nawet przed Trybunałem w Strasburgu.

– Nadejdzie taki dzień, że w końcu uciszę to drewniane bydlę! – wykrzykiwał na sali sądowej.

Współczujący desperatowi Henryk postanowił zakopać topór wojenny i nie nakręcać zegara na noc. Oczywiście następnego dnia „Nie podchodź do mnie” znów wrzeszczał pod naszymi drzwiami, że torturujemy go psychicznie, gdyż on całą noc czekał, aż wreszcie ta przeklęta kukułka zaskrzeczy. Tak źle i tak niedobrze. „Nie podchodź do mnie” najwidoczniej jest nietypowym egzemplarzem, gdyż nie potrafi się przyzwyczaić do mechanicznego kukania.

Zaś cisza też go nie urządza...

Nie ma co kryć, narobiliśmy sporo zamieszania, wywołując ten sąsiedzki konflikt. No ale ostatecznie, czy to nasza wina, że ściany w bloku są takie cienkie? Wojna z panem „Nie podchodź do mnie” trwała pół roku. Wreszcie mieszkający za ścianą nie wytrzymali i się wyprowadzili. Na ich miejsce zjawiło się inne młode małżeństwo. Pierwszej nocy, kiedy nasza zegarowa kukułka skończyła swoje kukanie, poderwał nas na równe nogi... dźwięk kuranta, który zaczął rozbrzmiewać za ścianą. Znowu dwa tygodnie trwało przyzwyczajanie się do nocnych dźwięków. Daliśmy radę. Dziś my nie wyobrażamy sobie, żeby nie zadzwonił u sąsiadów budzik, a mieszkający za ścianą muszą co noc słuchać naszej kukułki. Ale jakoś nie narzekają. Cóż, gdyby chcieli żyć bez sąsiadów i odgłosów zza ściany, zamieszkaliby w lesie, a nie w bloku. Jak chce się żyć w ciszy, trzeba zamieszkać w lesie…

Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”

Redakcja poleca

REKLAMA