„Sama wychowuję 3 dzieci i nie mam wsparcia w rodzicach. Mówią, że nie będą niewolnikami moich kaszojadów”

smutna kobieta z dzieckiem fot. Adobe Stock, nataliaderiabina
„– Kochamy cię, ale wiesz – odezwała się matka z pewną rezerwą – nie planowaliśmy dzieci. No, chyba rozumiesz, że moim marzeniem nie było babranie się w pieluchach.– I nawet sobie nie myśl, że nas wrobisz w niańczenie swoich bachorów – stwierdził szorstko ojciec. – My już co mieliśmy, to odchowaliśmy. Więcej smarkaczy nie potrzebujemy”.
/ 06.02.2024 14:30
smutna kobieta z dzieckiem fot. Adobe Stock, nataliaderiabina

Byłam pewna, że będę dobrą matką. Zawsze myślałam też o kompletnej rodzinie, którą założę z mężczyzną, którego pokocham. Kiedy spotkałam Bartka, wydawało mi się, że to ideał. Mieliśmy dużo wspólnego, dobrze nam się gadało, a on zdawał się poważnie myśleć o naszym związku.

– Nie wiążę się na chwilę, Aga – mówił mi. – W moim wieku to niepoważne.

Rzeczywiście – kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, on miał 30 lat, ja 28. Miał stabilną pracę w korporacji, ja natomiast sprawdzałam się jako tłumaczka, a swoje obowiązki realizowałam z domu. Bartek trochę mi tego zazdrościł, ale z czasem zrozumiał, że kiedy siedzę przed komputerem w swoim pokoju, to niekoniecznie odpoczywam i nie mogę co chwila wstawać, żeby zrobić coś innego.

Rodzice cieszyli się, że wychodzę za mąż. Chyba lubili Bartka. Uważali, że jest taki odpowiedzialny i elegancki. Dołożyli się do wesela, matka pomogła mi wybrać sukienkę na ślub. I tak. Rzeczywiście wydawało mi się, że to najcudowniejsze wydarzenie w moim życiu.

Szybko zaszłam w ciążę

Dosłownie miesiąc po ślubie zorientowałam się, że jestem w ciąży. Nie miałam problemu, by powiedzieć o tym Bartkowi, bo wcześniej trochę rozmawialiśmy o dzieciach i on nie protestował. Zaznaczył tylko, żebyśmy nie przesadzali, bo jedno, no może dwa, w zupełności wystarczą. Ja z kolei bardzo się cieszyłam. No, może tylko w momencie, gdy się dowiedziałam, że to bliźnięta, zaczęły narastać we mnie wątpliwości, ale Bartek szybko je odegnał.

– Daj spokój, Agata – mruknął. – Poradzimy sobie.

Ostatni o mojej ciąży dowiedzieli się rodzice. Jakoś tak się nie złożyło, żeby poinformować ich wcześniej, a ja pomyślałam, że będą mieli niespodziankę.

– Jestem w ciąży! – rzuciłam uradowana, gdy tylko dotarłam do rodzinnego domu.

Spodziewałam się wybuchu entuzjazmu, a tu zamiast niego nastała głucha cisza. Ojciec spojrzał na mnie tak jakoś z niechęcią – zupełnie tak, jak wtedy, gdy zaczynałam opowiadać o swojej pracy, która w ogóle go nie interesowała, a potem wrócił do studiowania jakichś dokumentów.

W ogóle się nie cieszyli

Kiedy spytałam, czy się cieszą, matka cmoknęła wymownie.

– Nie wiesz, na co się piszesz, Agata – stwierdziła złowieszczo. – Dzieci to ciągłe utrapienie. Nie uwolnisz się od nich, nawet wtedy, jak będziesz chciała.

– No nie przesadzaj – mruknęłam, czując się trochę nieswojo. – W końcu jakoś mnie wychowaliście…

– Jak już nie było wyboru – burknął niechętne ojciec.

– Kochamy cię, ale wiesz – odezwała się matka z pewną rezerwą – nie planowaliśmy dzieci. No, chyba rozumiesz, że moim marzeniem nie było babranie się w pieluchach.

– I nawet sobie nie myśl, że nas wrobisz w niańczenie swoich bachorów – stwierdził szorstko ojciec. – My już co mieliśmy, to odchowaliśmy. Więcej smarkaczy nie potrzebujemy.

Zrobiło mi się przykro. Trochę mnie zdziwiło to chłodne podejście rodziców. Myślałam, że się ucieszą – w końcu tyle osób chciało zostać dziadkami. No, a nawet jeśli nie ucieszą, to chociaż podejdą do tego bez emocji, obojętnie. A tu taka niechęć. Jakbym miała szesnaście lat i wpadła z kolegą z klasy!

Na początku się układało

Mimo wszystko, nie przejęłam się ich podejściem. Urodziłam Julka i Marcela, przyzwyczaiłam się do myśli, że są w domu z nami, a przy okazji z miejsca pokochałam ich całym sercem. Bartek miał trochę więcej oporów, zwłaszcza że ciągle nie wysypiał się w nocy i narzekał na rozkojarzenie i senność w pracy, ale z czasem się przekonał. Zaczął się chwalić ojcostwem kolegom – widziałam, jak swojemu przyjacielowi, Patrykowi pokazywał zdjęcia maluchów.

Cieszyłam się bardzo, że tak to się nam poukładało i o moich rodzicach, którzy odwiedzali nas rzadko albo wcale, jakby rzeczywiście bali się dzieci, nie myślałam. Miałam wrażenie, że nie potrzebuję ich w swoim życiu, a wyrzuty sumienia mnie nie dręczyły, bo to przecież oni podjęli tę decyzję. Wszystko było idealnie,  dopóki trzy lata później nie zaszłam ponownie w ciążę. I wtedy Bartek wymiękł.

Męża to przerosło

Z początku nie było tak źle. No fakt – widziałam przerażenie na twarzy Bartka, który zdawał się mnie pytać „Jak my sobie poradzimy z trójką?”, ale uspokajałam się, że po prostu potrzebuje czasu. On chyba też tak uznał, bo po miesiącu rzeczywiście się uspokoił i starał się mi pomagać – oczywiście w miarę swoich możliwości. Kiedy rodziła się Amelka, byłam już przekonana, że się z tym ogarnął. Niestety, trzy miesiące później odkryłam, jak bardzo się pomyliłam.

– Przepraszam, Aga, ale ja nie dam rady – oznajmił mi któregoś popołudnia, gdy Amelka spała, a chłopcy oglądali telewizję.

Zauważyłam, że spakował walizki.

– Nie będę ojcem. Nie nadaję się do tego. Poza tym mam kogoś.

Ta wiadomość zwaliła mnie z nóg.

– Jak to… masz kogoś? – wyszeptałam. – Przecież… masz mnie, masz dzieci. Kiedy ty w ogóle zdążyłeś…

– Wiesz, że wychodzę popołudniami, zresztą, to nieważne. – Machnął niecierpliwie ręką. – Przykro mi, Aga. Oczywiście, będę płacił na dzieci. Tyle, ile mi każe sąd.

Czułam się samotna

I tak zostałam sama z dzieciakami, z całkiem realną wizją rozwodu.
Czasem, kiedy rozmawiałam z koleżankami, żałowałam, że w przeciwieństwie do nich nie mam rodziców, którzy choć trochę marzyliby o wnukach. Skąd mogłam wiedzieć, że wycofają się ze wszystkiego, jak tylko urodzę po raz pierwszy? Nie zmienili zdania nawet wtedy, gdy Bartek odszedł i zostałam sama z całą trójką.

– I naprawdę nic a nic ich twoje dzieci nie obchodzą? – nie dowierzała Jola, kiedy żaliłam im się na swój los, gdy przyszły mnie odwiedzić z Mariką.

Popatrzyłam na nią, jakby się z choinki urwała.

– Oni nawet nie wiedzą, że jest jeszcze Amelka.

– W ogóle ze sobą nie rozmawiacie? – mruknęła zdumiona Marika.

– Nie... – przyznałam.

Weź do nich zadzwoń – nie rezygnowała Jola. – Powiedz im o wszystkim. O Amelce. O tym, jak Bartek się na ciebie wypiął… To w końcu twoi rodzice. I dziadkowie dzieciaków.

Spojrzałam niepewnie na Marikę.

– No, co ci w końcu szkodzi? – spytała, a potem uśmiechnęła się łagodnie. – Jak nie spróbujesz, będziesz się potem zadręczać, że tego nie zrobiłaś

Rodzice pozostali niewzruszeni

Zmotywowana przez koleżanki i zdeterminowana zmęczeniem, brakiem czasu na cokolwiek i w ogóle dość kiepską kondycją psychiczną, gdy tylko zostałam sama z dziećmi, wzięłam telefon i wybrałam numer do matki. Odebrała po kilku sygnałach.

– Agata? – zdumiała się wyraźnie. – Coś się stało?

– No, tak po części – przełknęłam głośno ślinę. – Urodziła wam się wnuczka. Amelka.

Matka na moment zamilkła.

– Aha – odchrząknęła. – No to… chyba gratuluję.

– To było rok temu – przyznałam.

– Wszystko jedno – mruknęła. – I po co dzwonisz?

Westchnęłam ciężko. Nie zapowiadało się na jakąś spektakularną zmianę, ale postanowiłam to jeszcze chwilę pociągnąć:

– Jestem teraz sama – przyznałam. – Rozwodzimy się z Bartkiem.

– O! – tym razem chyba się zdziwiła. – To przez te dzieci? Mówiłam ci, że wieczny z nimi kłopot. I widzisz, który facet cię teraz zechce?

Stłumiłam prychnięcie.

– A wy? – spytałam. – Nie chcecie poznać swoich wnuków?

– A po co? – wydawało mi się, że w głosie matki słyszę strach i wrogość.

– No nie wiem, bo to wasze wnuki? – Nie wytrzymałam. – Bo może chcielibyście swojej córce trochę pomóc i…

– O nie, nie! – przerwała mi gwałtownie. – W to nas nie wrobisz! Powiedziałam ci – żadnych kaszojadów. I ojciec też mówił, że nie będziemy się smarkaczami zajmować. Dałaś je sobie zrobić, to się teraz nimi zajmuj.

Jakoś dam sobie radę

Nie próbowałam więcej dzwonić do matki ani tym bardziej do ojca. Nie łudziłam się, że cokolwiek się zmieni. Nie potrafiłam jednak zrozumieć, jak mogłam żyć tyle lat z tak okropnymi, wyrachowanymi ludźmi i tego nie zauważyć? Bo rozumiem – bali się, że wmanewruję ich w opiekę nad dziećmi, ale żeby nawet nie chcieli ich poznać?

Teraz wiem już, że dam sobie radę. Od mojego rozwodu minęły dwa lata. Cała trójka chodzi już do przedszkola, więc ja załatwiam wszystkie tłumaczenia, kiedy ich nie ma, a pozostały czas poświęcam im. Nie jestem z tego powodu nieszczęśliwa i kocham je nad życie.

Zresztą, podczas jednego ze spacerów w parku poznałam bardzo miłego faceta, Antka. On był tam z psem, Karmelem, którego dzieci z miejsca pokochały. Dziwne, ale wbrew przepowiedniom matki, Antek nie ma nic naprzeciwko mojej gromadce. A nasza relacja staje się z dnia na dzień coraz poważniejsza. Kto wie – może wkrótce już nie będziemy sami?

Czytaj także: „Synowa nie ochrzciła wnuczki, a teraz ma pretensje, że uczę ją pacierza. Nie mogę patrzeć, jak rośnie w grzesznym domu”
„Miałam wielkie ambicje, a miłość znalazłam przy szambiarce. Zakochałam się w Tomaszu, choć nie śmierdział groszem”
„W domu byłam przykładną żoną i matką. W pracy figlowałam bez oporów z kolegą, aż przyłapała nas moja córka”

 

Redakcja poleca

REKLAMA