„Cierpliwie znosiłem humory Marysi. Byłem czuły, kochający, wyrozumiały. Rzuciła mnie, bo >>dusiłem ją swoją dobrocią<<”

dziewczyna, która zrywa z chłopakiem fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY
„Wykrzyczała mi, że przeze mnie nie może być sobą. Mówiła, że brzydzi ją moja wspaniałomyślność, bo wpędzam ją w poczucie winy. I to dlatego odeszła ode mnie Marta z dziećmi... Każde jej słowo raniło mnie dogłębnie. A co, jeśli miała rację?”
/ 26.03.2022 06:33
dziewczyna, która zrywa z chłopakiem fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY

Awantura. Która to już? Trudno zliczyć, tyle że ta wygląda jakoś inaczej. Marysia ma czerwoną twarz i złe spojrzenie. Nie daje mi dojść do słowa…

– Raz mnie posłuchaj! Ten jeden raz!

– Zawsze cię słucham…

– Dobra, możesz tak myśleć, nie zależy mi, prawdę mówiąc mam to gdzieś, nareszcie mam to gdzieś. Ja po prostu już nie mogę, nie chcę tak dłużej. Odchodzę od ciebie, Mariusz, odchodzę!

– Uspokój się, Marysiu, powiedz powoli, co jest nie tak.

– Wszystko jest nie tak. Ty jesteś nie tak, nasz związek jest nie tak, a najbardziej nie tak jestem ja… Jestem popsuta aż do kości. Taką mam naturę. I nie chcę już więcej przeglądać się w twoich wyrozumiałych oczach, nie chcę twojego zrozumienia i wybaczania. Rzygać mi się chce od twojej wspaniałomyślności. I tych twoich umoralniających sentencji, tego tonu kapiącego samozadowoleniem. Spadaj!

– Zrobię ci herbatę, dobrze?

– Spadaj jeszcze raz!

– Marysiu, proszę…

– „Marysiu proszę…”, o co ty mnie możesz prosić? Nie jestem aniołem, żeby móc fruwać wokół swojego Pana Boga! Nigdy nim nie byłam i już nie będę. Ale chcę normalnie oddychać. Mieć prawo do błędu, do grzechu, do zwykłej głupoty! Ale to przy tobie jest niemożliwe, przyciskasz mnie do muru tak, że nie mogę złapać oddechu. Dusisz mnie tą swoją dobrocią! Pierwszą myślą po przebudzeniu jest gorączkowy rachunek sumienia, czy przypadkiem nie przyśniło mi się coś wulgarnego, czy odkryjesz to w moich oczach i wybaczysz mi. Bo ty jesteś samą dobrocią, z definicji.

– Kochanie, ja...

– Tyle że ja w tę twoją dobroć już nie wierzę! – nie dała mi dojść do słowa. – Ot, taki sobie wymyśliłeś sposób na życie. I wiesz co jest twoją bronią? Poczucie winy. Wbijasz je we mnie każdym swoim słowem i ruchem tylko po to, żeby móc mi wybaczyć. Z tym fałszywym uśmiechem. Bez tego by cię nie było! Zniknąłbyś. Pyk i nie ma Mariusza. A jeszcze chwilę temu taki był wielki. Tyle tylko, że ja w twoją wielkość już nie wierzę! Jesteś zakłamany. Ale ja miałam wystarczająco dużo czasu, żeby cię przejrzeć, i nawet wiem, co teraz myślisz…

– Co myślę?

– Że cię krzywdzę, że jestem niesprawiedliwa, ale ty to przetrwasz i mi wybaczysz, bo jestem przecież niezrównoważona albo zbliża mi się okres, więc mam prawo do swoich humorów. Przyznaj się, tak sobie myślisz? No, powiedz!

– Mniej więcej tak…

– No właśnie. Więc trzeba mi dać herbatkę i jakiś łagodny proszek na uspokojenie, a jak dojdę do siebie, to się popłaczę i przeproszę za niemądre zachowanie. Mariusz! Nie przeproszę. Nie tym razem. I już nigdy cię za nic nie przeproszę, bo już nigdy nie będzie cię przy mnie. To koniec.

Wygadywała okropne rzeczy

Tak naprawdę to nic nie myślałem. Trzęsły mi się kiszki i pulsowały skronie. Wystraszyłem się, bo Marysia nigdy do tej pory nie mówiła do mnie w ten sposób. Bałem się, że naprawdę może odejść, bałem się, że w tym, co wykrzyczała może być jakiś okruch prawdy. Bałem się wreszcie, że może ma całkowitą rację. Może uwierzyłem, że jestem lepszy, niż jestem.

Bardzo chciałem napić się herbaty. I może nawet wziąć jakiś proszek na uspokojenie… Ciapek leżał skulony w rogu pokoju i bał się nawet poruszyć uszami. Patrzyłem mu prosto w oczy i czułem, że boi się tak jak ja.

– To znaczy chciałabyś, żebym był jaki? Gorszy? – ośmieliłem się zapytać.

To było całkiem niepotrzebne pytanie. Ciapek aż zamknął ze zdumienia swoje brązowe ślepia.

– Teraz to już niczego od ciebie nie chcę. Ale mogę ci powiedzieć, potraktuj to jako darmową poradę terapeutyczną. Tak, chciałabym, żebyś był normalnym facetem, a nie tablicą z boskimi przykazaniami wymazanymi odblaskową farbą. Chce mi się płakać nad sobą, kiedy pomyślę, w jakim musiałam być stanie, żeby się z tobą związać i nie widzieć przez tyle lat, jakim monstrualnym jesteś kłamstwem.

– Nie masz poczucia, że jesteś zbyt okrutna?

– Chcesz zobaczyć prawdziwe okrucieństwo? Proszę. Czy nigdy nie przyszło ci do głowy zastanowić się, dlaczego Marta i wasze dzieci nie odzywają się do ciebie?

– Tak. Masz rację, to było prawdziwe okrucieństwo. Kiedy się wyprowadzasz?

– Dziś. Zaraz. Przecież nie ma najmniejszego sensu, żeby tę tragifarsę przedłużać.

To powiedziawszy, poszła do sypialni, żeby zbierać swoje rzeczy.

– Chodź, Ciapek, idziemy.

Ciapek przemknął z podkulonym ogonem pod drzwi i nieśmiało trącał nosem wiszącą smycz. Zeszliśmy schodami. Naciągnąłem kaptur, bo na zewnątrz zacinał nieprzyjemny deszcz. Łaziliśmy po mokrych uliczkach i naszym niewielkim parku. Jakieś nieprawdopodobne głupoty wyświetlały mi się w mózgu. Jedna z nich obsesyjnie wracała, rozpychając się wśród innych.

„Ha! Nabrałam cię! Przecież wiesz, że cię kocham i nigdy, nigdy cię nie zostawię”. Marysia śmiała się i tarmosiła mnie po włosach.

Ciapek próbował podnieść jakiś patyk, ale szybko zrezygnował. Minęliśmy ławkę, na której siedem lat temu siedziała zapłakana Marysia, a ja postanowiłem pocieszyć zrozpaczoną dziewczynę. Kilka miesięcy wcześniej odeszła ode mnie Marta, a z nią dwójka naszych dzieci. Ciapek, wtedy zaledwie roczny młokos, ubiegł mnie i wskoczył na ławkę, żeby polizać Marysię po twarzy. Pies, jak wiadomo, jest najlepszym pretekstem do nawiązania znajomości. Marysia była tak młoda i piękna. My z Ciapkiem też byliśmy nie do pogardzenia.

– Przepraszam za jego bezceremonialność – przeprosiłem.

– Nie. Nie ma za co.

– Gdybym był na jego miejscu, zachowałbym się dokładnie tak samo…

– Polizałby mnie pan?

Oczy jeszcze płakały, a usta już się śmiały.

– No… tak. Dziwi się pani?

– Trochę się dziwię. Nie sądzę, żebym wyglądała dziś najkorzystniej.

– Proszę się zlitować. Potrafi pani wyglądać jeszcze korzystniej?

I takie tam. To było fajne spotkanie i cudna rozmowa. Marysia płakała, bo właśnie jakiś przygłup ją rzucił, trochę narozrabiała, fakt, ale żeby od razu rzucać? Ja bym jej nie rzucił. Nawet gdyby całkiem poważnie narozrabiała? No nie! Mowy nie ma. Ona nie wierzy. To niech się przekona. No niby jak? Normalnie, zostaniemy parą, ona narozrabia i wtedy się okaże. Pomysł chwycił. To był najszybciej zawiązany na świecie związek, jestem pewien. Ciapek ze szczęścia ganiał dookoła ławki. Na kolację zjedliśmy gołąbki ze słoika i wypiliśmy butelkę wódki. Ja czystą, a Marysia z sokiem.

Ten dzień jednak skończył się dobrze

– Poczęstuje mnie kierownik papierosem? Wróciłem z dalekiej podróży.

– Niestety, nie palę – uśmiechnąłem się do typka. – Ale mogę zasponsorować piwo.

Dałem mu piątkę.

– Niech będzie. Niech kierownikowi ten dzień się dobrze skończy. Niech pan nie lekceważy. Ja panu to obiecuję.

No proszę, drobny pijaczek z intuicją. Przecież dokładnie tego mi trzeba. Niech ten cholerny dzień dobrze się skończy. E, raczej bez szans.

– To co, Ciapku, jeszcze jedna rundka?

Kaptur mi przemókł, w butach chlupało. Beznadziejnie. Marysia pewnie już kończy się pakować. Nigdy nie zwiozła do mnie wszystkich swoich rzeczy, mieszkała tu, ale zatrzymała też swoją kawalerkę i teraz ma dokąd wrócić. Wyszliśmy z parku. Zrobiło się już ciemno i w mdłym świetle latarni wszystko wyglądało jeszcze koszmarniej. Brudna woda bryznęła mi prosto w twarz. Samochód zatrzymał się kilkanaście metrów dalej. Kierowca wyskoczył z auta i biegł w moją stronę. Chciałem go skląć, łobuza.

– O Boże, jak mi przykro, nie mam pojęcia, jak to się stało. Naprawdę. Tu jest tak ciemno i nie zauważyłam pana. I tu nigdy nie było takiej dziury, w której zebrało się tyle wody… Przepraszam!

Kierowca był kobietą. Miała w głosie tak piękną nutę, że całą złość diabli wzięli. Mogłem słuchać jej bez końca.

– Nie mogę was tu zostawić w takim stanie, ja pana wypiorę i pieska wypiorę i wysuszę. Mieszkam w tym następnym domu, bardzo proszę…

Wycierała mi twarz chusteczką, a Ciapek patrzył na mnie badawczo.

– Nie trzeba, niech się pani nie kłopocze, i tak byliśmy już kompletnie mokrzy. Chodzimy tak już ze trzecią godzinę w koło.

– Nie ma mowy. Zabieram was ze sobą.

– Naprawdę nie trzeba, rodzina się wścieknie na panią…

– Jaka rodzina? Ja, proszę pana, mieszkam sama! I tak was nie zostawię. Koniec.

Wzięła mnie energicznie pod ramię i zaprowadziła pod drzwi klatki schodowej. Zza węgła wynurzył się ponury typ z puszką piwa w ręce.

– Poczęstuje mnie hrabina papieroskiem?

– Tolek, jak ci nie wstyd tak sępić całymi dniami. Masz, weź wszystkie.

– Dziękuję najuprzejmiej hrabinie i tradycyjnie już życzę, żeby się hrabinie ten dzień dobrze skończył.

Mrugnął do mnie porozumiewawczo.

Gdy następnego dnia wróciliśmy do domu, Marysi ani jej rzeczy już nie było. Zostawiła straszny bałagan. Muszę zabrać się za sprzątanie, bo o szóstej ma wpaść do mnie Marzena. Czy to tylko mnie się tak zdaje, że świat ostatnio jakoś bardzo przyśpieszył?

Czytaj także:
„Mąż zdradził mnie, gdy byłam w ciąży i do dziś mu nie wybaczyłam. Wszystko zmienił ten potworny wypadek”
„Nie wiedziała, że jej ukochany to tak naprawdę jej przyrodni brat. Ojciec od lat zdradzał jej mamę i miał drugą rodzinę”
„Roztrwanianie pieniędzy to hobby męża. Musiałam ukrócić mu smycz i sięgnąć po kłamstwo, bo puściłby nas z torbami”

Redakcja poleca

REKLAMA