„To cud, że przeżyłam tamten wypadek. Nie umiałem się skupić, bo ciągle myślałem o tym, że żona czeka z obiadem”

mężczyzna, który wyszedł cało z wypadku fot. iStock by Getty Images, Westend61
„To, że nic nie czuję, niewiele znaczy, bo ludzie w szoku nie odczuwają bólu. W dodatku nie widzę własnego ciała, tylko jego fragment, wystający z mieszaniny metalu i plastiku. A jeżeli to jedyny ocalały fragment?”.
/ 05.08.2023 06:45
mężczyzna, który wyszedł cało z wypadku fot. iStock by Getty Images, Westend61

Gdy powróciła świadomość, widziałem zupełnie normalnie. No, może nie od razu, ale nie miałem problemów ze światłem i ciemnością, a po krótkim czasie mogłem nawet zogniskować wzrok. Coś uwierało mnie w prawy bok, nie miałem pojęcia, co to może być, ale ponieważ nie bolało, przeszedłem nad tym do porządku dziennego. Byłem nieco ogłuszony – to właściwe słowo. Szum w głowie i w uszach sprawiał, że słyszałem niewiele.

Co się stało? W tej chwili pamiętałem tylko uczucie strachu i potworne uderzenie, zupełnie jakby mnie staranował rozpędzony słoń. Dostrzegałem wokół siebie coś dziwnego. Połamany grafitowy plastik wydawał się znajomy, a do tego jakieś powykręcane kształty. Rany boskie, gdzie ja jestem i co mi się przytrafiło?

Zacząłem chyba dochodzić do siebie, bo poczułem wreszcie coś bardziej konkretnego, a mianowicie strach. Zaczęła mnie ogarniać panika, bo zrozumiałem, że znajduję się w dziwnej sytuacji, zapewne groźnej. Ten materiał to tapicerka mojego samochodu. Połamany plastik miał barwę deski rozdzielczej, a poskręcane kształty dookoła to pogięte, zmasakrowane blachy. Spojrzałem w dół, ale dostrzegłem tylko kawałek torsu i lewe ramię. Prawego już nie byłem w stanie zobaczyć, ginęło w jakiejś dziurze.

Mariola niepotrzebnie grzała obiad

Widzę, myślę, boję się… Czyli nie umarłem. Chyba. Odchrząknąłem na próbę. Coś się wydobyło z mojego gardła, ale usłyszałem to jak przez watę. Nabrałem głębiej powietrza, ale nie mogłem odetchnąć w pełni, bo czułem ucisk w piersiach. Coś mnie przygniatało. Zatrzymałem powietrze, postarałem się przekierować je do uszu przez coś, co się nazywa trąbka Eustachiusza. Udało się! Zacząłem coś więcej słyszeć, wszechobecny dotąd szum zastąpiły inne odgłosy. Znów odchrząknąłem. Usłyszałem głosy ludzi. Głosy niespokojne, przestraszone.

Halo! – zawołałem. To znaczy, próbowałem zawołać, bo niewiele się to różniło od poprzedniego chrząkania. Znów spróbowałem: – Halo!

Głosy ucichły, ale tylko na chwilę.

Słuchajcie, ten gość żyje! Jak się pan czuje? – ktoś zapytał.

– Żyję! – potwierdziłem. – Co się stało? – zainteresowałem się.

– Nie wie, że miał wypadek? – zdziwił się ktoś. – Cholera, to cud, że przeżył. Tylko musi być z nim krucho.

– Zachowaj pan takie uwagi dla siebie! – syknął ten pierwszy. – Trzymaj się, człowieku! Zaraz przyjedzie straż i pogotowie! O, już słychać sygnał.

W błysku przypomnienia stanęły mi przed oczami sceny sprzed kilku a może kilkunastu minut. Wracałem do domu, kiedy to się wydarzyło. Gdy sobie już przypomniałem, co zaszło, wszystko podzieliło się na precyzyjne obrazy, jakby zdjęcia. Poszczególne kadry odrywały się po kolei i przylatywały przed oczy, a potem przesuwały się, ustępując miejsca następnym. Może to dlatego, że wszystko odbyło się błyskawicznie?

Do domu zostało mi dziesięć kilometrów. Byłem zmęczony, ale przede wszystkim znudzony konferencją. Siedziałem, słuchając prelegentów i myślałem o niebieskich migdałach. Nie dowiedziałem się niczego nowego. Zadzwoniłem przed wyjazdem do żony, więc po powrocie przynajmniej zjem coś ciepłego.

Ciężarówkę dostrzegłem w ostatniej chwili. Zwalniałem przed dojazdem do ronda, kiedy pojawiła się nagle przede mną. Kierowca ciął prosto na mnie! Ogromna maska zbliżała się nieubłaganie, miałem wrażenie, że to największy pojazd, jaki w życiu widziałem. Zupełnie jakby sunęła na mnie gigantyczna góra lodowa.

Próbowałem dodać gazu, ale wiedziałem już, że nie uniknę zderzenia. Podobno w obliczu gwałtownej śmierci przelatuje człowiekowi przed oczami całe życie. Mnie przeleciała przez głowę tylko idiotyczna myśl, że Mariola niepotrzebnie grzeje dla mnie obiad. To może się wydawać zabawne, jak w starym dowcipie o Szkocie, który naprawiając rynnę, stracił równowagę i runął na ziemię. Lecąc, zdążył jeszcze krzyknąć: „Stara, nie gotuj dla mnie! Dzisiaj zjem w szpitalu!”.

Tir uderzył we mnie z dużą prędkością

A zatem nie zobaczyłem własnego życia. Za to miałem wrażenie, że świat dookoła zwolnił albo mój osobisty zegar znacznie przyśpieszył. Ile mogło trwać, zanim wielki zderzak strzelił w mój samochód? Sekundę, może półtorej? A ja byłbym gotów przysiąc, że minęło co najmniej dziesięć sekund.

Pamiętam, że szarpnąłem się w lewo, chcąc odsunąć się najdalej od taranującego mnie kolosa. To było odruch, niezbyt mądry zresztą, bo w chwili zderzenia odpaliły poduszki powietrzne przy kierownicy i w drzwiach. To też widziałem przerażająco wolno. Przecież poduszka dosłownie wybucha, w ułamku sekundy wypełnia się gazem, a ja miałem wrażenie, że widzę pompujący się balon. Owszem, bardzo szybko się pompował, ale nie powinienem tego dostrzec!

Oczywiście istnieje możliwość, że sobie to po prostu dośpiewałem już później. Ludzki mózg to wciąż wielka zagadka. Słyszałem pisk hamulców i przeraźliwy jęk opon sunących bokiem po asfalcie. Ten wizg był przenikliwy i przerażający. Pomyślałem, że to ostatnie, co słyszę przed śmiercią. Wokół mnie trzeszczały plastiki, wył darty i skręcający się metal. Uderzenie odczułem dopiero po chwili, chociaż nastąpiło przecież od razu! Tir uderzył we mnie ze sporą prędkością!

Gdy sobie przypomniałem, co się stało, wpadłem w prawdziwą panikę. Jezu, musiało mnie zmielić na krwawą kiszkę! To, że nic nie czuję, niewiele znaczy, bo ludzie w szoku nie odczuwają bólu. W dodatku nie widzę własnego ciała, tylko jego fragment, wystający z mieszaniny metalu i plastiku. A jeżeli to jedyny ocalały fragment?

Myśl była absurdalna, ale w takiej chwili trudno o trzeźwe rozumowanie. Przecież bym nie żył, mając do dyspozycji tylko kawałek piersi i ramienia. Dotarło to do mnie z trudem po jakimś czasie, lecz pociecha była i tak marna. Kto wie, gdzie zaczyna się miazga zamiast organizmu?

Strażacy już przy mnie się uwijali, pracowały pneumatyczne przecinarki, piły, rozwieraki. Czułem się, jakby nie rozrywali na części samochodu, tylko mnie. Dobrze, że nie bolało.

Zaraz pana wyciągniemy – odezwał się jeden z ratowników. – Została tylko ta cholerna blacha i zaraz…

Odetchnął głęboko, a ja wiedziałem, dlaczego. Spodziewał się zobaczyć zmiażdżone ciało i mnóstwo krwi. Słyszałem przecież, jak świadkowie wypadku rozmawiają, że samochód jest dosłownie sprasowany.

To musiał być cud, bo co innego?

Zgrzytnięcie wbiło mi się z impetem w mózg. Strażak znieruchomiał na kilka długich sekund, a ja mało nie zawyłem z rozpaczy.

Chłopaki, patrzcie! – zawołał.

– Nie mam nóg?! – wrzasnąłem.

– Spokojnie, już pana wyciągamy!

Jedno szarpnięcie, potem drugie i zacząłem wyjeżdżać na zewnątrz. Miałem ochotę zamknąć oczy, ale uznałem, że lepiej, abym od razu wiedział, jakie obrażenia odniosłem. Ze zdziwieniem zauważyłem, że pogięte blachy są zupełnie czyste, nie ma na nich krwi ani kawałków ciała.

Jest pan cały – powiedział strażak. – To niesamowite! Jakoś tak się to wszystko poskręcało, że znalazł się pan w takim jakby gnieździe. W pustej przestrzeni.

Położyli mnie na noszach, przypięli pasami. Teraz zacząłem czuć wreszcie własne ciało, mogłem poruszyć rękami i nogami. Szok mijał.

Ze szpitala wyszedłem kilka dni później. Okazało się, że mam tylko potłuczenia i skręconą kostkę. I oczywiście wstrząśnienie mózgu, bo to już byłby zupełny cud, gdybym się od tego wykpił przy takim uderzeniu. Od tamtego czasu zdarza mi się budzić w nocy z koszmarnego snu, w którym znów jestem uwięziony w rozbitym samochodzie i mam pewność, że cały z tego nie wyjdę. Na szczęście liczy się przede wszystkim to, co na jawie.

Czytaj także:
„Prawie spowodowałem śmiertelny wypadek samochodowy. Uratowała mnie osoba, której nie powinienem był zobaczyć…”
„Za granicą miałem poważny wypadek i dopiero wtedy zrozumiałem, co jest ważne. Szybko wróciłem do rodziny”
„Po wypadku nie pamiętałem, kim jestem. Żona i córka były dla mnie jak obce. Niestety, okazało się, że to nie wina amnezji”

Redakcja poleca

REKLAMA