Często zastanawiałam się, jaka była ostatnia myśl mojego męża tamtego dnia. Przecież chyba nie pomyślał o mnie ani o naszym dziecku, skoro zamiast ratować siebie, zepchnął z drogi przyjaciela… Gdyby pomyślał o nas, toby wiedział, jak bardzo jest nam potrzebny, jaką niewyobrażalną tragedią będzie dla nas jego śmierć. A tak odebrał ojca naszemu Franusiowi – po to, aby miała go Ludwisia.
Tak, najpewniej myślał o niej, o tej nowo narodzonej dziewczynce, a nie o swoim trzyletnim synku… Ją musiał mieć przed oczami, kiedy pchnął na pobocze jej ojca… Wracali przecież obaj ze szpitala, gdzie widzieli tę kruszynkę, która właśnie przyszła na świat.
– Zawieź mnie, proszę, Antoś, bo ze szczęścia nie jestem w stanie prowadzić – powiedział do męża Jacek.
Przyjaźnili się od małego, to do nas przyleciał, kiedy okazało się, że jego żona przedwcześnie zaczęła rodzić i z pracy zabrało ją pogotowie. Drżał jak liść, czekając na wieść, czy z dzieckiem wszystko dobrze. I popłakał się z ulgi, gdy żona do niego zadzwoniła.
– Masz córkę, tatuśku! – powiedziała.
– Jestem ojcem! – powtarzał w kółko Jacek.
Z emocji tak latały mu ręce, że widać było, iż nie utrzyma kierownicy. A do szpitala jest ponad trzydzieści kilometrów.
Uratował przyjaciela, a sam zginął
– Zawieziesz mnie? – te słowa Jacka skierowane do mojego męża będą mi dźwięczały w uszach aż do śmierci.
Oczywiste było, że Antek zawiezie przyjaciela.
– Wyściskaj ode mnie Agatkę i maleństwo – powiedziałam do Jacka, gdy wsiadali z Antkiem do naszej skody.
Było późne popołudnie. Czas do wieczora szybko minął. Wykąpałam Frania i położyłam spać. Zadzwonił Antek.
– Wracamy, ale pewnie jeszcze po drodze wpadniemy do knajpy! Skrzyknęliśmy kumpli, napijemy się, bo jest przecież okazja. Nie pogniewasz się? Samochód zostawię pod lokalem, obiecuję…
Jasne, że się nie gniewałam. Nie codziennie rodzi się przecież przyjacielowi dziecko. I nie denerwowałam się także, kiedy godziny mijały, a mojego męża nadal nie było w domu. „Jutro sobota, odeśpi…” – myślałam, kładąc się do łóżka.
Spałam już, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. „Zapomniał kluczy?” – byłam pewna, że to Antek wraca. Ale na progu stało dwoje mundurowych – facet i kobieta, ta ostatnia pewnie po to, abym lepiej przyjęła wieści, które mieli mi do przekazania.
– Pani mąż miał wypadek – powiedzieli.
W pierwszej chwili pomyślałam: „A to idiota! Obiecał, że po alkoholu nie siądzie za kółkiem! I co? Rozbił auto?”. Tym durnym autem się zmartwiłam, bo wydawało mi się, że na pustej drodze Antktowi mogła przytrafić się tylko stłuczka! Kiedy usłyszałam, że nie żyje, to już tej nocy nie dotarło do mnie nic innego. Ani gdzie, ani w jakich okolicznościach. Mózg mi się zamknął na te wszystkie informacje i tylko wyłam z bólu…
To policjanci zadzwonili do mojej matki, której numer znaleźli w mojej komórce, i poprosili, aby przyjechał do mnie ktoś z rodziny. Przyjechała i mama, i siostra ze szwagrem. Jak oni mnie denerwowali! Chciałam być sama, ale potem pomyślałam sobie jednak, że dobrze, że ze mną zostali, bo kto wie? Może bez względu na Frania i tak bym sobie coś zrobiła? Z tej rozpaczy…
Kiedy następnego dnia powoli docierało do mnie wszystko, zrozumiałam, że Antek z Jackiem nawet nie dojechali do tego baru! Nie wypili ani kieliszka! Kilka kilometrów za miastem strzeliła im opona i naprawiali koło. A droga tam wąska, chociaż ważna, międzymiastowa. Mieli ją poszerzać wieki temu, jednak podobno są jakieś kłopoty z kupieniem gruntów od okolicznych rolników, moich durnych sąsiadów. Dlatego nie ma nawet porządnego pobocza.
Stali prawidłowo, trójkąt ostrzegawczy policja znalazła potem roztrzaskany na kawałki. Tamten TIR pędził jak wariat, sądząc chyba, że na drodze jest pusto. Kiedy kierowca zobaczył stojący na poboczu samochód, nawet już nie próbował hamować. Skręcił nieco w bok, o czym świadczyły ślady opon, ale i tak mój mąż z przyjacielem nie mieli szans! Jacek opowiadał mi potem, połykając łzy, że on także by nie żył, gdyby nie Antek.
– Popchnął mnie na pobocze! – powiedział. – Ale sam już nie zdążył uciec.
Uderzone przez TIR-a ciało mojego męża przeleciało w powietrzu kilkadziesiąt metrów. Podobno już wtedy nie żył, bo zabiło go samo potężne uderzenie… A ten facet z TIR-a nawet się nie zatrzymał.
Jacek powiedział mi, że był w takim szoku, że najpierw zaczął szukać Antka na poboczu.
– Byłem pewien, że też uskoczył, taką miałem nadzieję. Słyszałem wprawdzie jakiś głuchy łoskot, ale łudziłem się, że ta ciężarówka zaczepia o samochód. W końcu zadzwoniłem po policję, ale dyżurny niewiele zrozumiał z mojego bełkotu. Wyłapał tylko, że miałem stłuczkę, i na szczęście podesłał patrol. Znaleźli mnie błądzącego po polu i wołającego Antka. Podobno wyglądałem jak obłąkany i nie mogli się zorientować, co się właściwie stało, bo przecież samochód był cały! Ciało znaleźli później…
Jacek przepraszał mnie, że nie zauważył numerów TIR-a, że ich nie zapisał.
– Mogłem chociaż powiedzieć dyżurnemu policjantowi, że uciekł. Może by wtedy zarządził jakąś blokadę na drodze? Może by go złapali?…
Wiedziałam jednak, że to wszystko, o czym mówi, było nierealne. Jakie numery, skoro ten TIR tylko im mignął? A potem przecież Jacek był w szoku – nie wiedział, co się stało. A teraz odzywały się tylko jego wyrzuty sumienia, że on przeżył, a Antek nie.
Kiedy policjanci spisali zeznania Jacka, właściwie jasno dali nam do zrozumienia, że znalezienie tego kierowcy TIR-a będzie graniczyło z cudem.
– Mógł jechać z Niemiec, Austrii, Czech albo Słowacji i kilka kilometrów stąd skręcić w jedną z trzech dróg. Gdzie go teraz szukać i jak mu udowodnić, że to on potrącił, skoro jedyny świadek nic nie pamięta? Nawet koloru naczepy – usłyszałam.
Detektyw wykazał się profesjonalizmem
Wiedziałam, że policjanci mają rację, ale gdzieś w głębi serca wszystko się we mnie buntowało. I nawet nie chodziło o to, że chciałam, aby ten człowiek poniósł karę za zabicie Antka. Chciałam mu spojrzeć prosto w twarz i zapytać: dlaczego się nie zatrzymał? Dlaczego potraktował mojego ukochanego męża jak psa?
Po pogrzebie, który był dla mnie strasznym przeżyciem, jakoś powoli zaczęłam się uspokajać… Musiałam zacząć normalnie funkcjonować, przecież miałam synka. A poza tym w mojej głowie zaczęła się krystalizować jeszcze jedna ważna myśl: „Jeśli policja nie potrafi znaleźć mordercy mojego męża, to ja sama go znajdę!” Wiem, że to śmieszne, niczym dziecinne odgrażanie się. Oni przecież mieli swoje metody działania, swoje procedury. A ja? Nic, tylko swoją determinację. Ale w momencie, kiedy zakiełkował w mojej głowie ten pomysł, chwyciłam się go jak jakiegoś koła ratunkowego.
Kiedy zaczęłam się nad tym wszystkim zastanawiać, co i jak powinnam zrobić, podjęłam decyzję: wynajmę detektywa!
– Beata, to nierealne! Takiego człowieka wynajmuje się, kiedy kogoś zdradza żona! Dostaje wtedy jej zdjęcie i śledzi ją, aż coś udowodni. Ale nie w sytuacji, kiedy tak naprawdę nic nie masz! Żadnego punktu zaczepienia – usiłowała mnie powstrzymać siostra. – A poza tym pomyśl, ile to cię będzie kosztowało!
– Mam pieniądze! Antek miał wykupioną polisę na życie. Za chwilę wypłacą mi odszkodowanie! – uparłam się.
– Rób, jak chcesz – poddała się siostra.
Zaczęłam szukać dobrego detektywa, zaglądałam na fora internetowe. W końcu wybrałam człowieka, który był emerytowanym policjantem. Umówiłam się z nim. W miejscu spotkania stanął przede mną facet po pięćdziesiątce. Nie wyglądał na twardziela. Ot, taki zwyczajny człowiek z błyskiem inteligencji w oku.
– Dla mnie to prawdziwe wyzwanie – powiedział, wysłuchawszy mnie do końca. – Całe życie przepracowałem w dochodzeniówce i, przepraszam, że to powiem, każdy policjant marzy o czymś takim, żeby było ciało, a nie było podejrzanego o zbrodnię. Prawdziwa łamigłówka dla rozruszania umysłu. Dlatego nie wezmę od pani ani grosza za swoje usługi. Tylko poproszę o pokrycie kosztów. I nie umiem dzisiaj określić, ile wyniosą. Mogą być wysokie… Żeby zdobyć pewne informacje, trzeba czasami posmarować…
– Jestem na to przygotowana – powiedziałam. – Proszę mnie tylko na bieżąco informować o wydatkach – poprosiłam.
I tak pan Zygmunt zaczął pracę. Przede wszystkim obejrzał miejsce wypadku.
– Nic pan tam nie znajdzie, policja już szukała… – byłam sceptyczna.
Jednak nie miałam racji. W krzakach wciąż leżał spory kawał granatowego plastiku…
– To ze zderzaka jakiejś ciężarówki – wyjaśnił mi pan Zygmunt. – Może to fałszywy trop i nic nie znaczy, a może to odpadło właśnie od tego TIR-a, który zabił pani męża. O ile wiem, w tym miejscu nie było ostatnio żadnego innego wypadku, a zderzaki nie rozsypują się tak bez powodu. Potrzeba niezłego uderzenia, aby je roztrzaskać – powiedział.
I ten kawał zderzaka stał się dla nas punktem wyjścia. Po nim, jak po nitce do kłębka, pytając wielu mechaników, pan Zygmunt doszedł do modelu samochodu, z którego odpadł. A skoro miał już model, to mógł się zająć poszukiwaniem konkretnego samochodu.
Zaczął przeczesywać stacje benzynowe i warsztaty wzdłuż wszystkich trzech tras, którymi potem mógł pojechać ten TIR. Wypytywał ich pracowników, czy taki samochód nie zatrzymał się na parkingu. Przeglądał zapisy z kamer. Dowiadywał się, czy ktoś nie wymieniał strzaskanego zderzaka na nowy. Trwało to i trwało…
Czasami już traciłam nadzieję. Jednak w pewnym warsztacie jego właściciel sobie przypomniał, że miał klienta, który podjechał takim TIR-em.
– To był Polak – zrelacjonował mi detektyw. – Powiedział, że potrącił sarnę, a z rozwalonym zderzakiem nie może jechać dalej, bo go policja capnie!
Sprowadzili mu taki sam zderzak w ciągu kilku godzin, polakierowali. I pojechał dalej. Nie zapisali numerów auta.
– Pan wie, jak to jest, kiedy klient nie chce faktury… – przyznał się mechanik. – Ale mam tu gdzieś zapisany jego numer komórki, bo poszedł do motelu się przespać, jak robiliśmy jego samochód, i mieliśmy po niego dzwonić.
Nie czułam nienawiści tylko... żal
Komórka okazała się na kartę, więc detektyw uznał, że najpierw ustali nazwisko gościa i inne szczegóły, zanim zadzwoni.
– Pozbędzie się tej karty i do niego nie trafimy – powiedział. – Lepiej poszukać tego motelu, w którym spał.
Przy trasie jest ich kilka. Udało się ustalić, że tamtego dnia spośród kilkunastu klientów, którzy się w nich zatrzymali, tylko jeden był na piechotę i mówił, że zepsuł mu się samochód. W motelu mieli jego nazwisko. Andrzej P. – tak nazywał się facet, który zabił mojego męża…
Stwierdzenie, który z kilkudziesięciu pełnoletnich Andrzejów P. mieszkających w Polsce jest kierowcą TIR-a, było już dla pana Zygmunta pestką. Teraz trzeba było ustalić, czy faktycznie jechał wtedy tą drogą, a jeśli tak, to czy potrącił mojego męża i uciekł z miejsca wypadku. Detektyw pojechał do niego.
– Nawet nie musiałem go straszyć, że wszystko da się ustalić, bo w bazie na pewno jest zapis z tachografu i będzie łatwo stwierdzić, czy to on jechał i o której godzinie. Facet był i tak na skraju wyczerpania nerwowego. Gdy mu powiedziałem, że pani mąż zmarł, zaczął płakać.
Detektyw poradził Andrzejowi P., aby sam zgłosił się na policję, wtedy zostanie to uznane jako okoliczność łagodząca podczas procesu sądowego. I facet tak rzeczywiście zrobił.
Moja rodzina była w szoku.
– Nie wierzyłam, że to się uda. Myślałam, że jesteś szalona! – powiedziała mi siostra.
Prokuratura zebrała dowody i oskarżyła Andrzeja P. o nieumyślne zabójstwo, ucieczkę z miejsca wypadku, nieudzielenie pomocy poszkodowanemu i zacieranie śladów. Żądali dla niego dziesięciu lat więzienia, skończyło się na ośmiu, bo Andrzej P. zgłosił się sam na policję i przyznał się do winy. Dla mnie nie było istotne, ile ten człowiek dostanie. Ja chciałam mu tylko spojrzeć w oczy.
Sądziłam, że będę czuła nienawiść, ale stał przede mną wrak człowieka. Cały się trząsł i powtarzał stale, że nie wie, dlaczego uciekł. Nie przyznał się potem nikomu, że coś takiego zrobił, nawet żonie… Zamiast wściekłości i chęci zemsty poczułam żal. Jemu też ten wypadek zniszczył życie. Ciemna wąska droga, zbyt brawurowa jazda, chwila nieuwagi i… koniec. Do śmierci będzie nosił na plecach ten krzyż, że zabił człowieka.
W mojej wsi i w rodzinie dla wielu jestem bohaterką, ale wcale się nią nie czuję. Wypełniłam swój obowiązek i wiem, że będę mogła spojrzeć w oczy mojemu synkowi. Bo zrobiłam wszystko, aby wyjaśnić sprawę śmierci jego taty.
Czytaj także:
„Ciotka zrobiła ze mnie chłopca na posyłki. Udawała obłożnie chorą, bym skakał koło niej jak naiwny piesek”
„Zamiast akademika i studiów, były pieluchy i ciasna kawalerka. Wpadłam w sidła smutnego życia, z którego pragnę uciec”
„Przyjaciele odsunęli się ode mnie przez fałszywą plotkę. Nikt nie chciał słuchać moich wyjaśnień! To ma być przyjaźń?!”