Jakie to uczucie, gdy odejdzie najbliższa ci osoba – ukochany mąż? Mogę powiedzieć, że straszne. Ból po stracie jest nie do opisania. Ja jednak nie miałam zbyt wiele czasu, by się z tym bólem uporać. Przyćmiły go inne uczucia, jeszcze gorsze.
Krystian umarł na raka. Przez wiele lat wspierałam go w walce z chorobą, lecz w kwietniu ostatecznie oboje przegraliśmy. Na pogrzebie męża zwróciłam uwagę na młodą kobietę. Byliśmy małżeństwem ponad 10 lat i sądziłam, że znam wszystkie osoby, z którymi kiedykolwiek miał jakiś kontakt. Ją jednak widziałam pierwszy raz w życiu.
Dziwne wydało mi się też zachowanie znajomych. Na jej widok zaczęli szeptać między sobą i spoglądać po sobie znacząco. Wtedy byłam zbyt przybita, aby zapytać, kim jest ta kobieta. Po pewnym czasie zaczęłam porządkować osobiste rzeczy Krystiana i natrafiłam na mnóstwo dowodów, że mnie zdradzał.
Wpadłam w furię, a potem zaczęłam płakać
Rachunki z restauracji, paragony z kwiaciarni, esemesy w telefonie... Od razu przypomniałam sobie o tamtej dziewczynie z pogrzebu i natychmiast obdzwoniłam znajomych z pytaniem, czy wiedzą cokolwiek na jej temat. Od Marty, kuzynki męża, dowiedziałam się, że była kochanką Krystiana. I to od dawna!
– Nie chcieliśmy cię martwić – wyjaśniła Marta, mocno zmieszana – dlatego nic ci nie powiedzieliśmy. To nie jest rozmowa na telefon. Zaraz do ciebie przyjadę.
Jakby tego wszystkiego było mało, dowiedziałam się, że tamta kobieta jest w ciąży! Wpadłam w furię, a potem zaczęłam płakać. Gdyby Marta nie nafaszerowała mnie jakimiś proszkami na uspokojenie, chyba zwariowałabym z rozpaczy.
W końcu zasnęłam. Ale rano wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Ból, rozpacz i pustka. Ona miała to, co należało się mnie! Czułość Krystiana – i jego dziecko... Byłam na skraju załamania nerwowego. Miotałam się po domu niczym zranione zwierzę, płacząc, krzycząc i złorzecząc wszystkim wokół. W końcu postanowiłam, że muszę spotkać się z tą kobietą.
Zadzwoniłam do Marty, która, choć odradzała mi to spotkanie, zgodziła się podać mi adres kochanki mojego męża. Zadziwiające! Wiedziała o jej istnieniu, o tym, gdzie mieszka... Może jeszcze umawiały się wspólnie na ploteczki?!
Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. W ciągu tych kilku dni, które minęły od śmierci mojego męża, przybyło mi zmarszczek. Twarz poszarzała, a pod oczami pojawiły się ciemne obwódki. Wiedziałam, jak je zatuszować.
Korektor, fluid, puder, tusz do rzęs. Skupiłam się na makijażu, jakby była to najważniejsza rzecz na świecie. Jakbym chciała schować swój ból i rozpacz pod grubą warstwą tapety. Wypiłam kawę, zarzuciłam na siebie płaszcz i wybiegłam z domu...
Drzwi jej mieszkania otworzył mi mężczyzna na wózku. Na oko mniej więcej w wieku tamtej laluni, czyli młodszy ode mnie. Jego niepełnosprawność nieco mnie zaskoczyła. Zawahałam się.
– Słucham? – uśmiechnął się przyjaźnie na mój widok, a ja stałam jak słup soli. – Proszę się nie bać. Nie gryzę, a ten wózek to tylko dlatego, że jestem osłabiony.
– Ja do Kingi – wykrztusiłam w końcu.
– Żona jeszcze nie wróciła z pracy – odparł chłopak. – Tak dużo pracuje, a przecież jest w ciąży i powinna się oszczędzać.
Żona? Nie dość, że romansuje z cudzymi mężami, to jeszcze ma własnego, chorego, po którym od razu widać, że jest do niej przywiązany!
– Proszę wejść, poczekamy na nią razem – powiedział mężczyzna. – Niech pani zdejmie płaszcz, a ja zaraz zrobię nam herbaty. Tak często jestem sam… Chętnie z panią porozmawiam.
– Przecież pan mnie nie zna – odpowiedziałam zaskoczona jego otwartością.
W pierwszej chwili myślałam tylko, żeby jak najszybciej stamtąd uciec, ale chłopak wyciągnął rękę w moją stronę.
– Przepraszam, nie przedstawiłem się. Damian – powiedział z uśmiechem.
– Agnieszka – mruknęłam niechętnie.
Po chwili na stół wjechała nie tylko herbata, ale i kanapki oraz ciastka. Czułam się coraz bardziej niezręcznie.
– Nie zdążyłem dzisiaj nic zjeść, a Kinga na pewno mnie przepyta po powrocie.
„Co ja tutaj robię? – pomyślałam, słuchając go i patrząc na zastawiony stół. – Czego ja chcę od tego człowieka? Mam mu powiedzieć prawdę i zniszczyć życie?”.
Tymczasem on nie przestawał gadać.
– Odkąd dostała awans pół roku temu, stale nie ma jej w domu. Rozumiem, chce się wykazać. Zawsze była ambitna, ale chyba trochę przesadza, nie uważa pani?
Patrzyłam na niego, kompletnie nie wiedząc, co mam powiedzieć. Przerwać brutalnie ten monolog? A może zacisnąć zęby i poczekać, aż wejdzie ta cała Kinga, żeby się upewnić, że to naprawdę ona?
Z tego wszystkiego zakręciło mi się w głowie
Minął pierwszy szok i powoli zaczynała do mnie docierać absurdalność całej tej sytuacji. Chciałam się tylko zobaczyć z tą babą, wygarnąć jej wszystko, wylać swój żal, a trafiłam na tego sympatycznego gościa na wózku, który częstuje mnie ciasteczkami i gawędzi o niczym!
– Przepraszam, źle się czuję – wyszeptałam z trudem, próbując wstać.
– Może przyniosę pani szklankę wody? Albo otworzę okno. Przepraszam, że ciągle mówię o nas – powiedział mężczyzna, po czym podjechał do kuchennego blatu i odwrócił się w moją stronę. – Proszę poczekać, nie może pani tak wyjść na miasto. Kinga by mi potem żyć nie dała.
Nie wiem, jakim cudem, ale przekonał mnie, żebym została. Zaczęłam mozolnie przeżuwać ciasteczka i popijać je herbatą. Zapytał, skąd znam jego żonę.
– Mój mąż z Kingą pracował. Zmarł tydzień temu – odparłam bez zająknięcia, jakbym przygotowała ten tekst.
– Przepraszam, tak mi przykro, czy możemy jakoś pani pomóc? – zasmucił się.
Nagle naszło mnie na zwierzenia.
– To był wspaniały człowiek, mój pierwszy chłopak – zaczęłam opowiadać. – Rozumie pan, miłość od pierwszego wejrzenia, 10 lat razem, a teraz pozostał mi pusty dom i praca. Nie da się opisać, jak bardzo boli, kiedy umiera ktoś bliski, i kiedy się okazuje, że on...
W miarę jak mówiłam, rosła we mnie złość. Chciałam, żeby cierpiał. Jak ja. Zaczerpnęłam tchu, żeby powiedzieć prawdę, jednak w tym samym momencie poczułam na sobie czyjś wzrok. Podniosłam głowę: w drzwiach stała ta sama kobieta, którą widziałam na pogrzebie. Mimowolnie dotknęła wystającego brzucha i spojrzała na mnie błagalnie. Oczy zaszkliły się jej od łez.
– Kochanie, wreszcie jesteś! – zawołał Daniel. – Co się stało, dlaczego płaczesz?
Kobieta pochyliła się nad nim i pocałowała go w czoło, po czym powiedziała:
– To ze zmęczenia i... – zwróciła się do mnie – znałam Krystiana bardzo dobrze. Bardzo go lubiłam. Tak mi przykro, że pani teraz cierpi. Naprawdę...
– Nie cierpię, tylko wyję z bólu – poprawiłam ją ze złością.
Miałam ochotę rozszarpać tę dziewuchę. Jak ona śmie! Nie mogłam już dłużej wytrzymać w tym domu pełnym hipokryzji… Podziękowałam za kanapki, herbatę i wybiegłam z mieszkania. Za mną pognała Kinga.
– Proszę poczekać! – krzyknęła.
– Na co? Mam powiedzieć mu prawdę?
Czułam, jak ogrania mnie wściekłość.
– Nie, błagam panią, nie... – odparła, łapiąc się za brzuch, i ten gest jeszcze bardziej wyprowadził mnie z równowagi.
– Teraz mnie błagasz?! – wycedziłam i przysięgam, że rzuciłabym się na nią, gdyby nie jakiś pan, który wracał właśnie z zakupami do swojego mieszkania.
– To nie tak, jak pani myśli... – jęknęła dziewczyna. – Nie wiem, czyje to dziecko. Nie chciałam pani zranić. Proszę, wyjdźmy stąd – powiedziała, wskazując drzwi prowadzące na podwórko osiedla.
No to wyszłyśmy. Byłam chyba ciekawa, co mi jeszcze powie, i chciałam posłuchać, jak płaszczy się przede mną. Jak prosi, żebym nic nie mówiła jej mężowi.
– Wiem, to zabrzmi głupio, ale zawsze najważniejszy był dla mnie mój mąż – zaczęła drżącym głosem. – Od lat choruje na białaczkę. Raz czuje się całkiem dobrze, a potem znowu wszystko wraca. Musi ciągle brać jakieś leki… A i tak nie zawsze może chodzić, taki jest zmęczony. Tyle lat już się z tym zmagamy...
– A co mnie to obchodzi, do cholery?!
Aż skrzywiłam się na myśl, że ta bezczelna baba próbuje mnie brać na litość.
– Po prostu... – przełknęła ślinę. – Na początku byłam dzielna i oddana, ale potem nie umiałam już sobie z tym wszystkim poradzić. Chciałam odejść, tylko jak? Nie można zostawić chorego męża, prawda? Zwłaszcza tak kochanego i czułego jak Damian. W domu grałam silną, a w pracy ledwo trzymałam się na nogach! Groziło mi nawet zwolnienie i wtedy z pomocą przyszedł mi Krystian...
– No, rzeczywiście ci pomógł – spojrzałam szyderczo na jej brzuch.
– To nie tak... – westchnęła. – Najpierw brał za mnie prace i rozmawiał ze mną, potem pocieszał, podnosił na duchu, aż się stało. To był tylko seks. Przepraszam, ale musi to pani usłyszeć. Chociaż go nie kochałam, nie potrafiłam z nim zerwać. Nagle po tylu latach poznałam kogoś, kim nie musiałam się opiekować...
– Czyje jest to dziecko? – spytałam.
– Mówiłam pani, nie wiem i nie chcę tego sprawdzać. Wierzę, że Damiana. Przecież czasem się kochamy.
– Nie kupuję tej rzewnej historii – powiedziałam twardo. – Gdybyś chciała, tobyś odeszła. Więc teraz bój się, bo w każdej chwili mogę tu wrócić i powiedzieć temu twojemu Damianowi prawdę. Jeśli tylko najdzie mnie taka cholerna ochota!
Odchodząc, rzuciłam jej złe spojrzenie
Chciałam, żeby cierpiała i nie była pewna dnia ani godziny. By patrząc na swoje dziecko, miała nieustanne poczucie winy. I żeby nigdy nie zapomniała o mnie. W tej samej chwili usłyszałam głuchy łoskot. Jakby coś runęło na chodnik. Odwróciłam się i zamarłam z przerażenia.
Kinga leżała nieprzytomna, twarzą do ziemi.
Musiała zemdleć z nerwów, a może potknęła się o schodek. Zaczęłam krzyczeć o pomoc. Po chwili ktoś wybiegł z klatki, ktoś inny wezwał pogotowie.
– Co się tutaj stało? – spytał przerażony Damian, który jakimś cudem znalazł w sobie tyle sił, aby zwlec się na dół. Teraz dyszał ciężko, z trudem łapiąc oddech.
Wreszcie przyjechała karetka. Kinga zaczęła odzyskiwać świadomość, z jej podrapanego policzka sączyła się krew.
– Dziecko... Moje dziecko – jęczała, gdy wnoszono ją do szpitalnego wozu.
Przerażona wezwałam taksówkę, razem ze mną wsiadł Damian. Pojechaliśmy za nią do szpitala. Nie byliśmy w stanie normalnie rozmawiać, przez całą drogę przekrzykiwaliśmy się tylko, bombardując się nawzajem pretensjami i tłumaczeniami.
W którymś momencie musiałam powiedziałam coś, co uzmysłowiło Damianowi, że mojego męża i Kingę coś łączyło. Odsunął się ode mnie przerażony, lecz nic nie powiedział, a ja lamentowałam dalej.
– Jezu, niech to dziecko żyje! Niech nic mu nie będzie! – powtarzałam w kółko.
Po dotarciu na miejsce poszliśmy na izbę przyjęć, a potem na oddział. Dopiero po godzinie lekarz powiedział, że Kinga ma się już dobrze, a życiu maleństwa nie zagraża niebezpieczeństwo.
– Raczej nic mu się nie stało, ale lepiej, aby żona została dłużej pod naszą opieką – oznajmił Damianowi ginekolog.
Niestety, Damian nie mógł się z nią zobaczyć; poprosili, by przyszedł następnego dnia. Wzięłam więc taksówkę i odwiozłam go do domu. Nie chciał, żebym pomogła mu wejść na schody. Patrząc, jak powoli się po nich wspina, zrozumiałam, co znaczy być w sytuacji bez wyjścia.
Czuć wyrzuty sumienia i nie móc już nic zrobić, bo i tak niczego to nie zmieni. Kiedy nazajutrz weszłam do sali, w której leżała Kinga, odwróciła głowę ku oknu.
– Przepraszam cię – powiedziałam. – Chcę, żebyś wiedziała, że tak naprawdę nie miałam zamiaru nic mu powiedzieć. Chciałam tylko, żebyś się tego bała i cierpiała tak jak ja. To wyszło przypadkiem....
Potem wróciłam do domu. Teraz żyję bez Krystiana, z raną w sercu i w dodatku z poczuciem winy wobec Kingi i Damiana. I po co mi to było?
Czytaj także:
„Jestem matką, jestem babcią, ale prawie zapomniałam, że jestem kobietą. Synowa wpycha mi wnuki, a ja chcę żyć po swojemu”
„Wziąłem sobie za punkt honoru, że uwiodę Edytę. Była Królową Lodu, ale ja wiedziałem, jak roztopić jej serce”
„Na wyjeździe spotkałam dawną miłość. Paweł kiedyś złamał mi serce, a dziś rozpalał do czerwoności z pożądania”