– Tato, jak mogłeś zrobić coś takiego?! – córka patrzyła na mnie z prawdziwym potępieniem połączonym z przerażeniem. – Przecież mama umarła ledwie rok temu. Tak nie można!
– Czekałem, ile trzeba. Żałoba trwa rok... – wzruszyłem ramionami.
– Ale ty już się chcesz żenić! Pewnie poznałeś ją zaraz po pogrzebie...
– Powtarzam, żałoba się już skończyła!
– Jasne! – Ala była wściekła. – Ciebie w ogóle nie obowiązywała! A może zdradzałeś mamę jeszcze w trakcie choroby?
– Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć – westchnąłem. – Ledwo przekroczyłem pięćdziesiątkę i mam prawo jeszcze pożyć.
Właściwie mogłem się spodziewać takiej reakcji córki. Wszyscy wokół uważali, że rok po stracie żony powinienem wciąż być załamany. Co i raz się pytali, jak się trzymam i czy potrzebna mi pomoc.
Uczucie wygasło, została chłodna obojętność
I co ja im miałem powiedzieć? Że trzymam się bardzo dobrze? Chyba by mnie ukamienowali. Przecież to zbrodnia! Owszem, było mi smutno po śmierci Ani, ale nie potrafiłem jakoś szczególnie rozpaczać.
Na początku małżeństwa bardzo się kochaliśmy. Z czasem jednak nasze uczucie wystygło i przez ostatnie dziesięć lat panowała między nami chłodna obojętność. Być może gdybyśmy urodzili się trochę później, po prostu byśmy się rozwiedli. Ale w naszym pokoleniu do rozwodu potrzeba było czegoś więcej, niż tylko wygaśnięcia uczuć. Zresztą, mało brakowało, aby doszło do tego „czegoś więcej”. Było naprawdę blisko.
Pięć lat przed śmiercią żony poznałem Basię, nieco młodszą ode mnie kobietę po przejściach. Od razu między nami zaiskrzyło i byłem się gotów rozwieść. Ale właśnie wtedy moja żona zaczęła chorować, z każdym miesiącem coraz poważniej. Musiałem się nią zająć.
Basia to rozumiała, ale po jakimś czasie oświadczyła, że ona tak dalej nie może, bo po prostu nie wytrzyma psychicznie. Powiedziała, że nie potrafiłaby spojrzeć w lustro, gdyby odebrała męża ciężko chorej kobiecie. Nasz związek się rozpadł.
Wiem, to może niezbyt eleganckie, ale zaraz po śmierci żony odezwałem się do Basi i wkrótce potem zaczęliśmy się spotykać, oczywiście w tajemnicy. Trochę to było zabawne, że dwoje dorosłych ludzi bez zobowiązań, musi się kryć ze swoim związkiem, ale Basia nalegała, żeby zanim minie przepisowa żałoba, nikt się o nas nie dowiedział.
Żałoba nie przeszkadzała nam jednak w robieniu dalekosiężnych planów na przyszłość. Byliśmy bardzo szczęśliwi i obydwoje mieliśmy wrażenie, że właśnie teraz znaleźliśmy tę właściwą drugą połówkę...
Bliscy nie dawali mi spokoju
Podobnie jak córka, zareagowała mama. Bardzo lubiły się z moją żoną. Pod koniec naszego małżeństwa miałem nawet wrażenie, że ona kocha ją bardziej niż ja.
– Romeczku, naprawdę przesadziłeś – próbowała ze mną rozmawiać delikatnie. – No, za pięć lat to ja bym zrozumiała. Ale tak od razu?! Toż to nie wypada!
– Powiedziałem mamie, to moja sprawa! – burknąłem, zmęczony jej gadaniem.
– Więc nie licz, że się pojawię na twoim ślubie! – zmieniła taktykę. – I że w ogóle będę się u ciebie pojawiać!
– Ale na piątą rocznicę mojego ślubu mama wpadnie? – spytałem z przekąsem.
– A niby dlaczego bym miała wpaść?
– Sama mama powiedziała, że za pięć lat mama mnie już będzie rozumieć.
Moja rodzicielka nic nie odpowiedziała, tylko się obraziła i wyszła. A mnie ten sprzeciw rodziny (matka i córka nie były jedynymi, które próbowały mnie naprostować) wobec moich planów małżeńskich zaczął chyba bardziej bawić, niż irytować.
Opowiedziałem o tym Basi, jako świetny żart. Niestety, jej to nie rozśmieszyło ani trochę. Spojrzała na mnie poważnie.
Na ślub nie przyszedł nikt z rodziny
– Może jednak powinniśmy przełożyć ślub? – spytała bez cienia uśmiechu.
– Nie ma mowy! Nikt mi nie będzie dyktował, co mam robić! – zawołałem.
– Ale... – zaczęła, lecz przerwałem jej:
– Basiu, teraz to już naprawdę nie ma większego znaczenia, kiedy ten ślub weźmiemy. Dla nich już popełniłem zbrodnię, zakochując się w tobie. Nic tego nie zmieni.
– Dobrze, ale gdyby się do mnie trochę przyzwyczaili, to może za jakiś czas łatwiej byłoby im zaakceptować naszą decyzję... – nalegała ukochana.
– Basiu, daj już temu spokój. Postanowiłem i koniec. Bierzemy ślub teraz – zakończyłem dyskusję stanowczym tonem.
Moja narzeczona nie była przekonana co do słuszności tej decyzji. Bała się, że przez to popsuję sobie kontakty z rodziną. Denerwował ją mój upór, ale z drugiej strony cieszyła się, że jestem aż tak pewny, że to z nią chcę spędzić resztę życia.
Miesiąc później się pobraliśmy. Na ślub nie przyszedł nikt z mojej rodziny, co bardzo zmartwiło Basię. Za to ja w ogóle się nie przejąłem. Trudno, poboczą się trochę i w końcu im przejdzie. A teraz nie oni są najważniejsi w moim życiu, tylko Basia. Cieszę się, że jesteśmy już małżeństwem i nie czekaliśmy z tym przez konwenanse.
Bo na szczęście nie ma co czekać. Jak jest, to trzeba je brać i już! I nie patrzeć na to, że się to komuś nie podoba, że nie wypada czy tym podobne. Każdy ma własne życie, a innym nic do tego!
Czytaj także:
„Syn zdradził i zostawił dwie żony, a dzieci ma z trzema kobietami. Teraz jego kochanka chce pozwać nas o alimenty”
„Na własnej piersi wychowałam roszczeniowego gada. Córka w urodziny nie dała mi nawet tulipana, ale prosi o nową kurtkę”
„Byłem zadufanym w sobie dzieciakiem, który miał wszystko pod nosem. Za moje lenistwo ojciec prawie zapłacił życiem”