Rodzina zawsze była dla mnie najważniejsza. Wychowałem się w przekonaniu, że najbliżsi powinni się wspierać, pomagać sobie i trzymać razem, bo na końcu dnia to właśnie oni zostają, kiedy reszta świata się odwróci. Wierzyłem w to tak mocno, że gdy pojawiła się szansa na stworzenie rodzinnego biznesu, nawet się nie wahałem.
Chciałem im pomóc
Miałem trochę oszczędności i wielką ochotę na to, żeby w końcu robić coś swojego. Męczyło mnie już pracowanie dla innych, słuchanie cudzych poleceń i oglądanie, jak moja praca przynosi komuś zyski. W rolnictwie widziałem przyszłość, a hodowla bydła wydawała się pewnym interesem.
Wiedziałem, że początki będą trudne, że zanim przyjdą pierwsze zyski, trzeba będzie się napracować, ale byłem gotów na ten wysiłek. Nie chciałem jednak robić tego sam. Marzyłem o tym, żeby stworzyć coś większego – rodzinne gospodarstwo, w którym wszyscy pracujemy razem, a potem wspólnie cieszymy się efektami.
Paweł, mój starszy brat, od zawsze miał smykałkę do interesów, choć wolał kombinować, niż naprawdę pracować. Z kolei Kamil, nasz kuzyn, miał w życiu pecha. Nie potrafił znaleźć stałej pracy, tułał się po różnych robotach i widać było, że potrzebuje stabilizacji. Uznałem, że jeśli dam im szansę, wyjdzie to wszystkim na dobre.
Na początku wszystko wyglądało obiecująco. Kupiłem pierwsze sztuki bydła, zainwestowałem w sprzęt, podpisałem umowy na dostawy paszy. Gospodarstwo zaczynało nabierać kształtów, a ja czułem satysfakcję, że robię coś konkretnego. Kamil wydawał się zaangażowany, pomagał przy zwierzętach, a Paweł obiecywał, że znajdzie najlepsze rynki zbytu na nasze produkty. Nie od razu zauważyłem, że to ja robię wszystko, a oni jedynie korzystają.
Oszukiwali mnie
Pierwszy sygnał, że coś jest nie tak, pojawił się kilka miesięcy później. Paweł od jakiegoś czasu wspominał, że warto kupić ziemię pod uprawy, bo własna pasza będzie tańsza niż kupowanie gotowej. Pomysł wydawał się sensowny, ale nie miałem na to środków. Paweł zapewnił mnie, że jeśli pożyczę mu pieniądze, to zwróci mi je, jak tylko zacznie zarabiać na plonach. Ufając mu, przelałem całą sumę na jego konto.
Kilka tygodni później, gdy odwiedziłem jego działkę, oniemiałem. Pole było już obsiane, a ja nie dostałem żadnej informacji o tym, co i kiedy zostanie mi zwrócone. Złapałem go przed domem.
– Paweł, obsiałeś już ziemię? – zagaiłem, choć odpowiedź znałem.
– Tak, trzeba było się spieszyć, bo termin uciekał – odpowiedział.
– Nie powiedziałeś mi nawet słowa.
– A co tu było do gadania? Przecież to i tak dla naszej rodziny – machnął ręką, jakby temat był błahy.
– Ale to były moje pieniądze! – podniosłem głos. – Umawialiśmy się, że mi oddasz, a nie że robisz wszystko na własną rękę!
– Ziemia nie może leżeć odłogiem, lepiej, żeby pracowała – skwitował, jakby rozmawiał z dzieckiem. – Oddam ci, jak zarobię.
Nie chciałem kłótni
Nie chodziło tylko o pieniądze, ale o to, że Paweł nawet nie uznał za stosowne mnie poinformować. Zdecydował za mnie, jakby moje zdanie nie miało znaczenia. Chciałem mu powiedzieć, że nie tak miało to wyglądać, że jeśli mamy działać razem, to musi być w tym jakaś uczciwość. Ale spojrzałem na niego i zrozumiałem, że on po prostu tak to widzi – dla niego liczył się tylko zysk, a to, jak do niego dojdzie, nie miało znaczenia.
Odpuściłem. Pomyślałem, że może przesadzam, że to tylko drobne nieporozumienie. Przecież to mój brat, a rodzinie trzeba ufać.
Przez jakiś czas próbowałem nie wracać myślami do sprawy z Pawłem. Skoro już obsiał ziemię, nie było sensu drążyć tematu. Musiałem skupić się na hodowli. Zwierzęta rosły, a ja coraz lepiej rozumiałem, jak funkcjonuje ten biznes. Cieszyło mnie, że mimo trudności gospodarstwo zaczynało przynosić pierwsze dochody.
Kamil również wydawał się zadowolony. Codziennie przychodził do pracy, wykonywał swoje obowiązki i zachowywał się, jakby wreszcie odnalazł swoje miejsce. Przez chwilę myślałem, że udało mi się stworzyć coś, co naprawdę działa. Aż do dnia, w którym zauważyłem, że coś się nie zgadza.
Coś mi nie pasowało
Od kilku tygodni miałem wrażenie, że pasza znika szybciej, niż powinna. Początkowo zwalałem to na rosnące bydło i większe potrzeby, ale liczby nie kłamały. Karmiłem tyle samo sztuk, co wcześniej, a zapasy topniały w podejrzanie szybkim tempie. Postanowiłem to sprawdzić.
Zaczaiłem się wieczorem w stodole, siedząc cicho między workami. Czekałem ponad godzinę, gdy w końcu usłyszałem skrzypnięcie drzwi. Kamil wszedł, rozejrzał się nerwowo, a potem zaczął przerzucać worki na taczkę. Nie czekałem dłużej.
– Co ty wyprawiasz? – wyszedłem z cienia, a on aż podskoczył.
– Marcin? Co ty tu robisz? – próbował udawać zaskoczonego, ale nie bardzo mu to wychodziło.
– To ja się powinienem pytać. Od kiedy pasza dla bydła znika w nocy?
Kamil spuścił wzrok, jakby szukał odpowiedzi na podłodze.
– To tylko trochę… – zaczął cicho.
– Tylko trochę? – powtórzyłem, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę. – Ile razy już tak brałeś?
– No weź, przecież nie zbiedniejesz – wzruszył ramionami. – Ja tu tyrałem za grosze, to sobie wziąłem rekompensatę.
Poczułem, jak ściska mi się żołądek. Kamil, ten sam Kamil, któremu dałem pracę, bo chciałem mu pomóc, teraz mówił mi prosto w twarz, że kradł, bo uważał, że mu się należy.
Nie miał skrupułów
– To kradzież – powiedziałem powoli. – Myślałem, że możemy sobie ufać.
– Nie przesadzaj – prychnął. – To tylko kilka worków.
Patrzyłem na niego i nie poznawałem człowieka, którego znałem od dziecka. Jak długo to trwało? Nie powiedziałem nic więcej. Po prostu odwróciłem się i wyszedłem. Nie mogłem znieść jego widoku.
Tej nocy nie spałem. Przewracałem się z boku na bok, zastanawiając się, co robić. Wiedziałem jedno – dłużej tak być nie może. Następnego dnia wezwałem Kamila i Pawła. Byłem zmęczony, ale zdecydowany.
– Koniec rozdawnictwa. Kamil, nie będziesz już tu pracował. Paweł, nie dostaniesz więcej ani grosza. Każdy odpowiada za siebie.
– Jak możesz tak traktować własną rodzinę?! – Paweł zacisnął pięści. – To dzięki nam masz ten biznes!
– A teraz nas odcinasz?! – dodał Kamil.
– To moje pieniądze i moja praca! – warknąłem. – Pomagałem wam, a wy to wykorzystaliście!
Zamilkli, ale czułem, że to nie koniec.
Zemścili się
Najpierw uderzył wujek Ryszard. Doniósł do urzędu skarbowego, że prowadzę działalność „na lewo”. Kontrola przyszła błyskawicznie. Potem Paweł odebrał mi dzierżawioną ziemię, tłumacząc, że rodzina ma pierwszeństwo. Kamil poszedł jeszcze dalej – pozwał mnie o rzekomo niewypłacone pensje.
Próbowałem walczyć, ale czułem, że stoję sam przeciwko wszystkim. Prawnie byłem na straconej pozycji. W kilka miesięcy straciłem wszystko – gospodarstwo, oszczędności i wiarę w rodzinę.
Nie mogłem tu dłużej zostać.
Spakowałem kilka rzeczy do starej torby i podszedłem do domu Pawła. Stał przed bramą, pewny siebie, jakby wygrał w jakąś grę.
– To tylko interesy. Trzeba umieć grać – rzucił z uśmiechem.
– Ale to ja to wszystko stworzyłem – wciąż nie mogłem w to uwierzyć.
– A ja to przejąłem. Taki jest świat. Następnym razem nie będziesz taki naiwny.
Nie odpowiedziałem. Wsiadłem do auta i ruszyłem przed siebie, nie oglądając się za siebie. Nie miałem nic, ale wiedziałem jedno – nigdy więcej nie zaufam rodzinie.
Marcin, 41 lat
Czytaj także:
„Poza kasą ze spadku dziadek przepisał mi też tajemnicze puzderko. Wtedy nie wiedziałem, że to puszka pandory”
„Powrót z emigracji umiliła mi gorąca współpasażerka. Nie myślałem, że spotkam ją znów i to w takiej sytuacji”
„Mogłem mieć każdą, ale na studniówkę zabrałem nudną, szarą myszkę. Kiedy dowiedziała się, dlaczego, rozpętała się burza”