„Rodzina wrobiła mnie w ślub z przyjacielem z dzieciństwa. Oni wszystko planują, a ja zakochałam się w kimś innym”

Nieszczęśliwa narzeczona fot. Adobe Stock
Jestem przerażona: muszę zadecydować o całym moim życiu, a nie widzę dobrego wyjścia!
/ 20.04.2021 14:17
Nieszczęśliwa narzeczona fot. Adobe Stock

Można powiedzieć, że ze starszym ode mnie o trzy miesiące Mikołajem znaliśmy się niemal od pieluch. Nasze mamy się przyjaźniły i prawie równocześnie zaszły w ciążę. Wychowywaliśmy się jak rodzeństwo, ale nie byliśmy nim, i może właśnie dlatego obywało się bez bijatyk i kłótni między nami. Lubiliśmy się jak przyjaciele, kochaliśmy się jak w rodzinie. Nic dziwnego, że nasze mamy od samego początku snuły plany na temat wspólnej przyszłości swoich dzieci.

Tymczasem ja, kiedy miałam 16 lat, zakochałam się w kimś innym. Kostek był przystojny, wysoki, czarujący, kochał się w nim tabun lasek i poza tym, że uczył się w starszej klasie, absolutnie nic więcej o nim nie wiedziałam. Mikołaja znałam jak samą siebie, a Kostek był dla mnie pociągającą tajemnicą. Kiedy zwrócił na mnie uwagę i zaprosił na swoją studniówkę, byłam w siódmym niebie. Oczywiście Mikołaj – przeciwnie.
– Myślałem, że jesteśmy sobie przeznaczeni, że kiedyś się pobierzemy – mówił rozżalony, rozwalając się na moim łóżku, gdy szykowałam się do wyjścia.

Spędzał w moim domu tyle samo czasu co we własnym, często zostawał na noc, moi rodzice ufali mu bez granic.
– Nie nudź – rzuciłam beztrosko. – Nic na to nie poradzę, że się zakochałam. Zrozum, to trafia człowieka i tyle. Ciebie też kiedyś dopadnie.
– Już mnie dopadło – mruknął. – Śnisz mi się po nocach, a potem muszę zmieniać pościel.
– Co ty powiesz? – zdziwiłam się, będąc myślami gdzie indziej.
– Nie słuchasz – jęknął z wyrzutem.
– Nie. W tym będzie mi dobrze? – zapytałam, odwracając się do niego.
– Przeleci cię na pierwszej randce.
– Cham! – prychnęłam, choć myśl o bliskim kontakcie z ciałem Kostka wydała mi się nęcąca. – Na początek mógłby nauczyć mnie całować – rozmarzyłam się.

Mikołaj i ja mieliśmy już za sobą pierwsze wspólne doświadczenia w tej materii. Niezbyt upojne, bo zawsze coś nam przeszkadzało. A to nos, a to czoło, a to rodzice wparowali do mojego pokoju i nie wiedzieli, jak się zachować. Kończyło się więc na śmiechu i przepychankach. Chyba podświadomie najbardziej przeszkadzało mi to, że Mikołaj jest dla mnie prawie jak brat.

Poczułam dreszcz, gdy dotknął mnie ktoś inny

Za to studniówka z Kostkiem udała się wyśmienicie. Przetańczyłam z nim całą noc, piłam szampana i pozwalałam się przytulać. A kiedy na zakończenie odprowadził mnie do domu i pocałował, normalnie nogi ugięły się pode mną. Niestety, po paru miesiącach chodzenia Kostek mnie rzucił. Dwa dni ryczałam w poduszkę. Mikołaj tylko podsuwał mi chusteczki i pomagał w wymyślaniu coraz to nowych inwektyw.
– Dupek, kretyn, samiec! – rzucał.
– Cham i prostak! – szlochałam.
– I co ja mu zrobiłam? No co?!
– Ale ja jestem przy tobie…
– Potraktował mnie jak smarkulę! – nie zważałam na słowa Mikołaja. – Powiedział, że to się nie uda, że mamy inne oczekiwania, że ja mam swoje zasady…
– Czyli nie chciałaś iść z nim do łóżka – zawyrokował Mikołaj.
– Może i chciałam, ale…
– To małe „ale” wystarczyło. Poza tym podobno on nie lubi dziewic.
– Jesteś obrzydliwy! – wrzasnęłam i walnęłam go poduszką.
– Ja? Ja jestem obrzydliwy?! – zdenerwował się Mikołaj. – Ja cię zbyt szanuję, zbyt jesteś dla mnie ważna, żebym traktował cię wyłącznie jak atrakcyjne ciało. Dla mnie jesteś całością, Zuza. Czy ty tego nie widzisz? Nie jestem ani ślepy, ani nieczuły. Nie jestem z kamienia. Mam 17 lat, do cholery! Podnieca mnie nawet twoja chustka do nosa! Dobra, zmieńmy temat, bo sytuacja staje się zbyt żenująca. W każdym razie dla mnie…

Ja też nie czułam się z z tym najlepiej. Mikołaj po raz kolejny podkreślił, że nie traktuje mnie jak siostrę… Tymczasem ja wolałam o tym nie rozmawiać. Gdy słuchałam Mikołaja rozprawiającego o naszym przyszłym życiu, kiedy widziałam porozumiewawcze, pobłażliwe spojrzenia naszych mam – niemal czułam, jak zatrzaskuje się nade mną wielka pułapka na myszy. Ale wystarczy kuszący kawałek sera, a mysz sama do niej wlezie…

Byliśmy na trzecim roku polonistyki, kiedy umarła babcia Mikołaja. Swoje mieszkanie zapisała jedynemu wnukowi. Nic wielkiego, dwa pokoje w starym budownictwie, ale zawsze własne. Nie wiem, kto pierwszy rzucił, że właściwie Mikołaj i ja już moglibyśmy się pobrać. Skoro jest mieszkanie, znamy się tyle lat, a nasze rodziny się lubią, to na co czekać? I zanim się obejrzałam, rodzice zawzięcie dyskutowali o ślubie i weselu.

To częsty scenariusz tuż przed weselnymi dzwonami

To zdarzyło się na jednym z wieczorów panieńskich, których przyjaciele mi nie żałowali (a Misiowi – kawalerskich). Kryśka przyprowadziła ze sobą nowego faceta. Był nim Kostek. Ten sam. Spotkanie po latach z pierwszą wielką, młodzieńczą miłością często rozczarowuje. Bywa, że chłopak, którego zapamiętałaś jako wysokiego, oszałamiającego bruneta, znienacka okazuje się nudnym gościem z początkami tzw. mięśnia piwnego pod źle skrojonym garniturem.

Niestety! – jak na złość, Kostek zmężniał i jeszcze bardziej wyprzystojniał. Od razu mnie zauważył i poprosił do tańca… Kryśka wzruszyła tylko ramionami i poszła uwodzić kogoś innego. Mikołaj zaś, widząc, co się święci, postanowił się po prostu upić. Zostałam sam na sam z Kostkiem i jego urokiem.
– Zuza, nic się nie zmieniłaś przez te lata – powiedział niskim głosem. Głos też mu wydoroślał i działał na mnie jeszcze silniej niż kiedyś…
– Czyli nadal jestem naiwnym dzieckiem z zasadami, któremu grozi staropanieństwo? – próbowałam nie ulec mu tak od razu, choć właśnie owionął mnie zapach jego wody toaletowej. Pamiętałam ten zapach… O rany, pamiętałam aż za dobrze!
– Byłem kretynem. Nie umiałem cię docenić – powiedział łagodnie. Uniosłam wzrok…
– Przestań tak na mnie patrzeć! – zażądałam z trudem.
– Nie mogę, Zuza, nie mogę… – hipnotyzował mnie głosem i spojrzeniem. – Jakie masz plany… na później? – wyszeptał mi prosto do ucha.
– Wychodzę za mąż! – rzuciłam w desperackiej próbie odparcia ataku.
– No i widzisz, jaki kretyn ze mnie – jego wargi coraz natarczywiej ocierały się o płatek mojego ucha.

Tamtego wieczoru sporo tańczyliśmy. Byłam jak zaczarowana. Goście powoli zaczęli wychodzić, Mikołaj spał w łazience z głową na sedesie, a ja wirowałam na parkiecie. Przymknęłam oczy, zaczęło mi się kręcić w głowie. Wypiłam o parę drinków za dużo i może dlatego nie od razu dotarło do mnie, co się dzieje. A działo się, i to dużo.

Kostek mnie obejmował, tylko zamiast tańczyć – całowaliśmy się. I to tak, że ledwie starczyło mi tchu. Trzeba przyznać, że mój dawny chłopak sporo się nauczył przez te lata. W końcu odsunęłam go od siebie. Moje serce waliło jak młotem, ręce mi się trzęsły. Patrzyłam na Kostka oszołomiona i już nie miałam wątpliwości, że znów straciłam dla niego głowę. „No to się urządziłam…” – przemknęła mi przez głowę ostatnia przytomna myśl.

Skosztowałam zakazanego owocu – i wystarczy

Z Mikołajem wszystko było takie pewne, bezpieczne i oczywiste… A teraz nagle okazało się, że potrafię być namiętna szalona! Że stać mnie na dużo, dużo więcej, niż sądziłam… I wcale nie zamierzałam z tego rezygnować! Wcześniej jakoś nie umiałam się otworzyć. Już dawno nasze kontakty intymne z Mikołajem przeszły z fazy całowania do czegoś więcej.

Z czystej ciekawości posunęliśmy się dalej. Jednak jakoś nie powiem, żebym mdlała z wrażenia na myśl o seksie z nim. Po początkowej krótkiej fascynacji niewiele zostało. Spróbowałam, posmakowałam zakazanego owocu – i wystarczyło. Spokojnie mogłam się bez tego obyć. Seks był zresztą jedyną poważną przyczyną kłótni między mną a Mikołajem. Bo Misio mógłby na drągu w przeciągu. Co się w końcu dziwić: był zdrowym, młodym facetem.

„To ja jestem jakaś popsuta” – jak sądziłam. Mikołaj pocieszał mnie, że kobiety nabierają apetytu na seks dopiero po trzydziestce, a ja mu wierzyłam. Dlaczego miałabym nie ufać? I tak trwałabym w przekonaniu, że dopiero za kilka lat obudzi się we mnie demon seksu, gdyby nie Kostek… Po tym tańcu nie mieliśmy wątpliwości, że nadal ciągnie nas do siebie.
– Musimy się spotkać – wyszeptał.

Trzymałam się go kurczowo, żeby nie upaść, bo nogi miałam jak z waty. I wcale nie dlatego, że wypiłam sporo wina… W tym stanie nawet nie pomyślałam o Mikołaju. A gdyby wszedł i nas zobaczył? Jak bym mu wyjaśniła, że całuję się w najlepsze z facetem, przez którego kiedyś płakałam? Ale nic mnie to nie obchodziło. Byłam jedną wielką falą namiętności, rozpalona niczym kotka na rozgrzanym blaszanym dachu. Jakbym nadrabiała wszystkie beznamiętne lata.

– Ale gdzie? Gdzie się spotkamy – wyszeptałam z trudem. – Nie chcę, żeby ktoś nas zobaczył.
– U mnie. Przyjdź do mnie.
Poszłam. Ale nie na całość.

On mnie rozbudził, moje zmysły oszalały

Od tamtej pory zaczęłam żyć podwójnym życiem. Z jednej strony przygotowania do ślubu, z drugiej – ukradkowe spotkania, pocałunki i napawanie się świeżo odrodzonym uczuciem. Dawno nie czułam takich emocji, huśtawek nastroju, tęsknoty, radości, a zaraz potem strachu i wyrzutów sumienia. I co najdziwniejsze, bardzo, ale to bardzo mi się to podobało…

Co dzień znajdowałam pretekst, by się urwać z zajęć, wymknąć z domu albo „zapomnieć” o umówionym spotkaniu z narzeczonym. Nauczyłam się kłamać jak z nut. Chodziłam na nauki przedmałżeńskie i słuchałam kazań o wierności i odpowiedzialności, mama szyła mi białą suknię, przyszły teść zamawiał wódkę, tata rezerwował termin w restauracji, Mikołaj kupował smoking, wspólnie układaliśmy listę prezentów, a potem zapomniałam o tym wszystkim i biegłam do Kostka.

Trudno to wyjaśnić, trudno zrozumieć nawet mnie samej. Mikołaj był mi bliski w sposób, jakiego nie umiem wytłumaczyć. Za to Kostek może i mnie nie rozumiał w pół słowa, nie czytał w moich myślach, ale wzbudzał we mnie emocje i pragnienia, o jakie bym się wcześniej nie podejrzewała. Przy nim czułam się szalona, zachłanna i bardzo, ale to bardzo cielesna…

Termin ślubu się zbliżał, a ja nie umiałam podjąć decyzji. Ani żeby zerwać z Kostkiem, ani tym bardziej – żeby się z nim wreszcie przespać. Wiedziałam, że jeżeli to zrobię, nie wyjdę za Mikołaja. Odkryłam w sobie zdumiewające zasoby obłudy, jednak jawnej zdrady niczym bym przed sobą nie usprawiedliwiła.

Co gorsza, Mikołaj niczego się nie domyślał. Co jeszcze bardziej mnie złościło. Wkurzało mnie, że jest taki naiwny i ślepy, ale niby czemu miałby coś podejrzewać? Z kolei Kostek był taki łagodny, wyrozumiały. Czekał, nie nalegał, tylko całował… Chryste, jak on całował! Co miałam robić? Powiedzieć „tak” na resztę życia, będąc zakochaną w kimś innym? Czy wyjawić prawdę i zniszczyć coś nieodwracalnie?

Bo wiem, że tak by się stało. Skrzywdziłabym kogoś, kto jest mi najbliższy na świecie i pewnie zawsze będzie, bez względu na to, jak potoczy się nasze życie…
O czym tak niewesoło rozmyślasz? – zapytał któregoś razu Kostek, wyrywając mnie z zadumy.
– Co mam zrobić? – odpowiedziałam zupełnie szczerze.
– A w jakiej sprawie, miła moja? Czym się zadręczasz? – drążył Kostek, uśmiechając się i gładząc mnie po ręce.
– W sprawie mojego ślubu.
– Aha. No tak… W jego głosie pojawiła się nutka czujności, uśmiech znikł z twarzy.
– A gdybym ci powiedziała, że ślubu nie będzie? – nie odpuszczałam.
– Zapytałbym, czy dobrze to sobie przemyślałaś – dokładnie ważył słowa i już nie trzymał mnie za rękę. – Znasz go tak długo, szanujesz, kochasz.
– Ale to w tobie jestem zakochana… – wyznałam mu z całą mocą.
– To mija – prychnął. – Sam byłem zakochany kilka razy, w tobie na przykład aż dwa. Chodzi o dobrą zabawę, a odwoływanie ślubu nie jest zabawne. Zastanów się, Zuza, przecież możemy się spotykać i potem, po ślubie.

Po prostu wyszłam. Kostek wcale się tak bardzo nie zmienił przez te lata, a ja znowu dałam się nabrać! Tym razem jednak nie zamierzałam płakać z jego powodu. Przeszło mi. Ot tak, po prostu, jakby hipnotyzer pstryknął palcami i wreszcie mnie obudził.

Wróciłam do domu i zaczęłam się poważnie zastanawiać. Przyznałam przed sobą, że jestem przerażona ślubem, jego ostatecznością i nieodwracalnością – bo jak przysięgać, to na zawsze. Przyznałam też, że od dawna tęskniłam za tą zagubioną gdzieś burzą w sercu, za szałem zmysłów, za wypiekami na twarzy i motylami w brzuchu. No i stało się. Zakochałam się, gdy tylko ktoś spojrzał mi głęboko w oczy i powiedział aksamitnym głosem, że nie może ode mnie wzroku oderwać. Zwykły zbieg okoliczności, że trafiło na Kostka.

Miotam się nadal i nie wiem, co wybrać

Tylko co teraz miałam zrobić? Kogo miałam się poradzić? Była tylko jedna taka osoba, do której mogłam zwrócić się z tym najważniejszym w moim życiu pytaniem. Opowiedziałam mu wszystko i poczułam ulgę. Przyjaciele nie powinni mieć przed sobą tajemnic. Mikołaj uśmiechnął się smutno.
– Zawsze wiedziałem, że ja kocham cię bardziej niż ty mnie. Pewnie teraz chcesz zapytać mnie o radę, co? Ale powiedz, zwracasz się do mnie jako do przyjaciela czy narzeczonego?

Milczałam, niemal bałam się oddychać. To była najważniejsza rozmowa w naszym życiu.
– Jako mężczyzna, który cię kocha całym sercem i duszą, powiem – wyjdź za mnie, a wszystko będzie dobrze. Jakoś się ułoży, bo musi. Ale jako twój przyjaciel powiem – nic na siłę, Zuza, do niczego się nie zmuszaj. Do niczego i dla nikogo, nawet dla mnie. Nie kieruj się litością, przywiązaniem ani lojalnością. To żenujące, bo już kiedyś wypowiadałem te słowa. Kieruj się po prostu miłością. Jeżeli mnie nie kochasz na tyle mocno, żeby wyjść za mnie bez wątpliwości, lepiej nie wychodź wcale.

Został mi miesiąc. Miesiąc na podjecie decyzji. Wyjść za mąż czy nie? Zostać żoną Mikołaja i przez całe życie tęsknić za namiętnym oczarowaniem, które może kiedyś bym przeżyła – czy odwołać ślub i tęsknić za spokojnym Mikołajem? 

Czytaj także:
Nie dawałam sobie rady z jednym dzieckiem, a gdy urodziłam drugie, zaczął się obóz przetrwania
Zazdrościłem Jackowi, że jest kawalerem - u mnie tylko kupki i zupki...
Podczas pandemii najgorsza jest samotność. Chciałabym wyjść do ludzi. Ale może wcześniej umrę

Redakcja poleca

REKLAMA