Kiedy mama zadzwoniła i poprosiła, żebym przyjechała na działkę na weekend, od razu coś mi nie pasowało. Zwykle narzekała, że niepotrzebnie tłukę się taki kawał drogi, skoro „i tak wolę siedzieć z nosem w telefonie”. Teraz jej głos brzmiał dziwnie radośnie, wręcz podekscytowanie. Nie wnikałam. Miałam wolny weekend i w sumie mogłam się przewietrzyć.
Podjechałam pod bramę
Rodzice już czekali na ganku, jakby wyszli mi na powitanie. Mama uśmiechała się od ucha do ucha, tata poprawiał kapelusz przeciwsłoneczny. Coś było na rzeczy.
– Cześć, mamo, cześć, tato. Czego się tak cieszycie? Nie macie już sił do pielenia?
Mama cmoknęła mnie w policzek i pokręciła głową.
– Oj, córcia, nie wygłupiaj się. Po prostu miło, że wpadłaś. A wiesz, że Kamil też tu dziś będzie?
Zatrzymałam się w połowie drogi do bagażnika. Kamil. Syn sąsiadów. Pamiętałam go, oczywiście, ale głównie jako tego cichego chłopaka, który za dzieciaka bawił się sam w ogródku i unikał większych zgromadzeń. Nie żebym miała coś przeciwko niemu, po prostu nie mieliśmy kontaktu.
– A co mnie to obchodzi? – rzuciłam ostrożnie.
Tata się uśmiechnął. Za bardzo.
– Oj, no nie bądź taka. Chłopak ostatnio miał ciężko. Miło by było, gdybyście trochę pogadali.
I wtedy już wiedziałam. Oni coś kombinowali.
Nie miałam zamiaru robić scen. Wiedziałam, że jeśli zacznę się burzyć, mama wejdzie w tryb „to dla twojego dobra” i nie odpuści. Postanowiłam więc grać w ich grę – do pewnego momentu.
– No to gdzie ten twój smutny Kamil? – rzuciłam, rozpinając kurtkę.
– Zaraz przyjdzie, nie bądź taka. To bardzo miły chłopak – odparła mama i poszła do kuchni, zostawiając mnie z ojcem, który jakby od niechcenia zaczął przeglądać narzędzia w skrzynce.
Usiadłam na schodkach ganku, patrząc na ogród. Rodzice kochali swoją działkę. Latem warzywa rosły tu jak szalone, a jesienią mama robiła z nich przetwory, które potem usiłowała mi wciskać do mieszkania. Pachniało ziemią i lekko wilgotnym drewnem. Powietrze było inne niż w mieście.
Usłyszałam skrzypnięcie furtki. Podniosłam wzrok i zobaczyłam Kamila. Wysoki, ciemnowłosy, nadal raczej chudy, ale z jakimś nowym ciężarem w spojrzeniu. To nie był ten sam cichy chłopak, którego pamiętałam.
– Cześć, Kinga. Dawno się nie widzieliśmy – powiedział, zatrzymując się kilka kroków ode mnie. Zmrużyłam oczy.
– Taa… coś kojarzę. Byłeś tym cichym dzieciakiem od sąsiadów, który zawsze siedział z nosem w książkach.
Kamil uśmiechnął się krzywo.
– A ty zawsze byłaś tą, co uciekała przed robieniem przetworów.
Parsknęłam śmiechem. Punkt dla niego.
– Wciąż uciekam – przyznałam. – Ale chyba mnie dopadli.
Kamil westchnął.
– No to jesteśmy w tym razem.
Miałam złe przeczucia
Rodzice, jakby zgodnie, uznali, że najlepiej będzie nas zostawić samych. Mama nagle „przypomniała sobie” o obiedzie, tata zaczął grzebać przy altanie, a my zostaliśmy w ogrodzie z motykami w rękach.
– W co nas wrobili? – mruknęłam, kopiąc ziemię z niechęcią.
– W jakiś rodzinny spisek – odparł Kamil. – Moja matka też nalegała, żebym tu przyszedł.
Zerknęłam na niego. Był skupiony na wyrwaniu wyjątkowo opornego chwasta. Po chwili ciszy rzucił:
– Rodzice chyba myślą, że jak posiedzę na działce i pogadam z tobą, to życie nagle stanie się prostsze.
Mój uchwyt na motyce się wzmocnił. Tak, zdecydowanie coś było na rzeczy.
– Coś się stało? – spytałam bezpośrednio.
Kamil zawahał się, ale w końcu wzruszył ramionami.
– Rozstałem się z Magdą.
Nie znałam Magdy, ale już jej nie lubiłam.
– I twoja matka uznała, że najlepszym lekarstwem na złamane serce jest kopanie ziemniaków?
Kamil prychnął.
– Coś w tym stylu.
Pochyliłam się nad grządką. Rodzice myśleli, że jesteśmy bohaterami jakiejś ckliwej historii, w której wystarczy spędzić razem kilka godzin i nagle wszystko się ułoży. Absurd.
– Jak się trzymasz? – rzuciłam mimochodem.
Kamil milczał chwilę, a potem powiedział cicho:
– Jak ten ogród. Wymaga dużo roboty, żeby wyglądał na uporządkowany.
To zabrzmiało… prawdziwie.
– No to zobaczymy, czy damy radę posprzątać – odparłam.
Praca szła nam zaskakująco sprawnie. Może dlatego, że Kamil faktycznie się przykładał, a może dlatego, że dobrze się z nim rozmawiało. Był inny, niż go zapamiętałam – bardziej bezpośredni, mniej zamknięty w sobie.
– Wiesz, że jak byliśmy dzieciakami, uważałam cię za totalnego nudziarza? – rzuciłam, prostując się po wyrwaniu kolejnej partii chwastów.
– A ja myślałem, że jesteś nieznośną księżniczką – odparł, nawet nie patrząc w moją stronę.
Parsknęłam śmiechem.
– Czyli w sumie nic się nie zmieniło.
Kamil w końcu na mnie spojrzał i uśmiechnął się lekko.
– Może trochę.
Po prostu patrzyliśmy na siebie
Potem Kamil znowu skupił się na pracy, a ja zaczęłam się zastanawiać, dlaczego właściwie mnie tu ściągnięto. Nie byłam specjalnie dobra w pocieszaniu ludzi. Nie miałam też ochoty na żadne romantyczne gierki, które najwyraźniej snuli nasi rodzice. Ale Kamil… był w porządku.
– A tak serio – zaczęłam, siadając na drewnianej skrzynce. – Co się stało z Magdą?
Wzruszył ramionami.
– Wyjechała za granicę. Miało być „zobaczymy, jak to wyjdzie”, ale po miesiącu zerwała kontakt.
– Klasyka – mruknęłam.
Kamil nie wyglądał na kogoś, kto chce dramatyzować, ale widziałam, że go to ruszyło.
– To głupie, prawda? Że człowiek myśli, że ma coś pewnego, a potem nagle wszystko znika.
Pomyślałam o swoich związkach. Żadna wielka miłość, ale schemat zawsze ten sam – nadzieja, a potem rozczarowanie.
– Nie głupie. Po prostu… życie.
Słońce zaczynało powoli chować się za drzewami, a my wciąż dłubaliśmy w ziemi. Praca, choć fizycznie męcząca, miała w sobie coś oczyszczającego. Z każdym wyrwanym chwastem miałam wrażenie, jakbyśmy oboje pozbywali się jakichś starych rzeczy, które zalegały w głowie.
– Zaskakująco dobrze ci idzie – mruknął Kamil, oceniając moje starania.
– Wiem – uśmiechnęłam się, ocierając ręką czoło. – Ale nie przyzwyczajaj się. To jednorazowa akcja.
– Jasne – odparł z rozbawieniem.
Przez chwilę pracowaliśmy w ciszy. W końcu Kamil odezwał się cicho:
– Czasem trzeba wyrwać coś, co przeszkadza, żeby mogło wyrosnąć coś nowego.
Spojrzałam na niego z uniesioną brwią.
– Brzmisz jak mój tata, a to zaczyna być niepokojące.
Kamil uśmiechnął się lekko, ale zaraz spoważniał.
– Po prostu… Chciałem, żeby to było coś trwałego. Magda i ja. A potem zrozumiałem, że nie zawsze można wszystko trzymać na siłę.
Przez chwilę ważyłam jego słowa, a potem spojrzałam na nasze dłonie – ubrudzone ziemią, zmęczone, ale w jakiś sposób… satysfakcjonowane pracą.
– Może to i dobrze – powiedziałam. – Może coś nowego już czeka.
Kamil spojrzał na mnie uważnie, ale nie odpowiedział. I chyba nie musiał.
Tego wieczoru, kiedy rodzice ogłosili, że „w nagrodę” robią kolację przy grillu, złapałam się na tym, że nie przeszkadza mi już ich intryga. Bo może – choć niechcący – jednak mieli rację.
Kolacja przy grillu przeciągnęła się dłużej, niż planowałam. Rodzice byli w swoim żywiole, mama opowiadała jakieś historie z przeszłości, tata dolewał wszystkim soku (a sobie czegoś mocniejszego), a ja… nie spieszyłam się do powrotu do domu.
Kamil też został
Siedział obok mnie, dłubiąc węglem w dogasających resztkach ognia.
– Jutro też tu będziesz? – rzuciłam nagle, bardziej do samej siebie niż do niego.
Spojrzał na mnie z lekkim zaskoczeniem, a potem wzruszył ramionami.
– A jeśli powiem, że tak?
Zastanowiłam się przez moment, po czym uśmiechnęłam się lekko.
– To może nie będę uciekać.
Kamil odpowiedział uśmiechem, ale nie powiedział nic więcej. I dobrze. Bo czasem nie trzeba wielkich słów, żeby coś się zmieniło.
Rodzice pewnie myśleli, że osiągnęli swój cel – że oto Kinga i Kamil, dzieci z sąsiednich działek, zakochają się jak w tanim romansie i wszystko skończy się happy endem. Może byłam cyniczna, ale w to nie wierzyłam. Nie w miłość na zamówienie.
Ale może wierzyłam w coś innego. W to, że czasem przypadkowe spotkania mają sens. Że rozmowa z kimś, kogo się nie znało, może zmienić więcej, niż się wydaje. I że nawet jeśli nie będzie z tego wielkiej miłości, to może być coś równie wartościowego – zrozumienie.
Nie wiedziałam, co będzie dalej. I pierwszy raz od dawna wcale nie musiałam tego wiedzieć. Bo wszystko zaczęło się od chwastów.
Kinga, 26 lat
Czytaj także:
„Syn krytykował to, jak go wychowałam. Na własnej skórze się przekonał, że rodzicielstwo to nie tylko lukier i pistacje”
„Przekroczyłam z teściem w windzie wszelkie granice. Gdy mąż bawił się za ścianą, teść dawał mi najlepszy urodzinowy prezent”
„Uczeń chciał mi dać popalić. To, co rozgadał w szkole na nasz temat, nie miało nic wspólnego z korepetycjami z biologii”