„Rodzice nie zaakceptowali mojej miłości i postawili mi ultimatum. Albo z nią zerwę, albo nie zapłacą za moje wymarzone studia”

Mężczyzna, który stracił ukochaną kobietę fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
Widać, że Marta jest bardzo szczęśliwa. Tylko dlaczego nie ze mną…
/ 06.05.2021 12:45
Mężczyzna, który stracił ukochaną kobietę fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Przyszłość miałem zaplanowaną już jako nastolatek – od zawsze marzyłem o tym, żeby zostać lekarzem. Nic w tym zresztą dziwnego. Mój ojciec był dyrektorem największego szpitala w regionie, mama natomiast wziętym chirurgiem. Tematy medyczne były więc w naszym domu na porządku dziennym. Rodzice nawet nie musieli specjalnie się starać, bym interesował się tą dziedziną. Sam się do niej garnąłem.

– Chirurg to trudny, ale pasjonujący zawód – podkreślała mama. – Ja do dziś żałuję, że nie poszedłem na stomatologię – twierdził natomiast ojciec, zaznaczając, że dentysta świetnie zarabia. Do tego coraz popularniejsze stawały się powszechne dzisiaj aparaty ortodontyczne.
– To jest przyszłość – podkreślał ojciec.

Sam marzyłem o medycynie

Poszedłem do prestiżowego liceum w moim rodzinnym mieście. Dobrze się uczyłem, był więc czas i na naukę, i na rozrywkę. Także w klasie maturalnej. Praktycznie w każdy weekend z kumplami wychodziliśmy do jakiegoś klubu. Podczas jednego z takich wypadów poznałem Martę.

Trudno było nie zwrócić uwagi na śliczną brunetkę o krótkich włosach. Z koleżankami zajęła lożę obok. Dziewczyny łowiły nas spojrzeniami, my odwdzięczaliśmy się tym samym. Zaczęliśmy spotykać się dużą paczką. Po jednym z takich wieczorów zaproponowałem Marcie, że odprowadzę ją do domu. Zgodziła się. Szliśmy na jej osiedle ponad godzinę, bardzo fajnie się rozmawiało.

Okazało się, że chodzi do technikum gastronomicznego, w tym roku ma maturę, a przyszłość chce związać z hotelarstwem. Nawet studia planuje właśnie w tym kierunku.
– Mieć kiedyś swój hotel, to byłoby coś… – rozmarzyła się Marta.
Mówiła o tym z taką pasją, że nawet moja medyczna przyszłość nie wydawała się tak fascynująca jak jej wizje.

Rodzice nie byli zachwyceni, że zacząłem spotykać się z Martą.
– Matura przede wszystkim – przypominała mi co rusz mama. I za każdym razem podkreślała, że to wyniki matury są kluczowe podczas rekrutacji do najlepszych uczelni. Oboje odpuścili, gdy zobaczyli moje dobre stopnie. Nie mogli mieć obaw, że zawalę egzaminy.

Po kilku miesiącach związku z Martą uznałem, że najwyższy czas przedstawić rodzicom moją dziewczynę. Mama i tata kręcili nosami na wspólny obiad, ale w końcu się zgodzili. Było bardzo miło, rodzice posłuchali o jej planach na życie, miałem nawet wrażenie, że byli nimi mile zaskoczeni.
– Rozumiem, że to jest jakaś przelotna znajomość – mama zapytała mnie, gdy po odprowadzeniu Marty wróciłem do domu.
– Dlaczego tak uważasz? Wręcz przeciwnie. Myślimy z Martą o przyszłości. To chyba dobrze – odpowiedziałem bez wahania i szybko dodałem, że zamierzamy iść na studia do tego samego miasta, może nawet razem wynająć mieszkanie.
– Ale ona chodzi do technikum! – te słowa ojca pamiętam do dziś.

Stanąłem jak wryty. Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć.
– Jakie to ma znaczenie? – spytałem tylko. Nie spodziewałem się, że to może przeszkadzać moim rodzicom. Rozpętała się wielka kłótnia z ojcem. Nie wiem, jakby się skończyła, gdyby nie wkroczyła mama. Zaproponowała, byśmy do rozmowy wrócili rano przy śniadaniu.

Nie zaakceptowali jej, bo nie chciała być lekarzem

Nie przespałem nocy. Nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem od rodziców. A najgorsze, że zdawałem sobie sprawę z tego, że zdania na temat Marty raczej nie zmienią. Zawsze tak było, że jeśli już coś postanowili, to koniec, nie było odwołania.

Przekonywałem rodziców, że skończenie technikum gastronomicznego nie oznacza stania przy garach, że Marta ma wielkie plany związane z hotelarstwem. Mama z ojcem byli jednak stanowczy.
Chcieliśmy, żebyś poszedł na medycynę, a my za twoje studia zapłacimy. Żebyś zajął się tylko nauką, nie musiał pracować na utrzymanie. Ale musisz wybrać: albo ta dziewczyna, albo my wysyłamy cię na studia – oznajmił mi ojciec.
Próbowałem jeszcze szukać ratunku u mamy, ale ona tylko kiwnęła głową.
– Jak możecie mi coś takiego robić, stawiać przed takim wyborem? – pytałem.
– Jeszcze nam za to podziękujesz – usłyszałem odpowiedź ojca, ale na dalszą rozmowę nie miałem już ochoty.

Wybiegłem z domu. Nie wiedziałem, co robić, co powiedzieć Marcie. Byliśmy ze sobą szczęśliwi, mieliśmy plany, a tymczasem moi rodzice wymyślili jakiś starodawny mezalians… Z jednej strony marzyłem o pójściu na medycynę. Nie mogłem jednak zostawić Marty, bo tak wymyślili sobie moi starzy. Chciałem jej o wszystkim powiedzieć, ale nie miałem odwagi. Coby sobie pomyślała o mojej rodzinie?

– Chyba musimy coś zdecydować w sprawie studiów – rzuciła Marta jakoś miesiąc przed maturą; mieliśmy ostatecznie wybrać miasto, w którym będzie i dobra medycyna, i studia hotelarskie.
– Poczekajmy jeszcze chwilę, na razie najważniejsza jest matura – próbowałem możliwie najdłużej jak się da zwlekać z decyzją.

To miało być moje salomonowe wyjście. W domu powiedziałem, że zdecydowałem się na studia. Chciałem jednak cały czas być z Martą. Liczyłem na to, że rodzice zmiękną. Plan wydawał się doskonały, tyle że w tym wszystkim zorientowała się Marta.
– Misiek, coś się wydarzyło, tylko nie chcesz mi powiedzieć… – zagadnęła. Zauważyła, że między nami nie jest tak jak poprzednio. Przestaliśmy chodzić do kina, do klubu, spotykaliśmy się jakoś rzadziej. Nie chciałem, by widzieli nas razem jacyś znajomi moich rodziców. Liczyłem na przeczekanie tej sytuacji. Przeliczyłem się.

– Najlepiej, jak damy sobie spokój – stwierdziła niedługo później Marta. Próbowałem ją przekonać, że to tylko nasz chwilowy kryzys, że bardzo przejmuję się maturą. Kłamałem, bo nie chciałem jej stracić. Liczyłem na to, że gdy rozpoczniemy studia, łatwiej będzie być razem. Moi rodzice nie muszą przecież o wszystkim wiedzieć. Nic to nie dało. Rozstaliśmy się z Martą.

Straciłem ją przez własną głupotę

Bardzo to przeżywałem, była moją pierwszą prawdziwą miłością. Miałem wielki żal do rodziców, że kazali mi wybierać. Po cichu liczyłem jednak na to, że kiedyś z Martą jednak się zejdziemy. Maturę zdałem bardzo dobrze, dostałem się na wybrane studia. Także na uczelni nauka szła mi bez większych problemów. Przejąłem się uwagami starszych kolegów, że najgorsze są pierwsze dwa lata, i od początku zacząłem ostro zakuwać.

Do domu przyjeżdżałem jednak często. Odwiedzić rodziców, ale też spotkać się ze swoją paczką, a przede wszystkim z Martą. Do naszego starego miejsca w klubie mniej więcej raz w miesiącu przychodziliśmy praktycznie wszyscy. Wszyscy oprócz Marty. Po jakimś czasie zrozumiałem, że to nie może być przypadek. Podpytywałem jej koleżanki, ale nie chciały nic mówić.
– To jej sprawa – wzruszały tylko ramionami, więc sam próbowałem się z nią skontaktować; bez rezultatu.

Stało się dla mnie jasne, że Marta mnie unika. Teraz byłem jednak zdecydowany, by wszystko jej wyjaśnić. Nawet powiedzieć o ultimatum postawionym kiedyś przez rodziców. Trudno, niech się dzieje, co chce. Bardzo mi jej brakowało. Niestety, dostałem cios, którego się nie spodziewałem.
– Lepiej, żebyś dowiedział się o tym ode mnie niż z plotek od obcych ludzi. Marta ma faceta, podobno planują zaręczyny – kolega z liceum powiedział mi to podczas jednego ze spotkań.

Byłem załamany, ale i wściekły. Na siebie, że tak łatwo odpuściłem. Na Martę, że nie pozwoliła mi spróbować jeszcze raz. No i oczywiście na rodziców. Klęskę odreagowywałem na studiach. Przez kolejne miesiące głównie dobrze się bawiłem, rzadziej już przyjeżdżałem do domu. Dopiero gdy okazało się, że mogę zawalić rok, nieco się uspokoiłem.

Po kilku miesiącach przyjechałem do domu i wtedy się dowiedziałem: Marta wyszła za mąż. Dotarło do mnie, że ją straciłem. Znów ucieczką były imprezy. To właśnie na jednej z dyskotek poznałem Ewelinę. Podobnie jak ja rozpoczynała trzeci rok medycyny, także stomatologię. Pozwalała mi wypłakać się w rękaw po stracie Marty, zapewniała, jak bardzo mi współczuje i rozumie. Zaczęliśmy się spotykać, zimą pojechaliśmy razem na narty. Po powrocie zaproponowałem, żeby u mnie zamieszkała – za kasę rodziców mogłem wynajmować kawalerkę.

Początkowo miała wątpliwości, ale w końcu się zgodziła. Byłem z Eweliną, ale w tyle głowy wciąż miałem Martę. Nie mogłem sobie dać rady z emocjami. Pewnie dlatego któregoś dnia wypaliłem do Eweliny bez zastanowienia:
– Wyjdziesz za mnie?

Zgodziła się. Ja też byłem bardzo zadowolony, wcale jednak nie z powodu wielkiego uczucia do Eweliny. Zrobiłem na złość Marcie, całemu światu. Nie śpieszyło mi się przecież do małżeństwa. Pojechaliśmy do moich rodziców powiedzieć im o naszej decyzji. Stwierdziłem, że postawię ich przed faktem dokonanym, żeby znowu nie było awantury.
– Bardzo fajna ta Ewelinka, synku, taka grzeczna, ułożona – po wspólnym obiedzie, gdy moja dziewczyna zasnęła, mama przysiadła się do mnie na kanapie i pogłaskała mnie po głowie.
– No i studiujecie razem. Będzie z was świetna para lekarzy – dodał ojciec.

Wszystko już o Ewelinie wiedzieli, bo przed obiadem wysłali mnie do sklepu po drobne zakupy.
– Twoi rodzice powinni być detektywami – potwierdziła później Ewelina. Opowiadała, że gdy tylko wyszedłem z domu, starzy zaczęli ją przepytywać. – W kilkanaście minut streściłam im całe swoje życie – stwierdziła.

Małżeństwo na złość Marcie

Wesele było huczne, dostaliśmy mieszkanie w nowym apartamentowcu, a na parterze lokale, w których po studiach mieliśmy urządzić swoje gabinety lekarskie. I tak zrobiliśmy. Nie byliśmy jednak szczęśliwym małżeństwem. Miałem wrażenie, że nawet Ewelinie przestało zależeć na naszym związku.

Najpierw najważniejsza była końcówka studiów, a potem praca. Praktycznie nie wychodziła ze swojego gabinetu, a gdy ja zamykałem swoją praktykę wcześniej, robiła mi wyrzuty. O dzieciach przez tych kilka lat wspomniałem chyba tylko raz czy dwa. Ewelina nie chciała na razie słyszeć o potomstwie.

Pożaliłem się nawet mamie, że moja żona urządziła w domu istny wyścig szczurów.
– Rób tak, jak ona mówi. To bardzo mądra dziewczyna – usłyszałem tylko. Nasz związek był fikcją. Z małżeństwa staliśmy się spółką prowadzącą gabinety stomatologiczne. Przy śniadaniu o pracy, przy kolacji o pracy, w łóżku o pracy. Ani słowa o wyjściu do klubu, kina, do znajomych. Nie mogłem tak dłużej żyć, po niespełna czterech latach małżeństwa postanowiłem poprosić Ewelinę o rozwód.
– Chyba faktycznie na pasujemy do siebie. Im szybciej to skończymy, tym lepiej – Ewelina nawet nie była bardzo zaskoczona.

Oczywiście gorzej poszło z moimi rodzicami, a przede wszystkim z mamą.
– Jak to rozwód? W naszej rodzinie nigdy nie było rozwodu – rozpaczała. Próbowała ratować nasz związek, organizowała wspólne obiady, spotkanie z rodzicami Eweliny, ale musiała się poddać. Tym razem ja postawiłem na swoim.
– To nie jest miłość – powtarzałem. Ojca chyba przekonałem, mama się na mnie śmiertelnie obraziła. Sprzedaliśmy nasze mieszkanie, podzieliliśmy z Eweliną majątek.

Wróciłem do rodzinnego miasta, na nowo powstającym osiedlu kupiłem mniejsze mieszkanie oraz lokal, w którym otworzyłem gabinet. Minął prawie rok od rozwodu, gdy niedaleko mojego bloku spotkałem znajomo wyglądającą osobę.
– Marta? – zagadnąłem nieśmiało. Tak, to była Marta. Moja Marta. Wciąż taka drobna, śliczna. Ona także stanęła jak wryta, gdy mnie zobaczyła.
– Michał! – uśmiechnęła się. Za rączki trzymała dwie śliczne dziewczynki. Bardzo podobne do niej.
– Co u ciebie? – zapytałem.

Dowiedziałem się, że po skończeniu studiów hotelarskich wyszła za mąż, urodziła bliźniaczki. Jest kierownikiem zmiany w jednym z największych hoteli w mieście, ale już zapowiedziano jej awans na menadżera.
– No dobra, ja tu gadam o sobie, ale co u ciebie? – spytała Marta.
Odpowiedziałem, że niedawno wprowadziłem się na to osiedle i mam tu gabinet. O nieudanym małżeństwie nie wspomniałem. Z osiedlowego sklepu wyszedł postawny mężczyzna. Cmoknął Martę w policzek, przejął od niej dziewczynki.
– Mirek, mój mąż – przedstawiła mi go.
Bardzo mocno ścisnął moją ręką, jak gdyby chciał podkreślić, kto tu rządzi.

Wróciłem do domu, zacząłem szukać Marty na portalach społecznościowych. Pokojarzyłem naszych wspólnych znajomych sprzed lat, więc nie zajęło mi to wiele czasu. Na profilu Marty znalazłem mnóstwo zdjęć – ze wspólnych wyjazdów z mężem, gdy była w ciąży, ich malutkich dzieci... Była szczęśliwa, szkoda, że nie ze mną.

Czytaj także:
Mój syn ma 23 lata i nie rozumie, że ma jeszcze czas na amory
Moja córka ma 3 dzieci. Nie poświęca im uwagi, bo ciągle siedzi w telefonie
Mam 4 synów. I dzięki Bogu, bo z córkami to tylko problemy

Redakcja poleca

REKLAMA