„Rodzice chcieli zięcia z wyższych sfer, a ja wolałam skromnego artystę. Jestem szczęśliwa, chociaż matka nie chce mnie znać”

apodyktyczni rodzice fot. iStock, Martin Dimitrov
„Rodzice zawsze powtarzali mi, że najważniejsze to dobrze wyjść za mąż. Ich zdaniem mogłam mieć wymagania, bo przecież tyle włożyli w moje wychowanie. Prywatna szkoła, najlepsze studia i przyszła kariera prawnicza. Miałam też zapewnione miejsce w rodzinnej kancelarii. Tyle tylko, że to nie było moje życie”.
/ 24.06.2023 22:22
apodyktyczni rodzice fot. iStock, Martin Dimitrov

W mojej rodzinie nigdy nie brakowało pieniędzy. Rodzice prowadzili kancelarię adwokacką i nieźle zarabiali, obracali się też w towarzystwie „z wyższych sfer”. Ja na ich imprezach zawsze czułam się sztywno. Kiedy ich znajomi przychodzili do nas do domu, zaszywałam się zwykle w swoim pokoju i udawałam, że siedzę nad książkami. Mimo to gdy było trzeba, uśmiechałam się, odpowiadałam wyczerpująco na pytania i dawałam się poznać jako ta dobrze wychowana.

„Musisz być najlepsza”

Rodzice dbali o moją edukację i chcieli, żebym zapewniła sobie jak najlepszą przyszłość.

– Musisz być najlepsza – słyszałam ciągle. – Życie nie jest dla ludzi słabych czy średnich. Tylko najlepsze wyniki się liczą.

Uczyłam się dobrze, nie sprawiałam problemów. Bez trudu dostałam się na prawo tak, jak chcieli. Miałam przecież pracować w rodzinnej kancelarii. Oboje nie wyobrażali sobie dla mnie innej przyszłości, a ja, słuchając cały czas, jak powinno wyglądać moje życie, też nie widziałam innego wyjścia. Nawet nie próbowałam myśleć o innej drodze. Choć jeszcze w podstawówce lubiłam występy na scenie, a wychowawczyni twierdziła, że mam do tego dryg, ani przez chwilę nie zastanawiałam się, czy warto się tym zainteresować. Artyści przecież nie zarabiali. Żerowali na innych, jak mawiała moja mama.

Idealny materiał na męża

Kiedy skończyłam liceum, dużo nasłuchałam się na temat partnera, jakiego powinnam sobie wybrać.

– Musi być inteligentny, obyty, mieć dobrą pracę i oczywiście być dobrze sytuowany – wyliczała mama.

– Najlepiej, jakbyśmy znali jego rodziców – dodał tata.

Z początku nie brałam tego na poważnie. Zresztą, z toną nauki nie miałam czasu na chłopaków. Problem zaczął się, gdy na jeden z obiadów organizowanych przez rodziców przyszli ich znajomi z synem.

Andrzej był dwa lata starszy ode mnie. Studiował medycynę. Podobno radził sobie najlepiej na swoim roku, choć wielu jego kolegów już odpadło. Miał ambitne plany. Chciał zostać chirurgiem.

Odniosłam wrażenie, że Andrzej strasznie męczy się w moim towarzystwie. Kiedy rodzice zostawili nas samych, próbowałam do niego nawet zagadać, ale rozmowa w ogóle się nie kleiła. W końcu zapytał, dlaczego właściwie chcę pracować w kancelarii rodziców. Wtedy zorientowałam się, że nie umiem odpowiedzieć.

– No właśnie – skwitował moje milczenie. Kiedy już wydawało mi się, że może spotkałam bratnią duszę i on też nie do końca odnajduje się w swojej życiowej roli, dodał: – Bo kobiety to w ogóle nie wiedzą, czego chcą. Robią te kariery, wciskają się na wszystkie te ważne stanowiska i po co? Przecież wiadomo, że ktoś w domu będzie się musiał zająć dziećmi.

Nie odpowiedziałam mu. W ogóle więcej się do niego nie odezwałam. Kiedy wyszli, moja mama, cała rozpromieniona, rzuciła do mnie:

– Wspaniały ten Andrzej, nie? Idealny chłopiec dla ciebie. A jaki by z niego był mąż!

Cóż, ja, po tym, co usłyszałam, wolałam nie wiedzieć, jakim byłby mężem.

Każdy dzień wyglądał tak samo

Studia to podobno najlepszy okres w życiu. Tak słyszałam od znajomych. Moje upływały nad książkami, z których wkuwałam kolejne przepisy. Nawet nie starałam się ich zrozumieć. To było tak niemożliwie nudne…

Oczywiście, miałam doskonałe wyniki. Wykładowcy mnie chwalili, stawiali za wzór. Wróżyli świetlaną przyszłość w zawodzie. Tylko każdy mój dzień wyglądał w zasadzie tak samo. Wstawałam, szłam na zajęcia, wracałam do mieszkania, które rodzice kupili mi, gdy dostałam się na studia, uczyłam się i szłam spać.

Żadnych wyjść z przyjaciółmi… Trudno zresztą mówić o przyjaciołach, jak się z nikim nie zadaje. W szkole miałam niby trochę koleżanek, ale nasze drogi się rozeszły. Zresztą, miałam wrażenie, że z nimi tylko zawsze rywalizowałam. Teraz wiem, że to nawet nie była zdrowa rywalizacja. Mimo wszystko starałam się jakoś znaleźć sens w tym, co robię. Niestety, bez skutku.

Choć przez moment czułam, że robię coś głupiego i niedozwolonego

Na drugim roku, po pierwszych egzaminach, wybrałam się na spacer po mieście. Przechodząc koło jednego z domów kultury, zobaczyłam informację o zajęciach teatralnych. Wtedy momentalnie wróciły wspomnienia z podstawówki, gdy tak świetnie się bawiłam w trakcie tych kilku przedstawień na kółku teatralnym.

Wahałam się tylko przez chwilę, a potem weszłam do środka. Dowiedziałam się, że zajęcia odbywają się w każdy czwartek o dziewiętnastej. Cena nie była wygórowana, a ja sporo sobie odłożyłam. Co więcej, nie miałam wtedy uczelni, więc bardzo się ucieszyłam. Choć przez moment wydawało mi się, że robię coś głupiego i niedozwolonego, zapisałam się na listę chętnych. W przyszłym tygodniu miałam otrzymać telefon z informacją, czy znalazło się nas dostatecznie dużo, żeby utworzyć grupę.

Wieczorem, kiedy prowadziłam wideo rozmowę z rodzicami, postanowiłam, że wspomnę im o dodatkowych zajęciach.

– W domu kultury organizują zajęcia teatralne…

– Kompletna strata czasu – przerwała mama. – Kto im to finansuje?

– Zapisałam się – mruknęłam.

– Co takiego? – oburzyła się.

– No, skoro ją to uszczęśliwia – stanął w mojej obronie tata. – W końcu nie może żyć samymi obowiązkami.

Byłam mu za to naprawdę wdzięczna.

A jakie są twoje marzenia?

Grupa została utworzona. Na pierwsze zajęcia szłam podekscytowana i lekko stremowana. Na miejscu okazało się, że to drugie było zupełnie niepotrzebne. Wszyscy okazali się bardzo mili, a odgrywanie kolejnych ról sprawiało mi niemałą przyjemność.

Moją uwagę od razu zwrócił wysoki, przystojny brunet o głębokim głosie. Na imię miał Sebastian. Jak zauważyłam, gdy go obserwowałam, dużo się śmiał. Wyraźnie cieszył się z życia, a gdy grał, robił dokładnie to, co kochał.

Szybko złapaliśmy ze sobą kontakt. Sporo rozmawialiśmy. Na różne tematy – nie tylko o zajęciach. Sebastian był zupełnie inny niż mężczyźni, których do tej pory poznawałam. Z nim czułam, że naprawdę żyję. Kiedyś, gdy narzekałam na naukę i egzaminy, zapytał mnie, dlaczego studiuję prawo. Powtarzając słowa mojej mamy, stwierdziłam, że to przecież spełnienie marzeń.

– Czyich marzeń, Wiki? – zapytał wtedy.

– Ja… – zamilkłam na chwilę. I chociaż było mi głupio, dodałam: – Moich rodziców.

Zamiast mnie wyśmiać, zadał kolejne pytanie:

– A jakie są twoje marzenia?

To moje życie!

Po tej rozmowie długo myślałam o swojej przyszłości. Potem podzieliłam się swoimi spostrzeżeniami z Sebastianem. Przyznałam, że zawsze interesowało mnie granie w teatrze. Wiedziałam, że nie kształciłam się w tym kierunku, ale przez moment głupio pomyślałam sobie, że może mogłabym, choć po części z tym związać swoją pracę.

Sebastian przekonał mnie wtedy, że wszystko jest możliwe.

– Jesteś silną, odważną kobietą, Wiki – powiedział. – Możesz wszystko. A ja będę przy tobie, cokolwiek wybierzesz.

Krótko później zaczęliśmy ze sobą chodzić. Pomyślałam, że dobrze będzie przedstawić Sebastiana rodzicom. Nie bałam się tego, choć pewnie powinnam. Nie był idealną partią, nie wpisywał się w model, który odpowiadał moim rodzicom, a jednak zabrałam go ze sobą na rodzinny obiad.

Już w kuchni usłyszałam, że mamie nie pasuje, jak jest ubrany.

– Nie wszyscy muszą mieć mnóstwo pieniędzy, żeby coś osiągnąć – zauważył tata. – Może jest ambitny i dobrze mu idzie na prawie.

– Sebastian studiuje medioznawstwo – wtrąciłam wtedy.

Matka wytrzeszczyła oczy.

– Dziecko! Kogo ty tu przyprowadziłaś? – oburzyła się. – Taki chłopak? To chyba tylko na chwilę?

Uświadomiłam jej, że poważnie myślę o związku z Sebastianem. Dodałam, że nie obchodzi mnie, co o tym myślą ona i tata. To moje życie i moje wybory. Oni swoje przecież już podjęli. Potem, pod pretekstem ważnej sprawy, wyciągnęłam Sebastiana z domu, bo nie potrafiłam już dłużej wytrzymać z rodzicami.

Mam nowe życie. Niestety mama go nie akceptuje

Rzuciłam prawo. To była najlepsza decyzja, jaką podjęłam w swoim życiu. Teraz studiuję filologię polską i prawdopodobnie zrobię specjalizację nauczycielską. Chciałabym uczyć w szkole i połączyć to z zajęciami teatralnymi. Myślę, że może się udać. Musi się udać!

Sebastian cały czas mnie wspiera. Jest ze mną i służy radą w każdej trudniejszej chwili. Z mamą nie utrzymuję kontaktów, bo nie rozumie mojego nowego życia. Uważa, że to głupi wybryk i z tego wyrosnę. Tata z kolei zaakceptował Sebastiana, przeprosił mnie też, że tak długo wtrącali się z mamą do moich spraw. Cieszę się, że mam tych dwóch mężczyzn w swoim życiu – nie wiem, co zrobiłabym bez nich.

Czytaj także:
„Po macierzyńskim czułam się bezwartościowa na rynku pracy. Byłam mamuśką, nie kobietą sukcesu”
„Byłem pewien, że mam w ogrodzie szkodnika, ale okazało się, że całkiem dobrze się dogadujemy, a i on bywa pożyteczny”
„Mój facet zwodził mnie przez lata. Przełknęłam 2 żony, 2 dzieci i tabuny kochanek, nim zrozumiałam, że mnie nie kocha”

Redakcja poleca

REKLAMA