Nie jestem wróżką, ale lubię stawiać sobie karty. Dla zabawy i zabicia czasu. Czasami moje wróżby nawet się sprawdzają. Kiedy tamtego dnia obok damy kier (czyli mnie), pojawił się walet kier, poczułam mimowolną ekscytację. Dla pewności wyłożyłam karty raz jeszcze. Układ się powtórzył. Teraz byłam już pewna – w ciągu kilku miesięcy w moim życiu pojawi się nowy mężczyzna i nowa miłość.
Kątem oka spojrzałam na męża, który z piwkiem w ręku i gazetą w dłoni wędrował przez kolejne kanały telewizyjne. Nie żeby zamierzał coś czytać albo oglądać. Zazwyczaj wypijał piwo i zaraz potem zasypiał, więc program był mu całkowicie obojętny. A gazeta służyła jedynie do zakrywania twarzy, aby nic mu nie wpadło do ust. Kiedyś nasz mały jeszcze wówczas Grześ bawił się celowaniem papierową kulką do otwartej buzi tatusia. Pewnego dnia trafił tak dobrze, że ojciec o mało się nie zadławił. No ale to przeszłość, teraz myślałam o przyszłości…
Kiedy tak siedziałam nad rozłożonymi kartami, które wskazywały, że w najbliższej przyszłości zapałam miłością do innego mężczyzny, zerknęłam w wiszące na wprost mnie lustro. Dokonałam pierwszej po piętnastu latach małżeństwa prawdziwej oceny strat. Z twarzy to jeszcze jak cię mogę – pomyślałam. Jak zainwestuję we fryzjera, to od szyi w górę będzie jak za dawnych lat. Prawie…Większy problem miałam z niższymi partiami, czyli od pasa w dół. Chwyciłam w dłonie wałek tłuszczu. Cholera, skąd to się wzięło? Zawsze uważałam się za smukłą, a tu taka niespodzianka! W dodatku, jak się dobrze przyjrzeć, zachodzi na plecy. Niech to szlag!
A może ja już nie jestem seksi? To pytanie nie było pozbawione sensu, zwłaszcza w świetle wydarzenia sprzed miesiąca. Otóż postanowiłam zachęcić męża do bardziej wzmożonej aktywności w sypialni. Kupiłam sobie seksowną czarną bieliznę. Taka podobno najbardziej kręci facetów. Zgasiłam światło, zapaliłam na nocnym stoliku świecę i wsunęłam się pod kołdrę. Do pokoju wszedł Jacuś i już od progu zasunął:
– Szykujesz się na tamten świat?
Cóż, może niepotrzebnie złożyłam ręce, co mogło wyglądać, jakbym rzeczywiście wybierała się w drogę bez powrotu. Ale tak czy inaczej, chęć na igraszki mi przeszła.
A jeśli ten, którego wskazują karty, pomyśli podobnie – że nie jestem seksi? To byłaby tragedia. No nic, skoro do spotkania nowej miłości miałam jeszcze trochę czasu, postanowiłam ostro nad sobą popracować.
Nazajutrz oznajmiłam Jacusiowi, że od tej pory na śniadanie nie jem chleba, tylko chudy twarożek, na obiad nie chcę widzieć na swoim talerzu ziemniaków, tylko warzywa. A o kolacji to postanowiłam zapomnieć.
– Dasz radę? – spytał troskliwie, sięgając po słoik z kremem czekoladowym.
Jak to jest, że kiedy my, kobiety, zaczynamy dietę, oni, czyli faceci – na przykład mój mąż – zaczynają bez umiaru opychać się niezdrowymi potrawami. I kusić – a to jajecznicą na boczku na śniadanie, cudnie pachnącymi mielonymi na obiad, a na kolację podsmażanymi frankfurterkami z żółtym serem, który tak apetycznie oblepiał kiełbaski… A podczas wieczornego niecnierobienia przed telewizorem chrupać czipsy i popijać zmrożoną coca-colą.
Innymi słowy, mąż urządził mi kulinarne piekło. Ale ja się zaparłam. Marzyłam o tej miłości, która zbliżała się wielkimi krokami, i chciałam być na nią gotowa. Ty się opychaj – warczałam w duchu, patrząc na męża, a ja w tym czasie zrzucę zbędne kilogramy.
Po miesiącu moja przyjaciółka, kobieta, która zawsze koleżankom dodawała kilogramów, spytała ze źle skrywaną zazdrością:
– Schudłaś, czy mi się wydaje?
– Tak myślisz? – udałam szczerze zaskoczoną. – Czy ja wiem? Kto by pomyślał, że można schudnąć bez diety…
– Naprawdę nie stosowałaś żadnej? – aż poczerwieniała z zazdrości.
– A niby po co? Przecież wiesz, że mój Jacuś lubi prawdziwe kobiety, a nie suche paździerze, co to nawet przytulić się nie da. Chyba będę musiała jeść nieco tłuściej…
Gadałam co mi ślina na język niosła, a koleżanka markotniała.
– A może schudłam, bo po prostu jestem na coś chora? – oznajmiłam na koniec, żeby całkiem się, bidulka, nie załamała.
Pod koniec drugiego miesiąca mojej diety Jacuś przestał się ostentacyjnie obżerać. Za to zaczął patrzeć na mnie coraz bardziej łakomym wzrokiem.
– Ty tak na poważnie z tym odchudzaniem? – nieoczekiwanie zapytał któregoś dnia przy śniadaniu. – Bo chyba są efekty.
– Masz coś przeciwko temu? – ugryzłam głośno jedynego pora, którego położyłam sobie na talerzu. W duchu zaś dodałam: „Nie dla psa kiełbasa. Inny posmakuje tych słodkości, do których tobie świecą się oczy”.
Jacuś przez dłuższą chwilę przyglądał mi się z uwagą, przełykając ślinę.
– Żeby potem nie było, że byłem przeciw. Dieta ci służy – stwierdził.
– Tobie też by się przydała – wstałam od stołu, żeby zebrać talerze, ale wcześniej poklepałam go po brzuchu. – Słyszałeś kiedyś takie przysłowie: Witaj brzusiu, żegnaj kusiu?
– A co to ten „kuś”? – zainteresował się.
– Zajrzyj sobie do Słownika Języka Polskiego – mruknęłam. – Stoi na półce.
Więcej na ten temat nie rozmawialiśmy, ale zauważyłam, że Jacuś po przejrzeniu słownika zaczął przeglądać w internecie różne diety. No i nieoczekiwanie przestał pić piwo, a tym samym spać z otwartymi ustami na kanapie. Ale jak dla mnie, było już za późno. Ja chciałam nowego amanta, którego przecież obiecały mi karty.
Po półrocznej harówce, gdy schudłam prawie dwanaście kilogramów, byłam gotowa! Już nawet wiedziałam, jaki ten mój kochanek miałby być. A że ponoć wizualizacja pozwala osiągnąć to, o czym się marzy, każdego wieczoru przed snem wyobrażałam sobie silnego faceta o ciemnych włosach, zielonkawych oczach i gorącym sercu.
Czasami miałam wyrzuty sumienia, bo w końcu w ramionach mojego małżonka było mi nie tak najgorzej, zwłaszcza ostatnio. Już nawet nie musiałam wykosztowywać się na seksowne wdzianka. Ale wiadomo, nowe zawsze bardziej kusi.
Co się stanie –rozmyślałam – jeśli ja tego kochanka rozkocham w sobie na zabój? A potem nie będzie chciał się odczepić? Szczerze mówiąc wolałabym, aby jednak miał świadomość, że brałam ślub kościelny, więc rozwód nie wchodzi w grę. Poza tym jest kredyt za mieszkanie do spłacenia, nie wspominając o Grzesiu, którego strasznie kocham. Ostatecznie mogłabym się zgodzić na odejście z domu, gdyby kochanek spłacił przypadającą na mnie część kredytu. A potem jeszcze drugą część, żeby biedny Jacuś dostał za mnie jakąś rekompensatę.
Spytacie, jak to możliwe, że w głowie dorosłej, niby rozsądnej kobiety rodziły się takie nieprawdopodobne fantazje? To ja wam powiem: wiele kobiet po piętnastu latach pożycia jest na tyle rozstrojonych umysłowo i spragnionych uczucia, że są zdolne wyobrazić sobie nawet porwanie przez kosmitów, byle przystojnych i znających się na rzeczy.
W końcu nadszedł ten dzień, na który czekałam. Wybraliśmy się z Jacusiem do znajomych na rocznicę ślubu. Cudownie się bawiliśmy – muszę przyznać, że mój mąż doskonale tańczy i potrafi zająć się kobietą, by nie czuła się zaniedbywana. A od kiedy wzięłam się za siebie w oczekiwaniu na romans, jakby znów bardziej między nami zaiskrzyło. Aż czasami robiło mi się żal, że tak późno.
Tak więc wybawiliśmy się za wszystkie czasy, a ponieważ była piękna pogoda, do domu wracaliśmy piechotą. I wtedy znaleźliśmy potrąconego kota. Jeszcze żył. Narobiłam takiej histerii, że Jacuś zamówił przez komórkę taksówkę, którą odwieźliśmy biedaka na ostry dyżur pogotowia weterynaryjnego.
Następne dwie godziny spędziliśmy na korytarzu, w tym czasie kota operowano. Cudem udało się ocalić mu życie.
Tydzień później odebraliśmy z kliniki Maciusia, gdyż takim imieniem ochrzcił kota Grześ. Sierściuch był cały czarny, miał półdługie miękkie futerko, zielone oczy i był tak cudowny, inteligentny i czuły, że… zakochałam się w nim bez pamięci.
Pamiętam tamten moment – siedzieliśmy wszyscy na naszym małżeńskim łóżku: ja, mój mąż i Grześ. Między nami rozłożył się kot. Mruczał zadowolony, wyginając się pod głaskającymi go dłońmi. Poczułam się absolutnie szczęśliwa. Wtedy zrozumiałam, że to Maciusia sobie wywróżyłam.
Czy poczułam się rozczarowana? Nie. Bo przecież wciąż kochałam mojego męża, który jest dobrym mężem i ojcem. A że czasami wypije piwo i się zdrzemnie przed telewizorem? W końcu ja też nie jestem bez wad. Poza tym, każdy z nas czasami marzy i nie zawsze są to bardzo przyzwoite marzenia, ale tylko dla poprawienia sobie nastroju, a nie, żeby od razu wszystko niszczyć. A te miesiące „szykowania się na spotkanie kochanka” nauczyły mnie, że miłość trzeba stale pielęgnować, aby nie zmarniała.
Więcej prawdziwych historii:
„Nie płacił za czynsz i zakupy, pożyczał pieniądze i ich nie oddawał. Myślałam, że to miłość, a on mnie oskubał”
„Straciłem wszystkie pieniądze, rodzinę i godność. Od 20 lat ukrywam się przed bliskimi i wierzycielami”
„Myślałam, że jesteśmy dyskretni, ale o naszym romansie plotkowało pół miasta…”