„Remont mieszkania miał doprowadzić nas do rozwodu. Tymczasem wyremontowaliśmy uczucie między nami”

małżeńswo i remont fot. iStock by Getty Images, Jacob Wackerhausen
„Z czasem zaczęłam coraz bardziej się dystansować i przez ten chłód miałam wrażenie, że brakuje mi już empatii i współczucia dla niego. Zajęłam się tym remontem samodzielnie”.
/ 28.08.2024 19:30
małżeńswo i remont fot. iStock by Getty Images, Jacob Wackerhausen

Był już ostatni moment na odświeżenie naszego mieszkania. Do tej pory z mężem odwlekaliśmy sprawę w nieskończoność. A to wydatki stawały się przeszkodą, innym razem próbowaliśmy wyremontować coś na własną rękę, ale w takiej formie to nie miało szansy przetrwać na lata

To jednak nie wszystko. W naszym związku już od dawna nie było kolorowo. Ja miałam pretensję, że Andrzej nie wspiera mnie w domowych pracach i spędza zbyt mało czasu z naszą córką. Był pracoholikiem, który wracał późno do domu i traktował go jak pensjonat. Mąż z kolei miał już po dziurki w nosie tego, że wiecznie się go czepiam i atmosfera stawała się napięta, pełna wzajemnych zażaleń. 

Perspektywa remontu oddalała się

Chodziliśmy zatem rozdrażnieni, a perspektywa remontu i realizacji wymarzonego kredytu stopniowo się oddalała. Z czasem zaczęliśmy sobie robić awantury o wszystko. Czasem miałam wrażenie, że nasz rozwód już wisi w powietrzu, ale przecież mieliśmy wspólne dziecko. Pewnego dnia usłyszałam jednak słowa, których nie da się wymazać z pamięci. 

– Właściwie to po co mamy wydawać kasę na ten dom w runie? Wystawmy go i podzielmy się kasą, tak będzie dla nas najlepiej. Lepiej od razu rozstać się, jak na kulturalnych ludzi przystało – stwierdził Andrzej. 

Stałam wtedy w szoku i próbowałam pozbierać myśli. Zastanawiałam się, czy usłyszałam to naprawdę, czy był to jedynie zły sen. Dezorientacja szybko przerodziła się w złość i wykrzyczałam mu, że nigdy się na to nie zgodzę. To było mieszkanie od moich rodziców, ale jeśli on tego chciał, to proszę bardzo. Żegnam, ale ja zostaję na miejscu

Nie potrzebuję ciebie i twojego kredytu. Poradzę sobie sama – podsumowałam oschle. 

Byłam bezradna, bo przez ostatnie miesiące angażowałam się w naszą relację jak najlepiej umiałam. Tymczasem on poddał się tak łatwo, a po kłótni zaszył obrażony w sypialni. Nie miałam siły go przepraszać i od nowa zaczynać tej samej śpiewki. Było mi nas po prostu żal.

Chciałam tylko, aby nasza córka miała normalną rodzinę i wciąż pamiętałam o deklaracji, jaką złożyliśmy sobie podczas ślubu. Co z niej teraz pozostało? Do oczu napłynęły mi łzy bezsilności.

Mąż przekroczył pewną granicę

Kiedyś starałam sobie wmawiać, że to tylko przejściowe kryzysy, ale tymi słowami Andrzej po prostu poleciał po bandzie i przekroczył moje wszelkie granice. Niestety relacje nie są takie czarno-białe, jak mu się mogło wydawać. W każdym małżeństwie prędzej czy później pojawiają się problemy...

Z czasem zaczęłam coraz bardziej się od niego dystansować i przez ten chłód miałam wrażenie, że brakuje mi już empatii i współczucia. Zajęłam się tym remontem samodzielnie.

Kiedy nasza córka wyjechała już na uczelnię do Warszawy, zostałam w mieszkaniu sama jak palec, ze wszystkimi obowiązkami na głowie. Niby tak właśnie zdecydowałam, ale nie było łatwo. To ja wybierałam potrzebne surowce, negocjowałam z majstrami, którzy chcieli... rozmawiać z moim partnerem. Do tego nadal pracowałam w dotychczasowym trybie. Jak mi się to udawało? Nie mam pojęcia.

Nie obchodziło mnie, czy Andrzej wraca do domu i o której godzinie. Przestało to na mnie robić wrażenie. On z kolei nie wtrącał się w moje działania i tak żyliśmy sobie niczym obcy współlokatorzy pod jednym, dziurawym dachem. 

W końcu musiałam wziąć nadgodziny w pracy, aby spłacić kredyt na remont. Praktycznie całymi dniami nie było mnie w mieszkaniu, co pewnie było mu całkowicie na rękę. Chociaż przestałam już gderać, a na miejscu pretensji pojawiły się u nas tzw. ciche dni. 

Zauważyłam pewne zmiany

Po jakimś czasie zaczęłam jednak dostrzegać pewne zmiany. Mąż zaczął robić kompletne zakupy do domu, a lodówka była pełna świeżych produktów. Pewnego wieczoru, gdy wróciłam wykończona po pracy, zaproponował mi nawet posiłek! Co za niespodzianka, wcześnie jakoś nie garnął się do pichcenia. 

– Twój ulubiony makaron z krewetkami. Częstuj się, zanim ostygnie – Andrzej postawił pachnący talerz tuż przed moją zaskoczoną twarzą. Przez żołądek do serca? Nie ze mną takie numery.

– Widzę, że nie zapomniałeś całkiem, jak się gotuje – odezwałam się do niego pierwszy raz od dawna.

Po kolacji moja twarda skorupa powoli zaczęła topnieć. Leżałam na kanapie i zastanawiałam się, czy mąż wkrótce zaskoczy mnie czymś jeszcze. Zmęczona pracą i remontem w końcu zasnęłam w salonie.

W ciągu następnych tygodni zauważałam coraz więcej śladów. Andrzej wymienił meble w sypialni, przykręcił półki w toalecie, a w kuchni pojawił się komplet nowych naczyń i kieliszków do wina.

Nie mogłam doczekać się, aż wrócę po pracy do domu i zobaczę, co takiego tym razem wymyślił. Okazało się, że moje milczenie zmotywowało go do pracy, a mnie wcale nie jest obojętne, czy zostanie ze mną, czy też nie. Nie dawałam jednak poznać tego po sobie. Mąż tymczasem starał się coraz bardziej.

W duchu marzyłam o tym, abyśmy porozmawiali i śmiali się jak dawniej, ale nie mogłam mu tak szybko wybaczyć swojego zranienia. Potrzebowałam na to więcej czasu, jednak dostrzegałam iskierkę nadziei. 

Córka była pod wrażeniem

Kilka miesięcy po zakończeniu prac do domu wróciła nasza córka. Wykończona egzaminami chciała spędzić u nas kilka dni. Nie mogła uwierzyć w to, że jej ojciec zaczął gotować!

– Mówisz poważnie? Tata? – dopytywała zdziwiona.

Dodałam, że nie tylko wrócił do gotowania, ale ma jeszcze sporo innych zalet... Przyłapałam się szybko na tym, że komplementuję mojego męża, z którym trwałam przecież w stanie zawieszenia.

– Słuchaj, mama to dopiero prawdziwa bohaterka. Sama poradziła sobie z odnowieniem mieszkania. Rozstawiała fachowców po kątach! – podsumował Andrzej z podziwem.

– A co wy sobie nagle tak słodzicie? Coś się stało? – spytała podejrzliwie córka i popędziła na górę, zamawiając na jutro kotlety mielone z mizerią.

Wizyta córki cudem oczyściła nerwową atmosferę i nagle usłyszałam coś, na co czekałam od dawna.

– To jak, pogadamy wreszcie ze sobą? – spytał nieśmiało Andrzej.

– Dobrze – zgodziłam się bez zastanowienia.

Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów spędziliśmy ze sobą naprawdę miły wieczór. Wróciliśmy też do pamiętnej awantury, w której wspomniał o naszym rozwodzie.

– Uwierz, że nie mówiłem tego na serio. Ogarnęła mnie złość i całkowita bezsilność. Miałem później wyrzuty sumienia i chciałem to jakoś naprawić, ale pracowałaś tak zawzięcie, że bałem się cokolwiek powiedzieć, aby nie narazić się na odrzucenie... – wyznał po czasie.

– A teraz co? – nadal droczyłam się z nim.

– Nadal się boję, ale już trochę mniej. Przepraszam, Aneta… Wybaczysz mi?

– Tak… Ale żeby już nigdy nie było powtórki z tej rozrywki, zrozumiano? – przytuliłam się mocno do niego i poczułam się tak jak wtedy, gdy zakochałam się w Andrzeju po raz pierwszy.

Okazało się, że odświeżenie mieszkania odnowiło też uczucie między nami

Aneta, 48 lat

Czytaj także:
„Miałam żal do ojca za to, że odszedł do kochanki. Zrozumiałam, co w niej zobaczył, gdy serce skradł mi jej syn”
„Tuż przed moim ślubem zaginęły obrączki. Domyśliłem się, że to może być zimna zemsta za moje dawne grzeszki”
„Kasa była dla swatów ważniejsza niż moja córka. Teściowie intercyzę wcisnęli jej szybciej, niż zięć pierścionek na palec"

Redakcja poleca

REKLAMA