Uważałem się za człowieka sukcesu. Dyrektorskie stanowisko w korporacji, szybki samochód, wypasiony apartament na zamkniętym osiedlu. Praca od rana do nocy, a potem zabawa. A dla rozładowania napięcia –wyścigi motocyklowe. Po drodze zaliczałem kolejne, coraz to młodsze ode mnie dziewczyny. Król życia!
Przestawałem być atrakcyjny
Dopóki miałem żonę przynajmniej odżywiałem się nie najgorzej. Magda dbała, żebym rano zjadł jogurt, a wieczorem czekała na mnie domowa kolacja. Kiedy powiedziała, że ma dość i odchodzi, mogłem jeszcze o nią powalczyć. Wiem, że na to liczyła. Że się opamiętam i zacznę na nią zwracać uwagi. A co wtedy zrobiłem? Powiedziałem, że drzwi są otwarte. A gdy się za nią zamknęły, z wściekłości zdemolowałem mieszkanie i wróciłem do dawnych nawyków. Praca do późna, potem drinki z kolegami. Wiem, że Magdę straciłem na własne życzenie.
Do niedawna byłem dumny, że jedząc niezdrowo i nie ćwicząc, ciągle miałem sylwetkę Adonisa. Ale natura upomniała się o swoje. W ciągu roku przytyłem kilkanaście kilogramów. Nawet luźne koszule nie maskowały już mojego wielkiego brzucha. A specjalnie zapuszczona broda – drugiego podbródka.
Coraz częściej zdarzało mi się, że zaczepiona w knajpie dziewczyna bez słowa zabierała swój kieliszek i znikała na drugim końcu sali. Nie pomagało, że zawijałem rękawy koszuli, żeby było widać mojego bardzo drogi zegarek. Spragniony damskiego towarzystwa zainstalowałem więc Tindera. Zamieściłem zdjęcie sprzed pięciu lat. Pierwsza kobieta, która się ze mną umówiła, nawet nie usiadła przy stoliku.
– Przepraszam, pomyliłam się – bąknęła tylko.
Kolejna uraczyła mnie pogadanką, że nieładnie tak oszukiwać i że wstawianie fotki znalezionej w necie to buractwo. Próbowałem tłumaczyć, że to moje zdjęcie, ale nie słuchała. Zmieniłem więc zdjęcie na aktualne. Poskutkowało tym, że chciały się ze mną umawiać panie po pięćdziesiątce. Po miesiącu skasowałem konto.
Wtedy zdarzył się wypadek
Latem zeszłego roku pojechałem z kumplami na tor motocrossowy. Wbiłem się w strój już naprawdę na wcisk. Wolałem nawet nie patrzeć w lustro, bo na pewno wyglądałem fatalnie. Przed wyjściem wypiłem mocne espresso. Spałem tylko cztery godziny, więc potrzebowałem kopa.
Zrozumiałem, że będzie źle, gdy motocykl zaczął się obracać w powietrzu. Straciłem nad nim kontrolę. Instynktownie puściłem kierownicę i runąłem na ziemię na prawy bok. Motocykl na szczęście wylądował kilka metrów dalej. Poczułem ostry, piekący ból w prawym obojczyku. I straciłem przytomność.
Ocknąłem się w karetce.
– Proszę się nie ruszać, ma pan prawdopodobnie wstrząśnienie mózgu – poprosił sanitariusz. Zamknąłem oczy i znowu odpłynąłem.
Kolejny raz odzyskałem przytomność kilka godzin później, w szpitalnym łóżku. Nie mogłem się poruszyć. Zajęło mi chwilę, zanim się zorientowałem, że całą prawą rękę i tors mam w gipsie.
Od lekarza, który przyszedł do mnie kwadrans później, dowiedziałem się, że mam złamany obojczyk i kilka żeber.
– Do tego wstrząśnienie mózgu i lekki obrzęk. Na szczęście bez krwawienia – recytował. – A i tak miał pan sporo szczęścia. Z tego toru podobni do pana chojracy trafiają do nas zazwyczaj w dużo gorszym stanie.
Spędziłem w szpitalu trzy tygodnie. W tym czasie zostałem przebadany od stóp do głów. Przed wypisaniem mnie do domu odwiedził mnie mój lekarz prowadzący. W ręku trzymał plik druków z wynikami moich badań.
– Panie Andrzeju. Podejrzewam, że nie badał się pan od dawna. Uznałem, że jak już tu pana mamy, to przy okazji przeprowadzimy wszystkie testy. Proszę to potraktować jako prezent od losu. Jeśli ma pan choć trochę rozumu, potraktuje pan ten wypadek jako pobudkę. Jeszcze nie jest za późno.
Po tym wstępie lekarz przeszedł do szczegółowego omawiania, czego mam w organizmie za dużo, czego za mało.
– Jestem pewien, że jak nic pan nie zmieni w swoim życiu, to następny raz do szpitala trafi pan z zawałem. Jak będzie pan miał szczęście – to jeszcze żywy – optymistycznie zakończył lekarz.
Przez chwilę nawet wziąłem sobie jego uwagi do serca. Ale gdy kumpel, który odwiózł mnie do domu, zaproponował drinka – skorzystałem bez wahania. Z knajpy za rogiem zamówiliśmy golonkę z ziemniaczkami. i kapustą.
Po kilku tygodniach lekkostrawnej diety i odwyku od alkoholu to było jednak za dużo dla mojego organizmu. Musiałem coś naprawdę zmienić.
Rehabilitantka mnie zawstydziła
Dziś myślę, że nie zmieniłbym mojego życia, gdyby nie pani Ania, rehabilitantka. Piękna, młoda wysportowana dziewczyna. Na jej widok od razu wciągnąłem brzuch. Wyglądała jak anioł. Nie zważając na moje jęki, ściągnęła mi temblak. I zaczęła wywijać tą moją obolałą ręką. Tortury trwały godzinę.
– Widzimy się jutro. Proszę przyjść kwadrans wcześniej, to przy okazji zadbamy trochę o pana ogólną formę. Temu ciału przyda się trochę wysiłku – skwitowała.
„Jasne. Więcej moja noga tu nie postanie” – buntowałem się w duchu. Ale rano zauważyłem, że ręka boli mnie jakby mniej. I po raz pierwszy jestem w stanie podnieść nią kubek z kawą.
Po południu karnie stawiłem się na ćwiczeniach wcześniej.
– Na rowerek – zaordynowała pani Ania.
Stanąłem koło stacjonarnego roweru, ale za nic nie miałem pomysłu, jak za pomocą jednej ręki władować na siodełko swoje ponad 100 kilo.
Pani Ania westchnęła, zostawiła na chwilę jakiegoś nieszczęśnika i przyszła mi pomóc. Przy okazji coś tam poprzestawiała, poprzesuwała.
– Ma pan wersję dla emeryta. Proszę popedałować osiem minut.
Ruszyłem. Łatwizna. Po dwóch minutach poczułem, że pot spływa mi po karku. Po czterech miałem wrażenie, że moje uda eksplodują. Po szóstej minucie każda sekunda tej tortury zdawała się trwać wieczność. Obok mnie, radośnie pogwizdując, pedałowa starsza pani. Chyba tylko ambicja sprawiła, że dotrwałem do końca tej przejażdżki.
Ale to nie był koniec atrakcji. Chwilę później leżałem na materacu z wielką dmuchaną piłką między nogami.
– Proszę ją podnosić do góry. Wytrzymać dwadzieścia sekund i położyć. Takich powtórzeń po piętnaście w trzech seriach.
Do mieszkania dowlokłem się na ostatnich nogach. Miałem wrażenie, że bolą mnie wszystkie mięśnie. Nawet te, o których istnieniu nie miałem pojęcia. Byłem tak zmęczony, że w ogóle nie myślałem o jedzeniu.
Uczyłem się dobrych nawyków
Co wieczór przeklinałem w duchu panią Anię, a następnego dnia potulnie do niej wracałem. Po trzech tygodniach osiem minut pedałowania przestało sprawiać mi trudność. Prawą rękę mogłem już podnieść na wysokość barku. A waga spadła o kilka kilogramów mimochodem. Czułem się o wiele lepiej.
Zdrowe gotowanie zupełnie mi nie szło. Skorzystałem z rady pani Ani – zamówiłem poleconą przez nią dietę pudełkową. Gdy pierwszy raz zobaczyłem przygotowane przez nich porcje, parsknąłem ze śmiechu.
– Ta kanapeczka to chyba dla dwulatka, ale nie dorosłego faceta – mruknąłem.
Jasne, że trochę oszukiwałem i podjadałem. Ale golonki czy frytek nie tknąłem. Zajęcia z panią Anią miałem już teraz tylko dwa razy w tygodniu. Zaczęło mi brakować ruchu. Na basen było jeszcze za wcześnie, ale wreszcie zrobiłem użytek z karnetu na siłownię, jaki dostałem w pracy.
– Proszę mi wierzyć, tak się panem zajmę, że za rok wystartuje pan w maratonie – zażartował trener, pan Robert.
W liceum i na studiach dużo biegałem, pływałem i jeździłem rowerem. Ale to dawne dzieje. Wiedziałem, że maraton był teraz w modzie. W gabinecie prezesa mojej firmy wisiała fotka, na której z triumfalnie uniesionymi rękami mija metę. Ale dopóki Robert o tym nie wspomniał, nawet przez myśl by mi nie przeszło, żeby porwać się na takie wyzwanie. Poczytałem w internecie o przygotowaniach i zrozumiałem, że muszę spróbować. Zrobić coś dla siebie i pokazać mojej rehabilitantce, że moje ciało jeszcze się do czegoś nadaje.
Gdy po sześciu miesiącach od wypadku wróciłem do pracy, recepcjonistka mnie nie poznała.
– Pan był umówiony? – zaczęła i nagle mnie poznała. – Andrzej? Witaj! Świetnie wyglądasz! Rewelacja – Julka rzuciła mi się na szyję.
Ostatnie tygodnie dużo jeździłem rowerem i biegałem, więc byłem pięknie opalony. Zmieniłem fryzurę. Wiedziałem, że mogę zrobić wrażenie.
Po chwili zbiegło się całe biuro. Każdy chciał mnie uściskać. Gdy wybiła siedemnasta, zebrałem swoje rzeczy. Julia z recepcji spojrzała na mnie zdziwiona.
– Ty? Do domu? O tej porze?
– Idę na siłownię. Zalecenia lekarza – uśmiechnąłem się. A potem zdradziłem jej swój plan: zamierzam wiosną dokopać szefowi w triatlonie. – Ale na razie cicho sza, nie może się dowiedzieć. Muszę mieć fory.
Tydzień temu okazało się, że Julia nie umiała utrzymać języka za zębami.
– Postawiłem na ciebie – mrugnął do mnie porozumiewawczo jeden z menedżerów. Widząc, że nie wiem, o co chodzi, wyjaśnił. – To nie wiesz? W firmie idą zakłady. O to, kto wygra w biegu na 20 km. Ja postawiłem na ciebie. Mam nadzieję, że nie zawiedziesz.
Tego dnia trenowałem dłużej. Nie ma to jak dobra motywacja. Ale mam nadzieję, że ten tydzień zakończy się jeszcze lepiej. W sobotę idę na kolację z panią Anią. Powiedziała, że da m szansę.
Czytaj także: „Mam 50 lat i zero śmiałości do mężczyzn. Gdy chciałam podjąć ryzyko, los ze mnie zadrwił”
„Dałem się podpuścić jak zwykły smarkacz. I tak nie umiem przestać o niej myśleć i wiem, że ona o mnie też”
„Wpadłem po uszy w romans z piękną blondynką. Nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się uwolnić od tej bogini”