Jesteśmy częścią pewnej całości i na nasze życie zawsze wpływają decyzje i czyny innych ludzi. Czy się to nam podoba, czy nie. Tę dość oczywistą prawdę odczułam, niestety, na własnej skórze. Zawsze myślałam, że mój ojciec był marynarzem i zginął w jakimś porcie podczas bójki. Miałam wtedy 4 lata. Mama mówiła:
– Gdyby siedział w kajucie i nie chodził na imprezy, toby żył. Zabił go wredny charakter, a nie ten jednooki facet. Ten jednooki facet czasem bywał kimś zupełnie innym. Jednak zaciętość w głosie matki mimo upływu lat pozostawała wciąż taka sama. O tym, że było zupełnie inaczej, niż mi opowiadała, dowiedziałam się rok temu.
Wkrótce po moich 40. urodzinach
Rocznica okrągła, to i impreza huczna; wynajęłam nawet catering z obsługą, żeby było bardziej dostojnie. Przyszli przyjaciele i cała rodzina, włącznie z kuzynką Isią, która zazdrościła mi wszystkiego, nawet trującego barszczu w ogrodzie. Moja siostra, co prawda, twierdziła, że barszcz zwany „zemstą Stalina” posiała w moim ogrodzie właśnie Isia, ale ja starałam się ufać ludziom i wierzyć, że są dobrzy. Traktowałam innych po ludzku i miałam nadzieję, że odpłacą mi tym samym. Sądziłam, że dzięki takiemu podejściu nie mam wrogów. No, może z wyjątkiem Isi, która była chyba trochę dziwna. Dlatego, kiedy dwa dni po urodzinach, na boku mojego auta, które stało w garażu, zobaczyłam wymalowane sprejem słowa: „śmieciu zgiń” (bez przecinka), od razu pomyślałam o niej. Bartek od razu wezwał policję.
– Daj spokój – mitygowałam go. – To tylko głupi kawał. Pewnie Isia…
– Żadna Isia – odparł i przytulił mnie mocno. – Nie zostawimy tak tego.
Czułam, jak szybko bije jego serce. Zdenerwował się. Był zodiakalnym Rakiem, rodzina stanowiła dla niego sens wszystkiego. Przesadzał, czasem reagował histerycznie, ale bardzo go kochałam. Poznaliśmy się późno; miałam 35 lat, gdy się pobraliśmy, a i tak dziękowałam Bogu, że skrzyżował nasze ścieżki. Byłam już zaręczona z facetem, z którym mieszkałam przez poprzednie cztery lata, a chodziłam przez siedem. Wiedziałam, że nie jesteśmy dobraną parą, lecz przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka. Kiedy ów facet spytał, czyby nie sformalizować naszego związku – zgodziłam się.
Bez sensu, wiem, ale większość ludzi tak ma... I wtedy poznałam Bartka. Jeszcze nie poszliśmy na pierwszą randkę, a ja już powiedziałam narzeczonemu, że to koniec. I wyprowadziłam się z jego mieszkania. Przez pół roku mieszkałam kątem u siostry, spotykając się z Bartkiem. A gdy w końcu wzięliśmy ślub, wprowadziłam się do jego połówki bliźniaka. Z tym ogrodem, którego tak zazdrości mi Isia.
– Nie zasługujesz na Bartka – wysyczała z uśmiechem, składając mi życzenia ślubne na schodach kościoła. – Powinien być mój!
Wyobrażacie sobie, powiedzieć coś takiego pannie młodej? To potrafiła tylko Isia! A mimo to Bartek uważał, że to nie ona napisała te okropne słowa na samochodzie.
– Miała możliwość – sprzeciwiłam się. – Była na urodzinach, a przez ostatnie dni nie wchodziliśmy do garażu…
– Kochanie, ona dużo gada – Bartek ucałował mnie w czubek głowy – ale nic nie robi, nawet z własnym życiem. Jest leniwa, niezaradna, bez wyobraźni i inwencji. Może tylko zazdrościć i co najwyżej pluć jadem.
Coś w tym było
Ale jeśli nie Isia – to kto? Policjant przepytał nas dokładnie na okoliczność posiadanych wrogów, sprawdził kilka tropów i rozłożył ręce. Następnego dnia dowiedziałam się, że jeden z naszych znajomych, który był na imprezie urodzinowej – Tadzik, mąż mojej przyjaciółki – trafił do szpitala. Poczuł się źle nazajutrz po moich urodzinach. Nie wiedzieli, co mu jest, miał problemy z oddychaniem i inne takie. Marta zadzwoniła podzielić się nowinami – analizy wykazały, że to… trucizna. Którą wchłonął gdzieś podczas imprezowania u mnie! Obdzwoniliśmy pozostałych znajomych, ale padło tylko na Tadzika.
Tej nocy nie mogłam zasnąć, przewracałam się z boku na bok. I nagle, kiedy już odpływałam w sen, oświeciło mnie. Ujrzałam to tak wyraźnie jak na ekranie w kinie… Siedzieliśmy wszyscy przy wielkim stole, ze dwadzieścia osób. Sięgałam po swój talerzyk z tatarem, kiedy dostrzegłam wzrok Tadzika, który zajmował miejsce naprzeciwko mnie. Teraz też wpatrywał się głodnym wzrokiem w moją przystawkę. Jego była już wspomnieniem. No więc dałam mu swojego tatara. W końcu byłam gospodynią, a on gościem. Obudziłam Bartka i powiedziałam mu.
– Ktoś chce cię zabić – stwierdził ze zgrozą w głosie. – Z twoim słabym sercem nie przetrzymałabyś takiej trucizny! Tadzik jest silny jak tur, a jak się męczy…
Z tym moim słabym sercem trochę przesadził, ale faktycznie, gdyby to na mnie trafiło, już bym wąchała kwiatki od spodu. Ale kto chciałby mnie zabić – i dlaczego? W każdym klasycznym kryminale uczą: poznaj motyw, a poznasz zabójcę. Następnego dnia usiedliśmy więc w trójkę – ja, Bartek i moja siostra Danka, przy winie, po czym zaczęliśmy się zastanawiać nad motywem. Koło północy byliśmy już mocno wstawieni, jednak i to nie pomogło.
Nigdy nikomu nie zrobiłam nic złego… Ja po prostu nie powinnam mieć wrogów! Kilka dni później Tadzika przeniesiono z OIOM-u na salę ogólną i odetchnęliśmy z ulgą. Na krótko. Następnego dnia… Danka miała kraksę! Jechała właśnie do klientki do Marek, kiedy na drodze za miastem okazało się, że wysiadły hamulce. Cudem uniknęła uderzenia w auto, które jechało przed nią. Skręciła na pobocze i zatrzymała się w rowie. O metr od drzewa. Na szczęście poza kilkoma siniakami i stanem szoku nie doznała żadnego uszczerbku na zdrowiu.
Ale przecież mogła zginąć!
W warsztacie samochodowym orzekli, że ktoś przy tych hamulcach majstrował. Czyli ta akcja została wcześniej zaplanowana… Natychmiast pojechałam z mężem do Danki. Była tam już mama. Przez cały wieczór zastanawialiśmy się, co jest grane.
– To wygląda, jakby ktoś chciał wyeliminować was obie – powiedział Bartek. – Może chodzi o jakieś powiązania rodzinne...
Spojrzałam na Dankę, ona na mnie. A potem obydwie odwróciłyśmy się w stronę mamy. Siedziała sztywno, z wrogim wyrazem twarzy, wpatrzona gdzieś pomiędzy paprotkę przy oknie a portret babci na ścianie nad serwantką. Wreszcie, jakby nie mogąc wytrzymać ognia naszych pytających spojrzeń – wstała i wyszła.
– Wszystko jasne – powiedziała Danka. – Ona coś ukrywa. Pytanie tylko co?
– Z jej miny wnioskuję, że nie powie nawet na torturach – mruknęłam.
– Trzeba przepytać rodzinę – dodała. – Przede wszystkim musicie pamiętać, że skoro ten ktoś raz spróbował was zabić, to prawdopodobnie spróbuje znowu. Musicie uważać – powiedział Bartek i przysunął się do mnie bliżej. – Beze mnie nie zrobisz nawet kroku, rozumiesz?
– Tak, jasne! – prychnęłam. – Czyli jak zginę, to tylko z tobą? Nie ma mowy!
Przepytani krewni tylko rozkładali bezradnie ręce, nie mogąc doszukać się w przeszłości naszej rodziny nawet śladu strasznej tajemnicy. Siedzieliśmy właśnie przy herbacie w domu ciotki Maryli, kiedy jej matka, Zyta, ciotka naszej matki, postukała groźnie laską w podłogę. Miała już 88 lat, była przygłucha i odzywała się tylko wtedy, gdy chciała komuś przygadać. Wcześniej zawsze stukała laską, żeby wszyscy na nią spojrzeli i obdarzyli stosowną uwagą. Tym razem też osiągała swój cel.
– Mirka jest idiotką – powiedziała zaskakująco łagodnym, słodkim głosem.
Ten głos, tak niepasujący do Zyty, masywnej kobiety o grubych rysach twarzy, za każdym razem nas zaskakiwał.
– Mirka myśli, że jak powie tysiąc razy, że czarne jest białe, to takie się stanie. Łykną każdą bzdurę – popatrzyła na nas z pogardą i dodała: – Wszyscy jesteście głupcami. Miron miał dość głupiej zołzy i znalazł sobie lepszą.
Tu wzruszyła ramionami i zamilkła, kończąc wypowiedź stuknięciem laski. Przez chwilę siedzieliśmy jak skamieniali.
Nikt nie wykrztusił słowa
Musieliśmy przetworzyć tę informację w myślach. Mirka to moja mama, a Miron to imię mojego zmarłego ojca. Ciotki Zyty nie było sensu pytać, co miała na myśli. Powiedziała wszystko, co uznała za stosowne. No to wyszliśmy w milczeniu.
– Znaczy, tata żyje – Danka wypowiedziała na głos to, o czym myśleliśmy wszyscy.
– Uduszę ją. Po prostu ją uduszę – powiedziałam, mając na myśli matkę.
– No, ale nawet jeśli wasz ojciec żyje, co to ma wspólnego z atakami na was? – spytał Bartek. – Przecież nie on chce was zabić!
Miał rację. Jednak czułam, że trop jest dobry. Należało odnaleźć tatę, przyjrzeć się jego życiu, a wtedy pojawi się odpowiedź... Odnalezienie kogoś w dzisiejszych czasach nie sprawia większego problemu. Narzeczony Danki miał kolegę, który pracował w urzędzie statystycznym. Już dwa dni później mieliśmy adres Mirona. Mieszkał w Szczecinie. Telefon, który zdobyła dla nas narzeczona brata Bartka, niestety nie odpowiadał. Trzeba było jechać.
– Samej cię nie puszczę – oświadczył mój mąż, wziął wolne z pracy i rano następnego dnia wsiedliśmy do pociągu do Szczecina, zostawiając psa pod opieką siostry.
Czekało nas jeszcze ze dwie godziny podróży, gdy zadzwoniła Danka.
– Kochana, nie chciałam was denerwować, ale powinniście wiedzieć… – zaczęła.
– Co się stało?! – lekko struchlałam.
– Przyjechałam do was nakarmić Pypcia, a on siedział na dworze i nie chciał wpuścić mnie do domu – zaczęła niepewnie. – Przywiązałam go do płotu i weszłam. A tam – koszmarny smród gazu! Otworzyłam okna i wezwałam pogotowie gazowe. Powiedzieli, że ktoś odłączył przewody w piwnicy. Wystarczyłaby jedna iskra... Pypeć musiał poczuć gaz i wyszedł przez klapkę.
Popatrzyliśmy z Bartkiem po sobie
Gdybyśmy nie wstali o czwartej, żeby zdążyć na pociąg, być może teraz już byśmy nie żyli… Pod wskazanym adresem nikogo nie zastaliśmy, ale z drzwi obok wyjrzała sąsiadka. Powiedziała, że pana Mirona tydzień wcześniej zabrało pogotowie. I już nie wrócił, tylko jego córka zajrzała raz czy dwa. Córka… To mój ojciec miał jeszcze inne dzieci?! Dziwna, niepokojąca myśl… Pojechaliśmy do szpitala rejonowego. Ojciec leżał poprzypinany różnymi przewodami, nieprzytomny. Zupełnie nie przypominał dziarskiego mężczyzny, którego znałam ze zdjęć. Siedziałam przy łóżku mojego odzyskanego ojca, kiedy do sali ktoś wszedł. Młody mężczyzna o smutnych oczach. Brat przyrodni? Okazało się, że mąż mojej przyrodniej siostry, Ireny. Pokazał mi jej zdjęcie. To było prawdziwe zaskoczenie. Znałam ją! Była jedną z dwóch kelnerek na moich urodzinach…
– Czy wiesz, gdzie jest twoja żona? – spytałam męża Ireny, a ten się zmieszał: – Próbuje dostać to, co jej się należy. Tak powiedziała. Nie wiem, co to znaczy.
– Nie chcesz wiedzieć – odparłam.
– Wasz ojciec nie kochał jej matki i nigdy się z nią nie ożenił – westchnął mąż Ireny. – Nie kochał Irki. Ciągle mówił o swoich prawdziwych córkach. Ślubnych. Miał rękę do interesów, a pieniądze wkładał do banku na lokaty albo fundusze. Chciał kupić waszą miłość i przebaczenie. Za to, że odszedł. Miał świra na tym punkcie. A Irka… Kiedy pół roku temu przez przypadek zobaczyła testament i zorientowała się, że dostanie ochłapy, coś w nią wstąpiło. Powiedziała, że wszystko należy się jej i ona tego dopilnuje. Chciałam odpuścić. Pogadać z siostrą, podzielić się z nią, ale Bartek i Danka mnie zakrzyczeli. Że Irka to niebezpieczna kobieta, która nigdy nie odpuści. Miałam wyrzuty sumienia, gdy zgłaszaliśmy na policję próby zabójstwa. Ale kiedy aresztowali Irenę, a ja postanowiłam z nią porozmawiać, w jej oczach nie dostrzegłam woli porozumienia.
Nie odezwała się nawet słowem. Wpatrywała się we mnie wzrokiem, od którego przeszły mnie dreszcze. Ojciec zmarł tydzień później, nie odzyskując przytomności. A ja, stojąc przy jego grobie, pomyślałam, że jesteśmy jak liście na wietrze. Nie wystarczy to, co robisz i jak świadomie układasz sobie życie. Jesteś częścią pewnej całości i na twoje losy wpływają też czyny innych. I nic na to nie poradzisz.
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”